Fuerteventura należy do archipelagu Wysp Kanaryjskich. W starożytności i średniowieczu mieszkali tu Guanczowie, tajemniczy lud, którego kultura nie przetrwała najazdu kolonizatorów. Zatrzymywali się tu konkwistadorzy w drodze do obu Ameryk, do brzegu przybijali piraci. Od zawsze była miejscem wygnania. W 1924 został na nią zesłany poeta i filozof Miguel de Unamuno. Pod koniec lat trzydziestych XX wieku swoje małe królestwo stworzył tutaj Niemiec Gustaw Winter, chętnie goszczący nazistów; legenda głosi, że ukrywał ich także po 1945 roku. Później reżim generała Franco urządził na wyspie kolonię karną dla homoseksualistów. Dziś Fuerteventurę odwiedzają turyści z całego świata, którym przedstawiana jest jako "wakacyjny raj", choć z rajskością w istocie niewiele ma wspólnego.
Wyspy to miejsca szczególne. Ich mieszkańcy inaczej patrzą na życie, śmierć, na przeszłość i przyszłość. Otoczeni przez wodę, która jest równocześnie gwarantem przetrwania i źródłem zagrożeń, żyją w wiecznym rozdarciu pomiędzy tym, co trwałe, a tym, co ulotne. Kasper Bajon wybrał Fuerteventurę na swój dom. Poznał jej nieoczywistą historię, zmierzył się z duchami przeszłości, doświadczył udręk teraźniejszości. Jego książka to nie kompendium wiedzy o wyspie, raczej zaproszenie do wspólnego snucia opowieści o zamierzchłym świecie.
Bardzo rzadko mi się to zdarza, ale po prostu niesamowicie nudziłam się przy tej książce. Autor jest erudytą, ma wprawne pióro.. coś dla mnie nie zagrało.
Ta książka to zawiedzione oczekiwania, co w sumie może być moją winą głównie. Czytalam zapowiedzi i wywiad z autorem i na tej podstawie mialam nadzieje, ze beda tu historie „z dzisiaj”. Chociaz troche tych historii. Są rzeczywiście 2-3 strony o Covidzie, kilka kartek z dziennika autora, ale poza tym wiekszosc ksiazki koncentruje sie na wydarzeniach ktore mialy miejsce setki, tysiace lat temu. Kto gdzie kogo zabil, gdzie jest jaka kapliczka i jak wyglada.
Zbyt zdystansowane, blade w opisach, nieczułe wręcz.
Bardzo czekałam na książkę i jednak to co przeczytałam, bardzo rozminęło się z moimi oczekiwaniami. Za mało było o Fuercie, za dużo o autorze i jego historii rodzinnej. Mam problem ze maniera pisania, aczkolwiek doceniam język i erudycje. Zmęczyła mnie ta książka. Trzy gwiazdki są nieco naciągane bo moja ocena była by tak 2,7.
