O ludziach, którzy mają dużo miłości, ale nie mają komu jej dać.
Na świecie pewnych jest tylko kilka rzeczy. Za wyrażanie się nie dostajesz deseru (kto by go zresztą jadł). Błażej to beksa i irytujący dureń, który gówno wie o życiu. A dorośli zajmują się samymi pierdołami, no chyba, że są kierowcami cystern. I bądź tu mądry, kiedy kot Szatan znika w tajemniczych okolicznościach, sklepikarka Stefa rodzi sobie nagle dziecko, a za zakonnicami to już w ogóle nie trafisz.
Rozdeptałem czarnego kota… to historia poszukiwania swojego miejsca na Ziemi, planecie ludzi. Świeża, błyskotliwa proza, która sprawia, że zaczynasz widzieć, jak bardzo świat z twoich wyobrażeń różni się od tego, w którym żyjesz. Z każdą stroną uświadamiasz sobie, że tę książkę Filip Zawada napisał właśnie o tobie.
Wszyscy mówią, że jestem znajdą, chociaż jeżeli nigdy nikt nikogo nie zgubił, to ciężko powiedzieć, że ktoś kogoś znalazł. [fragment książki]
Ta książka to jeden wielki cytat, przy którym warto się zatrzymać i pomyśleć. Historia napisana z perspektywy dziesięcioletniego chłopca, który przebywa w domu dziecka pod opieką sióstr zakonnych. Chodzi swoimi ścieżkami, ma własne przemyślenia o życiu, które z dozą humoru i przekleństw przedstawiają, tak naprawdę, życie każdego z Nas.
Książkowy początek roku wypada kiepsko. Zacznę od tego, że tu i tam słyszałam i czytałam, że pan Zawada to trochę jak uwielbiany Jakub Małecki. Mam pełną świadomość, że Małeckiego nie da się skopiować, ale zapowiedz samego podobieństwa daje nadzieje. Nadzieje które zostały szybko pogrzebane. Tu gdzie mogę obu panów połączyć to jedynie bezpośredniość przekazu. Tego się obaj nie boją. Sęk w tym, że u Zawady mam nieustające poczucie sztuczności i wysiłku, a u Małeckiego ani trochę. Książka jest krótka, napisana w formie jakby pamiętnika, czego nie jestem fanką (stanowczo wolę ciąg zdarzeń niż takie urywki). Narratorem i tak naprawdę jedynym bohaterem jest 11letni chłopiec mieszkający w sierocińcu kierowanym przez siostry zakonne. Co za tym idzie mamy dużo odnośników do Boga i religii. Perspektywa dziecka plus religia to nie jest coś co uwielbiam czytać, no ale... Problem dla mnie leży gdzie indziej. Jak już wspomniałam - jest sztucznie, niewiarygodnie, nieprzekonująco. Cały czas miałam wrażenie, że autor chce być naturalny i bezpośredni. Sprawić wrażenie strumienia myśli spisanych bez zastanowienia. Wyszło zupełnie na odwrót. Wydaje mi się że autor długo myślał nad każdym zdaniem. Nie płynęła mi ta lektura tak jak powinna. W wielu momentach ciężko przyjąć, że narratorem jest dziecko. No na pewno nie tak młody chłopak. To też przeszkadza w odbiorze, bo robi się niespójnie. Choć momentami trafia się na ciekawe przemyślenie bądź błyskotliwy wniosek to było tego stanowczo za mało. Można było też założyć, że z uwagi na bohatera i okoliczności w jakich się znalazł pojawi się sporo przemyśleń dotyczących samotności, porzucenia i tak, coś tam było, ale jak tylko robiło się interesująco to kończył się rozdział lub przechodziliśmy ponownie do pisania o g..wnie (nie żartuje). Koniec końców - niby perspektywa dziecka, ale jednak nie do końca, niby miało być naturalnie, a wyszło na siłę.
„Już trzy razy byłem brany pod uwagę, jeżeli chodzi o adopcję, jednak koniec końców nikt się na mnie nie zdecydował. Ludziom cały czas coś nie pasuje” – zaczyna swoją opowieść bohater powieści Zawady. Niewielu chce adoptować dzieciaka z prowadzonego przez zakonnicę przytułka, który do tego jest przemądrzały i wyjątkowo krnąbrny. Zawada ustami swojego bohatera dokonuje miażdżącej krytyki ludzkości, wiary, religii, dobroci, filozofii. Z brutalno-zabawnej opowieści o nieprzystosowanym do życia chłopcu zrobił wyjątkowo mocną, osobistą wypowiedź, w której poddaje w wątpliwość nasze przekonania i sposoby myślenia.
