Ludzie znają dzieci księży. Znają ich matki i ojców. Ale o tym się głośno nie rozmawia. Niektórzy mówią – tabu. Inni – hańba. Nikt nie zagadnie takiej matki, jak się czuje, nie doradzi, nie pocieszy. Synów i córek księży nikt nie wysłucha, nie zapyta o ojca, nie powie dobrego słowa. Czasem ktoś rzuci kąśliwy żart, który przypomni im, że wszyscy wiedzą. Bo ludzie rzadko kiedy coś mówią w oczy, ale chętnie za plecami. Dzieci księży i ich matki żyją w bańce samotności. Otoczeni plotkami, w cieniu tajemnicy.
Wszyscy wiedzą, że księża nie przestrzegają celibatu. Jest to wiedza tak powszechna, że nie wywołuje ani zdziwienia, ani zgorszenia. Tak po prostu jest. To historie o sąsiadkach, ciotkach, kuzynach i kolegach. Ale o tym się nie mówi. Po co to nagłaśniać. Nie wchodzić z butami. Przecież nie zapytam. Nie moja sprawa. Milczą wierzący, milczą ateiści. Wszyscy zgodnie podtrzymują system.
Dlaczego nikt nie przerwie milczenia? Dlaczego matki są odsądzane od czci i wiary, bo ściągnęły hańbę na księdza, siebie i dziecko, a ojców oczyszcza się ze wszystkich grzechów? Dlaczego ludzie się na to zgadzają, nawet jeśli widzą, że to nie tak? Dlaczego biskupi są gotowi zatuszować sprawę, zamiast suspendować swojego pasterza i wysłać go na przymusowy urlop tacierzyński?
W reportażu Marty Abramowicz znajdziecie odpowiedzi.
Marta Abramowicz nie rozbiła muru milczenia na temat dzieci księży i tego jak kościół katolicki traktuje kobiety, ale w tym murze zrobiła wyrwę. A to już bardzo dużo.
Długo zastanawiałem się po lekturze tej pozycji, co tak naprawdę myślę i jakie mam wobec niej zdanie. I niestety doszedłem do wniosku że jest to jedne z moich największych rozczarowań czytelniczych tego roku. Otóż, książkę ratują z pewnością rozmowy z tytułowymi dziećmi księży. Są to bardzo intymne i z pewnością ciężkie zwierzenia, powracanie do przykrych wspomnień , które odcisnęły piętno na tych ludziach na całe ich dalsze życie. O tym problemie bowiem dyskutuje się nie od dziś, ale najczęściej dzieci księży żyją w zakłamaniu lub całkowitej niewiedzy wobec swojego ojca-księdza. Dlatego bardzo doceniam trud jaki musiała przejść Marta Abramowicz, aby dotrzeć do tych osób i przeprowadzić z nimi ciężki i bolesny wywiad. Natomiast z drugiej strony nie akceptuję w książkach sytuacji, gdy autorka od początku chce nam narzucić w dość bezpośredni sposób swoje zdanie na temat kościoła i spraw związanych z papiestwem i ogólno pojętym klerem. Nie jest tajemnicą, że autorka nie jest osobą związana na co dzień z kościołem(przyznała to w wywiadzie), dlatego jej negatywny stosunek do tej instytucji jest nad wyraz mocny i jednoznaczny. Autorka jawi się nam tutaj jako największa feministka, broniąca praw kobiet i negująca rolę i pozycję mężczyzn w naszym społeczeństwie. I żeby było jasne - ja nie bronię w ten sposób tych wszystkich księży, którzy zostali ojcami, nie bronię także kościoła, który narzuca nam swoje zdanie i wprowadza zasady, które niszczą życie wielu kobietom i matkom. Ja po prostu oczekuję tego, iż po lekturze reportażu, ja jako czytelnik sam mogę wyrobić sobie zdanie, kto jest w tej sytuacji winny i kto powinien ponieść konsekwencje. Czytając "Dzieci księży" odniosłem jednak wrażenie, iż autorka przez całą lekturę próbowała mi narzucić swój styl rozumowania i robiła to w dość natrętny sposób, którego nie lubię, zwłaszcza w literaturze. Szkoda...
Bardzo odważna próba pokonania tego, o czym wszyscy wiedzą, ale udają, że nie mają pojęcia. A może inaczej: nic nie widzą, ale i tak wiedzą, czyja to wina i kto musi nosić piętno. Przytoczone historie kilku rodzin księży ukazują ostracyzm lub inne rodzaje napiętnowania przez społeczeństwo. Opowieści jest kilka, ale schemat postępowania księży bardzo podobny, tłumaczenie takie samo, życie dzieci – niemal identyczne.