Wyobraź sobie Fuertaventurę - jej ciepły piasek, zmrużone słońce, mewy próbujące porwać ci kanapkę (albo sokoła próbującego porwać ci yorka whatever) a potem wymaż cały ten obraz z głowy i zastąp go strumieniem świadomości na temat kolanializmu, nazizmu, śmierci, cierpienia, nieszczęśliwych wielbłądów i ślimaków rozsmarowanych na fioletową plamę. Wyciągnij wszystko co smutne złe brzydkie a potem rzuć się z klifu. Znaczy ja ci nic takiego nie radzę chodzi o vibe jaki daje ta książka. (Tak, tak, deczko hiperbolizuję.) Nie wiem czy podciągnęłabym to pod kategorię "reportaż" bardziej w gatunku "zbiór esejów ze wspólnym tematem", " chmura myśli i faktów mniej lub bardziej uporządkowana wokół konkretnego miejsca na świecie" i ja nie będę kłamać sięgałam po książkę bo miałam ochotę poczytać reportaż w takiej bardziej klasycznej interpretacji. I jakby moja wina moja bardzo wielka wina bo się na coś nastawiam i marudzę że tego nie dostaję a trzeba było wkroczyć w Fuerte spodziewając się niespodziewanego. Szczerze nie do końca momentami wiedziałam gdzie dąży ta książka i o czym ona jest - z jednej strony wspomnienia dziadka z obozu koncentracyjnego, z drugiej ludobójstwo w Namibii, z trzeciej starożytny Rzym a z piętnastej więcej nazistów. (Czy wy też widzicie że wszystko jakieś takie depresyjne? xd) Nie było to dla mnie jakieś niezwykłe doświadczenie książkowe, momentami się nudziłam i hmmm nie pamiętam za wiele... Ale! Żeby nie zostawić w was wrażenia, że są tylko minusy to powiem wam, że pan autor naprawdę umie układać ładne zdania. Słowa są elegancko splecione i estetycznie bardzo przyjemne cytaty same wpadają w oko. Całościowa ocenka to będzie 5.75/10, trzy gwiazdki, dla mnie takie raczej smętne trzy gwiazdki. Smętne jak wielbłądy, ta książka i najwyraźniej każdy atom Fuerte.
Pierwsza połowa książki bardzo mnie rozczarowała. Zamiast o Fuerte czytałem o średniowiecznych Litwinach, czy tez o hitlerowskich obozach. Do tego była zwyczajnie nudna. Dopiero w drugiej połowie autor skupił się na wyspie juz bez tak wielu długich i nużących dygresji, co momentalnie uczyniło książkę strawniejszą.
Niełatwa w odbiorze, lecz świetna! Bardzo erudycyjna. Rozczarowuje pewnie tych, co szukają klasycznego reportażu, a dostają melancholijny, poetycki esej.
„Fuerte” Kaspra Bajona to kolejny quasi-reportaż o wszystkim i o niczym, i gdyby nie znane nazwisko ojca autora, to przypuszczam, że wydawnictwo w ogóle nie zainteresowałoby się jego wydaniem. Ani treść, ani sposób jej ujęcia nie wyróżnia się niczym szczególnym. Ot poprawnie, choć niezwykle chaotycznie napisane eseje czasem na temat, częściej nie na temat, trochę ciekawostek - czasem związanych z tematem, często niezwiązanych, sporo cytatów z innych dzieł, trochę skąpych autorskich przemyśleń, często trącących banałem, rzadziej błyskotliwością, a wszystko to podlane sosem przejmującej melancholii, melancholii, która chcąc nie chcąc udziela się i czytelnikowi.
Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość wyspy Fuerteventury, a może nie tylko wyspy, ale w ogóle świata i ludzi, zanurzone w oceanie determinizmu i katastrofizmu, od zarania dziejów do nieuchronnego końca w przyszłości. I aby udowodnić, że tak było, jest i będzie - kilka przykładów z dalszej i bliższej historii. A że temat-rzeka, to nie ma się co spodziewać pogłębionej interpretacji wydarzeń.
I w związku z tym nie mam pojęcia dla kogo pisana jest ta książka. Na pewno nie dla osoby z zacięciem historycznym, bo za bardzo powierzchowne i upraszczające.
Na pewno też nie dla osoby na bakier z historią, bo sposób ujęcia sprawi, że łatwo się w tym wszystkim pogubić, czytanie zaś tego okaże się zwyczajną mordęgą, tonięciem w morzu dat, nazwisk, wydarzeń, przeskoków czasowych, skrótów myślowych.
Na pewno nie dla czytelnika, który chciałby się dowiedzieć czegoś więcej o wyspie, jej mieszkańcach niż to, co sobie może sam przeczytać przed wyjazdem z przewodników.
