Czy jest coś ważniejszego, kiedy ma się 18 lat, niż przygotowania do matury?
Tak. Dla Matyldy to przypadkowy komentarz pod fanartem, który wrzuciła do sieci. Komentarz i jego autorka. Znajomość z Wiką, tajemniczą dziewczyną z Internetu, zmusi Matyldę do zadania sobie najtrudniejszych pytań. Kim jestem? Czego chcę? Jak sobie z tym WSZYSTKIM dać radę?
Bo Matylda woli pozostać wiecznym przeciętniakiem niż narazić się na utratę popularności. Wika wręcz przeciwnie: nigdy nie przejdzie niezauważona. Pod kolorowymi perukami, grubą warstwą makijażu i ekscentrycznymi strojami ukrywa swoje prawdziwe ja. W dodatku ma bujną przeszłość, lecz tylko wirtualną.
Czy dziewczyny odnajdą się w labiryncie dotąd nieznanych im uczuć? W realu czeka je prawdziwa gonitwa myśli, plątanina emocji i walka o siebie. Przed nimi prawdziwy test wchodzenia w dorosłość kto zda go lepiej? Dwie nastolatki czy ich pełnoletni najbliżsi?
Fluff to kolejna mądra i wzruszająca książka Natalii Osińskiej. Autorka Fanfika i Slasha oddaje głos tym, którzy na co dzień milczą. Tę historię powinien poznać każdy: i nastolatki, i rodzice, dla których świat ich dzieciaków pozostaje często wielką łamigłówką.
"Fluff" miałam przyjemność czytać jesienią jako jedna z beta-readerek i muszę przyznać, że to najlepsza powieść Osińskiej do tej pory. Jest zabawna, mądra, dojrzała, realistyczna i jednocześnie fanfikowata do bólu. To jest lesbijska powieść młodzieżowa, na którą czekałam. Poza tym pięknie domyka pewne wątki z poprzednich dwóch tomów i zostawia nadzieję na kontynuację (dawaj, Natalia!).
Ta powieść jest fluffaśna. Dla tych, co nie znają fanfikowej terminologii - fluff to tekst, który ma dostarczać pozytywnych emocji. Ma dać takie pluszowe uczucia w środku. To rosół dla duszy. Ulubieni bohaterowie w sytuacjach, w których serca nam się rozpływają jak masełko na patelni. Osińska osiągnęła ten efekt, jednocześnie budując napięcie, nie uciekając od trudnych tematów, przedstawiając bolesne sytuacje. Nie wiem jak to zrobiła, więc chylę czoła.
Postaci z tła "Fanfika" i "Slashu" nabierają trzeciego wymiaru, kolorytu i osobowości. Nie można ich nie lubić, łatwo je zrozumieć, sympatyzować z nimi. Nauka do matury, kiedy wiosna w powietrzu, lepsze atrakcje za rogiem, niepewność co do wyboru przyszłości, wchodzenie w dorosłe życie, poznawanie siebie - to wszystko, co bardzo dobrze pamiętam z ostatniej klasy liceum. Pewnie gdybym wróciła do dzienników z tego okresu, znalazłabym tam podobne nastroje i przemyślenia. Osińska pamięta, jak to jest być nastolatką, przez co nie traktuje młodzieży jak dziwnych tworów z kosmosu, ale jak ludzi. Ludzi, którzy mogą mieć problemy. A te problemy mogą być poważne i zasługują na szacunek.
Bardzo podobał mi się wątek zatroskanych rodziców, którzy chcą jak najlepiej, ale nie zawsze wiedzą, co to znaczy. I jak czasem nieumyślnie dystansują się wobec dzieci. A także rodziców, dla których najlepiej znaczy "po mojemu" i nie zostawiają miejsca na dyskusję, których miłość jest warunkowa i nie zawsze możemy spełnić te warunki, bo to oznaczałoby autolobotomię na żywca.
Pomimo tego, że na pierwszym planie mamy inne bohaterki, "Fluff" to świetne zwieńczenie trylogii. Może właśnie to skupienie się na innych postaciach umożliwiło płynne zamknięcie kilku wątków, dopowiedzenie pewnych rzeczy.
Pojawia się też nowa bohaterka, z nią nowe problemy i spojrzenia na współczesną młodzież. Wika jest postacią z Internetu - zapewne każdy taką zna, albo o takiej słyszał. Zwykle nie chcemy utrzymywać z nią bliższego kontaktu. Jest zbyt - zbyt dziwna, zbyt nieprzystosowana, zbyt skomplikowana. Ale Wika u Osińskiej jest jednocześnie "zbyt" i "w sam raz". Ma te wszystkie cechy, ale pozostaje bardzo realistycznie zarysowaną osobą. Właśnie to, jest osobą, a nie postacią. Łatwo mi w Wikę uwierzyć, traktować "Fluff" jak wgląd w życie prawdziwej osoby, a nie fikcyjną historię. Wika podbiła moje serce, kazała spojrzeć na to, jak oceniam ludzi, co o nich sądzę i nauczyła mnie czegoś o sobie. Bardzo to doceniam i jestem wdzięczna Osińskiej za taką lekcję.
To chyba pierwsza powieść Osińskiej, gdzie do niczego nie mogę się przyczepić. Nawet nie szukam czegoś, co mogłabym skrytykować. Po prostu świetnie się bawiłam, miałam pluszowe uczucia, przejmowałam się i kibicowałam bohaterom, a nawet mierzyłam się z własnymi rodzinnymi traumami. Jeśli kolejne powieści autorki będą na podobnym poziomie, Osińską będzie się czytać całe lata po tym, jak historia literatury zapomni o Musierowicz.
rep: lesbian mc, autistic sapphic li, side gay trans character, side gay characters, side nb character
Otrzymałam darmowy egzemplarz w zamian za szczerą recenzję.
Trzeba zacząć od tego, że z każdą książką Osińska pisze coraz lepiej. Jeśli czytaliście jej dwie pierwsze pozycje, możecie sobie tylko wyobrazić, jak dobry jest “Fluff”... Jeśli jakimś cudem natomiast jeszcze nie przeczytaliście “Fanfika”, powinniście (1) przemyśleć wszystkie swoje życiowe wybory i (2) jak najszybciej nadrobić zaległości.
“Fluff” spycha naszą ulubioną męską parę na drugi plan i główne światło daje na Matyldę. Wychodzi to wszystkim na dobre. Jak się okazuje czytanie o Leonie i jego chłopaku z perspektywy osoby postronnej jest jeszcze bardziej przyjemne. Ale najważniejsza jest tu oczywiście Matylda! Ja pokochałam ją w zasadzie już od pierwszej strony i jakoś nie wyobrażam sobie, że ktoś mógłby postąpić inaczej.
Matylda jest postacią, z którą mega łatwo jest się utożsamić. W końcu który nastolatek nie uważa, że wszyscy oprócz niego są tacy wspaniali i utalentowani, i wszystko potrafią, i wszystko przychodzi im z łatwością, i tylko on jeden jest jakimś takim nijakim beztalenciem? Ten sentyment jest wszechobecny we “Fluffie” i, oczywiście, jest jak najbardziej bezpodstawny. Cenię sobie, w jak bardzo nienachalny sposób przedstawiona została podróż Matyldy od takiego właśnie nastawienia do zaakceptowania i pokochania tego, kim właściwie jest.
