W drodze na Annapurnę, jeden z najgroźniejszych szczytów na świecie, ginie troje polskich wspinaczy. Ekipy ratunkowe odnajdują jedynie przysypane śniegiem, poskręcane liny, ale nie trafiają na żaden inny ślad po grupie.
Kilka tygodni później jedyna członkini wyprawy pojawia się na granicy nepalsko-tybetańskiej, po czym zostaje zatrzymana. Polscy śledczy przewożą ją do kraju, gdzie ma odpowiadać za zabójstwo – okazuje się bowiem, że aby przeżyć w górach, doprowadziła do śmierci swoich towarzyszy.
Co wydarzyło się w drodze na Annapurnę? I skąd śledczy mają dowody obciążające kobietę? Oprócz znalezienia odpowiedzi na te pytania, Joanna Chyłka musi zmierzyć się z własnymi problemami i groźbami człowieka twierdzącego, że to on niegdyś zaatakował ją kwasem…
Jako stary miłośnik oper mydlanych konsekwentnie kupuję każdy tom cyklu i widzę, że w końcu Mróz dorównuje światowym klasykom. "Dynastia" miała swoje UFO na pustyni, "Moda na sukces" - trzykrotne zmartwychwstanie Taylor, Bruk spadającą z wieży Eiffela i Ridża wpadającego do wuklanu, a cykl z Chyłką ma to, co dzieje się w "Kontratypie". Bawiłem się świetnie i strasznie jestem ciekaw, ile jeszcze Mroza w Mrozie można zmieścić. Fani się nie zawiodą - bo oprócz umieszczenia w książce TEGO, autor nie zapomniał o zestawie ciekawostek, dialogach i kwestiach, które w realnym życiu wypowiedział nikt nigdy, i tych wszystkich bzdurach, które wychodzą, kiedy próbuje się odnieść elementy świata przedstawionego do rzeczywistości (poza całym wątkiem himalajskim, który potraktowany serio jest po prostu obraźliwy, moim faworytem jest myśl, że lekarka kilka dni układała sobie w głowie scenariusz rozmowy z pacjentką - oczywiście, doświadczeni hematolodzy nie mają nic lepszego do roboty, ponieważ przekazują wyniki badań decydujące o czyimś życiu maks kilka razy w ciągu całej kariery zawodowej). Jedni twierdzą, że życie jest zbyt krótkie, żeby czytać wszystko, co nie jest Literaturą przez duże el, ja twierdzę, że jest zbyt krótkie, żeby guilty pleasures wywoływały jakiekolwiek poczucie winy. Czekam więc na kolejny tom, może Chyłka w kosmosie? Mam nadzieję, że zdrowie i wena Mroza nie opuszczą i przekonam się najpóźniej na wiosnę.
Ósmy tom przygód Chyłki i Zordona już za mną. Moja wrażenia? To zdecydowanie jedna z lepszych części tego cyklu - górski klimat, zawiła zagadka kryminalna, niezmiennie ironiczna i ostra Chyłka oraz mega szokujące zakończenie tylko to potwierdzają. A cytując samą mecenas Chyłkę - "Odwołajcie ekipę sprzątającą - Mróz naprawdę pozamiatał"!
