W ojczyźnie przyszłości wrogowie pozbawieni są wszelkich praw. A wrogiem jest każdy Inny, każdy Obcy. Odgrodzona od dogorywającej Europy, rządzona przez Ojca Premiera, Wielka Polska nigdy nie zostanie zalana przez hordy uchodźców, nie będą panoszyć się w niej zdrajcy i degeneraci.
Za eliminację odpadów ze społeczeństwa odpowiedzialny jest Gruz, lider neonazistowskiej bojówki, chodzące wcielenie absolutnego zła, człowiek mordujący dla samej przyjemności zabijania. Realizacja kolejnego rządowego zlecenia brutalnie przeorze mu świadomość i zmieni całe życie.
Okrutna, wywrotowa, "antypolska" powieść autora Ślepnąc od świateł jest efektownym zderzeniem literackich gatunków – thrillera, dystopii, kryminału noir, powieści drogi, dramatu psychologicznego i zaskakującej książki o miłości. Prowokując do granic możliwości, Żulczyk tak naprawdę oferuje głęboko humanistyczną opowieść o wielkiej duchowej przemianie.
Popularny pisarz młodego pokolenia. Pochodzi z Nidzicy, ukończył studia dziennikarskie na UJ. Współpracownik pism „Lampa” i „Machina”, twórca rubryki „Tydzień kultury polskiej” w tygodniku „Wprost”. Autor kilku powieści, z których dwie ostatnie – "Instytut" i "Zmorojewo" wpisują się w konwencję horroru (przy czym "Zmorojewo" jest przede wszystkim powieścią przygodową dla młodszych czytelników). Fani alternatywnej muzyki rockowej z kolei wysoko cenią sobie Radio Armageddon, wydane w 2008. Sam Jakub nazywa siebie „pisarzem, niezależnym publicystą, recenzentem, felietonistą, blogerem, konsumentem śmieci i wzorowym odbiorcą kultury masowej”.
Zostając przy licentia poetica tej książki, jest to obmierzłe gówno.
Duży potencjał świata, wcale nie nudna historia, ale tego się nie da czytać. Surowość i brutalność tak fascynująca w "Ślepnąc od świateł", ten realizm bandytyzmu, tutaj jest zwyczajnie nie do zdzierżenia. Rozumiem, że taki świat, ale tego się nie da czytać. To jest gore. A jakbym chciał czytać gore, to bym nie sięgał po Żulczyka, tylko po Mastertona. Gwałty co 10 stron, ilość przekleństw - które mi w ogóle zazwyczaj nie przeszkadzają - nienaturalna. Do tego to całe silenie się na bycie zabawnym. Te żarty, często suche, by mogły jeszcze działać w zupełnie innym środowisku. Ale taplające się w tym błocie i zniszczeniu są zwyczajnie żenujące.
Ja wszystko rozumiem, naprawdę. To nie jest tak, że to wszystko nie pasuje do narratora, który jest zwyrodnialcem i pół debilem. Ale tego jest zwyczajnie za dużo.
To nie jest tak, że ja mówię, że to jest zła książka. Być może nie jest. Ale ja tego czytać w stanie nie jestem. Zwyczajnie odmawiam. Nie ma w tej patologii, która jest w tej książce, żadnej finezji przedstawienia. Żadnego mrugnięcia okiem. Wszystko jak chluśnięcie łajnem w twarz.
Myślę, że dla wielu ta książka - jak i wiele innych od Żulczyka - może być za ciężka. A to dlatego, że nie jesteśmy przyzwyczajeni do literatury, która naprawdę przedstawia polską rzeczywistość, a nie jakieś kwiatki, promyczki słońca i piękny język. Kurwy biją po oczach, ale w momencie, w którym uświadomisz sobie, że przecież ludzie tak własnie mówią, zwłaszcza grupy społeczne opisywane przez Żulczyka, to nie czujesz jakby to był wymysł. To najprawdziwsza prawda. Czarne Słońce jest tak realistyczne, że momentami zapominałam, że to nie jest po prostu jakiś dokument. Powiem więcej, gdyby nie fakt, że większość uczniów bardzo hejtuje lektury, krzyczałabym na cały głos, żeby ta książka weszła w kanon. Czemu? Bo tak jak stare lektury pokazywały ducha swoich czasów, tak Żulczyk pięknie przestrzega nas przed tym co może nas czekać - jesteśmy już tylko o krok. I to widać. Ale że system jest jaki jest, to nie krzyczę, bo nie chciałabym nikogo zniechęcać do tej książki, wręcz przeciwnie. Wciskam ją każdej możliwej osobie, na uczelni, w pracy, znajomym. Mamie tylko nie wciskam, bo chybaby się za głowę złapała. Panie Jakubie, świetna robota. 5/5. 6/5, nawet.