Odkrywa zresztą i akceptuje nie tylko swoje talenty i mankamenty, ale również orientację. Szczerze mówiąc, nie zdawałam sobie sprawy, jak kolosalnym i budującym przeżyciem będzie czytanie o lesbijce w polskiej książce dla młodzieży… Osińska znów zrobiła dla młodzieży LGBT coś, czego my, jako nieco starsze roczniki, możemy tylko zazdrościć. I znów nic nie jest na siłę, ale raczej: cała reprezentacja jest niesamowicie naturalna, łącznie z faktem, że te wszystkie dzieciaki się ze sobą przyjaźnią (bo przecież doskonale wiemy, że nasza społeczność chodzi stadami).
Jednocześnie nie jest wyłącznie różowo. Jakkolwiek taka lektura też byłaby w pewnym sensie interesująca, Osińska nie daje nam zapomnieć, że jednak żyjemy w Polsce i że jest masa ludzi, którzy nas nie akceptują. Najważniejsi bohaterowie drugiego planu oczywiście uczą się i przezwyciężają wpojone przez społeczeństwo poglądy, ale nadal pojawiają się postacie z klapkami na oczach. Tytuł jednak do czegoś zobowiązuje i “Fluff” nie jest tragedią, przeciwnie - jest światełko w tunelu pod postacią ludzi, którzy będą kochali innych bezgranicznie i bezwarunkowo.
I chyba to mnie najbardziej w książce Osińskiej urzekło. Ta niesamowita siła miłości, zarówno romantycznej, jak i rodzinnej, między przyjaciółmi. Sprawia ona, że całość jest jak lekarstwo dla naszej duszy, jak rosołek ugotowany przez babcię, kiedy chorowaliśmy cały dzień. Daje siłę i nadzieję, że będzie lepiej; że absolutnie nie jesteśmy sami; że nasze historie też zasługują na to, żeby je opowiedzieć, a my na szczęśliwe zakończenie.
Przeczytałam w tym roku osiem polskich książek i każde gówno nazywałam "najgorszą książką jaką czytałam w życiu". Czy mogę powiedzieć tak o książce "Fluff"? Owszem. Jednak z zupełnie innych powodów. To nie jest gówno w tak oczywistym znaczeniu jak np. książka bez fabuły, z postaciami z papieru. Nie. "Fluff" ma jakąś fabułę i to jest chyba w tym wszystkim najgorsze. Osińska próbuje opowiedzieć jakąś historię, jakiś tam pomysł ma i plus minus realizuje - ale bardziej jednak na minus. Bo każde zdanie, które wysmrodziła na klawiaturze pełne jest drzazg. Nie wiem, czy ta książka miała redakcję, pewnie miała, a przynajmniej jakaś osoba się podpisała pod poprawionymi przecinkami. Nie uwierzę, że cokolwiek innego tam zostało sprawdzone. Może justowanie tekstu. Pozornie nieszkodliwy, "Fluff" już od pierwszej strony oferuje lekki smrodek kulek na mole. Główna bohaterka i jej znajomi - a także jej dziewczyna - są maturzystami. Pierwszy raz jednak zdarzyło mi się, żebym czytała o dziewiętnastolatkach, którzy jednocześnie są szesnastolatkami i ludźmi przed trzydziestką udającymi nastolatków w internecie. Widać, że całą galerię postaci napisała osoba, która z liceum wyszła na tyle dawno, by nie mieć świadomości, jak wypowiadają się dzieciaki - zrobiła jednak research używanych przez nich aplikacji oraz oglądanych seriali. Co rusz padają słowa: Snap, Instagram, Marvel, *wstaw tytuł popularnego w 2017 serialu*. To ma mnie przekonać, że czytam o maturzystach, ale ja jednak słyszę ten nieprzyjemny dźwięk drapania pazurami po tablicy, kiedy autorka wciska mi, że jest taka kul dżezi na czasie, ja znam tę młodzież! No nie wiem, moja trzynastoletnia siostrzenica by powiedziała, że pani Osińska to zapodała jednak krindżawę. Nie wnikam, ile autorka ma lat - mogłaby jednak tak ostentacyjnie nie wsadzać siebie na jedną półkę z dinozaurami i matką Lucasa Scotta, która krzyczała ze sceny o "Fall Down Boy". Kiedy już przedrzemy się przez warstwę ekspozycji roku 2017, który wygląda jak 2003 w futurystycznych dekoracjach, zaczyna się prawdziwe bagienko: fabuła, o której wcześniej wspominałam. Matylda przygotowuje się do matury, jest nijaka, potem poznaję Wikę, zaczyna się robić nieznośna, mamy sapphic romans usiany drzazgami i metaforą słabą jak barszcz Winiary z jednej łyżeczki zalany litrem wrzątku, potem są geje i reprezentacja pozostałych literek lgbtq+, Matylda jest jeszcze gorsza niż była, no i happy end. A, po drodze jest jeszcze matura. Kolejna poprzeczka, w którą pani Osińska ryje zębami, brakowało mi tylko mema o "Lalce". Tak jak pisałam wcześniej, jakiś pomysł tu był - słaby, bo słaby - ale był. Realizacja nie wyszła wcale. W tej książce dzieją się rzeczy, ale w próżni, nie wpływają ani na mnie, ani na tych okropnych bohaterów. NIKT tam się nie rozwija, trzysta stron o kant dupy potłuc, kiedy próbujesz wmawiać czytelnikowi, że patrz!!! rozwinęłam, ale chyba tylko papier toaletowy. Bo bohaterowie od początku do końca stoją w miejscu i przebierają nogami, jakby jechali donikąd na rowerku stacjonarnym. I pół biedy, gdyby ci ludzie byli po prostu nijacy. Przełknęłabym to, zaraz zapomniała. Nie. Galeria bohaterów Osińskiej to reprezentacja wręcz obrzydliwa. Najgorszy jest bohater "Fanfika", którego mam chyba lubić tylko za bycie trans, ale to tak nie działa. Daniel jest okropnym farfoclem traktującym wszystkich jak śmieci na czele z ojcem i nie - wszystkiego nie da się wytłumaczyć tranzycją. Bycie shitty to część jego charakteru, Osińska podbija to dodatkowo mizoginią i robi z postaci, która mogłaby być jednak przełomowa w polskiej literaturze, jakąś karykaturę. Jego chłopak ma homofobiczną rodzinę i to tyle. Leon istnieje sobie, jest niemiły jak wszystkie inne postacie, no i fajnie, lecimy dalej, pora na CSa. Największą gwiazdą tego nieśmiesznego kabaretu jest oczywiście Matylda, główna bohaterka. Pochłonięta głównie sobą, wszystkich innych traktuje paskudnie, chyba że to jej tru loff Wika - Wikę akurat rozstawia po kątach jak rasowy coach. Przyjaciół traktuje jak rekwizyty w swoim przedstawieniu, pięć razy na stronę podkreśla JAK BARDZO nie obchodzą ją problemy innych, warczy na matkę, oczekuje od swoich znajomych, żeby byli wyjątkowi, bo wtedy czuje się lepiej jako przeciętna Matylda - jest rasowym wampirem energetycznym, od siebie dającym z 10% tylko wtedy, kiedy jej się akurat uwidzi, że tak