Na początku była Szerń. Objęła we władanie świat i tchnęła inteligencję w trzy gatunki: ludzi, koty i sępy. A potem znad Bezmiarów nadciągnął Aler i stworzył własne rozumne istoty. Rozpoczęła się wojna potęg, która trwa do dziś.
Armektańscy legioniści od setek lat stoją na straży i przelewają krew, by zagrodzić alerskim bestiom drogę w głąb kontynentu. Nieustępliwie trwają w zasypywanych śniegiem stanicach, wyjeżdżają na patrole, z których część z nich nigdy nie wróci. Nadchodzi jednak czas zmian. Czas, gdy poświęcenie, determinacja i śmierć setek już nie wystarczą, by zapewnić bezpieczeństwo setkom tysięcy. Nadchodzi Czas Przesunięcia i bitwa, o której nie usłyszą na dworach Szereru. Bo nie będzie nikogo, kto mógłby o niej opowiedzieć.
Wyjątkowo militarny/batalistyczny początek serii. Opisy starć, potyczek i bitew zostały przedstawione w dynamiczny i angażujący sposób, mimo to ich mnogość i brak wątku innego niż militarny, który mógłby trochę pobudzić i odświeżyć czytelnika, sprawia, że książka swoją jednostajnością momentami nuży.
Niewielka ekspozycja na początku książki i stopniowe wprowadzanie praw i zasad rządzących tym światem w miarę postępu fabuły dla mnie zdecydowanie na plus, ale zdaję sobie sprawę, że nie każdemu czekanie do 200 strony książki, by zrozumieć jak działa dany świat fantastyczny sprawi radość, ba, dla niektórych może być wręcz dezorientujące i frustrujące.
Północna Granica jest serią, która z pewnością zaznaczyła swój ślad w historii polskiej fantastyki i została za to stosownie nagrodzona. Pierwszy tom niewątpliwie niesie w sobie potencjał, który, mam nadzieję, w kolejnych częściach zostanie w pełni wykorzystany.
Pierwsza połowa była ciężka. Jak dla mnie za dużo opisów walk, za mało wyjaśnienia co i jak. Co nie zmienia faktu, że zapowiada się to na świetną serię!!!! Jestem pod ogromnym wrażeniem kreacji bohaterów oraz konstrukcji dialogów. Serio, wow!
Bardzo solidna porcja fantastyki, pod kątem czysto literackim i światotwórczym bardziej niż w porządku. Północna granica to fantasy szorstkie jak trzydniowy zarost na twarzy dziesiętnika legionów, twarde jak drzewce armektańskich włóczni i zarazem nużące jak życie w stanicy gdzieś hen, na północnych rubieżach wiecznego cesarstwa - jednym słowem typowe fantasy z kijem w dupie w stylu Roberta M. Wegnera, bez choćby szczypty poczucia humoru, za to z kupą patosu i wojennej brutalności. Strasznie się wynudziłem.
3.75 🌟 Jakim cudem to tak bardzo mi się podobało? Nie mam pojęcia, ale brakuje mi słów gdy myślę o potencjale jaki widzę w tej serii. Z racji, iż jest to kompletnie inna fantastyka niż czytam zazwyczaj, zrobiło to na mnie większe wrażenie niż się spodziewałam.
Jest tak gęsta, że wciąga i nie chce wypuścić a potem smutek że to już koniec, bo jest za krótka. Świetny początek serii, mam nadzieję że poziom się utrzyma.
W środku i na końcu też. Tak widzę tę książkę. Nie porwało mnie no. Zabrakło mi w tym wszystkim jakiejś głębszej historii, szczegółów, tego czegoś, co mnie zatrzyma. Chyba po prostu fantastyka typowo bitewna nie dla mnie.
Świat stworzony przez autora nawet mi się podoba. Dość ciekawym zagraniem było obdarzenie kotów ludzką inteligencją, przy zachowaniu kocich cech - fajne to! Plus też za dynamiczną akcję. Można też pochwalić język, ale na tym plusy się kończą.
Trudno było mi się wciągnąć w tę bitwę. Właściwie nie udało mi się to do samego końca. Miałam poczucie, że ktoś mnie wrzucił w sam środek akcji i „radź sobie człowieku”. Postaci dość płaskie, jakoś do nikogo się nie przywiązałam. A może tak miało być? Bo kolejny tom przecież ma już innych bohaterów.
