Książka Zimowla czyli intryga literacka opleciona doskonałym warsztatem pisarskim.
Zimowla zaczyna się tak: miasteczko w Dolinie Zmornickiej oddycha tajemnicami. Z jeziora wyłowiono ciało, ojciec rzucił pracę w urzędzie i został wróżem, a Pszczelarz wytresował swój rój. Misza w wolnych chwilach sprowadza trawkę ze Słowacji. Naga Dygnarówna spaceruje nocą po ulicach. Mieszkańcy albo czekają, aż wydarzy się kolejny cud, albo gorączkowo szukają skarbu. Czy uda się otworzyć od zawsze zamknięte drzwi i odkryć najściślej strzeżony sekret? Cukrówkę coraz gęściej spowija niebezpieczeństwo i lepki mrok...
W drugiej (po fenomenalnie przyjętym Atlasie: Doppelganger) powieści Dominiki Słowik po mistrzowsku zaciera granice między możliwym i niemożliwym, by zabrać czytelnika w gąszcz trudnych do wyjaśnienia zjawisk codzienności
Dominika Słowik (ur. 1988) – laureatka Paszportu Polityki 2019, finalistka Nagrody Literackiej Gdynia (za debiut Atlas: Doppelganger). Jej powieść Zimowla szybko została okrzyknięta wydarzeniem literackim i znalazła się wśród 10 najważniejszych książek roku 2019 dwumiesięcznika Książki. Mieszka w Krakowie.
Mieliśmy w literaturze Macondo, czytaliśmy o Prawieku, teraz czas na Cukrówkę. Macondo na miarę naszych aspiracji i czasów, w których żyjemy. Dominika Słowik napisała książkę, która udowadnia, że można połączyć kryminalną intrygę, atmosferę dobrego thrillera i rozprawę o polskiej historii w jednym tomie. A że to wszystko trochę skomplikowane, to Słowik zapełniła ponad sześćset stron wciągającą, wszechstronną i piękną językowo opowieścią.
Kryminał. Ktoś tu zabije. Ktoś będzie ukrywał rodzinne tajemnice. Czy dyrektor lokalnego muzeum na pewno się powiesił? Co pamięta zbzikowana staruszka? Co w ziemi zakopał pszczelarz i z jakimi diabłami codziennie jest w konszachtach? Czy ksiądz na pewno jest niewinny? A co z Kablarzem i jego dziwnymi interesami? Dlaczego nad wsią unosi się śpiew młodej Dygnarówny i co stoi za jej nocnym lunatykowaniem? Czyje interesy stoją za tym, że upadła fabryka szkła stała się dobrze prosperująca dyskoteką techno i skąd prochy bierze Misza? No i jeszcze skarb. I tajemnicze objawienia.
Thriller. Słowik kapitalnie buduje napięcie. I chociaż sprawne oko zauważy, że strukturalnie wiele rozdziałów oparta jest o ten sam schemat, co może trochę nużyć, to nie da się ukryć, że gdy pisze o wielogłowym monstrum atakującym główną bohaterkę, robi to tak żebyśmy uwierzyli w istnienie owegoż monstrum. Atmosfera “Zimowli” przenika czytelnika nawet niezbyt czułego na takie gierki, a czas podczas lektury zaczyna biec inaczej. Pamiętacie, jak w niejednej ksiażce omijaliście opisy przyrody? Nie róbcie tego Słowik. Nie ważne o czym pisze - czy to otaczająca Cukrówkę puszcza, obyczaje pszczół, czy absurdalna palmiarnia, jej pisanie jej esencjonalne, czułe i uważne. Słowik ze znawstwem i uważnością przygląda się naturze, jakby rozumiejąc, że człowiek jest tylko jej częścią, że uwaga jemu poświęcona musi stać w równowadze uwadze poświęcanej przyrodzie.
Historia. Ta prywatna i ta publiczna. Wielka historia dociera do Cukrówki, ale historia Cukrówki nie dociera do Wielkiej Historii. Opowiada o niej główna bohaterka, bo gdy ma się ojca-różdżkarza, matkę godzinami przesiadującą w muzeum i babkę, która w żadne irracjonalne bzdury nigdy nie wierzyła uczysz się czujności. Mieszkając do tego w pięknym, choć biednym regionie twoje oczy są otwarte trochę szerzej. A może autorka po prostu potrzebowała dociekliwej, choć trochę momentami naiwnej bohaterki, która poprowadzi nas przez cukrowską historię. Przeszłość i teraźniejszość sprawnie tu się przeplatają, tworząc szeroką panoramę, mikrohistorię. Jednocześnie jest “Zimowla” opowieścią o tworzeniu takiej właśnie historii, o tym co w niej ważne, a co łatwo umyka zewnętrznym obserwatorom.
