Długo wyczekiwana biografia Zuzanny Ginczanki. To pierwsza tak obszerna opowieść o życiu wybitnej poetki.
W Warszawie już za życia była legendą kawiarnianej cyganerii drugiej połowy lat trzydziestych. Przyjaźniła się z Tuwimem i Gombrowiczem, polemizowała z Karpińskim i Słonimskim. W czasie wojny uciekła do Lwowa, a stamtąd – po donosie – do Krakowa. W 1944 roku, po kolejnym donosie, została zatrzymana i rozstrzelana kilka miesięcy później w Płaszowie. Od lat dziewięćdziesiątych poezja Ginczanki i sama Ginczanka budziła coraz większe zainteresowanie.
Izolda Kiec zbiera i weryfikuje dotychczasowe informacje na temat poetki oraz uzupełnia je o niepublikowane wcześniej relacje jej znajomych, a także fakty zgromadzone podczas wieloletnich poszukiwań w archiwach. Nie dąży do rozstrzygania sprzecznych relacji tam, gdzie jest to niemożliwe, ani do stworzenia jednoznacznego obrazu Ginczanki.
Odpowiedzi na pytania o osobowość i o tajemnice Ginczanki biografistka szuka także w jej wierszach, w szczątkowo zachowanej korespondencji i w fotografiach, kryjących być może więcej aniżeli piękny uśmiech.
Biografia pokazuje konteksty czasu i miejsc, w których żyła Ginczanka. Wzbogacona jest w materiały ilustracyjne: fotografie oddające realia epoki, dokumenty dotyczące samej poetki i bliskich jej osób oraz unikatowe, nieznane dotąd portrety Ginczanki.
Biografia? Trudno mi ten gatunek skojarzyć z książką Kiec. Wymyka się ona tym ramom. Nie dostajemy klasycznej ekspozycji. Kiec nie interesuje wymyślanie jak przedstawić tło wydarzeń, jak z licznych źródeł wyłożyć nowy opis świata, w którym rozgrywa się życie bohaterki. Zamiast opisać Równe, z którego pochodziła Ginczanka, zamiast opisać Warszawę, zamiast opisać Lwów i życie na Montelupich, autorka przytacza długie fragmenty ze źródeł, które znacznie wykraczają poza zakres pozwalający nazwać je cytatami. Mamy więc ekspozycję ze źródeł, a potem to, co autorkę interesuje naprawdę. Zuzanna jako poetka. Rodzina? Kilka zdań raptem. Wszyscy psychoanalitycy z poszukiwaniem źródeł bolączek w dzieciństwie będą niepocieszeni. Ważniejsza jest anegdota o Zuzannie przebranej za anioła i umieszczonej w oknie wystawowym sklepu babki. To dla autorki symbol tego, co będzie kluczem do zrozumienia Zuzanny i jej poezji: wyobcowanie. Oglądanie i podziwianie zza szyby i bez zrozumienia.
Książka Kiec unaocznia jak bardzo nie da się napisać tradycyjnej biografii Ginczanki. Nie ma źródeł. Te, które są, przefiltrowane zostały przez wybiórczy mechanizm ludzkiej pamięci. Mechanizm, który tak lubi ubarwiać, wycinać, ucinać, dopowiadać, wypierać niewygodne, wyolbrzmiać nieistotne. Kiec nieustannie mówi "nie wiem". Jednak w świetle jej pracy większość tego, czego oczekujemy od biografii, jest naprawdę nieistotna. Walkę z mitem wokół Ginczanki autorka podejmuje posilkując się poezją Zuzanny, odczytywną z wielką uważnością, wnikliwością i empatią. Nakreśla więc portret dziewczyny wyobcowanej. To wyobcowanie jest dla Kiec czymś strasznym i przejmującym. Trudno oprzeć się wrażeniu, ze ma wobec Ginczanki uczucia wręcz macierzyńskie, ze chciałaby ją ocalić, utulić i ukoić. Zarazem jest pełna podziwu dla jej siły i niezależności.
To nie jest biografia. To impresja biograficzna. To nie jest zarzut. Spodziewałam się czegoś innego, ale dostałam coś, co porusza i nie daje się odłożyć. Coś, co przejmuje.