ma być. Nie znam drugiej tak antypatycznej postaci - kibicowałam jej, żeby wpadła pod tramwaj na Kaponierze, jako kierowca wstałabym i zaczęła klaskać. Czy to czyni z jej drugiej połówki lepszą postać? Nie. Wika jest równie okropna. Szczerze, to ja nawet nie rozumiem, jaka miała być ta postać. Ekscentryczna? No nie. Jest denerwująca i po prostu ż a d n a do tego stopnia, że ma się ochotę zasadzić kopa w jej żaden zad. Matylda łazi za nią z jakiegoś powodu, za to Wika przez większość czasu ma ją w dupie. Kiedy okazuje się, że wcale nie, to ja jednak w to nie wierzę - wierzę za to, że Osińska stworzyła osobę niezrównoważoną psychicznie, której kreacja wymknęła się spod kontroli. Autorka jednak nie umie napisać prostego zdania bez zapodania grafomanii na poziomie "herbaty tańczącej w filiżance", nie podejrzewam jej więc o to, że ten fakap zauważyła, a co dopiero próbowała go naprawić. Z innych postaci to są tam jeszcze rodzice - tutaj mam wrażenie, że autorka nigdy nie spotkała ludzi po czterdziestce, bo zarówno pan Marcin jak i pani Joanna zachowują się jak dwudziestolatki z domalowanymi zmarszczkami. O! Zapomniałabym! JEST ZŁO. RODZAJU NIJAKIEGO. Reprezentacja musi być absolutnie wszystkich, ale na miejscu ludzi niebinarnych wolałabym wcale nie mieć prezentacji u Osińskiej, wolałabym zostać zignorowana niż obrażona. Nawet nie będę strzępić języka. Po prostu splunę na autorkę. TFU! Zostając przy prezentacji w sumie, to ja poczułam się osobiście dotknięta. Sięgnęłam po tę książkę właśnie przez relację dwóch dziewczyn. Główna bohaterka uświadamia sobie, że nie jest heteroseksualna, bo jej długoletni crush, kiedyś-Tosia-teraz-Daniel przestaje pachnieć dziewczyńsko. Chciałabym żartować. Chciałabym. Przełknęłabym to jednak jeszcze, gdyby potem Osińska nie odpakowała gorszego gówna samą relacją Matyldy i Wiki. Chciała romansu dwóch dziewczyn, ale poległa już na rozmowach. One nie mają o czym ze sobą rozmawiać. Ciągle się obrażają, są dla siebie niemiłe, zrywają ze sobą przez głupotę, a potem nagle już są w sobie zakochane - padają wielkie deklaracje i co jeszcze, frytki do tego. Wolałabym frytki. Wolałabym frytki niż te trudne do przełknięcia metafory, śmieciowe przemyślenia Matyldy, w których podkreśla swoje zakochanie i to JAK BARDZO w dupie ma problemy swoich przyjaciół. Dosłownie przyznaje jak mocno nie obchodzi ją to, co do niej mówi Daniel. To po co się z nim zadajesz? Dobra, wiem. To jest ulubiony bąbelek autorki i musi mieć swój wątek w tym opku... tfu, książce, żeby geje mogli tańczyć poloneza i być uciskani. Nie ma dobrej lgbt literatury bez uciskanego geja. A najlepiej trans geja, bo wtedy można ustrzelić bingo. I nie, nie uważam za coś złego pisania o realnych problemach, z jakimi stykamy się codziennie - z homofobią, brakiem akceptacji ze strony otoczenia, strachem. Ale, na litość boską, o tym trzeba umieć pisać! Osińska nie umie. Albo robi konflikt bez sensu, albo nakręca taki realistyczny do takiego stopnia, że ojcu Leona brakuje tylko rogów i trójzębu, którym mógłby dźgać syna w dupę. No sorry, nikomu nie robi przysługi chujowa reprezentacja naprzeciw której stawiasz jeszcze chujowszą grupę homofobów. Ale happy end musi być. Wszyscy jedzą kanapki w samochodzie, pora na CSa. Rozwiązane wszystkie problemy. W tej książce było wiele więcej, ale w połowie recenzji zorientowałam się, że mi się nawet nie chce o tym pisać. Szkoda mojego czasu. Zaczęłabym się w końcu zapętlać, bo wniosek jest jeden: w książce "Fluff" nic nie jest dobre. Nie ma tam ani jednej pozytywnej rzeczy. Nic nie mogę pochwalić. NIC. Nie mogę nawet pochwalić ryby za umiejętność pływania, bo się utopiła, próbując jechać na rowerze. Polecam tę książkę wszystkim pisarzom. Można sobie z niej wypisać własny poradnik pt. JAK NIE PISAĆ.
To, że Natalia Osińska pisze trzecią już książkę przewijało się gdzieś na granicach mojej świadomości, czekałam, ale nie znając żadnych dat nie emocjonowałam się specjalnie, będzie to będzie i przeczytam. Potem zobaczyłam okładkę i poznałam datę premiery, a wtedy zapragnęłam czytać ją natychmiast i poleciałam kupić w przedsprzedaży, żeby dotarła do mnie jak najszybciej. Dotarła wczoraj. Zaczęłam podczytywać natychmiast po odebraniu paczki, dużo się działo, więc dopiero późnym wieczorem miałam okazję zabrać się do niej na poważnie. O czwartej nad ranem doczytałam ostatnie zdanie, otarłam łzy wzruszenia i padłam nieżywa na poduszkę, żeby za błogosławione trzy godziny obudziło mnie radosne szturchanie dwulatka domagającego się picia.
To mogłaby być najkrótsza recenzja, bo książka wciąga i czyta się ją cudownie. Jeśli podobał Wam się „Fanfik” i „Slash”, to nie wiem doprawdy, na co czekacie. Osińska nie tylko nie wypada z formy, ale tę formę doskonali i pod względem stylu jest to chyba jej największe jak dotąd osiągnięcie. Książka jest bardzo spójną kontynuacją poprzednich części, ale na pierwszym planie dostajemy prawie nowe lub nowe bohaterki, więcej głosu dostają też rodzice i chyba jestem w mniejszości, której to się akurat podobało. Dołączam się za to do grona tych, którzy wzdychają, że „za naszych czasów” to takich powieści dla młodzieży nie było i jak dobrze, że teraz są. Nie bycie młodzieżą nie stanowi też żadnego problemu ze znalezieniem czystej radości w czytaniu. Może dlatego, że Matylda i ja miałyśmy wiele wspólnego. Na początku zaczęłam pisać tę notatkę na zasadzie porównań siebie nastoletniej z bohaterką, ale wyszło tak osobiście, że zrezygnowałam. Niech to jednak świadczy o tym, jak można się z Matyldą zidentyfikować, jej brakiem pewności siebie, szukaniem swojego miejsca, pierwszymi romantycznymi uniesieniami i odkrywaniem w sobie siły i możliwości. Matyldę polubiłam z miejsca i bardzo jej kibicowałam, także widząc jej błędy i porażki, a choć maturę pisałam kilkanaście lat wcześniej (nie wierzę…), to też myślami byłam gdzie indziej i przy kim innym, więc rozumiem ten bagaż. No ale nie o tym miałam.
