Pitcairn to skrawek lądu na Oceanie Spokojnym leżący piętnaście tysięcy kilometrów na południowy wschód od Londynu. W 1790 roku do brzegów wyspy przybił brytyjski okręt Bounty. Buntownicy zeszli na ląd.
Obecnie żyje tam kilkadziesiąt osób. Sześć razy do roku w pobliże wyspy podpływa statek, czasem zawija jacht, a mieszkańcy z tajemniczych powodów niechętnie patrzą na obcych.
Angielski dziennikarz został deportowany, zanim zdążył zejść z pokładu. To samo spotkało francuskiego autora książek podróżniczych. Pewna reporterka usłyszała: "Powiesimy cię, jeśli o nas źle napiszesz". Korespondentka australijskiego The Independent była zastraszana. Na forum internetowym zamieszczono post: "Kathy Marks powinna być zastrzelona".
Maciej Wasielewski dostał się na wyspę, podając się za antropologa badającego żeglarskie sagi. To, co odkrył, okazało się jeszcze bardziej skomplikowane, niż przeczuwał...
Maleństwo, a jednak burzy krew. Odczarowuje mit odciętej od świata i sielankowej mikro społeczności, zostawia z materiałem do przemyśleń. Dobry wybór do klubu książki, można by było popłynąć z dyskusją w ciekawe rejony. A tak poza tym to moje naiwne i ślepe hipisowskie serduszko smutło.
Im mniej będziecie wiedzieć o Pitcairn przed przeczytaniem tej książki, tym większe będzie wasze zaskoczenie. Książka z kategorii tych, które wzbudzają w czytelniku szok, niesmak, niedowierzanie i bezsilność. Na minus niestety bardzo chaotyczna narracja, która momentami wytrącała mnie z równowagi podczas czytania.
Temat na pewno z kategorii wstrząsających i przez to fascynujących, ale reportaż słaby - ślizga się po powierzchni, omija tematy, i wprowadza niepotrzebną chaotyczność. Tyle samo można się było dowiedzieć z dobrego długiego artykułu.
O Pitcairn nie wiedziałam wiele, ale przynajmniej znałam pobieżnie historię odkrycia i zaludnienia wyspy oraz miałam kilka wiadomości na temat jej aktualnego statusu. To bowiem miejsce niezwykle ciekawe, w każdym tego słowa znaczeniu. Odizolowane od świata, nie tylko ze względu na dystans, jaki dzieli wyspy od najbliższych lądów, ale także ze względu na sposób życia, jaki wybrała pitcairnińska społeczność.
Pitcairn jawi się osobom z zewnątrz jak raj, daleka cudowna wyspa, na której żyje garstka ludzi, potomków słynnych buntowników z Bounty - dumnych, nieustraszonych i krewkich marynarzy. Współcześni mieszkańcy określani są jako najmniejsza demokracja świata, są zamorskim terytorium Wielkiej Brytanii, którego utrzymanie kosztuję koronę krocie. Garstka ludzi potrzebuje przecież Internetu, poczty, dostaw żywności i przeróżnych przedmiotów potrzebnych do życia. Można by wyobrazić sobie Pitcairneńczyków jako szczęśliwych ludzi wiodących proste, bliskie naturze życie. Jak się pewnie domyślacie, tak nie jest.
Maciej Wasielewski porusza wiele ważnych wątków, a "Jutro przypłynie królowa" może służyć czytelnikowi za źródło przemyśleń na różne trudne tematy. Historia grupki buntowników nie jest łatwa do przetrawienia, a lekcje z niej płynące nie są wcale oczywiste. Poza jedną: przyzwolenie na zło nigdy nie prowadzi do dobrego. Banał? Może i tak, ale za to jak dziś ważny.
Przeraża mnie ogrom zła przedstawionego w tej książce, jednocześnie pod pewnym względem fascynują mieszkańcy Pitcairn. Duże wrażenie robi subtelność autora w opisywaniu, a raczej nieopisywaniu zła. "Człowiek to okrutnie zabawne zwierzę. Zastał sad, zatruł i zatęsknił" (s. 157).
Mocna rzecz. Tak jak nie przepadam za literaturą podróżniczą i reportażem, tak to jest lektura obowiązkowa. Jeden z najbardziej trzepiących obrazów małych, zamkniętych społeczności.
Trudno czyta się reportaż, gdy podczas lektury ma się ochotę napluć jego bohaterom w twarz. Jeszcze trudniej, gdy to słaby reportaż. Ratuje go tylko to, że jest na temat, o którym gdzie indziej zobaczycie jedynie powierzchowne laurki.