"Ludzie rozchodzą się nie wtedy, kiedy popełniają błędy, ale kiedy kończy się im cierpliwość do swoich słabości."
"Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek" to wspaniały powiew świeżości na polskim rynku wydawniczym. Bo o czym jest tak naprawdę ta książka? Trochę o Franku, który mieszka w domu dziecka i który na swój własny sposób próbuje wytłumaczyć świat sobie samemu, trochę o kocie Szatanie, który znika w tajemniczych okolicznościach, trochę o niezdecydowanym Bogu, ale przede wszystkim o nas wszystkich, o mnie i o tobie. Symbioza doskonałego, inteligentnego humoru i rozdzierającej serce prawdy.
Ej, fajne to jest. Mnóstwo fragmentów, przy których prycha się śmiechem (u niektórych być może przez łzy) albo chce się wypisywać cytaty. Może trochę surowe, może można by nad tym jeszcze popracować (skrócić?), ale - wbrew pozorom - jest oryginalne i wybija się między innymi książkami z podobnym bohaterem i narracją. Tym, co ten tekst wyróżnia, jest nieco surrealistyczny klimat, niedosłowność, takie momenty na granicy realizmu i fantazji. I w tej konwencji to, że głos dziesięcioletniego narratora brzmi chwilami zbyt dojrzale, zbyt filozoficznie, wcale nie razi. Zresztą - przecież wszystkie dzieci to nieświadomi filozofowie.
Słyszałam świetne opinie o tej książce i prawdopodobnie przez to tak mocno się zawiodłam. Przefilozofowana, w moim mniemaniu autor próbował za bardzo uczynić ją wyjątkową. Nie wyszło. Było pare dobrych fragmentów, nad którymi chciałam przysiąść i się zastanowić, niestety na tym koniec.
„Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek” to książka, która najbardziej odbiega stylem piękna spośród moich książkowych miłości. Jest irracjonalnie poetycka; w sposób dziecięcy, bezpośredni i refleksyjny. Nitki nostalgii przeplatają się z ubytkiem sentymentalizmu, nieelegancja przeplata bzdurną wrażliwość. A główny bohater sam przeplata się ze sobą. Ze swoją tęsknotą, twardością, infantylnością i dostrzegalną lirycznością. Bohaterowie są przedstawieni nieco pobieżnie, przez co sprawiają wrażenie bezbarwnych. Wydaje mi się, że taki był zamysł autora, lecz pod tym względem czułam mały niedosyt. Dzieło chwyta za duszę swoją bystrą prostotą, nieprzymiotnikową wyniosłością i równoczesnym twórczym chaosem. Zakończenie pozostawia po sobie lekkość czucia, magię nieskomplikowanych myśli. Ja po przeczytaniu tej książki czułam się czarnym kotem, rozdeptanym przez maestrię artyzmu.
Pseudofilozoficzne banały z pewną dozą przekleństw, które mają zapewne urealnić bohatera, ale ja zuełnie tego nie kupuję. O dziwo przeczytałam nawet całość, chociaż była to niewątpliwa strata czasu.
Czytałam kilka opinii, że ta książka to świat widziany oczami dziecka. Ja się tutaj nie zgodzę, bo o ile narrator książki Filipa Zawady jest jeszcze małym chłopcem, to jest chłopcem który musiał wcześnie dorosnąć ze względu na wychowanie w instytucji opiekuńczo-wychowawczej. Te przemyślenia mogą nam się wydawać dziecięce ze względu na dobór słownictwa odpowiedniego dla 10 latka i odwoływanie się do przedmiotów czy wydarzeń ważnych dla malucha, jednak przeżycia Franciszka są bardzo mroczne, bolesne i podszyte lękiem. Niewłaściwe dla bezpiecznie rozwijającego się dziecka. Zresztą narrator często stawia się w opozycji do innych, nieświadomych, szczęśliwych dzieci które nazywa durnymi i może to już zboczenie zawodowe ale czułam się jakbym siedziała w głowie młodej osoby ze stanami depresyjnymi.
Nie zmienia to faktu, że z perspektywy dorosłego czytelnika zgadzam się z każdym słowem które autor włożył w usta swojego bohatera, a jednocześnie odczuwam ból, bo wiem że takich dzieci które musiały szybko dorosnąć jest wśród nas wiele.