Strach się przyznać, że najbardziej znośną z ostatnio przeze mnie przeczytanych jest książka tego oto człowieka, żeby nie napisać pisarza. To tak jak z oglądaniem "M jak miłość" - dobra zapchajdziura, człowiek się wciąga w los bohaterów jednocześnie powtarzając sobie "co ja oglądam, ale to głupie". Okazuje się, że u Remka - im głupsze, tym lepsze :D Sorry, I'm not sorry. Ósma część tej telenoweli i zaczyna się kombinowanie po całości z jednoczesnym łapaniem za ogon wszystkich wyświechtanych, ale chwytliwych wątków. Podczas lektury otula nas zapach desperacji autora, wiec klimat mi się podobał :P Plusem (nie bójmy się tego słowa!) jest to, że choć fabuła jest oderwana od rzeczywistości bardziej niż wszystkie poprzednie części to przynajmniej coś sie dzieje. Tym razem głowni bohaterowie nie poprowadzą po raz tysięczny tego samego irytującego dialogu przez 400 stron (dla tęskniących - prymitywne gadki nadal są, tylko na 200, a nie 400 stronach). Jest jakaś "akcja". Zauważam, że za to właśnie Remek dostaje u mnie wyższe oceny. Biedulek. Sam pomysł na fabułę - jak zwykle - to złapanie chwytliwego tematu. Tym razem góry. Temat modny w okresie w którym powstawała ta książka. Znów wiec jedziemy na czyichś plecach. No trudno, przynajmniej mamy relatywnie mądrą oś opowieści. Z prowadzeniem historii jest tak samo jak zwykle - nic nie wiadomo, powtarzamy 30 razy to samo, rozkminiamy 50 razy tą samą kwestie, aż wreszcie jest - BUM - cudowne olśnienie na 5 stronie od końca. Wszystko łączy sie w jedną całość, ale nie za sprawą podpowiedzi podsuwanych czytelnikowi, o nie! do tego trzeba umieć pisać. Wszystko staje się jasne, bo autor ujawnia tysiącpięćsetstodziewięćset nowych kwestii, na których nie szło wpaść i mamy TAAADAM! niespodziankę i zaskoczenie. TEŻ TAK UMIEM. Pomimo tego, niewątpliwie pomysł na fabułę był niezły, choć mocno abstrakcyjny i nadal z wadami. Czytało się nieźle mimo unoszonych co chwilę brwi. Nie mogę oczywiście nie wspomnieć, że w związku z tym, że akcja dzieje się na sali sądowej jedynie przez kilka stron, autor szczęśliwie uniknął dużej kompromitacji w zakresie jego znikomego stanu wiedzy nt. przepisów i procedury karnej. Dużej kompromitacji nie było, ale oczywiście jakaś musiała być. Remuś, Remiczek, ja Cie proszę! Doczytaj w końcu kodeksa! :( Co do zakończenia - wiadomo - remkowy klifhanger. Wszystkim zapiera dech w piersi na końcówce (trochę przesadzam), a w kolejnej części wszystko rozłazi się po kościach. Tutaj nic mnie nie zaskoczy. Mam jedynie nadzieje, że w związku z tą końcówką, autor wybrnie jakoś z twarzą, bo łapanie tego tematu i robienie sobie z niego jaj lub traktowanie go byle jak, będzie solidnym strzałem w kolano. Choć nie wiem czy Remek ma jeszcze kolana, tyle tych strzałów już za nami.
PS. Musze wspomnieć, że solidnym zaskoczeniem było to, że autor mnie, ze dwa razy, serio rozbawił swoim żartem. Zazwyczaj dopadają mnie ciary żenady, gdy czuję ten jego wysiłek przy żartowaniu, ale tym razem mu się udało. Ciekawe od kogo przepisał te śmieszne momenty, bo sam na pewno nie wymyślił :P
Ostrzegam, że czytacie na własną odpowiedzialność.
Annapurna. Góra, która należy do ośmiotysięczników. Co więcej, to szczyt, który zbiera spore żniwo pod względem śmiertelności. Wyobraźmy sobie 30-osobową grupę doświadczonych wspinaczy, która chce wejść na szczyt. Około 10-ciu z nich nie wróci do domu.
A teraz wejdźmy w świat, w którym jest Zordon, Chyłka oraz sprawa sądowa. Pod szczytem Annapurny ginie troje wspinaczy. Po kilku tygodniach odnajduje się jedna z członkiń wyprawy i zostaje zatrzymana za zabójstwo. Ponoć doprowadziła do śmierci te trzy osoby, by ona sama mogła zejść i przeżyć. Czytając tę książkę miałam jedną myśl - ranyboskiecotusiędziejezatrzymajcietękaruzelężenady. Nie trzeba mieć jakiejś szerokiej wiedzy na temat himalaizmu. Wystarczy wziąć i przeczytać jedną, porządną książkę, gdzie znajduje się opis jak wygląda atak szczytowy wraz z warunkami jakie tam panują, a przy okazji wzmiankami o wieloletnich przygotowaniach, by taki atak skutecznie przeprowadzić (czyli wleźć i zleźć w jednym kawałku). Tutaj, w tym tomie, (uwaga!) Chyłka włazi osobiście na Annapurnę. Pułap oczywiście jest obniżony, bo wysokość jest określona na około 6 tysięcy metrów, ale halo.. co to jest 6 tysięcy metrów, pyknie się szybko i wracamy do Polski na sprawę sądową. Choć podejrzewam, że w rzeczywistości z ciężką chorobą oraz nałogowym paleniem papierosów ta bohaterka nie weszłaby nawet na Kasprowy Wierch. Nie zabrakło oczywiście dramatycznych chwil, które w tej całej otoczce były już bardziej śmieszne niż zapierające dech w piersiach.
