Nowa Huta, lata 50. Tu powstaje kombinat-kolos i miasto-labirynt. Wykuwa się tu także nowy człowiek – produkt nieudany i popsuty. Wielowątkowa opowieść jest snuta właśnie przez nowych ludzi, takich jak prorok czytający z wielkopiecowych oparów, zjadaczka arszeniku, sobowtórka czy człowiek bez twarzy. Kiedy w ich losy wkracza niejaki doktor Szpigiel, wraz z nim pojawia się zamęt. Debiutancka powieść Elżbiety Łapczyńskiej odsłania świat dziwności, kopniętej metafizyki, ale i do bólu realnej cielesności oraz brutalności pracy.
Przeczytałem, bo mi zlecono tekst więc póki co nie mogę nic napisać poza tym, że Łapczyńska na koniec 2020 roku wyszła na prowadzenie w walce o tytuł "debiutu roku". Jestem pod sporym wrażeniem,
Bardzo interesujący debiut. Proza ciężka, gęstniejąca szorstkimi opisami, wciskająca czytającemu pod powieki przedziwne, wynaturzone obrazy. Nowa Huta jako moloch. Nowa Huta jako fantasmagoria. Nowa Huta jako scenografia horroru. Powieść, ale ja nie upierałbym się przy szufladkowaniu, bo równie dobrze może to być też zbiorek opowiadań. Ciekawe obserwacje społeczne z polskiego socrealizmu lat 50.
Jestem pod wrażeniem. Tak po prostu. Piąta strona, a u mnie już zachwyt, tym większy, ponieważ to debiut! Lata 50. We wszechobecnym pyle i oparach gorąca Nowa Huta wytwarza nowy typ człowieka. Elżbieta Łapczyńska stworzyła absurdalnych bohaterów, którzy snują surrealistyczną opowieść o rodzącej się socrealistycznej dzielnicy. Do tego język - majstersztyk! Jednak przed lekturą warto trochę poczytać o historii Nowej Huty 🙌
Mocny, intrygujący debiut. Zastanawia pewna pozorność narracji pierwszoosobowej: osiem głosów, ale wszystkie nadświadome, mocno figuratywne, ze skłonnością do rytmizacji i refrenów. Mam wrażenie, że to fascynujące mitologizowanie Nowej Huty lepiej sprawdziłaby się w ujednoliconej perspektywie, która pozwoliłaby zajrzeć tym (ciekawym!) postaciom do głowy, ale bez iluzji, że mówi się różnymi językami. Jest tu fantastyczny pomysł i materiał na krótką (może nieco krótszą) książkę. Jest świeży, energiczny język, który wspaniale buduje konkretność narracji; gorzej sprawdza się w obsesyjnym abstrahowaniu sensów, co zresztą spokojnie można było zostawić czytelnikowi. Jest tu coś z rozmachu „Snów i kamieni” Tulli, z oniryczności prozy Murek, ale i z groteskowych, rozgadanych portretów we „Florydzie” Bogdała. Zdania i obrazy zostają w głowie; na pewno przeczytam następną książkę Łapczyńskiej.
Dziwne, bardzo dziwne. Ciekawie wykreowany klimat totalnej beznadziei z elementami niesamowitości, motyw pracy i kombinat, który pochłania człowieka a na końcu także samego siebie, ale nie jestem w stanie dokładniej powiedzieć o czym to było... Taki oniryczny spacer po powstającej Nowej Hucie, ale raczej sen, z którego człowiek chce się natychmiast obudzić. Chociaż niepokój zostaje.
Wreszcie udało mi się znaleźć czas na przeczytanie nominowanej do Paszportów Polityki książki „Bestiariusz nowohucki” Elżbiety Łapczyńskiej. To był niezły rollercoaster.