Oczywiście wiele tu elementów zaskakujących, doprowadzonych do monstrualnych rozmiarów, celowo przejaskrawionych, bo przecież to jednak groteska. Jednocześnie tak smutna opowieść o małomiasteczkowej etyce i religijności, że ja wszystkie te elementy byłem sobie w stanie wyobrazić - dzwonnicę, która budowana ambicjami miejscowego księdza pnie się ponad wszystkie cukrowskie dachy, a uruchomienie dzwonu grozi jej zawaleniem; inkaskie tańce jako lokalną, prl-owską u źródeł lokalną tradycję; pszczelarza, który w piwnicy gromadzi zapasu miodu wystarczające dla dużego miasta na kilka lat. I te Matki Boskie, wszystkie dziwaczne, nieudane, traktowane jak wyrocznie (rzucając kamykiem w pomnik Maryi i zadając pytanie można było uzyskać odpowiedź na najważniejsze pytanie - jeśli figura się poruszyła, głośne ‘tak’ rozbrzmiewało w niejednej głowie). Równie monstrualne i absurdalne są rozmiary miejscowych tajemnic, ale o nich tutaj już ani słowa.
W małej społeczności wcale nie wszystko jest oczywiste i widoczne na pierwszy rzut oka. Każdy coś ukrywa, każdy ma swoją historię, a prawda okazuje się czasem bardzo prosta. Ale nie zawsze. Słowik będzie potrzebowała kilkudziesięciu stron, by rozszyfrować czytelnikom układankę, w którą sama się zapuściła.
Słowik niezwykle sprawnie wykorzystuje literackie toposy, od powieści młodzieżowej (trójka młodych bohaterów, wspólników w śledztwie ale i zbrodni), opowieści z ducha realizmu magicznego (łzawiąca Maryja Stanowojenna to jedna z wielu niezwykłych opowieści, których jesteśmy świadkami), ironicznej opowieści o polskiej historii (babka Starecka, komunistka z przekonania budzi jednak sympatię mimo swojej oczywistej demoniczności), po klasyczną powieść psychologiczną. Żonglując gatunkami tworzy świat, który wciąga, z filmowym potencjałem ale i literacką jakością, Słowik udowadnia, że literatura popularna może być tak krytyczna wobec rzeczywistości i nie zniżać się do językowych uproszczeń.
To jest w jakimś stopniu, patrząc na polską literaturę, wielkie wydarzenie. Jestem pod olbrzymim wrażeniem, choć - łyżka dziegciu, skoro przy miodzie jesteśmy - konstrukcyjnie Słowik gra momentami na jednej nucie, a zakończenie jest zbyt rozbuchane. Niezależnie od tego czas na jakiś ładny bon-mocik na koniec recenzji - ponoć jesienne wieczory bywają dłuższe (ja w to nie wierzę, mój wieczór zawsze jest za krótki i kończy się za szybko) i na takie poleca się pozycje sążniste, słusznie ciężkie (co się wyraża nie tylko w kilogramach). “Zimowla” to lektura doskonała na takie właśnie wieczorki. Zapomnijcie o śnie. Czytajcie.
Duże (pozytywne) zaskoczenie. To niezwykle ciekawa, trzymająca w napięciu wielowątkowa, a przede wszystkim wielogatunkowa (kryminał, thriller, fantasy) historia małej społeczności Cukrówki, w której obraca się nasza bohaterka. Wszystko to spowite nieco mrocznym, magicznym klimatem. Znakomita.
U Dominiki Słowik w "Zimowli" dominuje hiperbola, dominuje przerysowanie, jest nadmiar wszystkiego. Przenosimy się do galicyjskiego miasteczka o słodziuchnej nazwie Cukrówka, które ominęła historia, ale którego zdecydowanie nie ominęły legendy i tajemnicze opowieści. Nie przez przypadek niektórzy porównywali fikcyjną Cukrówkę do równie fikcyjnego Twin Peaks, bo i tutaj króluje dziwność, oniryczna atmosfera urwanych zdań, niedopowiedzianych gestów, niezrozumiałych sekretów. W "Zimowli" króluje po prostu współczesny realizm magiczny, a w nim kotłuje się mała społeczność, jej dzieje i jej niecodzienna codzienność.
Dominika Słowik dba o detale, dba o to, by jej opowieść zawieszona między prawdą a snem, prawdą a wspomnieniem zachowała pozory, zaskakiwała i przyciągnęła naszą uwagę. Czyta się niespiesznie, trochę sennie, ale przez tę senność przebija się niepokój, jakaś nieostra groza, coś, na co czekamy i nie wiemy czy w końcu się wydarzy.