Tam gdzie inna ponoć musi zabić, żeby przeżyć to tam Chyłka wejdzie z pocałowaniem ręki. A co! Szkoda, że jeszcze przy okazji nie pyknęła sobie wejścia na szczyt i nie zjechała z niego saneczkami.
Zordon.. w zasadzie pojawia się w książce, ale to Chyłka docelowo ma włazić na Annapurnę, więc trzeba chłopakowi połamać łapę to będzie siedzieć w spokoju. Chociaż jak sobie wyobrażę, że on miałby włazić na tę górę to widzę go zapłakanego w pierwszej bazie.
Kwestia tej kobiety, która podobno zabiła, by samemu przeżyć - dobry wątek poprowadzony nijako.
A tak przy okazji jeszcze zostaje porwana siostrzenica Chyłki. Jednak ten wątek jest tak samo poprowadzony jak ja o nim wspominam, więc zostawmy to w spokoju.
Oczekuję, wręcz pragnę, by w następnym tomie Chyłka poleciała na Marsa. W końcu wychodzi na to, że wszystko jest możliwe.
Nie wiem w jakim kierunku idzie ta seria, ale zdecydowanie muszę sobie zrobić od niej przerwę. Poziom absurdu i odklejenia robi się tak duży, że mnie to przeraża.
Guilty pleasure guilty pleasurem. Chyłka i Zordon maja przygody nie z tej ziemi od prawie zawsze, sponio. Chyłka to (prawie) Forst vel Terminator, sponio. Ale poziom absurdu niebezpiecznie przekroczył nawet jak na Mroza granice. Pewka, szybko się czyta, ostatnie strony zwłaszcza, ale tym razem miałam wyjątkowe problemy z wbiciem się i nie chciało mi sie tego czytać, bo, kuzwa, znowu ‚ciekawostki’. I przekomarzania już nie tak super. Masochistką jestem? Pewnie. Następny tom i tak kupię? Oczywiście. Ponarzekać mogę? A i owszem.
Z tomu na tom fabuły wymyślane przez Remigiusza Mroza są co raz mniej prawdopodobne, za to co raz bardziej przesadzone, pasujące bardziej do opery mydlanej niż kryminału. Nie oznacza to, że "Kontratyp" źle się czyta. Wraz z akcją strony przerzucają się niemal same, dialogi między Chyłką a Zordonem to czysta przyjemność w czytaniu i dlatego tym bardziej dziwi mnie ta karkołomność w konstruowaniu fabuły, a także pewna tabloidowość tematów i postaci. Dotychczasowe tomy przyniosły dość materiału by nie trzeba było chwytać się takich pomysłów. Terroryzm to było już nadto, a teraz te góry. Da się to czytać, ale zgrzyta. No i trochę jestem rozczarowana jak pisarz poprowadził wątek romantyczny. Dla mnie nie ma w literaturze polskiej drugiej takiej pary, z taką chemią, a to nawet nie jest romans. Dlatego trochę szkoda, że Remigiusz Mróz, zrobił mały przeskok i nie pozwolił się nacieszyć "zejściem". Pewnie lęk przed klątwą "Moonlighting", ale żal jest. Teraz zaś pozostaje czekać na kolejny tom. Ot, przekleństwo uzależnienia. Nawet jak się widzi błędy, czyta się dalej.
Rzadko piszę recenzje, ale w przypadku „Kontratypu” czuję się nie jako zobowiązany wyjaśnić swoją ocenę.
Jak zwykle Chyłka - bawi swoimi humorem i ciętymi ripostami. Jest to jedna z moich ulubionych postaci literackich.
Niestety fabuła po raz kolejny bazuje na tym samym schemacie, powielanym w każdej części tej serii. Powoli zaczynam być tym zmęczony i szczerze mówiąc, nie wiem czy sięgnę po kolejny tom. W dodatku w tej części dzieją się tak nierealne rzeczy, że to już zaczyna trochę podchodzić pod sience fiction a nie kryminał prawniczy. Więcej nie napiszę, gdyż nie chce zdradzać fabuły. Kto czytał, ten powinien wiedzieć co mam na myśli.