Najlepiej Osińskiej wychodzi to, co dla mnie najważniejsze – czyli kreacja postaci. Są wielowymiarowe, ciekawe, rozwijają się i błądzą, żeby czytelnika na przemian cieszyć, złościć i wzruszać. Nawet dorośli, chwilami balansujący na granicy karykatury, mają znacznie więcej do zaoferowania i w sumie nic dziwnego, że nastolatki tak ich widzą, a czytelnik może zobaczyć daleko więcej. Relacje też są świetnie zarysowanie i ciekawie rozwinięte, choć osobiście tu mam najwięcej niepewności, wynikających jednak z moich emocji, a nie z braków pisarskich autorki. Czy Matylda udźwignie ciężar bycia tak dużym wsparciem w związku? Przecież znają się tak krótko, a to wcale nie tak różowe! Czy Leon naprawdę nie powinien znaleźć sobie kogoś dojrzalszego, kto by się nim zaopiekował, a nie przytłaczał wszystkich wokół egocentryzmem? Przy tej okazji warto wspomnieć, że bardzo podoba mi się fakt, że książka nie ucieka od rozmowy o terapii i leczeniu i traktuje je jako wybawienie, co jako niedoskonałe mogło gryźć w części pierwszej.
Jednym słowem, potrzebuję kolejnych części. Bardzo. Pragnę książki o Emilii. Chciałabym książkę o Julii. Muszę dowiedzieć się, jaką ścieżką pójdzie teraz Matylda. Muszę zobaczyć, czy Daniel dorasta i czy Leon wreszcie dostanie profesjonalną pomoc. I pomoc w ogóle. Serio, w tej części chce się wysłać jego chłopaka na księżyc bardziej niż kiedykolwiek (a ja zawsze Tośka jednak dość broniłam ;)). Muszę wreszcie zobaczyć, jak i czy w ogóle rozwinie się temat nowej rodziny… Chciałabym. Chciałabym wiele kolejnych części i za kilka, kilkanaście lat móc podetknąć je pod nos moim dzieciom. Czy jest to książka bez wad? Nie, ale to w niczym nie przeszkadza. To świetna rozrywka, dla której naprawdę warto zarwać noc, nawet jeśli dziś chodzę ciut jak zombie.
(I fandomy tym razem bardziej mi się zgadzały, niż wcześniej z Tośkiem!)
Mam jakieś tam zastrzeżenia: że czemu i na ile to realistyczne, że Matylda i Wika unikają słowa na "A" (czy Matylda by się chociaż nie zastanawiała nad tą nieneurotypowością? W 2019 na pewno, w 2017 chyba też już jest to coś w dyskursie bardzo widocznego?), czy zakończenie Slashu i portret rodziny Leona do siebie pasują, czy Wika jest trochę pod linijkę z objawami i tak dalej.
Ale to chyba tylko drobiazgi, bo ważniejsze jest to, jak bardzo na poziomie emocji ten świat jest prawdziwy i jak łatwo się w niego wczuć (nawet jeśli było się zupełnie, zupełnie inną osobą niż... ktokolwiek, kto go zamieszkuje?). Te przeżycia i emocje, ta mizoginia Daniela będąca trochę postawą obronną a trochę maską a trochę jednak wymagająca korekty i to każualowe okrucieństwo relacji (biedna Matylda), ta potworność matki Wiki (aż się chce płakać gdy Wika przekazuje czego ją o sobie matka nauczyła...). Świat, który nawigują te (dzisiejsze) nastolatki jest już inny i bardziej otwarty niż ten, który istniał dla mojego pokolenia, i ma to masę zalet, ale ma też swoje własne bóle dorastania. Niektórym z nas się łatwiej było ukrywać, bo tyle było nie do pomyślenia i nie do nazwania.
Potrzebuję!!!! dalszego ciągu, więcej Matyldy, więcej Wiki. Wszystkie serduszka. Musi być kontynuacja.
Ze wszystkich części, ta podobala mi się najbardziej - to jest ta książka, której potrzebowałam, kiedy miałam kilkanaście lat. Zazdroszczę tym dzieciakom, które nie muszą się zamartwiać swoją przyszłością, bo jedyna queerowa literatura do ktorej mają dostęp to jakies depresyjne gluty, w których ktoś zawsze albo umiera albo musi odejść, i mogą sobie poczytać książki przeznaczone dla swojej grupy wiekowej, w których wszystko się dobrze kończy, a bohaterowie nie muszą żyć z perspektywą życia w samotności. Żyjemy w pięknych czasach.
Nigdy nie zdarzyło mi się czytać książki, w której znajdowałoby się tyle elementów odnoszących się do moich osobistych doświadczeń - pomimo tego, że (choćby pośród moich znajomych) jest dość duża grupa osób, które mogłyby się identyfikować z problemami głównych bohaterów. Pierwszy raz czuję się, tak jak pewnie się czują dzieciaki w Stanach czytając mainstreamowe amerykańskie YA. To jest historia jak z mojego życia! Pyrkon, bloki, matura, dziewczyny z internetu, randki na filmach marvela, fandomy, nienadążający i mało subtelny ojciec. Tak było :D
Więcej polskiego YA poproszę! Dopiero po serii Fanfik rozumiem jak potężny jest apsekt "relatability".
W tym momencie nie bedę zbytnio komentować fabuły, bo książka oficjalnie wychodzi dopiero jutro i nie chce nikomu psuć zabawy, a jest kilka zaskakujących plot twistów. Zdradzę tylko, że dochodzi do kolejnej przemiany Tośka i przepiękne jest jak szybko, bezboleśnie i z szacunkiem jest to przeprowadzone. Oby było tak w prawdziwym życiu ;).
Pojawiają się również nowe postacie - w tym osoba niebinarna* (mam nadzieję, że z zabawnego elementu tła wyrośnie w przyszłości na postać z własnym backstory) oraz bardzo realistycznie (przynajmiej z mojej perspektywy) poprowadzona postać na spektrum autyzmu. Choć w przypadku tej postaci zalatywało mi zbytnio jakąś kondensacją cech "tumblr emo kid", podoba mi się rozwój postaci i jej przemiana.
Dodatkowy punkcik ode mnie za osadzenie akcji w Poznaniu, gdzie miałam przyjemnośc mieszkać kilka lat, i gdzie mam nadzieję kiedyś powrócić.
Co mi się nie podobało? W sumie niewiele, ale podobnie jak w poprzednich częściach nie pasują mi fragmenty pisane z perspektywy rodzica/opiekuna. Może to jest moje subiektywne odczucie, ale te fragmenty mnie wybijają z fabuły i denerwują (nie lubię cioci Idalii XD, proszę mnie nie bić). Nie do końca podobają mi się też ilustracje - zdecydowanie bardziej podobała mi się szata graficzna okładki Fanfika, ale to jest już zupełnie moja osobista opinia i zupełny drobiazg nie ujmujący temu jak wiele dobrego robi ta seria.
TURBO DOBRA SERIA POLECAM 10/10
Do zobaczenia na jakimś spotkaniu autorskim!
PS. nienawidzę jak w kinie w Plazie każą wychodzić tym tylnym korytarzem na parking! :0 najgorszy element każdej wizyty w imaxie.