Nie słyszałem nigdy wcześniej o Pitcairn, dlatego sama historia zaludnienia tego miejsca i jego rozwoju wydała mi się niesamowicie ciekawa. Dostajemy obraz zamkniętej, odciętej od świata społeczności, która wydaje się być jednocześnie rajem i piekłem na Ziemi. Kwestia tego, na ile wiarygodne są szczegóły przedstawiane przez autora, który spędził na wyspie jedynie 9 dni, a następnie został przez mieszkańców zdemaskowany. Ze spraw technicznych - książka jest króciutka, jednak momentami wydawała mi się nużąca i wtórna.
To reportaż dla mnie odkrywczy, bo wcześniej nie czytałam o szczegółach buntu na Bounty i losów jego uczestników. Dopiero ta książka uświadomiła mi, że część zbuntowanej załogi trafiła na Pitcairn – malutką, wówczas bezludną wyspę. Dziś mieszka tam mniej niż 50 osób, a większość z nich to potomkowie buntowników i kobiet z Tahiti, które zostały przez nich uprowadzone. Autor reportażu ukazuje, jak życie na tak małej, odizolowanej przestrzeni może przypominać więzienie – miejsce, z którego nie ma ucieczki, a jego mieszkańcy często nie zdają sobie sprawy, że gdzieś indziej świat wygląda inaczej, lepiej. W takich warunkach doszło do przerażających wydarzeń, o których świat się dowiedział dopiero w XXI wieku podczas głośnego procesu sądowego. Niestety, jego skutkiem nie była poprawa sytuacji na wyspie – wręcz przeciwnie, atmosfera stała się jeszcze bardziej napięta. Poza tym, świat się dowiedział, ale czy pomógł w jakikolwiek sposób? Niestety nie. Reportaż był dla mnie wstrząsający, choć momentami miałam wrażenie chaosu w narracji. Wolę bardziej uporządkowaną formę, a tutaj autor często przeskakiwał między różnymi momentami w historii – przywoływał wydarzenia z przeszłości, zestawiał je z teraźniejszością, a następnie znów wracał do dawnych czasów. Mimo tego uważam, że to bardzo dobra książka.
Druga książka Wasielewskiego i drugi raz mnie nie przekonał. Mała wysepka Pitcairn na Oceanie Spokojnym, ok. 60 mieszkańców potomków buntowników, życie w komunie według ustalonych zasad, samowystarczalność, chęć uniezależnienia się od Wielkiej Brytanii, ograniczona komunikacja z wielkim światem, niechęć do obcych i tajemnice. Ale najważniejszym motywem są gwałty na nieletnich dziewczynkach, za przyzwoleniem całej społeczności i przez długi czas brakiem interwencji z zewnątrz. Temat niezwykle ciekawy i wstrząsający. Jednak sposób prowadzenia i przedstawienia historii jest dla mnie nie do zaakceptowania i mimo niecałych 200 stron męczyłam się cały wieczór. Największy zarzut to chaos i budowanie sensacji na siłę. Ciągle przeskakujemy z przeszłości do teraźniejszości wyspy, z tematu na temat i jeszcze między tym wspomnienia jednej ze zgwałconych kobiet która zgodziła się rozmawiać. Taki sposób narracji w ogóle nie przyciąga do historii. Dodatkowo nie robi żadnych porządnych analiz, nie docieka do końca, podaje najważniejsze informacje, które można znaleźć gdzie indziej i na tym koniec. Ale najgorsze jest podgrzewanie atmosfery i sensacje podane już w opisie reportażu. Bo ktoś został deportowany, a inna była zastraszana. Takie rzeczy dzieją się w bardzo wielu miejscach na świecie i pisanie źle o jakiejś społeczności często kończy się hejtem w Internecie. Autor skupił się głównie na samych złych, negatywnych aspektach życia na tej wyspie i ludzi tam mieszkających. Dodatkowo ma wątpliwości co do wiarygodności sporej części informacji. Trudno jest się dostać na wyspę, mieszkańcy się nieufni, chcą się odciąć od reszty świata, ale w Internecie informacji jest ogrom co, gdzie i jak. Przyciągają turystów, bo zostawiają tam pieniądze. Łatwo jest też odnaleźć osoby tam mieszkające. Wasielewski "zrobił" w swojej książce z tej wyspy jakieś tajemne, niebezpieczne dla kobiet i dostępne dla wybranych miejsce. Ostatni raz przeczyłam coś od Wasielewskiego. "Jutro przypłynie królowa" lepiej sprawdziło by się jako artykuły niż cała książka. Kolejny strzał w stopę Wy. Czarnego.