Początkowo byłam „Zimowlą” zachwycona. Dominika Słowik tworzy cudowne sceny, impresje, pojedyncze fragmenty – wszystko to było cudowne, wyraziste, poetyckie, czuło-ironiczne i oddane w perfekcyjny sposób, bez zbędnych słów, z pełną atmosferą i różnymi motywami ukrytymi pod treścią takiej scenki. Uwierzyłam też w Cukrówkę i jej realistyczno-magiczną, odrobinę senną rzeczywistość prowincji, bez tak nielubianego przeze mnie epatowania się prowincjonalnością, za to z opisem lat dziewięćdziesiątych podobnym do takiego, jaki ja zapamiętałam, bez znów drażniącej mnie wymuszonej nostalgii. Wiem, że teraz lata dziewięćdziesiąte są w modzie, bo vintage, bo najlepsza grupa do sprzedawania im ich własnych wspomnień, ale mnie akurat ta cała nostalgia jakoś omija, może większość tego to nie moje wspomnienia, nie to, co by mnie jakoś wzruszało. Tu, choć jestem z dużego miasta, nie miasteczka, kilka rzeczy nawet trochę rozrzewniło. Może było to połączenie tego wszystkiego – udanych scen, bohaterki mniej więcej w moim wieku, która opowiadała mi tę historię, jak gdybyśmy spotkały się na herbatę. Trafiło to do mnie i przez większość książki trzymało.
Niestety, pod koniec się popsuło. Im dalej w las, tym bardziej chciałam, żeby jednak jakoś zaczęło się to spinać, coraz bardziej drażniły mnie te wszystkie „zrozumiałam to dopiero później” – fajnie, czy ja też mogłabym się dowiedzieć? Sceny już nie cieszyły, czułam się nimi przesycona, znużona. Wreszcie w dwóch ostatnich rozdziałach autorka wyjaśniła czytelnikowi większość tego, co działo się przez większość książki, a czego oczywiście czytelnik dowiedzieć się lub zgadnąć nie miał możliwości, gdyż wskazówek nie był. A ja skończyłam książkę zmęczona i poirytowana, czując, że o większości jej bohaterów tak naprawdę niczego się nie dowiedziałam i to, co mnie interesowało i tak pozostało zagadką.
Gdyby odchudzić tę książkę tak o minimum sto stron i zmienić dwa ostatnie rozdziały, byłaby to cudowna powieść. Taka, jaka jest, cóż, mam mieszane uczucia.
Nie do końca trafiła do mnie ta książka, a na pewno nie sprostała moim oczekiwaniom. Nie zmienia to jednak faktu, że jest naprawdę dobra, a moja ocena jest w stu procentach subiektywna.
+ uniwersum Cukrówki jest absolutnie niezapomniane i tworzy klimat, który wprost przebija przez kartki książki + bohaterowie powieści są jedyni w swoim rodzaju i naprawdę dobrze się to dzięki nim czyta
- pretensjonalne cliff-hangery kończące niektóre rozdziały czy akapity bardzo szybko się przejadają, chociaż na początku robią fenomenalne wrażenie - brak chronologii w opowieści nie pozwala się w nią wczuć, bardzo łatwo się od tej książki oderwać (i w międzyczasie przeczytać inną powieść, patrz mój przypadek...) - zakończenie sprawia wrażenie zagmatwanego, ale co z tego jeśli do końca książki przestaje na nim w ogóle zależeć
Wbrew licznym aspektom, które totalnie do mnie nie trafiły, to zdecydowanie zachęcam do zapoznania się. Jestem trochę zły na tę książkę, ale absolutnie nie żałuję, że się za nią zabrałem, bo nie wyobrażam sobie życia w niewiedzy o jej treści!
Porzucam po 100 stronach czystej męki, ale nie oceniam, bo to chyba nieładnie, po zapoznaniu się tylko z 1/6 tekstu.
Od godziny czytam przeróżne recenzje tej książki i staram się zrozumieć, co jest ze mną (albo z tymi zachwyconymi czytelnikami, krytykami, wydawcami i fundatorami nagród) nie tak. Nadal nie wiem. Ale z kilku recenzji wyłuskałam coś, co idealnie, jak dla mnie, tę powieść opisuje: to jest coś takiego, jakby Orzeszkowa chciała napisać Pana Samochodzika. Połączenie absolutnie nie dla mnie.
Dzięki „Zimowli” z ogromną przyjemnością przeniosłam się w czasie do lat które bardzo dobrze wspominam, czyli wczesnych dwutysięcznych. Wróciłam tez do przeszłości w inny sposób - czułam się jakbym wróciła do czytelniczych korzeni, kiedy to jako dziecko zaczytywałam się w przygotówkach umiejscowionych w małych miasteczkach kryjących masę tajemnic. Oczywiście u Dominiki Słowik jest bardziej mrocznie, bardziej dorośle i z większym dreszczykiem emocji, ale podobnie jak w młodzieżowych przygodówkach, coś co początkowo wydaje się czymś bardzo dziwnym, podejrzanym i absurdalnym, okazuje się mieć zdecydowanie prostsze i bardziej realne rozwiązanie niż mogłoby się wydawać. I właśnie ta gra z czytelnikiem najbardziej mi się podoba. Bo czego tutaj nie ma - jest ojciec głównej bohaterki, który rzuca wszystko i zostaje wróżbiarzem, jest nastolatka, która nocami lunatykuje i nago śpiewa na dachach domów, jest Pszczelarz wyprowadzający swoje pszczoły na spacer i oczywiście jak to w małym polskim miasteczku bywa, nie może zabraknąć cudów i obajawień maryjnych. Nic jednak nie jest tym co widać na pierwszy rzut oka... I mimo, że nie będzie to moja ulubiona książka roku to dobrze się przy niej bawiłam i była fajnym czytelniczym doświadczeniem. Czytajcie !