Bardzo mnie bawi ten wielki bulwers na chuje i kurwy, które latają w tej książce (wcale nie w zbyt dużych ilościach). Czyli kiedyś się rozgrzebywało trupy w poszukiwaniu zębów, ale 70 lat później to już mamy taki poziom cywilizacyjny, że wszyscy mówimy trzynastozgłoskowcem? :>
"No i nie podobasz mi się.." To zdanie to cytat z Daria, bohatera "Ślepnąć od świateł", która to książka - w przeciwieństwie do tej - jest tą dobrą książką od Żulczyka. Tutaj mamy kaplicę, prawie że dosłowną. Początek, choć kipiał wulgaryzmami i obrzydliwościami, czego nie lubię w ogólności, nie zraził mnie tak jak pozostałe 80% książki. Zapowiadało się mocno, surowo, a przede wszystkim pastiżowo i gdyby autor pamiętał o tych trzech cechach nie tylko na początku to byłoby nieźle. Niestety przed połową wjeżdża Jezus (dosłownie) i religia na pełnej. Chyba miało być kontrowersyjnie i może i było, jakby czytał to ktoś religijny i zainteresowany temat. Mnie religijne wynurzenia, nawet dość kontrowersyjne, nie ciekawią. Wcale. W OGÓLE. Gdy myślałam, że to może chwilowe okazało się, że z małymi przerwami nie będzie już o niczym tylko o religii, nawiązaniach, fantazjach i nie wiem co jeszcze z religią związanych. Poszło to w kompletnie marną stronę, a taki był potencjał... Jakby tego było mało to po początkowej, jako takiej akcji, im dalej w las tym bardziej nie dzieje się nic, a przecież tyle można by zbudować na tym wstępnym pomyśle. Główny bohater i spółka przez ponad 300 stron idą z punktu A do punktu B i jest to tak emocjonujące, że brakowało tylko zadania by wyliczyć odległość "od-do" przyjmując, że wyszli z punktu A o godzinie.... Wiecie o co chodzi, nie? Dużo gadania o niczym (chyba że o religii akurat). O dziwo, jak autor brał się za opis otoczenia to było ciekawej (WTF?). Finał okazał się oczywisty, a przez to tak bardzo w sprzeczności z tym czym zapowiadała się ta książka na początku. Sądziłam, że domyśliłam się całej fabuły ok. 100 strony, czego nie lubię, a teraz żałuję, że tak nie było, w tak słabą stronę to poszło. Bardzo się zmusiłam, żeby dokończyć ten tytuł i móc go ocenić. Przyznaję, że przy końcu to już słuchałam co drugiego zdania marząc o szybkości większej niż 2x a mniejszej od 2,5x na Legimi. Po fakcie stwierdzam, że było to niepotrzebne. Moje czytanie/słuchanie i napisanie tej książki też. Szykowałam się na oburzenie formą, tematyką, słownictwem, klimatem, a jestem oburzona niskim poziomem i bezsensem tej historii. I może tak być, że nic nie zrozumiałam, ale jeśli tak jest to gorsze jest to, że ja nawet nie chce zrozumieć. Nie czytajcie tego.
To jest trudna w odbiorze książka. Brutalna, językowo i opisowo. Autor celowo dokonuje takiego zabiegu, w innym wypadku moglibyśmy pozostać obojętni na zło. A to zło dzieje się, teraz, w tej chwili na całym świecie. Jest taki moment, swoiste interludium, kiedy autor mówi bezpośrednio do nas. Rozumie, że może już dość mamy tej brutalności. I wtedy zaczynamy rozumieć, że odwracamy oczy, tak samo jak odwracamy oczy od nienawiści która nas otacza. Gdzie człowiek potrafi czynić najgorsze zło. Ta książka zostanie ze mną na długo.
Słyszałam wiele negatywnych opinii na temat tej książki, że jest brutalna, wulgarna i momentami obrzydliwa. I nie ukrywam taka była, ale gdyby była inna nie była tak przerażająca i docierająca. Jednak nie ukrywam że to było świetne. To nie była łatwa i przyjemna lektura. Główny bohater był tak świetnie napisany że dawno nie udało mi sie poznać aż tak bohatera żadnej książki. Ciesze się ze sięgnęłam po tą pozycję. Nie wiem czy polecam każdemu... Ocena końcowa 4.75
Paruzja wg. Żulczyka. Oparta na efekciarskim pomyśle, niezbyt sprawnie napisana, niepozbawiona błędów - od logiki, poprzez styl, aż po wątpliwej jakości redakcję i korektę. Czyta się ciężko - i to wcale nie przez epatowanie przemocą i autorską chęć wzbudzenia kontrowersji - fabularnie nie jest zbyt oryginalnie, a dodatkowe zabiegi stylistyczno-"artystyczne" jedynie pogarszają sprawę (jak np. stylizacja sposobu wysławiania się i myślenia "na Gruza" lub wyjątkowo mało subtelne łamanie czwartej ściany).