*nie przypominam sobie, żeby Zło było w Slashu. Prosze mnie nie hejtować jeśli to nie jest wcale nowa postać
Apka w czytniku mówi mi, że czytałam "Fluff" 248 minut - mam więc wrażenie, że rozwlekłam czas lektury do granic możliwości, bo ilekroć zerkałam na liczbę stron, które jeszcze zostały mi do końca, to czułam się coraz gorzej i gorzej, bo było ich coraz mniej (szokujące, wiem) i starałam się czytać coraz wolniej. Także pod tym względem odczuwam niedosyt. Jak dla mnie "Fulff" mógłby mieć i 900 stron, a ja po prostu leżałabym dalej w hamaku, póki bym nie skończyła. I oczywiście wtedy pewnie też bym czuła niedosyt. Bo jeszcze tak wiele chciałabym się o tych dzieciakach dowiedzieć... O wszystkich, absolutnie wszystkich.
Zanim przejdę do meritum, chciałabym wspomnieć, że zawsze, ale to zawsze denerwują mnie w YA odwołania do popkultury i mediów społecznościowych, zawsze odczuwam przy nich zażenowanie i zawsze jestem pewna na milion procent, że za 10 lat to wszystko tak się zestarzeje, że nawet uczucia nostalgii nie wywoła w czytelnikach. Tymczasem u Osińskiej szalenie mi się to podoba... Magia jakaś? Najwyraźniej. W pewnym momencie miałam nawet ochotę pójść i włączyć sobie soundtrack z Y!!!OI (jedyna rzecz, która się w tym anime naprawdę udała), ale to by wymagało ruszenia się po telefon, a co za tym idzie oderwania się od książki, więc pomysł umarł śmiercią naturalną. Dodam też, że szalenie zabawnie było czytać o Pyrkonie... w trakcie Pyrkonu, na którym miałam być służbowo ;)
A teraz do sedna: wciągnęłam się od początku, absolutnie od pierwszej strony. I od początku miałam milion „porad” dla Matyldy, bo do matury uczyłam się w parku, żeby nie zabierać się za te wszystkie rzeczy, które nagle wydają się o wiele ważniejsze od nauki, a na studiach wypraktykowałam naukę w pokoju mamy, bo tam już zawsze był porządek i skanujący pomieszczenie wzrok nie natrafiał na nic, czym mogłyby zająć się chore od trzymania cegieł łapki. Także wróciły wspomnienia, och, jak bardzo. I zresztą ciągle wracały w trakcie czytania. Konwenty, zakuwanie, bycie odwożonym przez rodziców po imprezach (ach, wygodnie było :P) i snucie planów na karierę w Biedronce (wtedy Biedraszka jeszcze znacznie gorzej płaciła)... Łezka się w oku kręciła non-stop.
Bardzo polubiłam też Matyldę. Czy się z nią utożsamiałam? Hmm, chyba trochę. Chociaż w pewnym sensie bliższa mi była Wika - bo też miałam nauczanie indywidualne i zdarzało mi się tygodniami nie wychodzić w liceum z domu. Co prawda miałam inne problemy, nawet nie ma tu co porównywać, ale jako że maturę pisałam we własnym salonie, to wkurzyłam się niemożliwie na tę jej fikcyjną szkołę, że nikt tam się uczennicą nie zainteresował i tego nie zaproponował. Bo chyba nie zobaczyli w gwiazdach na radzie pedagogicznej, że Wice trafi się Matylda, prawda?
Ach, jestem ciekawa, jak rozwinie się ich związek. Ciekawa i ciut mocno sceptyczna, bo są razem cudowne i rozkoszne, ale takie młode… To dziwne, ale chyba więcej nadziei mam na związek Leona i Daniela. Wydaje mi się, że jestem w mniejszości, jednak miałam wrażenie, że dostrzegam w Danielu jakieś oznaki…. hmmm… szukam odpowiedniego słowa, żeby nie przeszarżować, ale… dorastania? Chociaż nie wiem, czy to wystarczy i kompletnie też nie widzę go sobie na studiach, bo na bank należy do tych osób, których wyobrażenia o uczelniach wyższych nijak się mają do rzeczywistości. Mam ogromną nadzieję, że się dowiem, jak to z nimi wszystkimi będzie. Zwłaszcza z Leonem, którym nie powinien się jednak opiekować Daniel ani jakiś inny hipotetyczny chłopak, tylko jakiś odpowiedzialny dorosły – taki „prawdziwy”, a nie tylko metrykalny.
A skoro jesteśmy przy dorosłych, to bardzo spodobał mi się wątek matki Matyldy i ojca Daniela. Na początku matka Matyldy wydawała mi się stworem z innej planety (korpo to dla mnie inna planeta, s-f, nie ogarniam tego i czasem w ogóle wątpię, czy istnieje w realnym świecie), ale pod koniec zaczęła nawet przypominać jednostkę ludzką i to całkiem sympatyczną. Nie wiem, czy widzę ich razem, chyba nie, ale panika Matyldy niesamowicie mnie ubawiła.
O! I jeszcze na koniec – jako że od początku nie udaję, że tutaj jakąś sensowną recenzję piszę – to muszę koniecznie rzec, że bardzo mi się spodobało to, jak Matylda podeszła do tego, że zakochała się w dziewczynie. Bo to było z mojej perspektywy bardzo prawdziwe. Pewnie, musiała kilka rzeczy ogarnąć, jednak to nie samo zakochanie, a od razu związek, ale obyło się bez jakiejś tam wewnętrznej dramy i przeżywania, że ojejku jejku, nie jestem hetero, jak teraz żyć.
No więc… poproszę dokładkę? Najlepiej więcej niż jedną. Chcę się zestarzeć z tą serią i nawet bym poprosiła, żeby mnie z nią skremowano, ale nie wiem, jak się palą czytniki ebooków i nie zamierzam testować.
Koniec i bomba, a kto czytał moją paplaninę ten trąba!
To takie fajne, że te książki są. Że można poczytać sobie o postaciach w rozmaity sposób queerowych, które są młode i zwyczajne, i stąd. Które żyją teraz, wysiadują na YouTube, wymyślają sklepy internetowe, męczą się ze szkołą i rodzicami, i z samymi sobą.
We Fluffie nasze główne postaci to Matylda, która trochę rysuje fanarty, trochę się przygotowuje do matury* trochę zastanawia co chce robić z życiem, ale głównie zaprzyjaźnia się z, a później zakochuje w Wice. Wika zaś jest mocno neuronietypową cosplayerką, której to cosplayowanie trochę pomaga w ogarnięciu rzeczywistości. Do tego mamy konwent, nadchodzącą maturę, niepokojących się rodziców, a w tle - Daniela z Leonem i ślub siostry Leona. Nie jest różowo ani cukierkowo, a przynajmniej nie cały czas—ale ostatecznie książka jest Fluffem a nie angstem, więc w przyszłość patrzymy z nadzieją.
Bardzo podobały mi się wątki rodzicielskie (ojca Daniela i matki Matyldy)—na pewno znak, że coraz bardziej się starzeję ;) Młodziutkie lesbijki otaczam wianuszkiem serduszek, chociaż . Trochę mniej podobało mi się to, jak Matylda myśli o związku Daniela z Leonem—że oni tak sobie dogryzają i to takie fajne, i ona też by chciała z kimś tak sobie dogryzać. Rozumiem, że to do pewnego stopnia metonimia związku jako takiego, ale… no jednak nie.