Przełomowa, łamiąca schematy i standardy, nietypowa i niesamowita. Moja ulubiona ksiazka fantasy. Moje marzenie to część w której chylka musi na chwile poleciec na księżyc zeby znaleść tam jakis mały dowód 🙏🙏🙏
Dlaczego po tylu latach przerwy wróciłam do twórczości Remigiusza Mroza? Pojęcia nie mam, ale znów wpadłam w to bagno, które mnie zassało i sprawiło, że pochłonęłam kilka książek z serii, która nawet nie jest moją ulubioną tego autora 😆
"Kontratyp" był odjechany w kosmos. Wciągający, ale jak dla mnie po prostu nierealny przez to aż absurdalny. Tyle mam do powiedzenia.
goodreads: crime/mystery/thriller/law/mystery thriller ja: haha, ale chyłka powie coś głupiego czasem 🥰
nie jestem w stanie ocenić tego tomu, ponieważ ten drugi główny rozdział był dla mnie naprawdę wspaniałą fantastyką. bo wiecie, hehe, chyłka to taka silna baba i ze wszystkim sobie radzi. mam ochotę dać piątkę za to, jak wspaniale się przy tym bawiłam, a jednocześnie jedynkę za te nielogiczności, które na swój sposób mnie męczyły.
daję 3⭐, ponieważ w porównaniu z poprzednim tomem wypada o wiele lepiej. no i nawet nie zirytowałam się na to, że rozwiązanie było całkiem z dupy, ponieważ byłam tak pochłonięta.
Skończyłam właśnie czytać i nie wiem, co mam myśleć. Fajnie było spotkać się z bohaterami, pocieszyć dialogami, bo te naprawdę w tej serii uwielbiam. Jednak choć bardzo czekałam na tą część, zważywszy na finał „Testamentu” to niestety między mną, a „Kontratypem” żadna chemia się nie wytworzyła. Już przy „Testamencie” czułam, że seria ta zaczyna zmierzać w złym kierunku, nie podobało mi się kilka zabiegów autora, ale mimo tego akcja mocno trzymała w napięciu. W „Kontratypie” zupełnie tego zabrakło, książka ta nie pobudziła mnie w żaden sposób emocjonalnie. Może poza chwilą, kiedy wyjaśniła się intryga, jednak pobudzenie to, a właściwie zaskoczenie nie było zbyt pozytywne. (Chyłka ma w swym bliskim otoczeniu zbyt wiele chorych na umyśle osób 🤦🏻♀️) No i zakończenie. Aż chce się westchnąć, niestety nie z ulgi, ani zachwytu. Mylę, że Remigiusz Mróz przegiął już wcześniej z pasmem nieszczęść (przybierających już kuriozalną formę), które kopią Chyłkę w du*ę i miałam nadzieję, że w tej części spasuje w tym temacie, niestety płonne były moje nadzieje... Zaczynam się zastanawiać, czy nie lepiej byłoby już zakończyć tę serię w dobrym stylu niż ciągnąć na siłę coś, co ewidentne kuleje...
Uwielbiam Chyłkę, uwielbiam jej sile, jej upartość, waleczność…
Ta czesc zdecydowanie ukazuje jej najlepsze cechy. Ta kobieta jest dosłownie ze stali!!
„Kontratyp” był pełen emocji, napięcia, wzruszeń… Wątek z Annapurną był dobrze zbudowany, ale…. no niektóre rzeczy… no nie wierze ze miałyby swoje odzwierciedlenie w rzeczywistości Końcowe plot twisty były swietne(!!) Myśle ze ta czesc będzie należała do moich ulubionych, nie mogę się doczekac następnego tomu, bo ostatnie zdanie doprowadziło mnie do płaczu…
ojjj moja ulubiona…….. przy poprzedniej zastanawialam sie czy mrozowi skonczyly sie juz pomysly i dochodze teraz do wniosku ze najwidoczniej kurwa nie skoro kazal chylce - prawniczce z zawodu, nalogowej palaczce, alkoholiczce, osobie ktora ogolnie prawdopodobnie dostaje zadyszki po wejsciu na 1 pietro i jest o krok od astmy oskrzelowej wspiac sie na osmiotysiecznik ??????????? absurdalna popierdolona taka glupia ze az smieszna najcudowniejsza i najblizsza mojemu sercu pozycja z calej serii jak do tej pory nie wiem co zrobic po tym wiec robie sobie przerwe
This entire review has been hidden because of spoilers.
Te książki zawsze mają ten sam schemat. Niby Chyłka i Zordon pracują razem ale tak naprawdę Chyłka jest kilka kroków do przodu. I jeszcze to komplikowanie sprawy Zduna....