Był kilka lat temu taki film z Jamesem McAvoyem, o wdzięcznym i chwytliwym tytule „Brud”. Nie brud w znaczeniu takim jak słowo dirt oznaczające zabrudzenie, nieczystość ale brud w znaczeniu Filth, plugastwo, obrzydlistwo, abominacja. Niemalże świętokradczą odwrotność wszystkiego co dobre.
Czarne słońce Jakuba Żulczyka to właśnie takie plugastwo, historia ociekająca zwyrodniałą potrzebą niszczenia, niczym nieuzasadnionej przemocy, wylewającej się z każdej karty powieści nienawiścią do wszystkiego co żyje. Mimo, że bohaterowie wspomnianego wyżej filmu i książki Żulczyka różnią się od siebie niemalże we wszystkim, ich motywy działania i psychika są podszyte brudem, plugastwem.
Na okładce książka opisywana jako „antypolska”, obrazoburcza itp. Rozumiem potrzebę wywołania kontrowersji czy sensacji, ale po przeczytaniu całości, opis średnio się na do powieści, choć element przemiany głównego bohatera rzeczywiście ma miejsce. Niepotrzebnie na okładce wymieniono wszystkie możliwe gatunku literackie pod jakie podpadać by mogła ta powieść, zabrakło chyba tylko fantastyki, do której szczerze mogłaby być zbliżona w gatunku jakiegoś rodzaju post-apo czy urban fantasy. Tematyka książki jest zresztą bardzo bliska do wydanej kilka ładnych lat temu „Przenajświętszej Rzeczpospolitej” Jacka Piekary, na podobnym motywie panowania katolickich ajatollahów w Polsce. Kraj rządzony przez kościół, oczywiście w zależnej od danego autora formie.
„Nie sądźcie, że przyszedłem nieść pokój po ziemi. Nie przyszedłem nieść pokoju, lecz miecz.”
Bohater młody, wyznania skrajnie nacjonalistycznego, faszystowskiego, członka grupy „prawdziwy faszyzm” o bardzo pasującej do niego ksywie Gruz (ros. „ładunek”). Zakładam, że nie jest to zamierzenie Autora, ale kojarzył mi się bardzo z jeźdźcami apokalipsy, może to przez jego fabularne wykorzystanie, kiedy występując niejako „w imieniu” władzy on i jego ekipa niszczą i zabijają aktorów nieprzychylnych linii partii, homoseksualistów, czy ludzi z innym niż biały kolorem skóry. Jest niczym zesłany przez Boga miecz niezgody wbity w każdą możliwą grupę społeczną. Przemoc i siła manifestowana przez Autora poprzez postać Gruza podoba się, jest wzbudzająca jeśli nie podziw to na pewno ogromną (niepokojąco!) ciekawość, choć raczej chodzi o sposób opisania. Książka dzięki tak sklejonej postaci (i tu wjeżdża Gruz „skleić to sobie możesz głowę z du*ą”) jest smakowana przez czytelnika wybornie, choć nieco wstydliwie. Takie trochę guilty pleasure, jak to może być, że festiwal zwyrodnialstwa i przemocy ciekawi i wciąga mnie tak bardzo? Czy to sama postać Gruza, czy tok jego myślenia, prawie logiczny choć przerażający? Czy zbytnie uwielbienie dla tej książki to już powód skierowania się do Specjalisty? Czy talent autora do opisywania gnoju w taki sposób, że chcesz o tym czytać i nie przestawać?
Język powieści jest (i tu nie powiem nic oryginalnego) typowo Żulczykowy. Im bardziej taplamy się w bagnie losów głównego bohatera, tym bardziej opowieść snuta jest językiem będącym chaosem piekielnych myśli. To jest piekło, którym Żulczyk pluje w czytelnika dosadnymi, pełnymi wulgaryzmów zdaniami. Ale jakże mogłoby być inaczej, skoro główny bohater to zwyrodniały faszysta bez wykształcenia innego niż ideologiczne?
„Jam jest Alfa i Omega, mówi Pan Bóg, Który jest, Który był i Który przychodzi, Wszechmogący.”
