Trzecia część bestsellerowego cyklu, będąca kontynuacją Domu nad rozlewiskiem. Dwie narratorki: Gosia, która uważała, że zaczyna swoją nową małą stabilizację i Paula, która nieoczekiwanie zamieszkała nad rozlewiskiem, komentują rzeczywistość z własnej perspektywy. Miłość nad rozlewiskiem uświadamia, iż życie ciągle nas zaskakuje i dostarcza wielu powodów do tego, by nie bać się śmiałych decyzji, bądź do tego by trwać przy tych raz podjętych. Najważniejsze to czuć, myśleć, być kowalem własnego losu...
Małgorzata Kalicińska (ur. 30 września 1956 w Warszawie) - polska powieściopisarka.
Jest absolwentką XXXVII Liceum Ogólnokształcącego im. Jarosława Dąbrowskiego w Warszawie, następnie ukończyła SGGW-AR w Warszawie.
Pracowała w szkołach: Technikum Ogrodniczym w Konstancie-Jeziornie, Szkole Podstawowej nr 312 w Warszawie, Szkole Podstawowej nr 328 w Warszawie. Była zbieraczką wiadomości w TVP1 w programie Kawa czy herbata. Współtworzyła program Forum nieobecnych, współpracowała przy redagowaniu programu Żyć bezpieczniej. Wiele lat pracowała i była współwłaścicielką Agencji Reklamowej Camco-Media. Ma dwoje dorosłych dzieci: Stanisława i Barbarę.
Uff, na szczęście to już ostatnia. W sumie przeczytałam tylko dlatego, że nie lubię zostawiać niedokończonych serii. No i trochę też dlatego, że druga część była całkiem znośna. W przeciwieństwie do pierwszej i tej tu, ostatniej. Przede wszystkim drażni mnie styl pisania. Autorka sili się na bycie zabawną, chce chyba trochę dorównać Grocholi, a wychodzi... Dość niesmacznie (o tym zaraz). Każde zdanie przesycone jest jakimś stereotypowym postrzeganiem różnych grup społecznych. Autorka niby sili się na łamanie stereotypów, ale to wszystko zdaje się być sztuczne, powierzchowne, napuszone. A przy tym nadużywa wykrzykników, niemal co trzecie zdanie kończy się wykrzyknikiem, bardzo często w połączeniu "i już!". Bohaterki wciąż powtarzają zdania w stylu "Taka już jestem, nie zmienię się, i już!". W dalszym ciągu główna bohaterka, Gosia (alter ego autorki czy tylko zbieżność imion?) określa swoją mamę (z którą, nawiasem mówiąc, jest silnie związana) mianem "Gnoma", choć tym razem na szczęście nie zwraca się w ten sposób bezpośrednio do niej (jak to miało miejsce w pierwszej części książki). O swoim ukochanym facecie, Januszu, mówi "Zielonooki potwór", choć z potworem nie ma nic wspólnego. O Kasi, swojej niepełnosprawnej umysłowo cioci mówi "Kasisko". Ponadto Kasisko nie mówi, a "buczy po swojemu". O ojcu Janusza mówi "nasz sucharek". Z kolei Paula określa swoje dziecko "bachorkiem", zostawia je nad rozlewiskiem, wyjeżdża nie licząc się z tym, że niemowlę jednak przywiązuje się do matki. A nie, zapomniałam, to dziecko tylko je i śpi, jak z urban legends. Akcja nudna, w kółko o tym samym. Jeszcze do porodu Pauli jakoś się to czyta, ale później to już właściwie jakby na siłę. Strata czasu, naprawdę.