Pitcairn to raj utracony, mocno już gnijąca Arkadia. Biblijny Adam zdradził się ze swoim grzechem, starając ukryć się przed Bogiem w rajskim ogrodzie; Pitcairneńczyków zdradza to samo. Im bardziej próbują się ukryć, nie wpuszczając na wyspę dziennikarzy, tym bardziej jasne staje się, że zerwali owoc z drzewa poznania dobra i zła. Gęstniejąca, duszna i bardzo niepokojąca atmosfera, którą tak dobrze oddaje autor, pozwala nam odczuć, że coś, nie wiemy jeszcze dokładnie co, jest z tym rajem nie tak.
Początek zapowiadał petardę na miarę 27 śmierci Toby'ego Obeda. Tylko że potem autor utonął w gąszczu informacji, niedomówień i stracił moc. 2,5 gwiazdki.
Historia wyspy Pitcairn sięga XVIII wieku, kiedy to na tę odległą wyspę w południowym Pacyfiku trafiła grupa buntowników z brytyjskiego statku HMS Bounty. Po buncie przeciwko kapitanowi Williamowi Blighowi, buntownicy pod przywództwem Christiana Fletchera osiedlili się na wyspie, szukając schronienia przed prawem.
Początkowo wydawało się, że Pitcairn będzie rajem na ziemi - dzika przyroda, piękne plaże i brak ingerencji z zewnątrz sprawiały, że mieszkańcy żyli w spokoju i harmonii. Jednak idylla szybko przerodziła się w koszmar, kiedy na wyspie zaczęło dochodzić do licznych aktów przemocy, gwałtów i morderstw. Mieszkańcy wyspy, którzy byli potomkami zbuntowanych marynarzy, utrzymywali się w izolacji od reszty świata, co sprzyjało eskalacji brutalności i bezprawia. To wszystko sprawiło, że wyspa Pitcairn stała się synonimem ciemnej strony ludzkiej natury.
Dziś, choć sytuacja na wyspie uległa pewnej poprawie dzięki interwencji brytyjskich władz i ograniczeniu kontaktu z resztą świata, to jednak złowieszcze cienie przeszłości wciąż się tam kręcą. Niemniej jednak, historia wyspy Pitcairn jest ostrzeżeniem przed potęgą zła, które może czaić się w najbardziej egzotycznych i niepozornych miejscach na ziemi.
Ciekawy, hermetyczny acz trochę chaotyczny obraz zbrodni o której wiedział każdy, ale nikt o niej nie mówił....
Reportaż o PIEKIELNIE ważnym i trudnym temacie jakim jest przemoc seksualna wobec kobiet i dziewcząt, która była częścią życia codziennego na dalekiej wyspie Pitcairn, terytorium zamorskim Wielkiej Brytanii. To temat, który zasługuje na przedstawienie perspektyw ze wszystkich stron - ofiar, mieszkańców, wymiaru sprawiedliwości i rządu. Dwóch ostatnich perspektyw tu zabrakło, a pozostałe przedstawione zostały w szalenie chaotyczny sposób. Skaczemy tu od wspomnienia do wspomnienia, od wypowiedzi do wypowiedzi, od wątku historycznego do wątku historycznego, nie przejmując się żadną chronologią wydarzeń. Przez ten zabieg reportaż jest rwany, niespójny a czytelnik gubi ciąg zależności, myli przyczyny ze skutkiem i co chwilę musi kartkować książkę w poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "to co się w końcu działo po czym?". Niejednokrotnie wracamy do wcześniej poruszanych już wydarzeń, by powtórzyć ich część i dodać jedno zdanie więcej. Czuję, że ślizgaliśmy się tylko po powierzchni tematu, lekko tylko zaglądając pod frędzle tego dywanu historii. Ten temat zdecydowanie zasługuje na bardziej kompleksowe podejście i lepszą realizację.
rzeczywiście reportaż napisany bardzo chaotycznie, ale mimo wszystko dość łatwo się w nim odnalazłam. nigdy wcześniej nie słyszałam o pitcairn, a historia zaludnienia tej wyspy jest naprawdę ciekawa - choć jednocześnie obrzydliwa - a współczesne losy mieszkających tam dzieci i kobiet wcale nie prezentują się lepiej. po lekturze zastanawiam się, czy so called ‘człowieczeństwo’ w ogóle istnieje.