Książka nominowana do Nike, lawina świetnych recenzji niedługo po premierze, ale ja nie rozumiem, o co tyle hałasu. Ograna, lecz w tym wypadku nieporadna, nieprzekonująca stylizacja językowa, narrator - mały urwis filozof z sierocińca - prowadzony serią naiwnych i sentymentalnych zabiegów. Z jednym mogę się zgodzić: książka pełna cytatów do wynotowania, ale są to w większości banały luźno spięte fabułą + żarty z kupy i ciał kobiet, bo przecież to śmieszy chłopców najbardziej. Nie dałam dwóch gwiazdek tylko dlatego, że momentami jest zabawnie, a poczucie humoru cenię, jak widać, wyżej niż literaturę.
Pod pozorem historii pisanej z perspektywy zarozumiałego, nie do końca rozumiejącego świat Franka, mieszkańca domu dziecka prowadzonego przez siostry zakonne, autor podejmuje tematy niewygodne, podaje w wątpliwość nasze myślenie o świecie, nas jako ludzi i nasze zachowania. Nie brak tu mocnych stwierdzeń i dobrych puent. Podczas lektury miałam ochotę cytować co drugie zdanie.
"Ludzie myślą, że racjonalność jest bardzo skomplikowana, a ona jest dużo prostsza. W życiu nie chodzi o to, żeby jak najwięcej ukraść czy dostać, chodzi tylko o to, żeby przeżyć."
Do tej książki niesamowicie mnie ciągnęło, zwłaszcza kiedy nieustannie trafiałam na mega pozytywne opinie. Na pewno to dobra lektura, będąca masą cytatów, natomiast niekiedy czułam zgrzyt, bo jednak pewne zdania w ustach małego dziecka były nieco przekombinowane i mało realistyczne. Niemniej to naprawdę ciekawa przygoda literacka, wywołująca masę uśmiechu, potakiwania głową i refleksji nad życiem. Polecam!
ohh.. co to była za wspaniała książka. nie mogłam się od niej oderwać na moment i przeczytałam ją dzisiaj jednym tchem - czytałam ją w autobusie, w tramwaju, w lesie na ławce i czytałam nawet jednocześnie idąc.. całe szczęście, że nie napotkałam po drodze żadnego czarnego kota, bo pewnie bym go rozdeptała przez przypadek
Detský rozprávač, ktorému neuveríte, že má jedenásť. Nakladá to svetu, Bohu, len sám sebe je majstrom sveta. Ale keďže je to sirota, mali by ste s ním mať súcit. Aj máte, lebo sem tam preniká jeho rečou detskosť, naivita. Len potom zas zadrie niečo totálne dospelácke.
Zo začiatku bol námet chytľavý, ale postupne to bolo čoraz viac otravné, kopili sa životno-filozofické kliše a hoci to má len 80 strán, vlieklo sa to nekonečne.
Niby krótka książka, ale bardzo mnie zmęczyła. Niektóre strony nawet pomijałam, bo tak bardzo chciałam mieć już to za sobą. Słyszałam dużo dobrego o autorze jak i o samej książce, jednak do mnie nie trafiła. Zamysł super, wykonanie w mojej opinii średnie. W kreacji postaci Franciszka brakuje wiarygodności, przez co (tu może okropne) nie potrafiłam mu nawet współczuć. Zdecydowanie autor chciał za bardzo i ten natłok pseudofilozoficznych sentencji…
Pierwsze spotkanie z Filipem Zawadą i takie rozczarowanie. Widziałam nawet porównania do stylu pisania Jakuba Małeckiego i ojej proszę więcej tego nie robić!!
Nikt nie jest tak szczery jak dziecko, dla którego życie jest proste, coś jest albo czegoś nie ma, a prawdę widać jak na dłoni. I taka jest to opowieść, do bólu szczera i prawdziwa, a do tego zabawna, by chwilę później rozłupać serce na kawałki. Zbyt długo książka ta czekała na półce.
O zakonnicach prowadzących dom dziecka, o życiu wiejskich bękartów, o szukaniu szczęścia i codziennym zmaganiu się, aby być twardym, o próbie zrozumienia tego, co niezrozumiałe oraz nie logiczne, opowiada Filip Zawada w Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek.