Ta książka jest potwornie nudna i przegadana, opisy przyrody rodem z Orzeszkowej, mnóstwo pitu pitu. Sama historia nie jest zła, ale mogłaby zajmować maks 200 stron. Rozlazła akcja, mnóstwo wątków pobocznych, wcale nie zajmujących. Nazywanie Cukrówka polskim Twin Peaks bardzo mnie dziwi, bo wg mnie Słowik nie stworzyła w tej książce żadnej atmosfery.
Trzy razy brałam i odkładałam. Wracałam mając nadzieję, że coś zaskoczy. Niestety.
Niezwykły klimat Cukrówki pochłonął mnie bez reszty i przez ostatnie kilka dni nie mogłem się oderwać od tej książki. Jest tu zbrodnia i jest tajemnica, której rozwiązanie jest TAK ABSOLUTNIE SATYSFAKCJONUJĄCE, na co ostatnio niestety niezbyt często trafiam w literaturze. Porównania do „Twin Peaks” bardzo trafne, ale bez poczucia odtwórczości, wciąż jest świeżo i zaskakująco. Głównym bohaterem książki, podobnie jak u Lyncha, jest społeczność żyjąca w małym miasteczku, która chowa przed światem mnóstwo sekretów. Na plus niezwykle plastyczny język i zastosowanie elementów realizmu magicznego, dzięki którym przez powieść się po prostu płynie. Ja jestem kupiony całkowicie i kocham towarzyszkę Sarecką.
Trudno zaszufladkować tę książkę. Niemal z automatu chce się ją dopisać do coraz dłuższej listy współczesnych powieści polskich osadzonych na prowincji i tę prowincję na wszelkie możliwe sposoby opisujących, gloryfikujących, piętnujących czy analizujących. Chyba nie jest ona tylko wytworem modnego trendu, lecz próbą odpowiedzi na liczne historie "wiejskie", historie z gatunku coming of age, historie żywiące się zjawiskami mistycznymi, szeroko pojętą ezoteryką, czy choćby tylko niesłychanie popularnym serialem "Stranger Things". Wszystko to pobrzmiewa tu w mniej lub bardziej wyraźny sposób, do spółki z dreszczowcem i wątkami kryminalnymi. Nie do końca jestem pewna, czy ta mieszanka, to niedoprecyzowanie wyszły na dobre tej powieści. Owszem, wyczuwa się tu pewną przewrotność, kiedy autorka jedną lakoniczną puentą zakańcza nasze spekulacje na temat tego czy owego wątku, kiedy domniemane cuda okazują się tragikomiczną farsą. Być może owa rozmytość gatunkowa jest zabiegiem celowym, mającym podkreślić nieuchwytność ludzkiej pamięci, względność naszych wspomnień, nieokreśloność naszych doświadczeń i wagi własnej ich interpretacji, dopowiedzeń i przeinaczeń. Mnie ów brak jakiegoś szkieletu, elementu scalającego to nagromadzenie obrazów, anegdot, wspominek i opowiastek trochę przeszkadzało. Genialne są natomiast same epizody, składające się na tę "łatkową"opowieść, niektóre tak absurdalnie komiczne, podbarwione czarnym humorem, że chyba muszą być z życia wzięte - żadna wyobraźnia nie może wytworzyć takich scen jak ta z Pszczelarzem w kościele czy historii takich jak ta z palmiarnią. Za to z wielu wątków i wypełniaczy spokojnie można było zrezygnować - jak choćby ciągnących się całymi stronami drobiazgowych streszczeń filmów przyrodniczych.
Niestety dla mnie absolutna strata czasu i faktycznie trzeba było odłożyć po nieciekawym początku. Ciężko mi cokolwiek docenić, bo moim zdaniem mało co trzyma się tu kupy, przez ponad 600 stron męczyłem się okropnie, po to żeby dojść do jeszcze bardziej żenującego finału, a pochlebne recenzje i duże oczekiwania przed lekturą tylko spotęgowały takie wrażenia. Najzabawniejsze jest chyba to, że to ja - rocznik '92 z przedmieść niewielkiego miasta południowo-wschodniej Polski - miałbym być targetem dla autorki, a nie kupuję przede wszystkim tego wykreowanego miasteczka i postaci. Może jestem w mniejszości, ale nie polecam, chyba, że ktoś koniecznie ma ochotę na pseudo kryminał w wersji young adult z nietrafionymi pomysłami na wplecenie w Polskę początków XXI w. realizm magiczny w katolickim wydaniu.