📕 Książka zawiera osiem opowiadań, które opatrzone są konkretnymi datami - są to lata budowy nowohuckiego kombinatu - aż do 1957 roku. Historie są oniryczne, pełne metafor, alegorii; opisane językiem wymykającym się regułom. Z jednej strony - mamy pot, krew, łzy, gwałt i duszną, nieludzką Hutę; z drugiej - magię, baśniowe postaci (bardzo faustowską postać doktora Szpigiela, zjadaczkę arszeniku, sobowtórkę czy człowieka z całkowicie spaloną twarzą). Wszystkie opowieści są duszne, śmierdzące, niewygodne, odurzające. Poznajemy ludzi na których„odbiło się złe życie”, miasto, w którym nigdy nie chcielibyśmy się znaleźć i sytuacje, w których nie chcielibyśmy być.
📕 Hipnotyczna, surrealistyczna, przedziwna lektura. Miasto, Masa, Maszyna wymykające się kategoriom. MadMax w polskich warunkach 😉 Próbka języka: 🖊 „Łagodniały mi kontury(…). Trząsł się we mnie wczorajszy dzień”. 🖊 „Myśli odbijające się od głowy jak osy od szklanki”. 🖊 „Znalazłem bezpańskie gumofilce rzucone między barakami. Pasowały na mnie, ale nie zmniejszyły braku. Byłem: śladem po zdjęciu na ścianie, przegapionym pociągiem, przegranym zakładem, wybebeszoną walizką, kieszenią wywaloną na lewą stronę. Utrata dusiła mnie jak zbyt długo trzymane powietrze”.
Uwielbiam takie książki które są prozą opartą na realnym świecie, ale posiadają elementy fantastyczne. Tutaj bardzo ciekawym elementem jest tytułowa Nowa Huta, którą przeistacza się w jest groteskowe osiedle razem z fabryką wyciągniętą prosto z antyutopii.
Moim ulubionym rozdziałem jest ten o przyjaciołach z synestezją. Rzadko widzę ten motyw w literaturze, a wydaje mi się, że ma ogromny potencjał i tutaj autorka idealnie go wykorzystała, ponieważ dziewczyny o podobnych imionach Rita i Ruta stają się ze sobą tak mocno zżyte dzięki temu, że widzą wyrazy w takich samych kolorach.
Dodatkowo, postacie z poszczególnych opowiadań przeplatają się również w następnych co przypominało mi trochę „Grobową ciszę, żałobny zgiełk”. Klimatem blisko jej do „Samosiejek”, „Pustostanów”, czy odc Kereta, więc jeśli podobała wam się któraś z tych książek to koniecznie sięgnijcie bo „Bestiariusz”.
surrealistyczne, pokręcone postacie przemykające w ciężkich oparach znad kombinatu i w labiryncie właśnie powstającej nowej huty. nie sądziłem że można tak pięknie pisać o wielkim piecu
Przedziwnej urody proza! Gęsta od dymu, smrodu masy i maszyn, pobrzękująca pogardą, surrealistyczna na powierzchni, dotkliwie zwyczajna głęboko wewnątrz. Mięso życia ubrane w poetyckie zdania.
Sama nie wiem, co myśleć... Typem literatury à la Boris Vian mnie to zachwyca, tak. Czytając, czujesz surówkę w głowie, stal w żyłach, i rozbitą butelkę wbitą niemal we własne plecy. Czujesz smutek, niemoc, czujesz zakamarki gangsterki i zabawy sznurkami i cegłami na hałdach. Literacko, lubię takie wyzwania i takie oniryczne opisy, świat fantasy taki, że aż prawdziwy. Ale z Hutą nie czuję związku. Kojarzę niektóre nazwy, lokacje, nawet czasami są przebłyski tego, jakie musiały być czasy budowy. Ale nie wiem, jaki jest tego sens. Czy to tylko wewnętrzny świat Huty, miasta-wybryku, jego wewnętrzne działanie? Czy Huta jest do szpiku walcowni zła, czy o to chodzi? Czy ma się jawić tako? Nie wiem... Trochę tak czuję, a to do mnie nie przemawia. Więc plus za język, za wytwory wyobraźni, ale minus za opisanie Huty tylko w czarnych barwach.