Sięgnę po drugą część na pewno, choćby z czystej ciekawości, ale „Północnej granicy” mówię „meh”.
Solidny kandydat na najgorszą książkę fantasy, jaką czytałem. Dzieło to było przez lata przez Kresa poprawiane, przepisywane i ulepszane. Aż strach mysleć, jak musiała wyglądać ta pierwotna wersja. I czy żaden redaktor nie powiedział mu, że pojawiające się w narracji wyrazy w cudzysłowach, wielokropki i wykrzykniki są pretensjonalne i obciachowe?
Dzięki za polecenie Kresa, bo lektura naprawdę pierwszorzędna. Miałem z tym cyklem trochę jak z Joe - podchodziłem jak pies do jeża, a nie warto było tyle czekać. Dlaczego cztery, a nie pięć gwiazdek? Ano nie było też idealnie.
- Ludzka tektura. Właściwie tylko trójka-czwórka bohaterów ma jakąkolwiek osobowość. Reszta jest tym, co widzimy - wypełnieniem, uzupełnieniem, narzędziem. Może z tego wynika pewna teatralność, ale o tym później. - Martwy świat. Miałem silne wrażenie, że poza kilkoma stanicami i jedną czy dwiema wioskami ten świat nie istnieje. Niby coś tam w oddali się dzieje, prowadzone są sporadycznie rozmowy i jacyś mędrcy rozważają sens świata, ale poza anonimową grupą żołnierzy i ww. czterema (?) postaciami nie ma tam ludzi. Akcja na szczęście rozmywa to wrażenie, ale pewien posmak na języku zostaje. - Murszałość opisów - zbyt często miałem wrażenie, że autor wprost pisał mi co widzę, zamiast mi to pokazać. Czasem to działa na korzyść tempa, ale tracę przez to więź ze światem i bohaterami. Dlaczego murszałość? Przechodzę do sedna charakteru Północnej granicy...
...czuję tu przełom lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. Być może sobie to wkręciłem i tego nie ma - a może jednak między wierszami wyczułem trochę mchu i stęchlizny. Może to właśnie nieco niewspółczesny język, tekturowość świata w tle, czasem nieco pocieszne dialogi. Mimo wszystko to przyjemna odmiana, powiew staroszkolnej prostoty pojęć - liczy się honor, wiara i imponderabilia. Nie ma tu miejsca na szarość i kombinacje (w treści są, ale... to byłby spoiler). Szlachetna wręcz surowość formy (tak przynajmniej to odebrałem) koresponduje z surowością północnej granicy, w jakiej żołnierzom przyszło bronić Wiecznego cesarstwa. Nie wiem czy Kres właśnie taki miał zamiar, ale dla tych żołnierzy poza stanicą i patrolami faktycznie nie liczy się nic więcej (nie powinno!). Myślę, że to jest esencja tej powieści, udało mi się ją uchwycić i na tym polega jej siła. Dlatego o ile nie jest idealnie (da się tak?), tu i ówdzie na swój gust pozmieniałbym pewne elementy, to bardzo doceniam, że Północna granica mnie nie obraża. Nie ma tu głupot, deus ex machiny i chciejstwa autora. Pierwsze skrzypce grają zasady, hierarchia i trud życia na skraju imperium, które ledwie pamięta o swoich obrońcach - low fantasy w świetnej formie.
Północna Granica podobała mi się minimalnie bardziej niż Meekhan, który dostałby tę samą ocenę, gdyby opowiadał tylko o góralskich wojownikach. Księga Całości Feliksa Kresa zapowiada się naprawdę ciekawie, a Północna Granica stanowi solidny fundament do zbudowania świetnej fantastyki. Nie mogę się doczekać Króla Bezmiarów, za którego autor dostał nagrodę Zajdla - moje oczekiwania tylko poszły w górę, tak samo jak entuzjazm wobec tej serii 🫶🏼
Przyznaję się bez bicia – nigdy do tej pory nie miałam w rękach żadnej części Księgi Całości Feliksa W. Kresa. Świetnie zdaję sobie sprawę z tego, że to bodajże najbardziej znana, wręcz kultowa seria z fantastyki, ale do pewnego momentu była wręcz niedostępna, a jej ceny na serwisach typu Allegro czy OLX były wprost astronomiczne. Na szczęście, wydawnictwo Fabryka Słów postanowiło wznowić wydawanie Księgi Całości i teraz możemy cieszyć się lekturą tej naprawdę znakomitej serii.
