"Porzeczkowy Josef" to po części wspomnieniowa, barwnie napisana powieść ukazująca schyłek komunizmu w Polsce. Trzcianka to senne i, wydawałoby się, spokojne miasteczko w województwie wielkopolskim, którego mieszkańcy skrywają tajemnice bolesnej przeszłości i nie mniej trudnej codzienności. (opis z okładki)
Nie patrzcie na okładkę, nie czytajcie opisu wydawcy, ta książka nie jest tym, na co wygląda (nie jest więc wydanym własnym sumptem wspomnieniem, nie ukazuje też schyłku komunizmu w Polsce).
"Porzeczkowy Josef" to dobra literatura, która, poza nominacją do Nagrody Literackiej im. Witolda Gombrowicza, nie została prawie w ogóle zauważona. (wg Googla przeczytało ją jakieś 6 osób, a na Goodreads musiałam ją dodać sama). A szkoda, bo to naprawdę ciekawa książka (trochę przywodząca na myśl prozę Wioletty Grzegorzewskiej, ale jednak oryginalna. Usłyszałam o niej na grupie "Niszowi" na FB, a potem przypadkiem trafiłam na nią w bibliotece).
Akcja rozgrywa się w Trzciance i jest zapisem dojrzewania głównej bohaterki i jej relacji z bliskimi, głównie z babcią, która przeżyła pobyt w obozie Bergen-Belsen. Nie ma tu jednak wspomnień jako takich, choć jest atmosfera wspólnego przygotowywania posiłków i ulubionych chwil z babcią. Nie ma zapisu obozowych cierpień i traumy. Jest za to trauma ucieleśniona w postaci nazisty, Porzeczkowego Josefa, zmaterializowanego ducha, który coraz bardziej panoszy się w domu babci. Ta wyrazista metafora nadaje ton całej książce, w której język pozostaje prosty i konkretny, a uczucia i emocje przejawiają się właśnie w postaciach bardzo realnych zjaw (lalki z dzieciństwa, zmarłej przyjaciółki, ojca) zasiadających z żywymi do jednego stołu. Szczerze polecam!