Trochę "Pan Samochodzik", a trochę "Twin Peaks". W jednej z najgłośniejszych książek polskich 2019 roku Dominika Słowik zabiera nas w przeszłość, zadaje pytania o pamięć zbiorową i indywidualną, miesza małomiasteczkowe legendy z rzeczywistością i pyta "co jest realne?". Słowik ma wielką wyobraźnię i doskonale panuje nad słowem, tworząc sugestywne opisy. Gorzej z panowaniem nad historią, która zwyczajnie się rozłazi. Ciągnące się opisy przyrody czy zjawisk parapsychologicznych, nieciekawi, szeleszczący bohaterowie i rozczarowujące rozwiązanie fabuły zostawiły mnie z mieszanymi uczuciami. Przede wszystkim jednak zmęczyły. Nomen omen, nie wiem czy coś z tej powieści zapamiętam...
To dobra powieść, trzymająca w napięciu i ciągłym niedosycie (m.in. przez bardzo częste wtręty typu: "ale o tym dowiedziałam się dopiero za dwa lata", "to się okazało dopiero w 1998 roku", "o tym powiem później"). Ma bardzo ciekawych bohaterów, postaci barwne z ciekawymi cechami charakterystycznymi. Ponieważ wszystko opiera się na wspomnieniach z dzieciństwa (a właściwie nastolęctwa) to dodatkowo fabuła jest mocno oniryczna, co wzmagają dodatkowe elementy fantastyczne. 25 lat temu - byłabym zachwycona tą książką, teraz jest dla mnie tylko ok. Sytuuję ją tylko obok Zmorojewa, w sekcji książek młodzieżowych fantastyczno przygodowych.
Po lekturze tej książki obiecywałam sobie dużo więcej. Okazała się być czytadłem, quasi kryminałem o wielkich ambicjach. Czytanym z zainteresowaniem, ale i z rosnącą obojętnością. Na tylnej stronie okładki znajduje się trafne podsumowanie zabiegu, który autorka do znudzenia w swej powieści ogrywa - "Najtrudniej dostrzec rzeczywistość". Mamy więc serie anegdot, które pozornie mają być niezwykłe, a okazują się efektem zbiegu okoliczności, prawie zawsze naukowo wytłumaczalnym. Mnie to irytowało i w jakiś sposób sprawiało, że wszystkie barwne postaci tej powieści upodobniały się do siebie. Pozornie sprawcze, były dla mnie pozbawione podmiotowości - miały tylko zgrabnie pasować do skomplikowanych fabularnie układanek autorki. Opowieść o Polsce, której dużo w tej powieści, mnie nie urzekła ani nie zaskoczyła. Najciekawiej było tam, gdzie autorka opowiadała o tym, co ulotne i nienazwane - budzącym się pragnieniu głównej bohaterki. Wolałabym przeczytać taką powieść.
Zimowla to ponad 600 stron perfekcyjnej polszczyzny. Przyjemnie się to czytało, ale dobry styl opowiadania nie wystarczy. Zdarzało mi się popadać w znużenie i w paru miejscach miałam ochotę wyjechać z tej Cukrówki na dobre. Poza tym świeżo po lekturze, a ja nie pamiętam imienia głównej bohaterki, która nam o Cukrówce opowiada. Nie doznałam jakiejś bliskości z tą postacią i nie mogę powiedzieć, że się z nią zakumplowałam, a szkoda.
Za długo ta książka leżała na półce. To historia nastolatków dorastających w latach 90. w małej miejscowości. Ojciec narratorki jest lokalnym dziwakiem, który zbiera dowody na zbliżający się koniec świata, jej babcia to PRL-owska urzędniczka oddana sprawie, koleżanka to lunatyczka, obiekt kpin i niezliczonych plotek. Dwaj koledzy też mają swoje za uszami i za wszelką cenę chcą znaleźć legendarny skarb zakopany gdzieś w okolicy. Ta powieść jest pełna ciepła, humoru, zabobonów i trafnych obserwacji o Polsce lat przełomu. Dawno nic mi się tak dobrze nie czytało i nie dawało takiego poczucia zadowolenia i przyjemności.