Na granicy Szerni i Aleru wrze. Nieustająca przygraniczna wojna, ciągłe wypady Aleru na tereny Armektu, leżącego już po stronie Szerni, sprawiają, że życie tam jest niebezpieczne. Dlatego wybudowano tam sieć stanic, zasilanych cały czas żołnierzami z Legii Armektańskiej. Wśród nich są Rawat, zastępca dowódcy jednej ze strażnicy, oraz Tereza, setniczka Legii. Między tymi dwoma od samego początku rodzi się konkurencja o to, które z nich będzie lepszym dowódcą. Wygląda jednak na to, że prywatne niesnaski między nimi będą musiały odejść w niebyt, bo z Aleru nadciąga większe, niż ktokolwiek by przypuszczał, zagrożenie.
Dawno nie czytałam tak solidnie i tak dobrze napisanej militarnej fantastyki. Cała powieść to ciągła wojna, potyczka goni tu potyczkę, aż do finałowej, wielkiej bitwy. Zdaję sobie sprawę, że nie przypadnie to wielu osobom do gustu, ponieważ tego typu fantastyka jest dość specyficzna, ale ja byłam zachwycona. Świetnie napisane sceny batalistyczne, oddające ducha bitwy i emocje panujące wśród żołnierzy oraz dowódców sprawiają, że książkę czyta się błyskawicznie, a każda kolejna strona wciąga jeszcze bardziej.
Nie da się nie zwrócić uwagę, że w Północnej granicy dopiero liznęliśmy świat przedstawiony. Dowiadujemy się o istnieniu dobrej Szerni i złego Aleru (swoją drogą, mnie się ciągle myliły te dwie nazwy: Aler i Armekt). W Szerni istnieją Pasma, które są jakimiś wyładowaniami energii lub manifestacjami magicznej siły, a trzy gatunki mają rozum i wolną wolę: ludzie, sępy i koty. Natomiast w Alerze odpowiednikami Pasm są Wstęgi, a wszystkie żyjące tam istoty są mniej lub bardziej rozumne, ale nie mają aż tak rozwiniętych zdolności intelektualnych jak te z Szerni. Autor stara się jak najlepiej przedstawić nam świat tych dwóch Potęg, jednak wyraźnie widać, że dopiero zaczynamy swoją przygodę w tym świecie, a ekspozycja jest bardzo rozbudowana. Feliks W. Kres wyraźnie skupia się na wyjaśnieniu polityki Armektu, na przedstawieniu różnic między Szernią a Alerem, więc właściwie można cały ten tom potraktować jako obszerne wprowadzenie do przygody, jaką zaserwuje nam dalej Księga Całości.
Bardzo spodobał mi się pomysł nadania rozumu i wolnej woli kotom. Te zwierzęta są niedoceniane ze wszech miar, a tutaj wręcz dostały bardzo znamienną i ważną rolę. Służą w Legii Armektańskiej jako zwiadowcy. Oczywiście, jak to koty, mają na wszystko odmienne zdanie, często chadzają własnymi ścieżkami, ale ich rola jest ogromna w fabule i bardzo przypadł mi ten pomysł do gustu.
Północna granica to świetny wstęp do świata Szerni i Aleru, zapowiadający dalsze części Księgi Całości. Historia przedstawiająca braterstwo broni, bohaterstwo żołnierzy i ich przyjaźń, wzajemne wsparcie, jakie sobie dają w obliczu wroga, nawet po zdradzie, którą potrafią wybaczyć, to dopiero początek tej opowieści. Bohaterowie może w tej części są przesunięci na dalszy plan, podczas gdy na pierwszy wybija się ekspozycja świata przedstawionego, ale nie uważam tego za wielki minus – rozumiem, dlaczego autor postąpił właśnie w taki sposób i jaki był jego cel. Jeśli jeszcze zastanawiacie się nad tym, czy sięgnąć po tę serię, to ja ze swojej strony mogę wam powiedzieć – nie ma co dumać, bierzcie i czytajcie, bo naprawdę warto!