Na okładce książki jest portret Ginczanki. Nie jest to jednak ten wizerunek, dostojnej i tajemniczej kobiety z koczkiem, do jakiego jesteśmy przyzwyczajeni. Wyrywa się swojemu mitowi. „Nie upilnuje mnie nikt”. Konsekwentnie trzyma się tej myśli w książce autorka. Spędziła z Saną trzydzieści ostatnich lat, wiele o niej napisała, czy może dać ciekawskiemu czytelnikowi coś ponad zawsze powtarzane historie? Stara się. Kierując się głównie empatią i zrozumieniem poddaje wątpliwości, czyta Ginczankę przez jej wiersze, otwiera zamknięte drogi, nie boi się powiedzieć nie wiem. Bo jest to trochę taka biografia, która daje więcej pytań niż odpowiedzi. Ginczanka u Kiec mówi „Wydaje Wam się, że wszystko o mnie wiedzieliście, ale może to jednak było zupełnie inaczej”. Czymś, co ujęło mnie już w „Poezjach zebranych” i od czego na szczęście autorka nie odeszła, jest mocne umiejscowienie życia Ginczanki w kontekście miejsc i czasów, w których żyła. Cytowane fragmenty tekstów, liczne zdjęcia dokumentów, pozwalają wczuć się w sytuację i wyobrazić sobie jak musiało Zuzannie tam być. Poza tym książka jest bardzo starannie i smacznie wydana i złożona, obcowanie z nią było przyjemnością.
Wymyka się wszelkim regułom pisania biografii, tak jak sama Ginczanka wymyka się szufladkom.
Stawia więcej pytań niż daje odpowiedzi, krytycznie podchodzi do nielicznych zachowanych źródeł, a zwłaszcza do przeflitrowanych przez pamięć wspomnień.
Na pewno nie spodziewałem się tego, co otrzymałem, ba - dostałem więcej niż mógłbym sobie zażyczyć.
Gigantyczna praca i wrażliwość autorki. Do tego taka bliska poezja kogoś, o kim zapomniano, nie poznano.
Jeden choćby wiersz na zachętę do przeczytania:
ZAWIŁOŚĆ
– – bo ludzie są, jak gospody, w których się można roztrwonić; za postój krótko przydrożny dać szczerość, co złotem dzwoni – – – bo słowa są, niby lasy, w których się można zabłąkać; a gdzież jest szlak do prostoty tak słodkiej, jak miodna łąka? W tych zapomnianych zdarzeniach, w przypadku, który już przebiegł, w bezładzie spotkań i żegnań zgubiłam – zgubiłam siebie. A gdzież jest własne poznanie i radość krągła jak pierścień? (Można się zgubić od razu, w ogromie zgubić się świerszczem, można się zgubić po cząstce: rozwagę, czułość i spokój). Radości, krągła jak pierścień, pierścieniem palce mi okuj! A w słowach, co są zakłamaniem, i w samej siebie zaparciu – – we własnych prawd zaprzeczeniu straciłam swoje oparcie. Pomylą echem wołanie, treść uzawilą koliście, szczerość przysypią, okryją, jak kwiaty – jesienne liście; oplączą prawdę, jak węże i z rozmów udźwigną beztreść – o słowa silne a wrogie, kiedyż was zwalę i zetrę? Być może ktoś niezawiły, ktoś zwykły i wiejsko bosy, ktoś w swej prostocie najszczerszy lipcowym wezwie mnie głosem, nie każe gubić się w słowach, nie zechce myśli mych poznać, po prostu powie: jest wiosna i poznam znak – że jest wiosna.
Prostoto, prosta prostoto – Szarotko, szara szarotko – być może znajdę się nagle i sama siebie napotkam.
„Ginczanka”, zarówno osoba, jak i poświęcona jej książka Izoldy Kiec, zasługuje na wiele więcej sprawniejszych konstrukcji zdaniowych, niż mogę jej obecnie dać. Kolejne stronice przekładałam z przejęciem oraz podziwem dla mądrości i troski autorki wobec „odpominanej” przez nią poetki. I choć ten szczególny rys biograficzny jest odrębnym, kompletnym bytem, wyobraziłam go sobie również w roli wymuskanego, skrupulatnie przygotowanego podcastu/audycji NPR czy France Culture.