Jest to powieść położona gdzieś pomiędzy gatunkami: chyba w założeniu najbardziej thriller, ale i przykład realizmu magicznego (przynajmniej do czasu), jest to także powieść o dojrzewaniu, a może bardziej powieść o dojrzewaniu, niż thriller. Wiele rzeczy można powiedzieć o Zimowli. Autorka pisze znakomitym językiem. W swoich opisach przyrody niebywale zręcznie balansuje na granicy patosu/kiczu i prawdziwej poezji - wiele razy miałem wrażenie, czytając opisy, że już za momencik, za chwile tekst przekroczy granice dobrego smaku i ... nigdy się to nie stało. To co rzuca się w oczy (chwilami nieco zbyt mocno rzuca się w oczy) to konstrukcja - zarówno fabuła całej powieści, jak i wszystkie poboczne wątki, to splecione zmyślnie mikrohistorie, małe opowiadania, niektóre to prawdziwe brylanciki - małe, ale nadal robiące wrażenie. To co wydało mi się wyjątkowe, to zastosowanie bardzo niebezpiecznego połączenia literackiego - thrillera i realizmu magicznego. Niebezpieczne bo wystarczy jedna chwila nieuwagi i autor z łatwością wyjaśnia wszelkie zawiłości fabuły, mającej nas trzymać w napięciu, za pomocą zjawisk nadprzyrodzonych (to się wydarzyło moim zdaniem w Ciemno Prawie noc). Bardzo łatwo w takich wypadkach rozwiązania typu deus ex machina. W Zimowli z lubością zanurzamy się w świecie cudów, zjawisk nadprzyrodzonych i dziwactw, by potem w odpowiednim momencie zejść na twardą ziemię. Dla wielu będzie to pewnie wada („bo szkoda się rozstawać z tą cudowną krainą fantazji, jaką jest Cukrówka”), ale mi jednocześnie wydaje się to ważnym zabiegiem literackim - czy nie jest tak, że tą metodą autorka finalizuje niejako proces przejścia głównej bohaterki swej książki w dorosłość? Jest to także książka autorki z mojego pokolenia i bohaterka Zimowli także jest z mojego pokolenia, wiec była to bardzo sentymentalna podróż. Bardzo polecam!
Nie uda mi się nie wspomnieć o debiucie powieściowym Dominiki Słowik - Atlasie Doppelgangerze, który był bardzo dobrą zapowiedzią tego, co jeszcze może nam jako czytelnikom zaserwować. Zimowla jest w elementach [hehe] realizmu magicznego [cóż za pretensjonalny termin! ;)] bardzo do debiutu zbliżona. Widać postęp w sztuce opowiadania, autorka porwała się bowiem na napisanie 600 stron trzymającej w napięciu, klimatycznej powieści. I udało jej się to może nie znakomicie, ale bardzo, bardzo dobrze. Dostajemy wielowątkową powieść z elementami fantastyki, kryminału, thrillera, obyczajowymi, ba, czego tam nie ma! Postaci bohaterów fajnie zbudowane, bez zbędnego przybliżania charakterów, a przecież po kilku scenach wiemy, że każdy, no prawie każdy, jest kimś więcej, niż na pierwszy rzut oka się wydaje. Rozwiązanie zagadki/-ek nie urywa w zasadzie niczego, ale i nie rozczarowuje. Doceniam u tej autorki te super budujące klimat wrzutki fantastyczne, gdzieś z pogranicza strefy mroku. Chyba można uznać, że to jej znak rozpoznawczy. Odrobinę rozczarowania przyniosło mi nieodparte wrażenie, że powieść ociera się o young adult. Takie to wszystko było mroczne, ale nie za bardzo, straszne, ale nie do końca... Mimo to **** i czekam na mroczną powieść dla dorosłych.
Coraz mniej mamy czasu na czytanie, dlatego tak ważne jest żeby skrupulatnie dobierać powieści po które sięgamy. Moja rosnąca w zawrotnym tempie, piętrząca się książkowa półka zupełnie niedawno wzbogaciła się o Zimowlę Słowik. Coś mnie podkusiło żeby sięgnąć właśnie po nią. Niepokojący brodacz złowrogo łypał na mnie z okładki i zapowiadał coś, co może wywołać prawdziwe emocje. W jedno z niedzielnych popołudni zaczęłam czytać i uśmiech nie schodził mi z twarzy ze szczerego podziwu dla talentu pisarki. Stworzyła własne prowincjonalne uniwersum, do którego wstęp ma tak naprawdę każdy z nas, ale podejrzewam, że nikt nie umiałby opisać go tak, jak zrobiła to Dominika. Jest coś hipnotyzującego w jej bezkompromisowym, przewrotnym i płynącym jak rzeka stylu. Niejednokrotnie dałam się zaskoczyć budowanym napięciem. Szalone historie ojca wróżbity, tajemnicze zaginięcia, zabobony, niewyjaśnione zdarzenia, a wszystko w przekomicznej, doskonałej formie. Niejednokrotnie uśmiałam się do łez. Książka jest po prostu świetna. Warto
„Zimowla” to pięknie opowiedziana historia małej polskiej wsi. Wciągająca, bardzo zagadkowa lektura. W książce panuje atmosfera pewnej niepewności, tajemnicy, dziwnych wydarzeń, które w efekcie końcowym zostają sprytnie, realistycznie wytłumaczone.
O czym jest tak książka? Nie mam pojęcia, ale wiem, że nie dla mnie. Niektóre wątki były bardzo interesujące np. Magdy czy Ojca, ale część to rozwleczona opowieść. Nie wiem co myśleć.
Po przeczytaniu zapowiedzi książki pomyślałam: „Brzmi jak połączenie Żulczyka i Bondy, mało interesujące”. Jakże się myliłam! Lektura pierwszych stron powieści Dominiki Słowik „Zimowla” zaskoczyła mnie, a potem okazało się, że to powieść, która wciąga i trzyma w napięciu do samego końca. A do tego jest to literatura z najwyższej półki.