Wyobraźcie sobie, że jesteście małym, dziesięcioletnim chłopcem, który na tle młodszych dzieci z waszego bidula, jest dorosły. Musi zajmować się młodszymi „braćmi i siostrami”, jak również każdego dnia udowadniać swoją siłę. Pragnie szczęścia, miłości, jednak doskonale zdaje sobie sprawę, że są one dla niego wręcz nieosiągalne. Bojąc się rozczarowania odstrasza kolejnych adopcyjnych rodziców i dalej broni pozycji króla wiejskiego sierocińca. Każdy kto się z niego śmieje, wytarza go w gównie – bo to jedna z ulubionych gier bękartów, dostaje kopala w dupę. Jedynymi dorosłymi z którymi ma styczność to: mniszki, miejscowy proboszcz – ale oni nie bardzo mają poczucie humoru i lubią wymierzać kary, za zbytnią elokwencję dorastającego dziecka, na szczęście znajdzie się i pani Stefania częstująca słodyczami, jak również marząca aby mieć synka takiego, jak on. Tylko z czego tu się cieszyć? Znów jakiś bachor zastąpi go i zabierze bliską mu osobę. Jedynymi przyjaciółmi są czarny kot Szatan i Błażej, chociaż jest debilem i beksą. W takim to twardym świecie musi funkcjonować. Jego świat zamyka się w domu Bożym, szkole i przy klasztornym podwórku, rządzi się surowymi prawami i nie może być w nim miejsca na żadną najmniejsza nawet słabość. Co gorsze nawet na nadzieję, lepszego jutra, gdyż można się szybko rozczarować. Nie ma jednak tego złego, co nie mogłoby być gorsze. Zawsze się może się pocieszyć faktem, że dzieci w Afryce mają gorzej. U nich zawsze wszystkiego brakuje, jedynie uczucie głodu mają w nadmiarze. Wie za to, że tylko kilka prawideł jest pewnych. Za brzydkie wyrażanie się, zbytnie filozofowanie nie dostanie deseru, będzie stał w kącie, a dorośli zajmują się samymi pierdołami – z wyjątkiem kierowcy cystern. I jak w tym wszystkim być mądrym i zrozumieć to, co dzieje się wokół niego, szczególnie, gdy w niewyjaśnionych okolicznościach znika ukochany Szatan.
Filip Zawada stworzył książkę nie dobrą, ale fenomenalną. Taką, która już od pierwszych stron zachwyca językiem, stylem, ale przede wszystkim głębokością zawartej w niej myśli. Używa często ironii, swoistego sarkazmu do wyrażenia życiowej mądrości. Same rozdziały są krótkie, nieraz jednozdaniowe i skupione wokół jednej kwestii przewodniej, Przede wszystkim zaś autor gra na najczulszych strunach ludzkiego serca, odwołując się do pragnienia miłości, posiadania bliskiej osoby, na którą w każdych okolicznościach można liczyć, pragnienia zdobycia upragnionego szczęścia, stanowiącego dotąd zakazany owoc i pewnie tak już będzie zawsze, znalezienia bratniej duszy i pustce po utracie przyjaciela. Nawet jeśli on jest denerwujący, niezbyt rozgarnięty, to poza nim nie ma się nikogo, w chwili, gdy pójdzie inną drogą – znów pojawia się, tak dobrze znane uczucie straty, które trudno wypełnić. To piękna opowieść o poszukiwaniu własnego miejsca na Ziemi, próbie zrozumienia wielu trudnych mechanizmów, jakimi rządzi się dorosły świat ze swoim niejednokrotnie brakiem jakiejkolwiek logiki. Franek za pomocą posiadanego zasobu słów próbuje się wytłumaczyć rzeczywistość. Zdefiniować pojęcia trudne do zdefiniowania, jakim jest na przykład szczęście.
Człowiekowi wydaje się, że szczęście to jest moment, kiedy wyskakuje się z samolotu razem z parasolem, który bez żadnych problemów się otwiera, i kiedy człowiek tak spokojnie się unosi i myśli, że nie może być lepiej i że to jest szczęście, okazuje się, że zaczyna padać deszcz, ale nie na człowieka, bo przecież człowiek ma parasol. Szczęście to jest nadwyżka tego wszystkiego, co człowiek dostaje od życia.
Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek to opowieść o tęsknocie za byciem kochanym, codzienną adaptacją nieżyczliwej i skostniałej atmosfery panującej w zakonnym sierocińcu, do takiej, w której można poczuć się bezpieczniej, pewniej, którą lepiej się rozumie i zna się prawa pozwalające na unikanie dodatkowych kar.