Pozostała część książki to próba przedstawienia stanowiska Kościoła w kwestii celibatu i fragmenty oficjalnych dokumentów synodycznych lub Kodeksu prawa kanonicznego traktujących w tym temacie. Największe wrażenie wywarła jednak na mnie historia Uty Ranke-Heinemann.
To są tak naprawdę dwie książki, tylko bardzo krótkie, bo w połowie, gdy kończą się wywiady z dziećmi księży, zaczyna się druga książka w znacznie szerszym temacie. Doceniam i jedną i drugą, ale wolałabym przeczytać każdą z nich z osobna i z osobnym zakończeniem.
Kolejny książka Pani Marty Abramowicz, która porusza kontrowersyjny temat. O dzieciach księży się nie mówi, choć wszyscy wiedzą że są, żyją, istnieją. W książce autorka przytacza rozmowy z takimi osobami. Każda z tych historii jest inna, każdy ma inne podejście do faktu, że jest dzieckiem duchownego i każdy duchowny inaczej podchodził do faktu, że jest ojcem. Prawdą jest, że sutanna nie zabiera popędu, a jedynie silna wola mężczyzny "zmusi" go do życia w czystości. Dla mnie najważniejszy fragment książki- słowa księdza ewangelickiego: "Święty Paweł mówił, że biskup ma być mężem jednej żony. Celibat jest kościelny, nie biblijny. Tak jak został decyzją papieża wprowadzony, tak może zostać zniesiony." Dla mnie to temat rzeka, więc gdyby ktoś chciał podyskutować... ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️/5
Książka jest fragmentami ciekawa, ale mam wrażenie że wydanie pełnego tomu na ten temat przy tej ilości materiału było porwaniem się z motyką na słońce. Krótsze reportaże prasowe - jak najbardziej, dwa ze świadectwami dzieci księży i jeden o niemieckiej profesor teologii. Ale całość nie spina mi się, mam wrażenie, że książka jest bardzo nierówna, pełna nieistotnych wypełniaczy. Sam temat dzieci księży i celibatu w Kościele uważam za bardzo interesujący.
Już na wstępie Marta Abramowicz przyznaje, że w czasie pracy nad książką trafiła na bardzo duże trudności z dotarciem do potencjalnych bohaterów swego reportażu, czyli dzieci księży i ich matek. I rzeczywiście autorce udało się przeprowadzić rozmowy z kilkoma zaledwie osobami, wystarczająco na obszerny artykuł w gazecie, zbyt mało na pełnowartościową książkę. Czytelnik, który kierując się tytułem chce poznać historie dzieci księży może poczuć się rozczarowany, gdyż tak naprawdę dotyczy ich jedynie pierwsza część książki. Druga natomiast, moim zdaniem zdecydowanie ciekawsza, traktuje o roli kościoła rzymskokatolickiego w Polsce, celibacie oraz stosunku do kobiet. Wisienką na torcie jest kończąca książkę rozmowa z Utą Heinemann-Ranke, pierwszą na świecie kobietą z tytułem profesora teologii katolickiej, która objęta została ekskomuniką za głoszenie swoich poglądów. Ciekawe są również, umieszczone pomiędzy głównymi rozdziałami książki, Kartki z kalendarza, zawierające cytaty z dzieł ojców i doktorów Kościoła, którzy po dziś dzień mają ogromny wpływ na naukę, głoszoną przez kościół rzymskokatolicki. Te dotyczące natury i roli kobiety absolutnie bezcenne, śmieszą i przerażają jednocześnie. Warto przeczytać!
My mamy słabości, wy grzeszycie... Niestety, mam zastrzeżenia. Moim zdaniem powstanie tej książki przy tak małej ilości materiałów nie było najlepszym pomysłem. „Dopchanie” objętości wyszło nieciekawie i nieco poza tematem. Rozumiem, że nie było zbyt wielu możliwości rozmów, ale znowu mamy książkę, która nie do końca jest o tym, o czym być miała. Pierwsza część bardzo dobra, pokazuje, co dzieje się z tymi dziećmi i ile muszą przejść. Druga – nudna, przedłużona, przegadana na siłę.
Więc chciałabym, żeby młode dziewczyny wiedziały, że księża to chłopcy, którzy pod sutanną noszą bokserki. Chodzą na siłownię, jeżdżą na drogich rowerach, zimą wyskoczą na narty w Alpach. Zgrabni, opaleni, dobrze jedzą, buty wypastowane. Mają dużo czasu, żeby być atrakcyjni.