Niewyobrażalnie kusi mnie podzielenie się z Wami wrażeniami z fabuły, ale przecież spojlować nie wolno! Powiem tylko, że to co się dzieje mniej więcej od połowy książki z samym Gruzem, a także jego towarzystwem, i nowym przyznanym przez „władzę” zadaniem – nie daje oderwać się od książki. Konstrukcja fabularna jest genialna! Postacie (no dobrze, ale tylko delikatnie spojler) matki boga oraz jej syna napisane są wspaniale. Rozważania zarówno jej jak i jego dotyczące ludzkości, umiłowania, tego co ludzie robią sobie nawzajem, jak postępują, czym są i jak odpowiadają na miłość bożą – niesamowite. I szczerze mówiąc nie rozumiem, jak można było nazwać tą książkę obrazoburczą, kiedy efekt może tu być dla mnie taki jak po obejrzeniu filmu Kler. Dowiaduję się, że są jeszcze dobrzy ludzie, i choć do kościoła nie chodzę, widzę, że jest tam potencjał i nie jest jeszcze tak źle. Warte uwagi są jeszcze wstawki samego Autora, który występuje jako… On sam! I na kartach powieści rozmawia ze stworzonym przez siebie Gruzem. Po ok 200 stronach wstawione jest tłumaczenie Autora dlaczego taka postać, historia itp. Nie wiem dlaczego taki zabieg, rozmowy w głowie Gruza z nim samym są wystarczające, być może Autor bał się takiej publikacji, żeby faktycznie kogoś nie obrazić? Nie wiem, ale „odautorska” wstawka w środku powieści jest całkowicie zbędna.
„Błogosławiony, który odczytuje, i którzy słuchają słów Proroctwa, a strzegą tego, co w nim napisane, bo chwila jest bliska.”
Szczerze mówiąc, ta powieść ukazuje wiele przywar właściwych ludziom pseudo-wierzącym, i niezależnie od wiary wytyka arogancję, butę, fałsz i to jak bardzo wiara może być sztuczna, jarmarczna, wręcz festyniarska. To, że ludzie właściwie nie rozumieją istoty wiary. I jak tu się dostać do „nieba” czy innego odpowiednika chrześcijańskiej wersji raju? Być może wystarczy być dobrym człowiekiem? Myślę, że z czystym sumieniem (!) mogę powiedzieć, że oprócz wyżej wspomnianych, naturalistycznie opisanych gwałtów, mechanicznego i brutalnego seksu czy całego wachlarza galopującej przemocy – można powiedzieć, że to „dobra nowina”. Rozumiem, można w niej znaleźć jakieś przesłanie, mądrość – coś dobrego. Zakończenie? Brudne i nieco zagadkowe, podobnie jak u granego przez McAvoya Bruce’a.
Jakub Żulczyk napisał Ewangelię na nowo, a zbawienie w niej opisane dokonuje się w katolickiej Polsce, pod panowaniem biskupów ministrów, po wyjściu z UE – gdzie największy zwyrodnialec, morderca i okrutnik ma w tym swój czynny udział. Powieść jest niesamowita, dawno nie czytałem nic równie dobrego!
Rozumiem tych, którzy dali tej książce jedną gwiazdkę. Zgadzam się z tym, że jest obrzydliwa, wulgarna i chamska. Tak, jest trochę jak przedzieranie się przez bagno, chaszcze i gówno. Zastanówmy się jednak czy czemuś ma to służyć poza szokowaniem i obrzydzaniem. Zastanówmy się kto po tę książkę sięgnie.
Co jeśli wielu ludzi jest właśnie takich jak Gruz? Może nie do takiego stopnia jak główny bohater, ale znajduje się gdzieś na skali od zera do Gruza? Co jeśli Polacy faktycznie w jakimś stopniu są tak nielogiczni i chamscy jak Gruz? Typowy czytelnik jest zapewne intelektualistą, więc będzie go język tej książki mierzić. Jesteśmy tak bardzo inni od siebie i wierzymy, że jesteśmy lepsi. Że chamy i prostaki jak Gruz to inni i że my nie mamy z tym nic wspólnego.
Żulczyk atakuje tematy najwyższej wagi w Czarnym Słońcu - dobro i zło, patriotyzm, wiarę. Wierzące osoby mogą się oburzyć na bluźnierstwa. Purytanie nie język czy opisy a la filmy z gatunku gore. Wszyscy mogą się oburzyć na karykatury i wyolbrzymienia. Żulczyk prowokuje po chamsku, szokowo, ale do myślenia. O ile Instytut był fajnym horrorem/thrillerem, Radio Armageddon i Zrób mi jakąś krzywdę historiami o dojrzewaniu i nastolatkach, a Ślepnąć od świateł historią o dilerze, tak Czarne Słońce jest chyba historią o nas wszystkich - o naszym patriotyzmie i naszej wierze. O rozdarciu między konserwatyzmem a liberalizmem, tak jakby nie było nic pomiędzy... Czy wszystko jest przerysowane? Tak, jak zawsze u Żulczyka. Czy ma to sens? To już zależy od Czytelnika.