Rozumiem trudność z opisem treści tej książki – ona jest międzygatunkowa, co nie pozwala jej łatwo przypisać do bibliotecznego działu. Jest w niej fascynacja prozą młodzieżową, ale tą z dawnych lat, są też doskonale poprowadzone wątki obyczajowy, inicjacyjny, psychologiczny i kryminalny. Zawiłość fabuły też nie pomaga w opisie treści. Nawet nie chodzi o to, żeby nie zdradzić za dużo i nie odebrać czytelnikowi przyjemności odkrywania bogatego świata tej powieści – tego się po prostu nie da opowiedzieć w kilku zdaniach.
Na ponad sześciuset stronach Dominika Słowik ukryła tyle tajemnic, że ich odkrywanie trwa aż do ostatniego zdania tej książki i jest niezmiennie ekscytujące. Jednocześnie szczerze przyznaję, że największą przyjemnością było dla mnie zanurzenie się w świecie bohaterów i dorastanie wraz z nimi. Dorastanie do zrozumienia skomplikowanego świata dorosłych, które zarazem nie pozbawia niewinności – ale dlatego, że w zasadzie nikt tu nie jest niewinny. Nikt nie może powiedzieć „nie wiedziałem” i usprawiedliwić tym samym swoje czyny. Ani młodzi, ani dorośli.
Bohaterką jest dorastająca nastolatka, która wraz z dwójką rówieśników próbuje odkryć sekrety lokalnej społeczności. Po co? Może dlatego, żeby lepiej zrozumieć rzeczywistość, w której żyje. Przy okazji opowiadając historię swojej babki, zaciekłej komunistki, swojego ojca, byłego księgowego, który zarabia na życie ezoteryką, matki, która wreszcie spełnia swoje życiowe ambicje i koleżanki ze szkoły, której zaskakujące zachowanie staje się wyzwaniem dla mieszkańców Cukrówki, miasteczka, o którym podczas transformacji lat 90. cały świat zapomniał.
Dla mnie to przede wszystkim historia o relacjach rodzinnych. I przyznaję – z ulgą przyjęłam fakt, że rodziny nie są tu dysfunkcyjne. Oczywiście nie znaczy to, że życie staje się dzięki temu sielankowe. Konstelacje rodzinne są w powieści skomplikowane, jak w życiu. Zaskoczyło mnie, że każde z czworga nastolatków, którzy odgrywają ważną rolę w fabule, jest jedynakiem. W rodzinnych powiązaniach zabrakło mi siostrzanych i braterskich relacji. Nie przyjmuję jako wyjaśnienia faktu, że właśnie z tego powodu młodzież lgnie do siebie. Pozostaję tu w lekkim dysonansie z rzeczywistością, w której niezwykle rzadko zdarza się taka sytuacja. Tym niemniej płynę dalej z historią, zaledwie odnotowując ten fakt w którymś momencie czytania książki.
To, co bardzo podoba mi się w prozie Dominiki Słowik, to wiarygodność i niejednoznaczność postaci, także tych drugoplanowych. Tu nie ma podziału na dobrych i złych – bo przecież tak właśnie jest w życiu, w prawdziwym świecie. Ludzie popełniają błędy, robią głupie rzeczy, robią też złe rzeczy, bo służy to osiągnięciu konkretnego celu. Ale też potrafią być konsekwentni w swojej wierze w ideały i w działaniu.
Rzeczywistość Cukrówki przez lata obrosła w legendy i niewiarygodne historie. To sprawia, że klimat tej powieści nabiera lekkiej poświaty realizmu magicznego. Jakby autorka próbowała sprawdzić na ile my, czytelnicy, jesteśmy racjonalni, a na ile wciąż, podobnie jak dzieci, wierzymy w niestworzone historie. Co prawda większość tych opowieści zyskuje swoje wiarygodne uzasadnienie w finale książki, nie zmienia to jednak faktu, że istotnie ubarwiają one realia życia bohaterów. Bardzo podoba mi się dbałość autorki o szczegóły, które w gruncie rzeczy są czasem nawet banalne. W ten sposób buduje klimat bliski nam wszystkim, klimat zasłyszanych opowieści wiejących grozą, których wiarygodności nie da się sprawdzić w internecie, ale na wszelki wypadek lepiej uważać. To znowu jest takie bliskie życia, dużo bliższe, niż miasteczko naznaczone jednoznacznie złem, w którym grasuje okrutny i bezwzględny zabójca czy pozbawiony moralności złoczyńca, co dostajemy nazbyt często w rodzimych kryminałach.