Doskonały efekt 30 lat pracy ginczankolożki Izoldy Kiec. Wszystko się tu zgadza. Świadome i konsekwentne odrzucanie mitologizacji, uczciwe odnotowywanie luk w życiorysie poetki. I feministyczna wrażliwość, która pozwala autorce skupić się na literatce i kobiecie, a nie na protegowanej Tuwima i ulubienicy Skamandrytów. Wspaniała lektura.
Nie znałam wcześniej ani twórczości, ani życiorysu Ginczanki, zanim kupiłam tę książkę. Nawet samo nazwisko niewiele mi mówiło. Zuzanna Gincburg urodziła się na Wołyniu, ale dość szybko przeprowadziła się do Warszawy. W przedwojennej Warszawie jej talent poetycki i do pisania ironicznych tekstów został szybko doceniony – publikowała m.in. w „Szpilkach” i zyskała popularność wśród środowiska literackiego. Trafiła w krąg Skamandrytów, ponoć była ceniona przez Tuwima. Niestety, wybuch wojny i żydowskie pochodzenie przesądziły o jej losie – prawdopodobnie została zdradzona przez sąsiadkę. Jej krótkie, ale intensywne życie naprawdę zasługiwało na taką książkę. Autorka wykonała niezwykłą, szczegółową pracę – prześledziła wszystkie możliwe źródła, wspomnienia, pamiętniki i relacje świadków, by odtworzyć życie Ginczanki i jej czasy.
zasługuje na 5. Ginczanka za wiersze i za całą siebie. i autorka za pisanie o tym, co wiadomo, a co może opatrzyć wielkim "nie wiem" też zasługuje na 5. i tak, mam słabość do literatury pierwszej połowy XX wieku i w ogóle do XX wieku. wróciłam do Krakowa, do Warszawy, do kawiarni Pod Pikadorem, do Ziemiańskiej i do stolika Skamandrytów. a siedzieć w takich kawiarniach uwielbiam, choćby tylko opowieściami.
biografia wypełniona po brzegi ważnymi faktami. myślę, że każda osoba zainteresowana postacią ginczanki powinna sięgnąć po tę książkę, prawdziwe kompendium wiedzy. wiem, niektórzy pewnie stwierdzą, iż każda strona to swoista „laurka” stworzona dla zuzanny, ale ja odczuwam po prostu głębokie uznanie, chyba nawet miłość, wobec kobiety niezwykle utalentowanej, a tak skrzywdzonej przez ludzką podłość.
Wielowymiarowa opowieść o Zuzannie Ginczance, zawierająca nie tylko jej biografię, gdzie budzi podziw skrupulatność docierania, weryfikowania i konfrontowania źródeł, pozostawiająca czytelnikowi miejsce do własnej oceny, ale i nasycenie cytatami z jej twórczości, źródeł historyczno - literackich. Jednocześnie lekki styl i świetny język powodują, że czyta się ją z zapartym tchem.
"Nie upilnuje mnie nikt" to dążenie do własnej indywidualności w literaturze i życiu. To próba ucieczki przed zamknięciem w szablonie literackim, obyczajowym, społecznym, ale też paradoksalnie brak wystarczającej liczby osób, które mogłyby ją ocalić przed śmiercią.
Życie i twórczość Ginczanki toczy się w latach 20-tych w Równem na Wołyniu w zasymilowanej żydowskiej rodzinie, następnie (lata 30-te) na obrzeżach Skamandrytów, Gombrowicza, “Cyrulika Warszawskiego” i “Szpilek”, aż w końcu dobiega do okupacyjnego losu w sowieckim Lwowie, a po 1941 roku niemieckim Krakowie.
To nie tylko książka o niedocenionej wtedy i nieco zapomnianej teraz poetce. Autorka opisuje realia II Rzeczpospolitej, wybiegając daleko poza to co konieczne w biografii. Książka stanowi wielobarwny opis codziennej obyczajowości, życia społecznego, artystycznego. Nie ma tu zbędnego mitologizowania rzeczywistości, upiększania, ani ukrywania nieprzyjemnych świadectw postępowania różnych ludzi przed jak i w czasie wojny.