Żulczyk to jest dziwny gość... Czarne słońce to jest dziwna książka. Czasem bardzo mi się podobała, czasem nie. Fabuła tutaj jest co tu dużo mówić spierdolona. Osobiście nie jestem fanem wielu decyzji autora (zwłaszcza jego self insertu), ale to wszystko jest jakoś tak zrobione, że nie mogę być na tą książkę zła. Żulczyk chyba umie dobrze pisać po prostu. Od faszyzmu, przez chrystusa i homosexualizm do apokalipsy były zdecydowanie słabsze momenty ale jakimś cudem ku mojemu szczeremu zaskoczeniu wszystko się suma sumarum trzymało kupy. Chciałm od tej książki tylko trochę starej dobrej ultra-przemocy. Dostałm zdecydowanie dużo więcej (dalej nie jestem pewien czy się z tego cieszyć czy nie) Dziwna jest ta książka. Po dłuższym namyślę, dochodzę do wniosku, że mi się podobała.
Prawdopodobnie wszystko, co przeczytaliście o tej książce jest prawdą. Owszem jest brutalna, momentami obrzydliwa, wulgarna. Ale jest również potrzebna.
W „Czarnym słońcu” Żulczyk korzysta z dobrze znanych nam patentów. Jest bezpośrednia, pierwszoosobowa narracja. A naszym narratorem i bohaterem jest Gruz. Gruz jest faszystą. Taki prawdziwym – nienawidzi wszystkiego i wszystkich.
Nie zżymajmy się na język. Gruz jest tym kim jest. Jego poglądy określają język jakim się posługuje. Tak, jest to ekstremalne, ale czy nie dopiero w zetknięciu z czymś takimi jesteśmy w stanie spojrzeć na problem? Czy ekstremum nie wyczuli nas komunikaty, które są bardziej zniuansowane?
Cóż z tego, że w żaden sposób nie można polubić Gruza. Nie można żywić wobec niego żadnych pozytywnych emocji. Trudno jednak odmówić, że jest to świetnie napisana postać. Składająca się z mnóstwa cytatów, będąca miksem dresa i kibola. Pokazuje tylko jak bardzo niebezpieczna jest drobna fascynacja złem, która przeradza się w coś znacznie większego.
„Czarne słońce” można traktować jako (anty)manifest. Trudno traktować ją jako dystopie, bo opisuje mechanizmy, które już funkcjonują tylko są doprowadzone do ekstremum. Żulczyk nie sili się na polityczną poprawność, tylko rozdaje razy po równo. Nie ma tu oszczędzania nikogo. W zasadzie w imię partykularnego interesu każdy jest winny – politycy, wybory, lewa strona, prawa strona, kościół.
Ta książka was połknie, przeżuje, strawi i wypluje. Będziecie czuć się źle w trakcie czytania i po zamknięciu ostatniej strony. Nie jest to opowieść, która poklepie was po plechach i powie, że będzie wszystko dobrze.
Nie będzie to wasza ulubiona książka. Tak jak wizyta u dentysty nie jest ulubionym spotkaniem. Warto ją przeczytać zanim będzie za późno i Gruz stanie się kimś więcej niż literackim bohaterem.
mocne 4.5 to była przerażająca podróż w kraine nazistowskiej wielkiej polski. niesamowicie zżyłam się z głównym bohaterem, który był przez większość czasu odrażający, a czytając sceny braterskiej "miłości" miałam wrażenie że czytam fanfika na wattpadzie. pozostawia po sobie brud, na pewno nie jest to książka dla każdego
Przebrnąłem, ale to była bardzo trudna przeprawa. To nie jest moja książka. Nie potrafię się odnaleźć w takiej narracji. Dla mnie ta książka była baaaaaaardzo chaotyczna, fabuła może i była, ale ja nie potrafiłbym jej streścić. Ta książka porusza temat niezwykle aktualny, ale podaje go w trudny do przyswojenia sposób. Mam obawy, co do innych książek autora, czy też są tak toporne.
Książki zulczyka mogę czytać już zawsze i bez wiedzy o czym są. Tak było też w tym przypadku. Przeczytałam ją tylko przez imię i nazwisko autora oraz zachwycenie ślepnąc od świateł. Co tu dużo mówić książka nie jest dla każdego. Jest specyficzna, ale też dość nietypowa. Nigdy nie spotkałam się z taką tematyką. Nie będę mówić dużo, ale jest brutalna, ale także szczerza. Wreszcie zostały pokazane realia marginesów społecznych takimi jakimi są. Oczywiście nie zabrakło plot twistowyxh wstawek i sam narrator i forma. Błagam dla tego mogłabym przeczytać nawet niezrozumiała treść.
Zacząłem, ale nie skończę. Ejakulacja chamstwa i brutalności, których jedynym celem jest łechtanie prymitywnych zapotrzebowań hołoty. Trudno mi się wyzbyć wrażenia, że właśnie tak myślał o tym Żulczyk, kiedy pisał to coś.
