Siódmego czerwca 1613 roku do zatoki Nesvogur na półwyspie Snafellsnes wpływa statek handlowy z Bremy. Na pokładzie stoi Daniel Vetter, Morawianin, członek Jednoty Braci Czeskich. Ma dwadzieścia jeden lat. Nie wiemy, jak wygląda, nie zachował się bowiem żaden jego portret. Możemy sobie wyobrazić, że na jego twarzy rysuje się zmęczenie morską podróżą, a w sercu ciekawość siłuje się ze strachem. Ćwierć wieku później, w roku 1638, w prowadzonym przez Vettera warsztacie typograficznym w Lesznie, ukazuje się książka pod tytułem Islandia albo Krótkie opisanie wyspy Islandyji. Wieść o pierwszym opisie wyspy wydanym w języku polskim roznosi się lotem błyskawicy po Europie.
Wydany przez Towarzystwo Przyjaźni Polsko-Islandzkiej reprint dzieła Daniela Vettera wpadł mi w ręce, gdy szukałem inspiracji do podróży. Przeczytałem Islandię... w jeden wieczór. Przerzucając ostatnią stronę, wiedziałem, że opisuje ona dokładnie miejsce, które chcę odwiedzić.
Zapakowałem książkę Morawianina do plecaka i pojechałem na Islandię.
Przeczytałam jedynie fragmenty ("jedynie" nieco ponad 100 stron) i czuję się okropnie zmęczona tą książką, ponieważ ona nic nie wnosi. NIC. Czytając ją w ogóle nie czułam Islandii, a ze strony na stronę coraz bardziej irytowal mnie narrator książki, czyli autor. Jedynymi emocjami, których doświadczyłam podczas czytania to frustracja, ponieważ okay, może dla Piotra Milewskiego spisanie swoich wrażeń z podróży było ważne, ale dla mnie - czytelnika - to wszystko wydaje się tak okropnie niepotrzebne. Napisana jest poprawnie i to by było na tyle.
Myślałam, że Pawlikowska ma za bardzo duchowo wydumane książki, ale tu mamy nowy poziom duchowości. Po pół godziny dałam sobie spokój, bo nie mam cierpliwości do tego rozczulania się nad każdym zdarzeniem i szukania głębszego sensu w każdym spotkaniu i śnie. Po wycięciu tych rzeczy można by posłuchać czegoś o Islandii, zajęło by to zdecydowanie mniejszą część książki. Wolę jednak konkrety, dlatego z tą pozycją dam sobie spokój. Książka tego autora o Japonii była bardzo do rzeczy, nie wiem co mu się teraz stało, pisana jakby przez inną osobę.
Kocham ten kraj, a możliwość spojrzenia na niego przez pryzmat kogoś innego, to była bardzo miła przygoda, choć książka nie jest najlepszą książką na świecie.
Mimo to, polecam - w przygodach bohatera czuję tę Islandię, którą sama poznałam.
Książka niby podróżnicza, ale w zasadzie opowiada tylko o pogodzie i o tym, jak autor idzie drogą, rozbija namiot i pakuje. Najciekawsze fragmenty to były cytaty z innych publikacji. Sama książka ani trochę nie zachęciła mnie do odwiedzenia Islandii.
Gdyby tylko wykonanie tej książki zaciekawiło mnie tak bardzo jak jej koncept...
Wizja ponownego przejścia szlaków Daniela Vettera i opisania tej podróży w książce wydawała się być zachęcająca. Niestety, całość dla mnie sprawia wrażenie tego, jakby autor bardzo, ale to bardzo chciał wydać swój amatorski pamiętnik z podróży. Wydawca się zgodził, ale jednak wymagał określonej ilości stron. Dlatego też duża część książki sprawia wrażenie bycia przepisaną z Wikipedii lub poradników dla turystów. Często jesteśmy zalewani tak dużą ilością informacji na raz, że ciężko odgadnąć intencje, które mogły stać za autorem - poza tą domniemaną próbą dopisania dodatkowych 50-80 stron treści.