Dawno nie słyszałem tak świetnie oddającego rzeczywistość i precyzyjnego słowotwórstwa. Idealnie opisuje medium, które zabiera nas w podróż w zupelnie inny czas. Wielu nie było już go w stanie doświadczyć i traktuje go jako zamierzchłą historię, a jednak wyraźnie był on w glinie, która ich uformowała.
Cudowne historie przybierające formę dzienników zwykłych ludzi, którzy nie tyle co mieszkali na Nowej Hucie, a raczej tworzyli ich nierozerwalną część. Autorka z urzekającym stylem zabiera nas w podróż po DNA socrealistycznego behemota.
Jeśli ktoś chce poczuć czym Nowa Huta była to "Bestiariusz Nowohucki" jest idealnym substytutem za wehikuł czasu.
W recenzjach przeczytałem, że zachwyca i że debiut roku, a tak naprawdę to żaden zachwyt i żadnego roku, bo po prostu nie siada. Słowa niejednokrotnie do siebie nie pasują, poszczególne opowieści przeplatają w sobie zdania leżące i nieleżące. Bestiariusz się sili i wytęża, ale nie potrafi dotrzeć do swojego celu, cały czas brakuje mu lekkości przekazywanej historii, brakuje tego błysku, który nadaje książce długoterminowego polotu. Nie wzbudza emocji, które pozostaną w człowieku na dłużej.
na plus: lekki lifting wizji Nowej Huty, szulcowskość, oniryzm, realizm magiczny, koloryt, interesująca (choć wcale nie nowatorska) koncepcja "miasta (dosłownie) żywego na minus: czy dosłownie każda rzecz z współczesnej literatury polskiej musi stawiać swój fundament na przemocy, krzywdzie i śmierci? śmierć i ból u polskich pisarzy wychodzi mi już uszami
Niezwykle intrygująca pozycja. Oniryczne historie, niebanalni bohaterowie, i przede wszystkim poetycka, surrealistyczna, ale piękna proza, która zaskakująco dobrze pasuje do dusznego klimatu Nowej Huty lat 50-tych.
Można się czasem zgubić w industrialnej nowomowie, ale niezwykle ciekawym doświadczeniem było śledzenie losów człowieka (chociaż czasem bardziej maszyny, a czasem zwierzęcia) w świecie stalą płynącym.
Mamy tutaj zbiór kilku opowiadań i mimo, że ma on "tylko" 130 stron, musiałam poświęcić mu trochę czasu. Podczas lektury zastanawiałam się czy czytam o ludziach, maszynach czy może i ofiarach Nowej Huty? Jest to ciekawa pozycja, choć momentami dosyć trudna w odbiorze.
Ciekawe historie dla osoby, której życie splecione było z Nową Hutą przez jakiś czas. Niestety sposób przekazu jest trudny, postaci niejasno określone, nie udało mi się w ten świat wciągnąć.
Znalazłem tę książkę przypadkowo w księgarni. To jeden z najlepszych polskich horrorów, jakie czytałem. Zdecydowanie lepszy niż Grzędowicz. Porównywalny z Orbitowskim
Jestem zachwycona! Szczególnie pierwsze rozdziały sprawiały, że prawie cieleśnie czułam płynący żar, stukot maszyn, gorąco czy ludzki pot. Ludzie, rozdygotani, zmęczeni, okaleczeni, silni, szaleni są odmalowani językiem absurdalnym, ale jakże pasującym do tego wyłaniającego się z błota miasta snów, miasta marzeń i śmierci. Książka napisana bez nostalgii, ale z wyobraźnią, empatią i siłą. Muszę do niej wrócić. Czekam na więcej od Łapczyńskiej.