Natomiast książkę polecam bardzo! Bo warto. I warto kupować, żeby wydawnictwo wiedziało, że na takie tytuły jest popyt.
(* A propos matury - jeśli miesiąc przed maturą Matylda nie zna jeszcze wszystkich czasowników nieregularnych, to niestety, ale trochę w nią powątpiewam.)
Piękno i Dobro . Powieść queerowa, która ma pełną świadomość, że w Polsce nie jest zbyt tęczowo, ale daje bohaterom szczęśliwe (przynajmniej częściowo) zakończenie. Powieść młodzieżowa, która świetnie czuje młodzież, relacje z rodzicami, dramy itd. No i po prostu powieść świetnie napisana i skomponowana, którą czyta się z ogromną przyjemnością.
Bardzo się identyfikowałem z Matyldą, ogromnie lubiłem też resztę bohaterów, tych nowych i tych powracających. I cieszę się, że było chyba trochę mniej intensywnie niż w poprzednich częściach, bo posuwam się w latach i moje serce mogłoby już nie znieść tego Fanfikowego i Slashowego suspensu.
Fluff jest zwieńczeniem tego jak bardzo Natalia Osińska nie umie pisać, a już szczególnie pisać o queerach. Nie mam pojęcia dla kogo tak naprawdę są jej książki, bo jeśli dla młodzieży LGBT, to czemu ANI RAZU nie pada w nich słowo związane z orientacją lub tożsamością płciową?
Transpłciowy, gej, lesbijka, aseksualna, biseksualna. To nie boli.
Matylda jest najbardziej nieznośną, mdłą i podłą postacią Fluffa. Autentycznie modliłem się o to, by wpadła pod jakiś poznański autobus lub tramwaj (ej, Poznań, macie u siebie tramwaje?). Niestety Matylda wyszła ze wszystkiego obronną ręką, nie poniosła konsekwencji ani za stek kłamstw, na których zbudowała miłosną relację, ani za traktowanie swojej matki jak śmiecia. Matylda nie zachowuje się jak dziewiętnastolatka, bardziej jak piętnasto- z wyjątkowo wkurwiającym usposobieniem.
Wika jest ewidentnie w spektrum autyzmu, o czym również nie dowiadujemy się wprost, jedynie pada wzmianka o riserczu na wikipedii (serio). To się staje naprawdę męczące.
Oczywiście Osińska nie byłaby sobą, gdyby nie wjebała swojego ulubieńca, Daniela, który jak zwykle strzela mizoginią jak z pistoletu na wodę w śmigus dyngus i, again, nie ponosi za to żadnych konsekwencji. Widocznie dziewczyny z jego paczki mają radochę z tego, że ich kumpel nienawidzi kobiet.
(Oprócz Emilii, ale Emilia wyszła pani Osińskiej przypadkiem)
Mamy we Fluffie również spierdalanie się z tego, że ta GRUBA, TŁUSTA, BRZYDKA, POTĘŻNA Roksanna miała trzech chłopaków w semestrze. Polecam pogrzebać na instagramie autorki i znaleźć rysunek z podobizną Roksanny. Myślę, że połowa czytelniczek będzie musiała uważać na buty, bo jeszcze pani Osińska je wam opluje. Tfu, grubasy pierdolone.
Fluff ukazał nam również postać NIE-BI-NAR-NĄ. Pierwszą ever!!! Cieszymy się, prawda? No właśnie nie, bo niebinarna postać ma nickname Zło (wiecie, żeby był rodzaj nijaki), a jej zachowania są tak zróżnicowane jak zachowania bota na twitter dot com o nazwie "generator wypowiedzi alternatywek". Nie jest traktowana po ludzku, robi bardziej za śmieszne zwierzątko, które całą gawiedź na zmianę bawi i irytuje. Wdaje się w kłótnie o weganizm i zalewa się łzami, gdy ktoś spyta, czy jest chłopcem, czy dziewczynką. Ja dziękuję za taką repkę.
Mamy także Julię! Julia odezwała się w całej trylogii może ze trzy razy, z pięć razy rzuciła wrogim spojrzeniem oraz kompletnie od czapy oznajmiła, że ona to seksu oraz zwiazków nie lubi i nie chce. Pomijając już fakt, że Osińska znowu woli iść naokoło zamiast powiedzieć zakazane słowa (aseksualność i aromantyczność), strasznie mnie ta scena rozsierdziła. Wyobraziłem sobie autorkę z planszą do bingo, która wykreśla kolejne orientacje i tożsamości, byle woke points i uznanie tłumu się zgadzały. Czy ta repka jest dobra? Skądże znowu, ale kogo to obchodzi?
Kolejny tom cierpi na brak fabuły, ale to już znamy z poprzednich książek. Sprawdzałem ostatnio stare recki i ludzie zatajają w nich transpłciowość głównej postaci, co z jednej strony mnie wkurwia, a z drugiej trochę to rozumiem, bo poza tym nic w tych książkach nie ma. Zero. Null.
"Piszę o was książki"? Mam szczerą nadzieję, że ta była ostatnia.
Urocze i istotnie fluffiaste, pomimo rodziców Leona - a ze względu na nich nie aż tak fluffiaste, by było nierealistyczne. I tak, niech ktoś zaprowadzi Leona do psychologa. Lubię matkę Matyldy.
+ aktualne tematy, zwłaszcza jeśli chodzi o nawiązania do popkultury i internetu, dla mnie OGROMNY plus + okazuje się, że jest jeszcze wiele tematów odpowiedzialnych społecznie, które może opisać autorka; nie ma tutaj nudy, bohaterowie są szalenie zróżnicowani a ich problemy nadal interesujące (chociaż to już trzecia książka) + pokazanie roli rodzica w życiu nastolatka (zamiast spychać go na dalszy plan jak w wielu powieściach) - w pewnym sensie wiemy jak cała historia się zakończy, brakuje mi chwilami mocniejszego dramatyzmu, ale jak sam tytuł wskazuje: FLUFF!
Mimo tego, że Fanfik nadal pozostaje moją ulubioną powieścią Osińskiej, czekam niecierpliwie na kolejne książki jej autorstwa!
Hm... Nie wiem dlaczego, ale mam wrażenie, że Fluff bardziej ślizga się po tematach niż poprzednie książki Osińskiej. Z jednej strony mamy poruszane o wiele cięższe tematy - rodzice Leona, postać Wiki (w mojej interpretacji będąca gdzieś na spektrum autyzmu, choć chyba nigdy nie jest to powiedziane wprost... a szkoda) - ale z drugiej... gdzieś się to wszystko rozmywa. Zwłaszcza boli mnie nastoletnia nonszalancja z jaką Matylda podchodzi do problemów Wiki i fakt, że przy całej jej niby-świadomości tego, jako świat jest zły i chęci chronienia Wiki przed mrocznymi stronami życia, nikt Matyldy nie uświadamia, że to nie jest problem, który można zakrzyczeć czy łatwo "załatać" na siłę. Owszem, z biegiem książki Matylda troszkę zaczyna rozumieć, kiedy naciskać, a kiedy odpuścić, i że życie z Wiką może nie być totalnie różowe. Cieszę się też, że stara się nie traktować Wiki jak dziecka i wymagać od niej pewnych rzeczy... ale trochę żałuję, że autorka nie podeszła do tematu dosadniej, mniej oględnie. Z drugiej strony, wszystkie trzy książki Osińskiej operują założeniem, że czytelnik wie, o czym mowa i nie trzeba go trzymać za rączkę i wyjaśniać niuansów. Sądzę jednak, że nazwanie pewnych rzeczy po imieniu - czy to w kwestiach tożsamości, orientacji czy zaburzeń psychicznych - byłoby dla wielu czytelników istotne. No ale - grunt, że w ogóle w polskiej literaturze (nie tylko młodzieżowej) są takie tematy podejmowane.