Rzadko zdarza mi się, aby główny bohater w tego typu książkach mnie irytował, a coś takiego stało się właśnie tu. Refleksje, którymi zasypywał nas autor, przywodzące na myśl Paulo Coelho, były tak częste, że w końcu stały się bardzo męczące. Dodatkowo to, jak autor opisywał trudy swojej podróży sprawiały, że co jakiś czas musiałem sprawdzić, czy to opis wyprawy na Islandię, czy może jednak na któryś z biegunów.
Wisienką na torcie jest to, że mam mocne podejrzenia, iż większość postaci, które autor miał spotkać na swojej drodze zostały wyssane z palca. Idealnie pasowały do tezy, były bardzo papierowe i na tyle mało organiczne, że jeśli faktycznie autor je spotkał, to podziwiam to, jak sztucznie udało mu się je opisać.
Podsumowując - silnie odradzam. Serio, szkoda czasu - zwłaszcza jeśli mielibyście tracić też nerwy, bo przyznam, że samo wspominanie tej książki mnie podirytowało (a to raczej nigdy mi się nie zdarza).
Oprocz Daniela Vettera, ta ksiazka nie ma w sobie nic odkrywczego. Mam wrazenie ze czech byl tylko pretrkstem do napisania sobie ksiazki o Islandii. Co bardziej zabawne, mam tez wrazenie jakby wiekszosc informacji byla spisana z ulotek lub tablic informacyjnych ktore znalezc mozna przy atrakcjach. Czytalam wszystkie wydane w 2017 roku ksiazki o wyspie i mam wrazenie, ze autor tez je czytal, momentami za bardzo. Dialogi kompletnie od czapy, jakby autor wymyslal sobie ludzi lub dopowiadal ich historie. Nie polecam. Znam Islandie dobrze, mieszkalam tam przez 12 lat i sporo jezdzilam, ale takich bajek jak pan Piotr nigdy nie przezylam.
Świetna książka obrazująca Islandię oraz życie mieszkańców wyspy z perspektywy autostopowicza. Napisana w prosty i przystępny dla każdego sposób, polecajka :)
Islandię miałem zamiar odwiedzić już dawno, więc ta książka ani mnie do tego nie zachęciła, ani nie zniechęciła. Prawdę mówiąc to spodziewałem się czegoś więcej, czegoś po czym od razu chce się kupić bilet i polecieć na te wspaniałą skąd inąd wyspę. Ale niestety opis Islandii który zaoferował nam Piotr Milewski, to zaledwie ciekawy opis jego wycieczki. Jedyną ciekawą rzeczą, którą znajdziemy w tej książce są wstawki z podróży Daniela Vettera sprzed czterystu lat. Pewnie takie podążanie jego śladem może być fascynujące, ale niestety autorowi nie udało się tego oddać na piśmie.
Opowieść o tym jak mała 56-stronicowa publikacja z 1638 roku przywiodła podróżnika i bywalca miejsc wielu, m.in. autora znanych książek o Japonii i relacji z podróży Koleją Transyberyjską, Piotra Milewskiego na wyspę ognia i lodu. Jest to opowieść na wskroś osobista, w której niezwykle piękny acz wymagający krajobraz wulkanicznego kraju jest tak naprawdę lustrem samego podróżnika. W nim przyląda się swoim lękom, słabościom, odkrywa swoje mocne strony, bogactwo własnych przeżyć lub też po prostu prozaiczność życia... i dzięki temu wszystkiemu uczy się pokory.
Owszem, dowiadujemy się wiele o licznych miejscach, ludziach i zwierzętach je zamieszkujących. Poznajemy historie niektórych wsi, czy miast a nawet formowania się samego islandzkiego lądu. Ale najważniejsza i najbardziej dominująca jest wspomniana strona autorefleksyjna. Tego przecież oczekujemy od wykonawcy głównej roli. To przez pryzmat jego doświadczeń, uczuć i myśli jest nam dane zbliżyć się, choćby tylko wewnętrznie, do przedmiotu opisu.
Śmiech i politowanie wzbudzają we mnie komentarze do książki, w których dominuje zawód. Niezaspokojenie pragnienia otrzymania garści wskazówek praktycznych dla własnych przyszłych podróży, czy raczej wakacyjnych wycieczek. Litetatura podróżnicza to nie przewodniki Pascala...
Polecam wszystkim, którzy cenią sobie perspektywę indywidualną, subiektywizm i wymiar ludzki, tak podróżowania jak i życia w ogóle.