Mocno naciągane 3. Dawno nie miałam tak, że chciałam przerwać czytanie jakiejś książki, bo mnie tak wynudziła. A niestety zdarzyło się to przy Fuerte... Bardzo nierówna, chaotyczna książka. Styl autora jest dość dobry, są w książce fragmenty, które czyta się szybko i wciągają. Ale jest ich mało. Sięgałam po Fuerte mając nadzieję, że poznam historię tej wyspy, jej tradycje, problemy. A książka dostarcza pewnych z tych informacji, ale trzeba je wyłowić z chaotycznego zbiorowiska wszystkiego - autor skacze swobodnie pomiędzy historiami rodzinnymi z Polski (facet z wyspy Kamień sprzedający jakieś lisie skórki, babcia, która próbowała odzyskać ziemie rodowe), dywagacjami nad pochodzeniem pewnych słów w językach używanych na wyspie, historiami o hitlerowcach, piratach, konkwistadorach, uchodźcach z Afryki; przypuszczeniami nad pochodzeniem pewnych budowli, czy nawet pojedynczych pominków na wyspie i opisami swoich spacerów z psem... Może i byłoby to ciekawe, gdyby jakoś to uporządkować. Ale w jednym rozdziale na kilka stron możemy się natknąć na fragmenty dotyczące wszystkich opisanych przeze mnie wyżej tematów. Książka przez to niesamowicie męczy. Niestety jest to jedna ze słabszych pozycji wydawnictwa Czarnego, które czytałam 😔
Nigdy nie byłam na Wyspach Kanaryjskich, być może stąd bierze się mój brak zainteresowania całą historią. Odniosłam jednak wrażenie, że "Fuerte" jest dość chaotyczne? Spodziewałam się historii o wyspie, o ludziach tam mieszkających, być może więcej o tym, jaki wpływ ma turystyka, zarówno na mieszkańców jak i same wyspy, wątek braku wody pitnej również wydawał się interesujący... Dostałam wstawki z historii rodzinnej autora (nie umiem znaleźć powiązania, choć pierwszy rozdział chyba był najlepszy), cytaty z dzieł historycznych o morskich podróżnikach i teorii spiskowej o śmierci Hitlera. Trochę jak przewodnik, zawierający całą historię od zarania dziejów, żeby turyści mieli jakieś pojęcie gdzie przyjechali odpoczywać. Dla mnie, nużące. 2.75
Książka bardzo poetycka, melancholijna. Czuć zadumę i tęsknotę za wyspą Fuerteventura. Dla kogoś, kto również tęskni za Wyspami Kanaryjskimi książka jest dobrym towarzyszem.
Aczkolwiek mimo że autor ma w sobie pokłady wiedzy na temat historii oraz znajomość wyspy, ciężko było tę wiedzę przyswoić - książka jest bardzo chaotyczna. Opowiada o pewnych wątkach, miejscach, rozważaniach, sytuacjach w nieuporządkowany sposób, co mi osobiście namieszało w głowie. Plus dodaje historie z życia autora.
Nie wiem, dla kogo miała być ta książka, chyba tylko dla autora. Znajdzie się w niej kilka ciekawych faktów o Fuerte, które niestety utopione są pod sztormowymi falami literackiej popisówy pana Kaspra. Do tego dochodzi mnogość wymienionych bez kontekstu postaci historycznych, która równa jest, zdaje się, tylko liczbie ziarenek piasku nawiewanych przez kalemę nad jałowe brzegi Wysp Kanaryjskich (te wyszukane porównania zostały zainspirowane lekturą). Nawet jeśli ktoś nie zgubi się w labiryncie postaci i wydarzeń, w odbiorze tekstu nie pomoże skłonność autora do ubarwiania wydarzeń i nagminnego używania konstrukcji „wyobrażam sobie tego i tego, jak robi to i tamto”, czego według wszelkich potwierdzonych faktów i zapisów szans raczej zrobić nie miał. Koronny przykład: „…na dziecięcych rowerkach upaleni naziści jeździli wkoło dziedzica, a półnagie kurwy leżały pokotem, drzemiąc pod wizerunkiem Führera… tak sobie to wyobrażam.”