Jest to opowieść nie tylko o dramacie dzieci i zagubieniu zobowiązanych do celibatu duchownych, ale przede wszystkim mocne zobrazowanie tego jak Kościół karci i więzi wierzące kobiety. Dla mnie jest to pozycja najmniej ulubiona spośród tekstów autorki (głównie przez dużo "wypełniaczy" i mocno ograniczone w ilości historie bohaterów), a mimo to zdecydowanie zasługująca na cztery gwiazdki.
Ufff!!! Mam w tej chwili naprawdę dość stresów. A jeszcze sobie taką lekturę wybrałam. Następna książka autorki "Zakonnice odchodzą po cichu". I kolejne naruszone tabu. Właściwie, to nie do końca, bo i tym razem niewielu jest chętnych, żeby z autorką porozmawiać. Każdy coś wie, coś słyszał, wielu zna osobiście. No, ale jak tu zapytać ciotkę, która od lat na wszystkich uroczystościach pojawia się z partnerem-księdzem, czy zechciałaby wziąć udział w wywiadzie? Przecież nawet w rodzinie się o tym nie mówi. Wszyscy wiedzą, że "wujek" jest duchownym, ale nikt nie śmie komentować. Tabu! Opisanych historii jest raptem kilka. Wszystkie dość podobne. Wielka miłość, ciąża, wstyd, dziecko, nadzieja, która powoli gaśnie, ostracyzm, samotność. Żaden z księży, bohaterów książki, nie zdecydował się opuścić struktur KK. Pozostanie jest łatwiejsze, wygodniejsze i bezpieczniejsze. Matki są same ze swoimi dziećmi, ze swoim wstydem, ze swoim żalem. I ich dzieci też. Nie zawsze znają prawdę. Czasem próbują jej dociec, co graniczy z cudem lub wiąże się z ciągnącymi się latami sprawami sądowymi. Ale co najbardziej mnie w książce pochłonęło, to rozdział o pewnej niemieckiej profesor teologii. Autorka, Uta Heinemann jest córką byłego prezydenta RFN. Dla męża, miłości swego życia, porzuciła protestantyzm i przeszła na katolicyzm, czym doprowadziła ojca do rozpaczy. W wyniku jej decyzji stracił też prestiżowe stanowisko w strukturach kościoła protestanckiego. Uta latami studiuje na kilku uniwersytetach, uczy się 12 języków, bada dzieła ojców Kościoła, oryginały ksiąg biblijnych. Jednym słowem nie ma tematu, na którym można by ją zagiąć. I to ją gubi. Bo KK nie lubi mądrych, upartych i dociekliwych osób, a kobiet w szczególności. Uta ma zatarg z dominikanami, zadziera z kardynałem Ratzingerem, a nawet publicznie krytykuje Jana Pawła II. Traci swoją katedrę. Wiedza zdobywana latami doprowadza do tego, że Uta, choć nadal wierząca, bardzo rozczarowuje się Kościołem, jako instytucją i nie waha się jej krytykować. Najbardziej rozczarowuje ją to, że KK żadnych zmian po prostu nie chce. Dochodzi do wniosku, że "(Jezus) był pierwszym i na wiele wieków ostatnim przyjacielem kobiet w Kościele". Cały tekst przeplatany jest "kartkami z kalendarza", czyli krótkimi notatkami o wprowadzeniu celibatu i o najważniejszych wydarzeniach z historii Kościoła, które miały wpływ na rolę, jaką pełnią kobiety we współczesnym Kościele. Rola ta jest żadna. Mają służyć i pomagać. Są też krótkie cytaty z "dzieł" ojców Kościoła, dotyczące kobiet, ich ułomności i grzeszności. Niestety, doktryna kościelna opiera się na nich do tej pory... P.S. Mało zwracam uwagę na okładki, ale ta jest świetna!