1. pod względem tematu samego w sobie - bardzo ciekawa, ale w niesamowicie wstrząsający sposób. na pewno większy szok wzbudzi w osobach, które o wyspie Pitcairn nie słyszały albo wiedzą tylko tyle, że jest. trzeba jednak przyznać, że w kwestii tego, co się tam dzieje, na pewno zupełnie inaczej jest przeczytać o tym tak z pierwszej ręki, niż artykułu na Wikipedii
2. konstrukcja tego reportażu jest na tyle chaotyczna, że nietrudno jest zgubić tam wątek i nie wiedzieć, czy to co się czyta jest nowym tematem, czy kontynuacją poprzedniego. trochę to jest zrobione tak, jakby ktoś zanotował różne informacje na karteczkach samoprzylepnych, a potem je bez większego ciągu przyczynowo-skutkowego przepisał i dał do druku.
Nie do końca wierzę autorowi. Nie jest wiarygodnym ktoś kto kłamie już na początku(o swoim zawodzie i celu przybycia na wyspę). A dlaczego mam mu wierzyć potem. Z jego narracji wyłania się obraz Zła w czystej postaci. Ale czy to jedyna możliwa narracja. Jego pytania o to dlaczego na Pitcairn (populacja liczy tu 48 osób) jest większy odsetek psychpatów niż w innych populacjach to już zahacza o dyletanctwo:(. A może to ja miałem zbyt duże oczekiwania...Przecież historia Pitcairn to eksperyment Zimbardo tyle że in vivo:( i na przestrzeni przeszło 200 lat. A gdy przez przypadek dowiedziałem się że ostatnio na Pitcairn zupełnie otwarcie i przez miesiąc kręciło dokument dwóch innych Polaków moje wątpliwości znacznie się nasiliły... http://bartkrawczyk.natemat.pl/52451,...
Wstrząsający reportaż o wyspie, która dla świata zewnętrznego wydaje się być namiastką raju, natomiast dla żyjących na niej kobiet okazała się być piekłem na ziemi. Nic nie przygotowuje nas na to, czego dowiemy się podczas lektury - spodziewamy się raczej historii o quasihipisowskiej komunie, tubylcach chcących bronić swojej niezależności przed europeizacją, dostajemy za to historię o społeczeństwie, które przez lato wydawało milczącą zgodę na przemoc - tak długo, że stała się ona "tradycją". To znakomita historia na reportaż, ale dość kiepsko przedstawiona przez autora - chaotyczna, niespójna narracyjnie, pełna wtrąceń i przerywników. Nie mniej zdecydowanie warto ją przeczytać, wiedzieć o tej sprawie i mówić o niej jak najgłośniej - nasz europocentryzm często pozwala nam sądzić, że na takie rzeczy nie ma przecież przyzwolenia w społeczeństwie zapominając, że istnieją miejsca, gdzie owszem, jest.
3,5⭐️ Niby tylko 160 stron, ale przebrnięcie przez nią było ciężkie ze względu na opisane tam historie. Sięgając po nią nie miałam żadnej wiedzy na temat tej wyspy, więc moje zdziwienie było ogromne. Momentami była mocno chaotyczna (głowie na początku), więc przez to odejmuje pół gwiazdki.
To był dobry reportaż, bardzo ciekawy temat, ale przeszkadzało mi skakanie zarówno czasowe, jak i perspektywy rozmówców. Sprawa wstrząsająca, obrzydliwa. Wiele razy musiałam przerwać czytanie, żeby nie klnąc pod nosem, a to mówi wiele.
O Pitcairn przed lekturą „Jutro przypłynie królowa” nie wiedziałam nic, poza tym, że istnieje. Maciej Wasilewski w swoim niewielkim rozmiarem reportażu przybliża historię zasiedlenia wyspy pod koniec XVIII wieku przez dziewięciu buntowników z HMS „Bounty” i porwanych przez nich osiemnaścioro Thaitańczyków. Ale to tylko wstęp do opowieści o zamkniętej społeczności, unikającej kontaktów ze światem zewnętrznym, która wytworzyła własne prawa i mechanizmy władzy. Rewelacyjnie napisana i wstrząsająca opowieść o naszym gatunku.
Problem z non fiction jest taki, że ciężko takie dzieło ocenić. Szczególnie czytając o sprawie delikatnej trudno oddzielić dziennikarstwo od tematu. Można spędzić się w dość głupie poczucie winy czy wysoko oceniając książkę znaczy, że bliżej mi do oprawcy? Czytając o Pitcairn strony przerzuca się z niedowierzaniem i postepującą utratą wiary w człowieczeństwo. Tak boleśnie przypominające "Władcę much", że aż przerażające.
Dawno nie czytałam tak chaotycznej książki. Choć temat niezwykle interesujący, to sposób przedstawienia faktów jest niezwykle irytujący. Wielokrotnie miałam wrażenie, że dany fragment już wcześniej czytałam.