Jakub Żulczyk bez wątpienia należy do grona tych najważniejszych polskich pisarzy i choć z uwagi na swój charakter ma tyle samo hejterów co i fanów to wydaje mu się to w ogóle nie przeszkadzać. I bardzo dobrze !
Obok "Czarnego słońca" mało kto przeszedł obojętnie. Jeśli już to albo ta powieść wzbudzała zachwyt albo czytelnicy porzucali lekturę po pierwszych rozdziałach. Ja niemal do samego końca nie wiedziałem co o niej myśleć, aby ostatecznie stwierdzić, że to naprawdę dobra rzecz. Z najnowszą powieścią Jakuba Żulczyka jest trochę tak jak z dobrą płytą muzyczną. Te które najmocniej zapadają w pamięć to tak naprawdę te, które z początku źle wchodzą. Nie mamy do nich przekonania, kręcimy nosem, długo się w nie wgryzamy, aby potem słuchać ich w kółko i odkrywać na nowo. O tych znowu, które polubiliśmy od pierwszego zasłuchania szybko zapominamy i z czasem wydają nam się jakieś takie banalne. „Czarne słońce” jest więc jak trzecia płyta Illusion, z początku jakaś taka chropowata, surowa, brakuje na niej chwytliwych kawałków jak na dwóch poprzednich albumach, ale z każdym kolejnym przesłuchaniem zyskuje coraz bardziej. W rezultacie po latach wracam do niej najczęściej i potrafię ją katować bez końca.
Świeżo po lekturze można mieć poczucie, ze Jakub Żulczyk miał już dość tej ohydnej otoczki z którą niejednokrotnie przyszło się nam stykać we współczesnej Polsce i zwyczajnie wyrzygał całą tę frustrację. Jeśli tak rzeczywiście było to w zupełności go rozumiem, bo sam niejednokrotnie miałem tak samo. No dobra, ciągle tak mam. Co do zarzutów, że znajdziemy tutaj ogromne pokłady brutalności, pornografii, krwi i że bezsensowność przemocy jest tutaj momentami przytłaczająca i przerażająca, to chciało by się powiedzieć wprost, ze trudno opisywać smród zapachem fiołków. Po mojemu Jakub Żulczyk zebrał wszystkie obawy ludzi takich jak ja w całość i pod pretekstem dystopii ukrył bardzo prawdopodobne proroctwo gdzie może zaprowadzić nas spirala nienawiści i pychy. Mnie osobiście bardzo to przekonuje i miewam nieraz lęki, że właśnie w tym kierunku dążymy.
Bardzo brakuje mi w polskiej literaturze zaangażowania i takiego mocnego kopnięcia w głowę dla oprzytomnienia, bo kto jak kto ale to właśnie literatura zawsze stawała w walce o dusze narodu. Czasy się zmieniły i język, który może dotrzeć do potencjalnych Gruzów, czy tez ich cichych bądź nawet niemych obrońców tez musi być inny. „Czarne słońce” być może podrasowywuje jeszcze mocniej mowę nienawiści obecną wokół, ale autor robi to w dobrej wierze. Próbuje jakby walnąć nas mocno w łeb i obudzić, bo czas na delikatne aluzje dawno się skończył i jeśli nie przejdziemy do konkretów to obudzimy się właśnie w takiej rzeczywistości i to już dawno przestała być zwykła fikcja, a brzmi jak smutne proroctwo.
Banalne, infantylne książki szybko się zapomina, a najnowszej powieści Jakuba Żulczyka długo nie wyrzucę ze swojej głowy więc może zamiast wierzyć w te negatywne opinie może jednak warto wyrobić sobie własne zdanie. Ostrzegam jednak, że w tym celu nie można się opierać tylko na fragmentach, ale trzeba wgryźć się w całość. Będzie ciężko, surowo, momentami odrażająco, ale za to jak bardzo da wam „Czarne słońce” do myślenia to wasze.
Ciepłe kluchy. Takie tam faszystowsko-psychodeliczne fantazje, fajnie się niby czyta, ale kompletnie nie trzyma się to kupy. I o co autorowi chodzi, poza zaspokojeniem rzeczonych fantazji, tego też nie wiem. Bo tak - jeśli to jest próba zrobienia political fiction o tym, co nas czeka, jeśli Polska dalej będzie kierowała się w stronę katolicko-narodową, to sorry, ale niewypał, bo zbyt to karykaturalnej i komiksowo-groteskowe. Jeśli miała to być satyra, ostra satyra, to też niewypał, bo realia świata przedstawionego są tu daleko w tle. Na pierwszym planie jest Gruz. Więc może miała to być jakaś psychologiczna powieść? No nie, bo Gruz jest tak przerysowany i komiksowy, a przy tym płaski jak kawałek kartonu, że o jakimkolwiek poważnym psychologizowaniu nie ma mowy. A może mialo być po prostu zabawnie i ostro? Ale w takim razie jeest słabo, bo zabawnie jest tylko momentami - chociaż, tu szczerze, językowo jest nieźle. Żulczyk ma flow i momentami pisze bardzo błyskotliwie a przy tym bezpretensjonalnie, co ja szanuuję. A może tu o nic nie chodzi, może autor po prostu chciał poepatować przemocą i ostrym językiem - to mu się udało, tylko mnie to niestety potwornie nudzi. Strata czasu.