Polubiłam Matyldę, czując wbrew sobie więź z dziewczyną, która ma mnóstwo pasji i zainteresowań, ale w żadne nie potrafi się wgryźć ze względu na niewiarę we własne umiejętności. Bardzo doceniłam też (jako nieco starszy wiekiem czytelnik) nieco głębsze spojrzenie na rodziców naszych bohaterów - zwłaszcza pana Marcina i matkę Matyldy. W sumie chciałabym, aby takiego ukazywania obu stron rodzicielsko-pociechowych konfliktów było więcej - żeby każdy mógł zrozumieć, o co chodzi drugiej osobie.
No i serio - niech ktoś te wszystkie dzieciaki zaprowadzi do psychologa. Zwłaszcza Leona.
Najlepsza Osińska? Odpowiem subiektywnie - po prostu Osińska, którą najlepiej mi się czytało. Mogłabym pisać jeszcze o jakichś poważnych rzeczach typu dobrze wyważona fabuła, taka nie za krótka i nie za długa, akurat na zarwanie nocki, z dobrze wprowadzonymi wątkami, postaciami powracającymi w bardzo znajomy sposób, napisana w bardzo zgrabny sposób (bez zgrzytów, jaki się zdarzały we wcześniejszych częściach).
Ale przechodząc do meritum: to jest książka, na którą polskie społeczeństwo zasłużyło, w tym dobrym i złym sensie jednocześnie.
Co mam przez to na myśli? Ano to, że jako zwierciadło stanu polskiego społeczeństwa "Fluff" na ten przykład świetnie pokazuje jego aktualne dychotomie. Z jednej strony mamy Młodzież (głównie lgbt+ ale nie tylko), z drugiej rodziców, które to grupy żyją trochę jakby w innych światach. W tym doświadczenia ich wszystkich między sobą różnią się tak jak to jest w tej naszej smutnej Polsce normalne - mam wrażenie, że wszystkie z rozmów, które tutaj się odbyły na ten temat, czy między dzieciakami, czy różnymi rodzicami, czy rodzicami i ich dziećmi już w swoim życiu słyszałam i to czyni "Fluff" tak bardzo mi bliskim. A te pięć gwiazdek należy się za to, że jak pokazuje można te wszystkie perspektywy przedstawić i jednocześnie nie popaść w równanie racji tylko w kilka słów nakreślić różnicę między lękiem "co somsiady powiedzo", "co jeśli całe życie żyłem/am w innym świecie ale teraz musiałem/am go przewartościować i jest to trudne jak cholera", a "co jeśli ktoś ten człowiek idący w moją stronę chce mnie skrzywdzić tylko dlatego że jestem kim jestem".
A z takich bardziej prozaicznych rzeczy to bardzo lubię Matyldę i jej praktyczne podejście do życia i bycie w górnym 20%, któremu nic złego się nie dzieje. Więc żyje przekonaniem, że da się to wszystko (a przynajmniej większość rzeczy) przegadać albo rozwiązać w jakiś sposób (mam ochotę zaźartować, że tak kończą ofiary coachingu... ale szczerze to chyba w tym kontekście akurat mi to nie przeszkadza). Zestawienie narracji takiej osoby z jej nowymi doświadczeniami i prawdziwym, nieco mniej fluffowym życiem jej przyjaciół daje naprawdę jednocześnie prostą historię, ale tak ważną. Wika jest najnowszą postacią, ale natychmiast też do mnie przemówiła. Nie chcę zabierać głosu ludziom, którzy więcej na te tematy wiedzą, ale budowa jej postaci bardzo mi się podobała i ktoś, kto nie znajdował sobie przyjaciół online i nie przechodził przynajmniej części tego, co Wika i Matylda odstawiają, niech pierwszy rzuci kamieniem (a jak rzuci to chyba musi jeszcze raz przeczytać tę książkę). No więc Wika wierzę w ciebie.
Chłopców kocham, więc w tej materii się nic nie zmienia, i bardzo się tylko cieszę, że po tym tomie wygląda na to, że zwłaszcza w przypadku Leona parę rzeczy ma szansę się poprawić (przykro niestety jakim kosztem, ale na małe miasteczka to ktoś kiedyś miał dobrą radę, szkoda tylko, że to one nam zgotowują to piekło codzienności bardziej lub mniej bezpośrednio).
Podsumowując, słysząc pierwsze streszczenia bałam się nieco cringe'u, który przychodzi często, kiedy czytam o cosplayu, konwentach i społeczności fandomu spostrzeganej z zewnątrz. Na szczęście Osińska ewidentnie nie jest "z zewnątrz", więc zamiast zapadać się pod ziemię płakałam ze śmiechu na pyrkonowych przygodach. Nie spodziewałam się za to portretu korpomatki i korpo kultury, kolejnej rzeczy, która jest częścią mojego życia tak jak i fandom, ale był on przerysowany w akurat dość przydatny i pozytywny sposób? To znaczy, wiadomo, korpo lajfstajl generalnie z założenia jest mocno ironiczny (i jednak większość korpoludków jest mocno tego świadoma), ale to, co z nim robią niektórzy pisarze jest degradujące mocno. Ale nie Osińska, Osińska pokazuje, że bycie rozwiązywaczem problemów i trochę coaching jednak w zdrowych ilościach są dobrymi zjawiskami (i mają zastosowanie poza raportami). Stanowiło to świetny dodatek do świata ludzi fachów bardziej przyziemnych (pana Marcina i ciotki Idalii). Kontrastowało także odpowiednio z małomiasteczkowością rodziny Leona. I bardzo za tę różnorodność perspektyw jestem wdzięczna.
Tl;dr nowa Osińska jest Dobrem, nieprzesłodzonyn Fluffem z elementami nadziei na lepszą przyszłość tutaj, a nie w Holandii. Nie czekajcie, czytajcie już teraz! <3
Kiedy po raz pierwszy przeczytałam, że Osińska jest współczesną Musierowicz, przewróciłam oczami. Ale... jest w tej książce kilka scen, które przypomniały mi o czasach, kiedy czytałam jeszcze Jeżycjadę z przyjemnością. Gdyby Musierowicz nie zabetonowała się w swojej "inteligenckości", ideologii, niechęci do współczesności i motłochu... Jest u Osińskiej takie ciepło i przekonanie, że się da.
Chcę więcej. Chcę więcej, teraz, natychmiast, tęsknię. Jedyne, czego mi brakowało, to jakaś mała scenka pod prysznicem z D. śpiewającym musicalowe numery.
Powieści Osińskiej ratują reputację gatunku young adult. Fantastycznie napisane z fascynującym, wielobarwnymi postaciami dotykają jednych z najważniejszych problemów współczesnego świata z traktowaniem młodzieży LGBT+ na czele. Poza tym urzekają absolutnie nawiązaniami do popkultury z zacięciem prawdziwego geeka (Sense8, Marvel, Hamilton...)