Dominika Słowik ma wspaniałą umiejętność snucia historii. Nie gubi się w dygresjach i wątkach pobocznych, zgrabnie do nich nawiązując we właściwym momencie fabuły. Ani przez chwilę nie byłam zmęczona nadmiarem, wręcz przeciwnie, byłam nim zafascynowana. To wielka umiejętność snuć tak opowieść, żeby czytelnik się w niej nie pogubił. I mimo że znalazło się kilka drobnych błędów redakcyjnych, nie jest to zarzut wobec autorki – raczej wobec redaktora prowadzącego lub recenzenta wewnętrznego, którzy powinni je zauważyć. Tym niemniej są to drobiazgi i błędy przeoczenia, na które przymykam oko. I znów zanurzam się w opowieści.
Jakże to smaczna, gęsta i przede wszystkim dobra literatura! – dokładnie tak miałam ochotę wykrzyknąć po zakończeniu czytania tej książki, która towarzyszyła mi przez połowę lata. Gdyby większość polskich autorów tak pisała, bylibyśmy na światowym poziomie. Nie ma tu widm postkomuny, nie ma uwikłania w rodzinne dramaty nie do przejścia, nie ma horroru, który zaskakuje swoją niewiarygodnością, nie ma krwawych zbrodni, nie ma pseudo-intelektualnego bełkotu. Jest za to nutka Marqueza, odrobina Bahdaja i czułe oko Bouviera. I to jest właśnie oznaka dobrej literatury – nie imituje, za to czuć w niej powiew wielkiego świata.
Książkę odsłuchałam dzięki akcji Czytaj PL. To było ponad 20 godzinne słuchowisko, które dość przyjemnie mi się słuchało, a to dzięki sympatycznemu głosowi pani lektor (Marta Markowicz). "Zimowla" to historie z Cukrówki fikcyjnego miasteczka w Dolinie Zmornickiej, opowieści o ich mieszkańcach, które czasem wydają się odrealnione, wymykają się logicznym regułom. Ale kiedy opadnie mgła okazuje się, że z magii nic nie zostało, pozostała tylko szara, zwykła rzeczywistość. Niektóre fragmenty śledziłam z zainteresowaniem, inne co nieco mnie nużyły, ale ładnie i plastycznie jest napisana "Zimowla". Tylko trochę szkoda, bo nie moja to bajka i autorce nie udało się mnie oczarować i zachwycić.
Zimowla zabrała mnie ponownie do początku lat dwutysięcznych. Dominika Słowik swoim piórem przypomniała mi jak w czasie liceum pachniało lato i jak smakowały papierosy popijane tanim winem. Wprowadziła mnie z nostalgią w rozmyślenia nad rodzicami, nad latami 90' i odnajdywaniu się ludzi w jeszcze dość nowych realiach. Książka ta jest splątana jak światełka na choinkę, które autorka sukcesywnie rozplątuje, racząc nas coraz to nowymi wątkami i historiami bohaterów Cukrówki. Muszę przyznać, że przez ostanie kilkanaście dni chętnie odwiedzałam tę mieścinę w Małopolsce i wraz z narratorką próbowałam rozgryźć, co się tam tak naprawdę dzieje. Daje 5 gwiazdek, bo nie znalazłam powodu, dla którego miałabym jakąś odjąć. Cała historia trzyma w napięciu, wciąga, zbliża do bohaterów, przenosi do Cukrówki i trzyma się logicznie cały czas. Zatarta granica między tym, co realne, a co nierealne jeszcze piękniej podbija świat opisany z oczami nastolatki.
Już czytając debiut Dominiki Słowik parę lat temu wiedziałem, że ta autorka namiesza w naszym hermetycznym, małym literackim światku. Trzeba było trochę poczekać i mamy to! Zimowla jest po prostu genialną powieścią na miarę światowych bestsellerów na podstawie których kręci się kultowe filmy lub seriale. Ta dziewczyna ma nie tylko ogromną wyobraźnię, znajomość języka polskiego (co nie jest dziś tak powszechne wśród literatów (sic!)) a do tego jeszcze ma ogromny talent i niepowtarzalne poczucie humoru. Spędziłem z tą książką jeden z najprzyjemniejszych weekendów tego roku, a czytam dużo, czytam zawsze. Czekamy na więcej.
Нізка магічных гісторый, кожная зь якіх паступова перастае быць магічнай і сьплятаецца ў адзіны дэтэктыўны клубок. Гісторый, мабыць, і зашмат, кожная бясконца перарываецца ды зноў аднаўляецца на працягу рамана. Складанасьцю механізма узаемадзеяньня персанажаў і часоў трошкі нагадала "Сьвяціла" Катан. Але некаторыя гісторыі неверагодна прыгожыя, замешаныя на містыцызме, вар'яцтве і забабонах маленькага правінцыйнага польскага мястэчка ў "ліхія" 90-я і 2000-я гады.
Ta książka nie spodoba się każdemu. Jest dziwna, enigmatyczna, poplątana chronologicznie i momentami przegadana. A jednak... O BOŻE JAKA TA KSIĄŻKA JEST DOBRA. JAK ŚWIETNIE MI SIĘ JĄ CZYTAŁO I JAK WIELE UCZUĆ ZOSTAWIŁA WE MNIE PO OSTATNIEJ STRONIE. Polecam. Naprawdę warto.