Uwielbiam Żulczyka, ale nie byłam w stanie przebrnąć przez tę powieść. Muszę jednak przyznać, że pomysł na fabułę i przesłanie niezwykle przypadł mi do gustu. Jest to w gruncie rzeczy mądra i piękna historia, tylko szkoda, że opakowana w tak dużą ilość syfu, gówna i przekleństw, które skutecznie odebrały mi chęć do lektury tej książki. W końcówce czytałam co 4-5 stronę, bo chciałam już jak najszybciej skończyć. Mam takie poczucie, że autor chciał zaszokować, wzbudzić kontrowersję - zgodnie z zasadą "nie ważne, co mówią, byle by mówili". Z jednej strony nie myślałam, że Żulczyk będzie jeszcze w stanie zaskoczyć mnie czymś, z drugiej zaś szkoda, że zaskoczył mnie raczej negatywnie. Szkoda, bo wiele osób przez wszechobecny w tej powieści syf, brutalny seks i inne obrzydlistwa, nie będzie w stanie wyłapać przesłania.
Jedna z najbardziej popier******** książek jakie mi w ręce wpadły (samx kupiłxm, samx to na siebie wzixłxm). Jedna z najlepszych książek jakie mi w ręce wpadły. Bolała w miejsca, o których nie wiedziałxm, że mogą boleć. Czuję się po niej brudnx. Ale nie umiem jej wyrzucić z głowy. Okropna, wybitna. Coraz bardziej non fiction, jak się popatrzy na to co się w pięknym kraju mym dzieje.
Trochę z sentymentu do autora. Chyba rozumiem co Zulczyk chciał przekazać w tej książkę, rozumiem też, że nie można, a wręcz nie wolno jej odczytać dosłownie. Ale forma i warstwa tekstowa momentami niesamowicie męczy, przez co czytało mi się tę książkę bardzo trudno niestety...
??? co za pojebana akcja jeszcze nie wiem, co ja dokładnie o tym sądzę, strasznie skrajne emocje we mnie wywołała ta książka, ale na pewno na okładce powinien być wypisany chyba każdy możliwy trigger warning
Audiobook. Tak się złożyło, że skończyłem słuchać wczoraj. Kiedy talibowie zrobili kolejny krok w kierunku wprowadzenia w Polsce katolickiego szariatu. Dlatego powieść ta jawi mi się jako mniej przerysowana niż w rzeczywistości. Wizja rządów kleru jest mimo to fantastyczna - oni nie są intelektualnie zdolni do tego. Moralnie nigdy nie byli. Mimo wszystko Żulczyk aż tak mocnej kreski nie użył. Zdecydowanie, gdyby polscy prawicowi pisarze nie zajmowali się swoimi zboczonym fantazjami na temat gejów, lewaków i innowierców być może pisanie takich dystopii wychodziłoby im lepiej i nie ośmieszaliby się w swoich wizjach. Ale mamy to co mamy. Zatem Żulczyk nawet idąc w ekstremalne i świadomie przerysowane wizje jest w tym wiarygodniejszy od prawicowych kolegów po piórze.
Bohaterem tej powieści jest Gruz, narodowiec, faszysta (jakby to była jakaś różnica), bydlę skończone, morderca nienawidzący wszystkiego. Ale Żulczyk w tej patologicznej katolickiej rzeczywistości funduje mu coś w rodzaju "ścieżki zdrowia" wiodącej ku... I tu jest niespodzianka.
Miałem słuchać tej powieści później i poznawać twórczość autora chronologicznie. Ale wpadły mi w oczy negatywne recenzje, które mnie zaciekawiły. Okazało się, że Żulczyk jest w tej książce bardziej chrześcijański niż prawicowi pisarze. Ostatecznie to nie dziwi - w Polsce panuje kult Starego Testamentu, Jezus Chrystus się nie przyjął. Nawet księża w niego nie wierzą, wystarczy posłuchać ich seansów nienawiści przeciwko kobietom, czy homoseksualistom. Do tego ten Stary Testament jest uznawany dosyć selektywnie, pomija się niewygodne fragmenty a konfrontacja z nimi kończy się potokiem obelg. To już radykalni Żydzi są uczciwsi.