Fluff jest tak przeuroczy jak wszystkie poprzednie książki Osińskiej, a nawet bardziej (tytuł w końcu zobowiązuje). Przy tym nie zakrzywia rzeczywistości, nie ucieka od trudnych tematów i nie udaje, że na świecie jest pięknie i łatwo, gdy jest się innym. Choć jest znacznie lepiej. To powieść, która otula cię kocykiem i zostawia cię z uczuciem, że może świat wcale nie jest tak złym miejscem.
i loved it sososososososo much, już mam ochotę przeczytać to jeszcze raz... i kolejny... i może dodatkowo z 50 było trochę przykrych scen, ale tak ogólnie to bardzo fluffy się teraz czuję uwu no i te odwołania do popkultury były superkowe!! bardzo łatwo było też odnosić się do poszczególnych postaci (nie umiem w polski, więc były bardzo relatable, yeah .) i nikt mi nie powie, że julia nie była aro-ace, bo ja poczułam tę więź między nami
Wspaniałe przeniesienie się w czasy liceum! Normalnie opanowuje nostalgia:)) Zaznaczyłam, ze spojlery, bo totalnie szipuję Joannę (mimo zdecydowanie przesadzonej karykatury, która psuła mi pierwsza polowe książki) z Marcinem - byli wspaniali!! Mogłabym więcej o nich niż Wice i Matyldzie.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Po "Fanfiku" - książce, z którą mam bardzo wiele problemów, ale i tak cieszę się, że powstała - nie planowałam już sięgać po kolejne części poznańskiej sagi Osińskiej. Zachęcona jednak entuzjazmem towarzyszki Lucy i, nie będę tego ukrywać, jedną z niewielu faktycznie opłacalnych promocji w Empiku, postanowiłam się jednak złamać i pomimo pominięcia "Slashu" przeczytać "Fluff". I choć nie jest to jeszcze taka książka, jaką chciałabym przeczytać, jest już zdecydowanie bliżej niż pierwsza książka Osińskiej.
Jej siłą jest przede wszystkim różnorodność. Różnorodność bohaterów - i to wyrażona na przestrzeni dwóch pokoleń - ale i poglądów czy sposobów reagowania na to, co dookoła nas się dzieje. Mamy rodziców, z których każdy z osobna zupełnie inaczej radzi sobie (bądź nie) z tym, że ich dzieci nie do końca wpasowują się w ramy ich wyobrażeń o tym, jak powinno wyglądać ich życie. Mamy rodzeństwo, które wykazuje się o wiele większą mądrością niż rodzice. Mamy kilku osiemnastolatków, z których każdy posiada inną osobowość i unikalne cechy. Zupełnie tak jak w życiu. Zupełnie tak, jak wielu autorom zdarza się zapominać. Już za to Osińskiej należą się duże kudosy.
Mamy też cały zestaw doświadczeń związanych z ogólnie pojętym byciem "innym". Są osoby, które, zważywszy na swoją historię, zawsze będą z lekką obawą spoglądać przez ramię. Są osoby, które czują, że nie mają rodziny, mimo że krewnych im nie brakuje. Są osoby, które dla bezpieczeństwa przed każdym stawiają na wszelki wypadek mur, bo a nuż komuś się coś w nich nie spodoba. Są w końcu i osoby, które nie doświadczyły ze strony świata żadnych niesprawiedliwości i żyją w przekonaniu, że człowieka nie mogą spotykać złe rzeczy za sam fakt bycia sobą. Zupełnie tak jak w życiu.
Dobrych rzeczy jest więcej. Jest spojrzenie na życie osoby zaangażowanej w fandom, które nie jest w żaden sposób przekolorowane, jak to często bywa w przypadku autorów, którzy traktują społeczność fanowską jak obcą formę życia (dobra, do jednego się przyczepię - jak osoba aktywna na Tumblrze może nie wiedzieć, jak wygląda Iron Man?). Są fantastyczni rodzice i główna bohaterka, którą naprawdę da się lubić. Ale jest też to, co tak strasznie przeszkadzało mi w "Fanfiku - to, że bohaterom różne rzeczy się po prostu przytrafiają. Znowu zabrakło mi głębi emocjonalnej, jakichś dylematów moralnych, wałkowania własnych, jednak dość skomplikowanych, uczuć. Najbardziej ubodło mnie to w kwestii podejścia Matyldy do jej związku z Wiką - ich zejście się ze sobą przypominało mi bardziej takie umawianie się na bycie razem dwunastolatków w podstawówce niż podejmowanie świadomych decyzji przez dorosłe osoby. I o ile w przypadku Wiki było to jeszcze usprawiedliwione, tak już w przypadku twardo stąpającej po ziemi Matyldy było to dla mnie zwyczajnie niewiarygodne.
Bo tak poza tym to naprawdę dobra książka była i takich nam na naszym rodzimym rynku trzeba więcej. Niech tylko ci bohaterowie czasem zakwestionują to, co się wokół nich dzieje albo niech dochodzenie im do pewnych wniosków zajmie chociaż rozdział więcej. To wtedy tacy lubujący się w babraniu w emocjach bohatera malkontenci jak ja będą przeszczęśliwi.
3.5/5 To jest kawał dobrej książki. Bardzo wyrównany poziom w porównaniu z poprzednimi powieściami autorki. Po prostu coś dla mnie nie kliknęło i nie mogłam wczuć się w tą odsłonę życia nastolatków z liceum na Grunwaldzie tak bardzo jak w poprzednie. Podobało mi się to jak autorka wyjaśnia, opisowo, pewne rzeczy, ale czasami brakowało żeby pewne słowa pojawiły się czarno na białym. Na przykład słowo na A które aż się prosiło o to żeby pojawić się na kartach powieści. W ogóle jak się zacznie liczyć to takich słówek jest sporo. Samo zakończenie książki podbiło moje serce. Nie będę zdradzać za dużo ale <3 Jeśli miałoby wyjść więcej książek o tej całej "bandzie" to sięgnęłabym po nie bez wahania
[PL] Jaka to dobra i ważna książka. Problem mam tylko z tytułem, bo tym razem Osińska na tyle dobrze trafia w moje lęki i doświadczenia, że czytając spinałam się i przez to nie za bardzo doświadczyłam tego fluffu. Ale to też element tej powieści i jej celnego obrazu homofobii, mimo której postaci próbują zbudować sobie szczęśliwe życie.
Jedyne zastrzeżenie jakie mogę postawić to wiek postaci, z ich zachowań i poziomu dojrzałości wynikałoby, że są co najmniej dwa lata młodsi niż jest to podane. Natomiast mama kradnie mi książki Natalii Osińskiej nałogowo 💛
niemalże warowałam pod drzwiami od wczoraj, bo przecież JUŻ POWINNO BYĆ GDZIE TA PACZKA zajechała dziś, kiedy nie było mnie w domu. Tylko wyjęłam łyżwy do wyschnięcia, usiadłam i za tym jednym posiedzeniem przeczytałam. no dobre to jest, po prostu. Cały cykl jest dla mnie obłędnie ważny, i tylko grzeje w serduszko, że każda kolejna odsłona jest lepsza.