Nie będę ukrywać, ale nie miałam do tej pory okazji zapoznać się z najsłynniejszą serią polskiej fantasty, jaką jest Księga Całości Feliksa W. Kresa. Dlatego bardzo ucieszyła mnie wiadomość, że Fabryka Słów podjęła się wznowienia serii, a ja w końcu będę miała okazję rozpocząć swą przygodę w tym magicznym świecie, który otwiera tom pierwszy pod tytułem Północna granica.
Na początku była Szerń. "Objęła we władanie świat i tchnęła inteligencję w trzy gatunki: ludzi, koty i sępy. A potem znad Bezmiarów nadciągnął Aler i stworzył własne rozumne istoty. Rozpoczęła się wojna potęg, która trwa do dziś. Armektańscy legioniści od setek lat stoją na straży i przelewają krew, by zagrodzić alerskim bestiom drogę w głąb kontynentu. Nieustępliwie trwają w zasypywanych śniegiem stanicach, wyjeżdżają na patrole, z których część z nich nigdy nie wróci. Nadchodzi jednak czas zmian. Czas, gdy poświęcenie, determinacja i śmierć setek już nie wystarczą, by zapewnić bezpieczeństwo setkom tysięcy. Nadchodzi Czas Przesunięcia i bitwa, o której nie usłyszą na dworach Szereru. Bo nie będzie nikogo, kto mógłby o niej opowiedzieć."
Wojskowo i politycznie. Po zakończeniu pierwszego tomu mogę napisać śmiało, że „obwąchałam” się z kawałkiem przedstawionego świata i jego bohaterami.
Kawałkiem, gdyż cała akcja pierwszego tomu dzieje się w okolicy linii dzielącej Armekt od Aleru. Tam wojsko Armektu (ludzie + koty) stawia czoła dziwnym, agresywnym srebrnym i złotym plemionom.
No i właśnie dzięki takiemu umiejscowieniu akcji na plan wysuwają się bardzo ciekawie skrojeni, wojskowi bohaterowie. Bohaterowie, którzy poza codzienną walką z plemionami tajemniczych Alerów, muszą również poradzić sobie z własnymi słabościami. I nie chodzi tu tylko o osobiste problemy, ale również mnóstwo wojskowych decyzji, które dla zwykłego zjadacza chleba mogą wydawać się nielogiczne czy bezduszne. Jednak podejmowane z najwyższą starannością mają za zadanie ocalić jak największą liczbę oddelegowanych pod swoją komendę ludzi.
Oczywiście za wieloma podejmowanymi decyzjami kryją się również polityczne smaczki i choć autor stara się nie epatować polityką na prawo i lewo, to jednak bardzo dobrze pokazuje działanie mechanizmów przy podejmowaniu kluczowych postanowień.
Dobre sceny batalistyczne. Spoglądają zaś na akcję i jej tempo, to ogólnie jestem ukontentowana. Choć bywały momenty, którym przydałaby się kompresja. ;) Jestem jednak w stanie tę wylewność niektórych opisów wybaczyć, szczególnie iż wszystkie sceny batalistyczne, bitwy i nawet małe potyczki zostały wręcz dopieszczone, że za każdym razem odnosiłam wrażenie, iż stoję zaledwie kilka kroków od centrum wydarzenia.
Dlatego po tym pierwszym tomie mogę napisać, że podoba mi się. Świat jest ciekawy, surowy i bardzo brutalny, a bohaterowie wyraziści. Na pewno będę kontynuować przygodę z Księgą Całości Feliksa W. Kresa i wszystkim entuzjastom fantastyki polecam na sprawdzenie pierwszy tom serii Północna granica.
Północna granica zdecydowanie traktuje swą historię bardziej militarnie niż fantastycznie. Światotwórstwo ubogie nie jest, ale informacje w które nas Kres wyposaża, już są. Dużo sie pokazuje, ale keestia, żeby czytelnik się w tym połapał, leży po jego stronie. Druga połowa zdecydowanie mocniej mnie wciągnęła, głównie dlatego, że z większego obrazka przeszliśmy do szczegółów.