Dzięki Zawadzie dostajemy własnego Mikołajka, osadzonego wśród zakonnic, w realiach polskiej wsi i często naszego zaściankowego światopoglądu. Franciszek to nie tylko główny bohater książki, ale również jedyny występujący w niej narrator. To on opowiada o życiu wśród zakonnic, własnych marzeniach, przebytym dniu, czy z jego ust poznajemy stosunek mieszkańców do wszelkiej maści odmieńców. Lokalnymi odmieńcami są bękarty, ale w pewnym momencie pojawia się ktoś, kto wzbudza większą od nich niechęć. Jest nim Sadza, czarnoskóre niemowlę porzucone w oknie życia. Wywołuje on u wychowanków początkową postawę ostrożności, lepiej się od niego trzymać z daleko, uważa się go za kogoś głupszego i mniej rozgarniętego. Dla dorosłych takie dziecko, to wstyd i hańba dla rodziny, więc nic dziwnego, że rodzina pozbyła się takiego Murzyniątka. Tym samym autor zaczyna wychodzić poza ramy dziecięcego świata z jego psotami i zabawami, ale również wprowadza czytelnika w świat prowincji, która ma nie mniej surowe reguły od tych panujących w klasztornych murach. Oddaje często występującą w naszych społecznościach purytańską moralność, próby zamiatania własnych grzeszków pod dywan, mimo iż religia dla większości stanowi główną oś kręgosłupa etycznego.
Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek stanowi swoisty sprzeciw wobec niesprawiedliwości, bezsensownego upokarzania słabszych, bunt w stosunku do próby stłamszenia samodzielności myślenia i wyciągania własnych myśli, które wykraczają poza ogólnie przyjęty światopogląd. Mimo zaadoptowania nieżyczliwej rzeczywistości wypełnionej przemocą, w chłopcu pojawia się bunt wobec świata, Boga, przejawia się refleksja nad kruchością życia, nad przemijaniem, bezsilnością i często pojawiającym się w ludzkim życiu uczuciem bezsensu.
Filip Zawada dał czytelnikom książkę praktycznie nieodkładalną, taką do której będzie powracać wielokrotnie, nawet aby przeczytać jedno zdanie czy rozdział. Dotyka tematów trudnych: samotności, tęsknoty, pragnienie znalezienia bratniej duszy, dzięki której nasz świat stanie się mniej złowrogi. To słodko-gorzka refleksja nad nami samymi, mimo, że okraszona j sporą dawką humoru, to jednak jest to śmiech przez łzy. Stanowi świeży oddech w polskiej prozie odsłaniającą, jak bardzo często wyimaginowana rzeczywistość może różnić się od tej codziennej i szarej, w jakiej przychodzi nam egzystować. Po przeczytaniu ostatniej strony pojawia się kluczowe pytanie A ty? Które już każdy z nas musi zinterpretować sam, jakim Ty jesteś, czego pragniesz, a może czego się boisz.
2,5/5 Nic odkrywczego moim zdaniem. Co prawda było kilka fajnych cytatów, jednak cała książka wątpie, że jakoś zapadnie mi w pamięci. Może tutaj chodzi o mój problem z książkami pisanymi z perspektywy dziecka, ale wątpie. Po prostu nie oczarowała mnie, nie była w ogóle taka moja, ale też nie jest jakaś tragiczna.
3.5 It was sad, but not overly depressing. I had to compare it with They Cage the Animals at Night: The True Story of an Abandoned Child's Struggle for Emotional Survival all the time, as both books describe homes and are written from the child's point of view. However, the only similarity is the perspective and the child's language - sometimes naive, sometimes simple. Rozdeptałem czarnego kota przez przypadek is rougher in language, but much less sad. Even the most somber events do not significantly affect the narrator. (Or is he hiding it so deep inside?) I felt it was too detached.
Podpisuję się pod tym co pisałam wcześniej, piękna książka, taka jakiej potrzebowałam 🥹
I coś jeszcze innego z tej książki: Przyjemność jest jak chodzenie tyłem, ale w dobrym kierunku. Ciągle patrzysz na ten sam piękny widok i nie musisz się martwić, że coś się zmienia. Przyjemność to bardzo ryzykowna sprawa.
podczas lektury pękałam ze śmiechu i płakałam jednocześnie. Słodko gorzka opowieść z perspektywy dziecięcego bohatera. Polecam. Pozycja nominowana do tegorocznej nagrody Nike.