P.S. Długo trzymałem tę książkę w swoich rękach. Nie dlatego, że była trudna w odbiorze ale ze względu na pewną własną przypadłość. W wielu momentach zatrzymywałem się, szukałem w sieci zdjęć opisywanych lub tylko wzmiankowanych miejsc, zamykałem oczy i... udawałem się w długą podróż.
1.5 ⭐ Przez chwilę miałam zgrzyt wpisując tą ocenę. Bo może to wcale nie reportaż jest kiepski tylko może Islandia okazała się zawodem. Po zastanowieniu jednak widzę tyle minusów tej książki że uważam moją ocenę za adekwatną. Autor kompletnie nie umie w opisy. Albo mamy tutaj za dużo wtrącanych filozoficznych dysput albo te opisy są wręcz prostacko powtarzalne. Ileż można czytać o skalistych terenach wulkanicznych lub rozległych trawiastych polach, szczególnie jeśli non stop jest to opisywane takimi samymi (słowo w słowo) stwierdzeniami... Dlatego zastanawiałam się czy ta Islandia jest taka nudna? I dopiero zdjęcia uświadomiły mi że tam są piękne widoki tylko autor nie umie oddać ich piękna w słowach. Zresztą a propo zdjęć powinny one być umieszczone w momencie opisywania a nie zbiorczo na końcu bo nie zrobią one takiego wrażenia jak powinny.
Schemat opisywania Islandii w trakcie swojej podróży autostopem i pokazywanie też jej z perspektywy innych przypadkowych osób może i byłby ciekawy gdyby nie zbyt duża ilość tych ludzi i skupianie się na ich życiu a nie na faktycznych przemyśleniach o kraju.
Mnóstwo tutaj pogody, historii (wstawki z Vettera były katorgą przez język 🤢) a mniej o prowadzeniu biznesów, życia i kultury wyspy. Dla kogoś może to odpowiednie zrównoważenie tematów. Dla mnie absolutnie nie.
W samych opisach przyrody brakowało mi też stwierdzeń emocjonalnych (przepiękny, niesamowity itp.). Myślę taki bardziej zachwycony ton sprawiłby że i ja byłabym zachwycona.
Jak zawsze u Piotra podróż miesza się z przypowieścią, smaki z historiami, widoki z doświadczeniem spotkania. To nie są podróże w instagramowym stylu; Piotr po prostu - i aż - jest, o tym opowiada, i tego pozwala czytelnikowi doświadczyć. Polecam - nie tylko miłośnikom Islandii.
Oryginalny pomysł na tle innych proponowanych pozycji na temat Islandii. Autor zainspirowany dziennikami mnicha Davida Vettera przemierze wyspę próbując odtworzyć emocje towarzyszące autorowi dzienników.
Tak jak podobała mi się planeta K tego autora, tak książka o Islandii zupełnie nie przypadła mi do gustu. Zbyt ukierunkowana na autora i na mało istotne obserwacje. Nie zachęca do wyjazdu i do powtórzenia opisanej trasy.
W sumie jestem zaskoczona negatywnymi ocenami tutaj. Książka drogi, pamiętnik, fajnie. Chwilami metafory trochę polotne ale życie bywa tak intensywne i piękne, że skądś się przecież takie metafory biorą. 🐻🐻 podobało
Wybitnym bym tego nie nazwała, jeśli ktoś chce zgłębić temat Islandii- odradzam, ja wręcz się zraziłam przez tą książkę. Nie ma w tym nic co dawało mi poczucie, że chce słuchać dalej nudne, brak w tym ”mięsa”.
Warto było przeczytać przed wyjazdem na Islandię dla porównania doświadczenia i zorientowania się co może się w danej części wyspy przydarzyć. Początek bardzo niemrawy, im więcej autor opowiada o ludziach poznanych w trakcie podróży autostopem (ogród posągów z lawy!) tym robi się lepiej.
Ponad po prostu przyjemną lekturę wynoszą tę książkę przemyślenia o wolności podróżnika, często powodującej dyskomfort, ale jednocześnie wnoszącej wartość do doświadczenia. Do momentu oczywiście - głuchnięcie na jedno ucho to przesada.