A jeśli o szczegółach mowa – no nie powiem, widać, że książka ma prawie trzy dekady na karku. Nie wiem, na ile moja krytyka się przyda, niemniej przynajmniej w tamtym okresie pan Kres kobiet pisać nie umiał. Jakbym miała pić przy każdym wspomnieniu, że Tereza to szpetna jest, chyba że się złości, to wtedy jest piękna, szybko bym się upiła w sztok. Albo że Agatra jest słaba, albo w ogóle baby w wojsku to najgorsze, co może być, bo z nas takie panikary, co to tylko przez pryzmat emocji patrzą. A facet? Facet jak podupczy żołnierkę albo służbę to nie zdrada, tylko zaspokojenie potrzeb naturalnych.
Za co mimo wszystko minus daję, bo nie było to najprzyjemniejsze do lektury. Pewnie jeszcze jefen tom przeczytam, bo były elementy, które mnie zaciekawiły, więc zobaczymy.
Przesłuchałem tą książkę w formie audiobooka i nie powiem, gdyby nie to, to prawdopodobnie bym ją porzucił. To dość typowe militarne fantasy, które nie wyróżnia się niczym specjalnym z tony podobnych powieści. Oczywiście otrzymujemy obowiązkowo dawkę seksizmu (w końcu to polska fantastyka z lat 90), mało interesujących bohaterów i sceny akcji, które nie są specjalnie wciągające. Cała seria ma jeszcze z 10 części, ale chyba podziękuję.
Średnia książka i bardzo nierówna. Były momenty, kiedy czytało się fajnie, ale większość trudna do zniesienia, zarówno warsztatowo, jak i fabularnie. Pomysł dobry, niestety wykonanie nie do końca.
Wypożyczona ze świętej biblioteki Ganca. Warto oj było warto. Nie znam się na wojskowości i gubiłem się w scenach batalistycznych. Nadrabiałem sobie te momenty cudownymi, mrocznymi dialogami między postaciami kiedy bitki nie było. Świetne postacie, wspaniały świat. Element horrorowy tak straszny dla mnie, że jak myślę o nim to mam ciarki. Polecam każdemu kto lubi brutalne, mroczne z małą ilością magii fantazo
acznę od tego, że naprawdę nie lubię się czepiać ani krytykować przeczytanych książek. Zazwyczaj jeśli książka mi nie pasuje to zwyczajnie przestaję czytać. Inaczej jest w przypadku, gdy książka z początku mi się bardzo podobała, jednak przebieg fabuły i jej finał mnie rozczarowuje. Wtedy mam ochotę wyrzucić z siebie kilka zdań i nakreślić pole do dyskusji. Tak jest w przypadku Północnej granicy Feliksa W. Kresa.
Przyznaję, że nie wiem czemu nie przeczytałem wcześniej Księgi Całości. Nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Fantastykę czytam regularnie prawie od 20 lat i jest to jedno z moich wielkich niedopatrzeń. Dlatego też nie mogłem podejść do Północnej granicy jak do czystej karty. Siłą rzeczy oczekiwania były wysokie. Wszak widziałem wiele pozytywnych ocen. Zaznaczę więc, że ja inaczej ocenię Północną granicę niż osoba, która zna kolejne tomy i wie jak układają się w większy obrazek. Z perspektywy żółtodzioba w świecie wykreowanym przez Kresa, mogę stwierdzić, że Północna granica to książka dobra i właściwie nic poza tym. O wiele lepiej z tematem przygranicznych potyczek i opisu życia żołnierzy broniących granic swego imperium poradził sobie Robert M. Wegner. W Północnej granicy zabrakło mi tego, co dał właśnie twórca Opowieści z meekhańskiego pogranicza. Mianowicie Wegner stworzył taką historię i przedstawił takich bohaterów, co do których zdążyłem się przywiązać i których rozumiałem. Północna granica napisana jest bardzo surowo. Zdania są krótkie, niekiedy urywane. Podobnie dialogi. Lubię, gdy autor nie rzuca wszystkiego czytelnikowi na tacy, ale tu skala domyślań się była zbyt duża. Nieczytelne były dla mnie postępowania niektórych bohaterów. Dlatego jak w życiu, tak i w książce. Gdy ciągle musisz się domyślać o co chodzi drugiej stronie, staje się to męczące.