Nie wiem czemu ta książka wywarła na mnie tak ogromne wrażenie. Doskonale wiedziałam, że księża nie przestrzegają celibatu, że mają dzieci, a często nieformalne rodziny. Może dlatego, że nie zdawałam sobie sprawy z tego jakie te dzieci mają życie i jak są traktowane przez społeczeństwo? Chociaż w sumie, gdzieś w środku wiedziałam, ale pewnie nie chciałam tego do siebie dopuścić. Marta Abramowicz kolejny raz poruszyła trudny temat w polskim społeczeństwie: dzieci księży. Moja babcia cały czas reaguje oburzeniem, gdy powie się, że księża nie przestrzegają celibatu i że mają dzieci. Najchętniej taką osobę wyrzuciłaby z domu. Do wielu ludzi nie można nic złego powiedzieć na kościół katolicki. W polskim społeczeństwie w dalszym ciągu panuje oburzenie, gdy dowiaduje się, że ksiądz ma dziecko, a główną winną osobą okazuje się… kobieta! To właśnie na kobietę zrzuca się całą odpowiedzialność, bo przecież ksiądz nie myśli o sprawach łóżkowych. To z pewnością ONA zmusiła go do współżycia. Na samą myśl, że jakaś kobieta przechodzi coś takiego w swoim życiu wzbiera we mnie gniew. Przecież w tej sytuacji nie tylko kobieta jest winna. Ksiądz też, ale on nie ponosi żadnej odpowiedzialności. Jest przenoszony do innej parafii, czasem na dziecko płaci a czasem nie i żyje dalej swoim życiem. Kolejną ofiarę jest dziecko, które musi żyć ze świadomością, że jest dzieckiem księdza. Po pierwsze wychowuje się tylko z matką, a po drugie często spotyka się z odtrąceniem przez kolegów i koleżanki, gdy dociera do nich czyim dzieckiem jest. Bycie dzieckiem księdza to ogromne brzemię, które spoczywa na dziecku od momentu narodzin i jest z nim przez całe życie, aż do śmierci. Urodzenie dziecka księdza to hańba i odrzucenie przez społeczeństwo na całe życie. Bycie księdzem, który ma dziecko to po prostu przeniesienie do parafii w innym mieście albo w akcie litości zgoda na to, aby dziecko mówiło do księdza “wujku”. Dziecko mówi to własnego ojca… wujku… Nie rozumiem dlaczego Watykan tak bardzo upiera się przy celibacie. Nie rozumiem czemu o całe zło zawsze oskarżana jest kobieta? Nie rozumiem czemu według Watykanu to kobiety są odpowiedzialne za każdy błąd? Czy Watykan boi się kobiet i uważa, że tylko oskarżeniem ich o całe zło może utrzymać je w ryzach? Tego, że Watykan boi się kobiet jest akurat pewna.
Marta Abramowicz znów podjęła się pisania o społecznym tabu i znów dała radę. "Dzieci księży" to pozycja wartościowa, ważny głos w dyskusji, która powoli, bardzo powoli staje się dyskusją publiczną.
Książka ma nieco ponad 200 stron, zatem niedużo, i niestety może zawieść się ten, kto oczekuje, że całość wypełniają rozmowy z dziećmi i partnerkami księży. Tak nie jest, ponieważ dotarcie do nich i nakłonienie ich to spotkania okazało się bardzo trudne. Co zresztą nie powinno dziwić. Wydaje mi się jednak, że te rozmowy, które w książce się znalazły, dają doskonały obraz tego, jak wygląda życie dzieci i partnerek katolickich kapłanów. I, jak łatwo się domyślić, nie jest to obraz napawający optymizmem. Wręcz przeciwnie, lektura może nieźle zdołować.
Resztę książki wypełniają "kartki z kalendarza", relacja badań z przeprowadzonych wśród studentów i inne rozmowy. Oraz opowieść o życiu Uty (przepraszam za brak nazwiska, ale nie chcę przekręcić, a czytnik leży aż w drugim pokoju - proszę mi wybaczyć lenistwo) - naprawdę niesamowitej kobiety i teolożki, o której każdy powinien usłyszeć. Świat byłby na pewno trochę lepszy, gdybyśmy wszyscy byli tak odważni i szczerzy jak ona.
Marta Abramowicz kolejny raz sięgnęła po niełatwy temat i kolejny raz stworzyła świetny reportaż. Temat niełatwy, bo chociaż każdy gdzieś kiedyś słyszał o tym, że jakiś ksiądz ma dziecko, to jednak się o tym nie mówi. Nie mówi się o tym, że takim dzieciom nie jest łatwo, że ich matka często zostaje wykluczona przez lokalną społeczność. Póki się o tym nie mówi, można udawać, że tematu nie ma. Nie kala się dobrego imienia księdza i wszystko jest w porządku. Autorka próbuje odpowiedzieć na pytanie, skąd w naszym społeczeństwie wzięła się ta zmowa milczenia. W swoich badaniach sięga do historii kobiet i dzieci, rozmawia z ekspertami, ale też przytacza cytaty z dzieł, na których opiera się współczesna religia, pokazując jaki od wieków jest stosunek religii do kobiet. Poruszająca lektura, z którą na pewno warto się zapoznać.