Cały czas szukam odpowiednich słów, żeby opisać, co tu się wydarzyło. Cztery lata ta książka stała na półce i czekała na swoją kolej. Czekała nie bez przyczyny. Ginczankę pokochałam od pierwszego przeczytania, jej historia poruszyła mnie i zabolała. Chciałam czuć się naprawdę gotowa na zmierzenie się z jej biografią. Tymczasem dostałam prawie czterysta stron książki, w której znalazłam dokładne opisy miejsc, miast, innych bohaterów, rozbudowane cytaty niekoniecznie o samej Ginczance (tylko na przykład o stoliku Gombrowicza). Szczątkowe były te informacje o samej Zuzannie (znam oczywiście powód, ale nie rekompensuje rozczarowania), całość podana w sposób chaotyczny. Cenię analizę twórczości poetki, tylko nie taki był mój cel, kiedy sięgnęłam po książkę.
O Ginczance w Polsce wiedziałam niewiele. Tyle że była legendą kawiarnianej cyganerii drugiej połowy lat trzydziestych. Przyjaźniła się z Tuwimem i Gombrowiczem, polemizowała z Karpińskim i Słonimskim. Wiedziałam że wojny nie przeżyła. Izolda Kiec pieczołowicie zebrała co po Ginczance pozostało oraz uzupełnia je o niepublikowane wcześniej relacje jej znajomych, a także fakty zgromadzone podczas wieloletnich poszukiwań w archiwach. Biografia doskonale pokazuje konteksty czasu i miejsc, w których żyła Ginczanka. Są w niej fotografie oddające realia epoki, dokumenty dotyczące samej poetki i bliskich jej osób oraz nieznane dotąd portrety Ginczanki. Polecam!
Piękna biografia, chyba dosyć mało znanej polskiej poetki Zuzanny Ginczanki. Po przeczytaniu jej historii jej wiersze, w moim odczuciu, nabrały jeszcze większego sensu. Książka zawiera relacje świadków, przyjaciół oraz rodziny poetki, dotyczących jej życia, relacji, zdolności. Oprócz tego wplecione są wiersze Ginczanki, co dodaje jeszcze większego uroku. Myślę, że jest to bardzo wartościowa pozycja.
Dużo analizy literackiej i cytatów, niekoniecznie dotyczących samej Gincznki, jako osoby. Miejscami przydlugie, nudnawe, zachęcające do szybkiego kartkowania. Jsk widac Ginczanka do dzis potrafi zachować tajemnice.
To pierwsza publikacja o Ginczance, którą przeczytałam - jest o tyle poruszająca (jeśli chodzi o samą biografię), co myląca (jeśli chodzi o samą formę). Widać, że autorce jest bardzo blisko do bohaterki - dzięki temu zyskujemy niesamowicie pogłębione badania i przypisy archiwalne, ale również lakonicznie stwierdzenia dotyczące współczesnego podejścia do tej historii typu "teraz mówi się, że" czy "pisze się o tym" - i do tego często nie ma już konkretnych nazwisk i przykładów. Nie ujmując talentu ani tragiczności losu Ginczanki - mamy tu obraz mocno przefiltrowany i skrojony pod dekady temu ustaloną miarę. Trochę tak, jakby to co odkrywała i opisywała od lat 90. Kiec miało zostać już nienaruszone. Do aktualnych badań i publikacji o "ginczankologii" Kiec zdawkowo odnosi się dopiero pod koniec książki, raczej wybiórczo i w formie niezgody oraz wskazywania nadużyć. Trudno nie mieć wtedy wrażenia, że autorka sama popełnia ten gest w jakiś sposób.
Bardzo duży zawód. Bardzo dużo obszernego cytowania innych - jakby nie dało się opisać rzeczywistości własnymi słowami. Bardzo to jest książka w stylu "bardzo chciałam napisać biografię ale nie wiedziałam jak". Szkoda.
Doceniam drobiazgowość i ilość materiałów odnalezionych przez autorkę, ale nie mogę powiedzieć żeby ta książka mnie porwała i zawładnęła mną, choć daje dużą wiedzę o niewiedzy na temat Ginczanki.