Poza tym czytałem wiele o tym, jak dobrym kreatorem świata jest Kres. W Północnej granicy nie bardzo mogłem to odczuć. Wiele rzeczy zostało zaznaczone, ale nie pokazane. Zapewne w kolejnym tomach odwiedzę dalsze zakątki imperium i zmienię zdanie. Póki co wiem, że na północy jest step, wioski, stanice i laski. I właściwie tyle. Opis uzbrojenia żołnierzy i starć także nie były już dla mnie niczym imponującym. Wiem, że książka ma swoje lata i to na niej mogli wzorować się twórcy, których czytałem przed Północną granicą. Dlatego też po latach czytania fantastyki nie miałem chwili zachwytu.
Fabuła początkowo była bardzo wciągająca. Dalej jednak wszystko zwolniło i zaczęły się rozmyślania poszczególnych postaci o konflikcie na północy i możliwych sposobach jego rozwiązania. Czytało się sprawnie, ale właściwie tyle. Finał też wydaje się jakby urwany i niedopowiedziany. Stanowi też zamkniętą całość, więc jestem ciekaw o czym będą kolejne tomy.
Podsumowując nie mam zamiaru stawiać się w roli krytykanta legendy. Chociaż na to wskazuje moja opinia. Po prostu poległem pod naporem oczekiwań i wymagań, jakie sobie wymyśliłem na podstawie opinii innych. Mam nadzieję, że Księga Całości jeszcze mnie oczaruje i kolejne tomy będą tylko lepsze. Póki co nie zachwyciłem się niczym na tyle, bym przyłączył się do chóru entuzjastów autora.
"Północna granica" od razu skojarzyła mi się z "Kronikami Czarnej Kompanii", głównie przez wzgląd na sposób wprowadzenia czytelnika do opowieści. A sposobem tym jest: brak wprowadzenia.
Mnogość imion i nazw początkowo może przytłoczyć i nie zdziwiłabym się, gdyby dla niektórych była to bariera nie do pokonania. Mnie samej, choć już znałam się z podobnym zabiegiem, chwilę zajęło zorientowanie się w sytuacji i wciągnięcie w wydarzenia. O dziwo odniosłam wrażenie, że Północna Granica jest za krótka. Ledwie zdążyłam pojąć, czym i kim są Alerowie, jak wyglądają koty oraz czym różni się Ambegen od Rawata, a książka dobiegła końca. Szkoda, bo wydaje mi się, że faktycznie mogłoby tam być więcej do opowiedzenia.
Sama fabuła nie wydała mi się szczególnie ambitna, ale jednocześnie stanowiła dobry czynnik napędowy. Po lekturze na pewno poznałam nieco Szereru, więc zdaje się, że jest to udany tom otwierający serię. Mimo, że teoretycznie działo się wiele, czasem brakowało mi czegoś, co czasem wybiłoby się ponad stonowaną narrację. Obawiam się, że szczegóły walki na północnej granicy mogą nie zachować się w mojej pamięci zbyt długo. Opisy w tej książce były raczej oszczędne, często skupiające się bardziej na krajobrazie czy ekspozycji Szereru, niż wyglądzie bohaterów, przez co czasem byłam szczerze zdumiona wyglądem niektórych postaci, gdy opis wreszcie się pojawiał.
Bohaterowie byli całkiem dobrze zarysowani, na tyle na ile wymagała tego historia. Gdy w końcu wyłoniło się kilka postaci przewodzących, jak Rawat, Ambegen czy Tereza, zrobiło się o wiele lepiej. Wciąż niestety bywało zbyt neutralnie, ale na pewno łatwiej było śledzić losy konkretnych osób, niż bezimiennej masy legionistów. Nie rozumiem do końca, dlaczego tak często poruszana była kwestia atrakcyjności twarzy Terezy? Rozumiem, że opisanie osoby, która robi się ładniejsza, gdy się złości, niż cieszy, może być ciekawym zabiegiem... ale ile razy trzeba o tym wspominać?
Podsumowując, "Północna Granica" była ciekawym wprowadzeniem do świata Szereru i całkiem miłą lekturą. Sięgam po drugą część, ciekawa jak daleko uda mi się zabrnąć w tę całkiem pokaźną serię.