“Ten lud czci mnie wargami, ale jego serce daleko jest ode mnie i czczą mnie na próżno”(Mt 15, 8–9).”
“Ludzie znają dzieci księży. Znają ich matki i ojców. Ale o tym się głośno nie rozmawia. Niektórzy mówią – tabu. Inni – hańba. Nikt nie zagadnie takiej matki, jak się czuje; nie doradzi, nie pocieszy. Synów i córek księży nikt nie wysłucha, nie zapyta o ojca, nie powie dobrego słowa. Czasem ktoś rzuci kąśliwy żart, który przypomni im, że wszyscy wiedzą. Bo ludzie rzadko coś mówią w oczy, ale chętnie za plecami. Dzieci księży i ich matki żyją w bańce samotności. Otoczeni plotkami, w cieniu tajemnicy.”
Urywki z książki: “Dzieci księży” Marty Abramowicz ... Komentarz zbędny
Ciężko się to czytało. Nie tylko ze względu na temat, który jest trudny w odbiorze, nie jest tajemnicą, ale społecznym tabu. Ja osobiście uważam, że tabu nie powinno istnieć, ukrywanie i stygmatyzacja czegoś, nie sprawi, że "problem" zniknie. Wracając jednak do samej książki, momentami stosunek autorki do Kościoła jest wręcz zbyt nachalnie ukazany pomiędzy wierszami. Nie zamierzam tutaj absolutnie bronić tej instytucji ani opowiadać się po żadnej ze stron, ale przy takim materiale warto podejść do tematu w taki sposób, by raczej stwierdzać fakty, niż osądzać. Ciekawie poprowadzone rozmowy z tytułowymi dziećmi, fajnym urozmaiceniem były kartki z kalendarza. Ogólnie 2,75⭐
Zdecydowanie najsłabsza książka Abramowicz. Celem było chyba wzbudzenie oburzenia, że tymi dziećmi nikt się nie przejmuje. Nie zadziałało. Dziećmi z rozbitych rodzin też nikt się nie przejmuje. Samotnymi matkami, których faceci-nieksięża porzucili też nie. Takie mamy społeczeństwo. I to zestawienie katolickich księży mniej lub bardziej ukrywających swoje dzieci z radosną rodzinką księdza protestanckiego. Tandetny krok niegodny poważnego reportażu. Bo nie wszyscy pastorzy są dobrzy i nie każdy ksiądz katolicki jest zły. Też myślę, że celibat powinien zostać zniesiony, ale nie oszukujmy się, że takie krok rozwiąże wszystkie problemy. Kilka rozwiąże, stworzy inne
Nie jest to tak dobry reportaż, jak Zakonnice odchodzą po cichu, ale doceniam, że autorka podejmuje niesamowicie niewygodne w Polsce tematy. 60% księży prawdopodobnie nie przestrzega celibatu, 15% prawdopodobnie ma dzieci. Historie tych dzieci znajdziecie tutaj wraz z próbą oceny kuriozalnej sytuacji. Autorka sonduje opinie młodych ludzi, odwołuje się do historii wprowadzenia celibatu, pokazuje absurd całej sytuacji z bliska. Bardzo wartościowa książka. Niesamowita cierpliwość w zbieraniu materiały Jak najwięcej takich publikacji!
Bardzo ciekawa pozycja, pierwsza część to bardzo poruszające opowieści dzieci księży, druga jest bardzo przejrzystym (i przerażającym) opisem jak doszło do tego, że kościół katolicki jest tak mizoginistyczną instytucją.
Książka porusza ważny temat. Warto przeczytać. Niestety autorce nie udało się - w ciągu dwóch lat - pozyskać "więcej historii do opisania", stąd też pół książki stanowi rys historyczny - skąd w ogóle celibat w Kościele, jak dla mnie przez to reportaż nieco przegadany.
Szkoda, że tak niewiele świadectw z pierwszej ręki udało się znaleźć. Niestety poświęcona jest im tylko połowa (i tak krótkiej) książki. Niemniej, druga połowa druga część książki również jest interesująca. Szczególnie historia Uty Ranke-Heinemann.
Rozmowy z bohaterami czytało się bardzo dobrze, początek mnie wciągnął. Jednak mam wrażenie, że autorka miała za mało materiału na książkę co sprawiło, że końcówka była zwyczajnie nudna, nic odkrywczego.
Pierwsza połowa opisuje historie ludzi, druga połowa to ryt historyczno teologiczny odnoszący się do tytułowego tematu. Dla mnie druga połowa okazała się wartościowsza i ciekawsza.