Książka, która jak sugerowałby tytuł ma skupiać się na wyspie Fuerteventura, w mniej więcej 50% poświęcona jest rodzinie autora tudzież jego domniemaniom historyczno filozoficznym. Jak już wspomniałem, zapędy pana Bajona do zostania wielkim erudytą są aż nadto widoczne, a jego esej (?) meandruje wokół filozoficznych spostrzeżeń, rzuca cytatami Kafki i Rimbauda, nie stroniąc przy tym od perełek w rodzaju: „Inni obrońcy naukowego, podobno racjonalnego oglądu świata…” czy też: „Kot przebiegający za jego plecami z powodu długiego czasu naświetlania jest w dwóch miejscach jednocześnie. A może to kot Schrödingera.” Obecność elementu humorystyczno ironicznego jest również warta zaznaczenia: „Była to w każdym razie pierwsza odsłona masowej niemieckiej turystyki na Kanarach”, o domniemanym punkcie przerzutowym dla nazistów uciekających do Argentyny, umiejscowionym na wyspie pod koniec II WŚ. Plus jedna gwiazdka za wzmianki o de Unamuno i informacje o jego lokalnym muzeum. Kończąc poetyckim cytatem: „Za Fuerteventurą tęskni się jak za kobietą, już chwilę po jej opuszczeniu.” Niewątpliwie. Natomiast za książką „Fuerte” nie tęsknię i tęsknić nie będę.
Tak naprawdę 2,5 i do trójki dobiegło tylko dlatego, że czytałam tą książkę na Fuercie i miło było zobaczyć na żywo opisywane miejsca. Pojawiło się kilka (dosłownie kilka) ciekawostek jak o willi Winter'a, ale większość tekstu była nieciekawa. Reportaż chaotyczny, nudne historyczne fakty splatają się z prywatnymi wspomnieniami autora (nawet nie związanymi z Wyspami). Warstwa językowa wygląda podobnie, "mądre" terminy pojawiają się obok kolokwialnych wyrażeń. Przyznam się szczerze, że raczej nie porzucam książek, które zaczęłam, ale w tym wypadku lektura była bardzo rozwlekła i kończyłam ją niechętnie.
Wow. To jest właśnie typ reportażu, który lubię najbardziej. Jest niekonwencjonalny i bardzo melancholijny, więc domyślam się, że nie trafi w gust każdego. Jednak cieszę się, że nie zasugerowałam się średnią gwiazdek na goodreadsie i zagłebiłam się w ten erudycyjny majstersztyk!!!
Dodam, że można dowiedzieć się dużo ciekawych rzeczy, nawet jak nie siedzi się w tematach Kanarów.
Zbyt chaotyczne przejścia pomiędzy zdarzeniami historycznymi, negatywne podejście do turystów, niestety bardzo nie trafiona pozycja, nudząca. Plus historie z życia autora, które nie wprowadzają niczego do książki. Przyrost treści nad formą.
Spore rozczarowanie, oczekiwałam od tej książki więcej, a nie dostałam w sumie nic spoza opisu, który jak dla mnie jest trochę streszczeniem informacji w książce...
Książkę zabrałam że sobą w podroz na Fuerteventure. Stanowiła cudowny gorzki element w lazurowych toniach i złotych piaskach. Choć na początku więcej podróżowałam po wolnych skojarzeniach autora niż po Kanarach... ostatecznie udało się uchwycić kruchość i fatalizm wyspy oraz ich mieszkańców.
Perfect read for a trip to Fuerteventura - gave me a better, deeper understanding of the island. Otherwise, not entirely sure who this is for. Not sure the author thought of the reader as much as he wanted to put down his thoughts on paper.