Nie zachwyciła mnie ta historia. Mam wrażenie, że jest bardzo odtwórcza, mimo że ciężko mi wskazać wiele książek, które korzystają z podobnych motywów - jest Wegner i Martin, ale czuję, jakbym przeczytał o wiele więcej opowieści w stylu "bronimy królestwa przed potworami zza muru". Może mam również skojarzenia z produktami z innych mediów, albo to po prostu pierwsza rzecz, która przychodzi do głowy, kiedy chce się wymyślić historię opartą na walce ludzi z potworami. W każdym razie jest to już motyw przerobiony bardzo dokładnie, co samo w sobie niekoniecznie musi być problemem. Tylko, że "Północna Granica" absolutnie nie wnosi do niego nic nowego. Nawet główny fabularny twist, na którym cała książka jest skonstruowana, jest przewidywalny do bólu i myślę, że każdy czytelnik spodziewa się go od samego początku.
"Północna Granica" jest militarnym fantasy. A przynajmniej próbuje być. Nie czytałem zbyt wiele książek z tego podgatunku, więc może mam trochę błędne wyobrażenie, ale brakuje mi tutaj żołnierskiego życia z perspektywy zwykłych wojaków. Zamiast tego mamy parę postaci z dowództwa, które kierują bezimienną gromadą. Jest parę imiennych postaci, ale nie mają one praktycznie żadnej osobowości. Strasznie to nudne i mało angażujące. Jak mam się wciągnąć w losy armii, skoro nawet nikogo w niej nie znam?
No i jeszcze dochodzi świat, czy cesarstwo, z którego pochodzą nasi bohaterowie. A raczej jego brak... Serio, na przestrzeni tej historii chyba dowiadujemy się więcej o terytorium Alerów, niż o "naszej" stronie granicy. Było parę linijek o tym, że gdzieś tam jest jakiś Gromberland, ale tyle można się dowiedzieć z przeglądania tytułów książek w serii.
Nie czytało się tego tak źle. W zasadzie to dopiero pisanie tego uświadomiło mi, jak wiele braków ma ta książka. Mimo wszystko motyw granicy ma w sobie coś wciągającego, a jak ktoś lubi militarne fantasy to pewnie połknie to szybko. Ale jeśli mam być szczery, to zamiast tego lepiej poczytać Wegnera (o ile lubi się formę opowiadań). Dostaniemy podobne motywy, ale o wiele lepiej rozbudowane. W sumie to Kres uświadomił mi, że może trochę zbyt surowo oceniłem Północ-Południe.
2,5 Bardzo militarne rozpoczęcie serii, niestety kompletnie nie przypadło mi do gustu, bo nie lubię takich wątków. Przez całą książkę dzieje się jakaś wojna, która jest nie wiadomo po co i dlaczego. Żadna z postaci nie była na tyle ciekawa, by je polubić, większość to jacyś dowódcy i zastępcy, którzy myśleli tylko o swoich ludziach i taktyce na kolejne walki. Trudno mówić o lubieniu takich postaci. Pomysł na świat jest ciekawy. Niestety, nie rozumiem dlaczego kres obrósł takim kultem - nie widzę nic ciekawego co mogłoby taki kult w sobie urodzić. Styl pisania jest raczej prostacki, bez jakichś większych opisów, nie ma też jakichś dłużyzn. Będę czytać dalej, bo podobno kolejne tomy są lepsze.
Raczej nic specjalnego, niedokończone wątki. Mam wrażenie jakby akcja polegała na skakaniu z jednego kwiatka na drugi. Z jednej strony widać w miarę spójną całość a z drugiej, brak wyjaśnień, rozwinięcia niektórych sytuacji. Duże skupienie na bitwach, strategii, przygotowań do wojny a więc wszystko od strony militarnej. I to w dużej mierze sprawiło że chciało mi się czytać.
Dlaczego ja tego wcześniej nie czytałam? Mocno militarna ale porusza tez problemy z jakimi muszą się mierzyć kobiety w armii. Na razie poznajemy świat w którym przyszło żyć naszym bohaterom. Podoba mi się styl pisania Kresa. Już zamówiłam więcej tomów. I want more.