W takiej Polsce Żulczyk w tej powieści jest abominacją (dla tych katolickich faryzeuszy) z tym swoim niewinnym chrześcijaństwem Nowego Testamentu. Ukrytym za brutalnym językiem, brutalną przemocą i rzeczywistością. Podlanym popkulturowym motywami. Jest jak chrześcijański Tarantino. Może dlatego jest niewygodny dla hmmm liberalnej części mejnstrimu. A może ja się zapędzam i to jest słaba powieść. Ma irytujące mnie fragmenty, chwyty których w literaturze nie znoszę. Ogólnie jednak ujęło mnie chrześcijańskie "przesłanie". Ale w kalifacie katolickim, w który zamieniany jest ten kraj Jezus Chrystus byłby dziś bez szans. Dlatego wizja Żulczyka to także pod tym względem czysta fantastyka.
Zbierałam się długo, by napisać o tej książce, ale wlasnie tak mam, gdy książka wywrze na mnie tak ogromne wrażenie. Po prostu nie wiem, jak ubrać w słowa swoje odczucia. O "Czarnym Słońcu" na pewno czytaliście już wiele. I tak samo wiele czytaliście o jej wulgarności i brutalności. Od razu chciałabym tutaj nawiązać do recenzji mojego bookstagramowego kumpla. Mateusz @mateusz__frackowiak pisze, że odbiór tej książki jedynie przez pryzmat jej wulgarności jest bardzo krzywdzący dla powieści. I ja się absolutnie z tym zdaniem zgadzam. "Czarne Słońce" JEST pełne brudu, krwi, syfu i niesmaku, ale nie zachwycam się nim przez to, że uwielbiam czytać o mordowaniu, flakach na ścianie i faszystowskich bredniach wyrażonych bardzo mało eleganckim slownictwem. Nie chcę kusić się o interpretacje tej książki. Tak wiele jest do analizowania, wiele do odczytania i wiele do zastanowienia. Jest dużo o toleracji, o inności, o miłości, o zmianie, o religii. Trzeba wczytać się w ten rytm i tę konwencję, by początkowy dystans zamienić w totalne zanurzenie. Trzeba mieć dużą odwagę i talent, by pisać takie książki i trudno mi sobie wyobrazić, by 'Czarne Słońce' napisał ktoś inny niż @jakubzulczyk. To tak bardzo żulczykowa książka, tak bardzo porąbana, tak bardzo spójna i tak bardzo głęboka. Jestem absolutnie zachwycona warstwą słowną tej książki. Napisać ok 500 stron w tak charakterystyczny, spójny i niecodzienny sposób to wielka umiejętność. Narracja jest rewelacyjna. I nie, nie jestem fanką obrzydliwości, nie chce mi się czytać podobnych książek (choć uwielbiam Mechaniczną pomaranczę, z którą zestawiane jest Słońce). Żulczyk rewelacyjnie bawi się tutaj konwencją, daje upust najmroczniejszym i najbardziej niesmacznym fragmentom swojej wyobraźni. I fabuła to jedno, ale właśnie warstwa literacka tej książki jest zachwycająca. Tak jak pisałam wcześniej na stories: matko jedyna, co on tu nawymyślał, co to za chrześcijańskie sci fi! Myślę, że ta książka będzie długo pamiętana. Że nie zniknie szybko z pamięci. Że wejdzie w pewien kanon klasyków. Bo trzeba pisać w odważny i niekonwencjonalny sposób, by na takie miano zasłużyć.
Kolejna książka Żulczyka, którą można kochać albo nienawidzić. Do tej niestety miłością nie zapałałem o ile w znanej wszystkim pozycji ilość przekleństw i dziwnych opisów sytuacji była akceptowalna tak tutaj no cóż... Gdyby istniała kategoria dla książki z największą ilością obrzydliwego seksu per strona to myślę, że nagroda by została przyznana od razu i bez najmniejszych wątpliwości. O ile wiem co autor chciał przekazać tą powieścią o tyle w sposób jaki to czyni niestety mnie akurat odpycha. Po prostu jest za dużo, za śmierdząco i za obleśnie. A szkoda bo zapowiadało się dobrze.
Tak, książka jest obrazoburcza, wulgarna, ocieka krwią a przemocą aż kipi. Jest taka jak my sami, szczególnie w kontekście polaryzacji polskiego społeczeństwa, w kontekście tego jak jeden z drugim się nienawidzą. Oczywiście interesująca jest Zulczykowa wizja przyszłości Polski - dla przestrogi dla tych chodzących na marsze narodowe 11-listopada i nie widzących w tym nic złego. Chciałabym żeby każdy te książkę przeczytał, bo każdy kolejny akt przemocy opisany w książce skazuje czytelnika na ból i refleksje.