Pewnej wigilijnej nocy Michał (Miś) wymyka się śmierci. Ma dwa lata, gdy giną jego rodzice i siostrzyczka. Dorasta pod opieką ciotki, w ciszy. Ucieczki szuka w wirze swobodnego, wielkomiejskiego życia, w którym często towarzyszy mu najlepszy przyjaciel, Pisarczyk.
Annie wymyka się miłość. Jej rodzice są przesiedleńcami znad Dniepru. Przeżyli strategiczne zatopienie własnej wsi w czasie wojny. „Topieni”, jak mówią we wsi polscy sąsiedzi. A „topieni” nie powinni wydawać się za miejscowych. I dlatego Anna chce uciec wraz ze swoim ukochanym Piotrem.
Teraz do dzieła przystępuje Pisarczyk.
Ze skrawków wspomnień, opowieści i tropów rekonstruuje historie Misia i Anny. Śledzi, co połączyło i zagmatwało życie tych dwojga. Wreszcie może zostać opowiedziane to, o czym dotąd było cicho, cichutko…
Ignacy Karpowicz w fikcji nawiązuje luźno do rzeczywistych zdarzeń, łączy minione z teraźniejszym, tragiczne z komicznym, zmienia punkty widzenia i narracje, tworząc sagę przewrotną, odważną i porywającą.
Born 1976, prose-writer, traveler, translator; he made his debut with the novel Uncool (2006), and then published another novel, The Miracle (2007), and a collection of impressions from his journeys around Ethiopia, The Emperor’s New Flower (and Bees) (2007); which was nominated for the POLITYKA Passport; he lives (mainly) in Warsaw.
The first part of Ignacy Karpowicz’s debut novel, Uncool, might seem to suggest that we have here another young prose-writer seeking to describe the various miseries of the provincial life, as the author brings us young and frustrated residents of Białystok who have difficulty making ends meet. But the second part of the novel clearly leans toward unhinged, no-holds-barred grotesque, in which the writer opens the floodgates of fantasy (the main protagonist speaks with animated monuments, the city becomes a battleground for various fractions, wallowing in total chaos). In his next novel, The Miracle, Karpowicz has clearly set his money down on the grotesque. The book’s protagonist dies in a car accident, but his body does not decay after death, on the contrary – it maintains a high temperature. The appearance of this unusual corpse throws the lives of the people who encounter it into confusion, and forces them to reevaluate their views on the world.
Karpowicz is a refined stylist, who skillfully uses the grotesque, irony and humor (unconventional, disarming, often black) to tackle stereotypical ways of thinking about reality. He makes light of patriotic and religious cliches in an intelligent and refined manner. But Karpowicz is no ordinary provocateur – this mockery is what allows him to gain some distance from the world. In The Emperor’s New Flower Karpowicz tackles reportage. He describes his travels through Ethiopia, giving us some insight into the history, culture and daily life of this exotic country. The author also tries to deconstruct the traditional model of reportage in his book, consciously bending genres, being neither reportage nor novel, but rather a unique sort of travel prose, thus stressing what he sees as the irreducible subjectivity of his descriptions of the country he encounters.
“Język okazuje się najwymyślniejszym narzędziem tortur” pisze Ignacy Karpowicz w książce, która jest żywym potwierdzeniem tej myśli. “Cicho, cichutko” jest bowiem powieścią wybitnie nudną, dla której czytelnik wydaje się zbędny, a autor ani przez chwilę nie wyjaśnia nam po co to wszystko mamy czytać, a język choć giętki zamienia się w efekciarską torturę, nie dając wytchnienia od ciągłych żartów, dowcipów, niby-ładnych zdań.
To językowe efekciarstwo znamy z poprzednich powieści Karpowicza, ale chyba z ksiązki na książkę trudniej się na nie łapać. Świadczy ono oczywiście o niezwykłych wręcz umiejętnościach autora do odnajdywania językowych gier, zabawy ze słowem i uważnego przyglądania się temuż, ale lubię gdy literatura nie jest tylko zbiorem sztuczek i historyjek. A tak jest w “Cicho, cichutko”.
To historia o śmierci i jej oswajaniu. Śmierć Misia nie była zaskoczeniem, może poza tym, że jednak wydarzyła się wcześniej niż oczekiwano. Choć może i lepiej? W końcu ciało Misia już dawno wysyłało sygnały, że jest zmęczone życiem. Miś umiera, a narrator wspomina. Wspólne wyjazdy, gotowanie, rozmowy, moment, w którym Miś powiedział, że ma raka, chemie, stosunki z rodziną i przyjaciółmi.
Pierwsza część książki utkana jest ze wspomnień przyjaciela na które składają się historyjki ze wspólnych wypadów, opisy rozmów, żartów i przeżywanych sytuacji. To oczywiście pozwala czytelnikowi wyobrażać sobie Michała i sporo mówi o jego relacjach, ale nie ma w sobie właściwie żadnego potencjału narracyjnego. Tu po prostu nie ma historii i zupełnie nie wiadomo, po co to czytamy. Rak jak to rak, kiepska sprawa; umieranie jak umieranie, nic nowego, tutaj trochę dowcipu, ale lepsze książki o umieraniu ostatnio wychodziły, bardziej rozpaczliwe, z silniej wyczuwalna goryczą ironii; przyjaźń jak przyjaźń, nic nowego tu Karpowicz nie wymyślił. A wszystko to zanurzone w języku, w którym cały czas autor szuka błyskotek, próbuje rozbawiać, ale też jakby popisać się przed czytelnikiem erudycją, w efekcie obrywamy sucharem za sucharem, a brnięcie przez to jest zwyczajnie nieprzyjemne.
Jeszcze gorzej jest we fragmentach, w których swoją historię opowiada Miś. Karpowicz w tym celu posługuje się listami pisanymi z greckiej wyspy, gmatwaniem w narracji, ale znowu wrażenie, że stoimy w miejscu, czy raczej kręcimy się wokół tych samych tematów, tych samych sytuacji i nic nowego tu nie czytamy, jest wszechogarniające.
Ciekawiej jest w drugiej części powieści, gdzie Karpowicz zajmuje się historię Anny, przybranej matki Misia, ale po pierwsze trzeba dobrnąć do tej historii, co nie jest łatwe, a po drugie - choć jest tam “ciekawiej”, to dalej nie znaczy, że jakoś szczególnie wciągająco. Ot, jest sobie rodzina na wsi i wiejskie stosunki, ktoś tu zginie, ktoś zostanie zgwałcony, ktoś ukradnie komuś miłość życia. I tyle. Na szczęście Karpowicz rzadziej sięga tu po zestawianie kolejnych scenek i w ogóle pisanie o kobietach idzie mu dużo lepiej, bardziej czule i jakby “prawdziwie” niż o mężczyznach, ale wciąż nie tworzy to ani “zaskakującego twistu”, miejscami stylizacja na wiejską mowę jest wysilona, zupełnie niepotrzebna.
“Cicho, cichutko” to taka księga wspomnień, ale zaskakująco pozbawiona historii. Karpowicz ani razu nie mówi po co - poza naprawdę momentami wzruszającym i słuszno-słusznym wspomnieniem zmarłego przyjaciela - jest ono aż tak rozbudowane? Gdyby chociaż było w tym życiu coś wyjątkowego, coś symbolicznie opowiadającego o czasach, w których Misiowi i Annie przyszło żyć. A tu nic. Jakby autor patrzył na swoich bohaterów na ekranie telewizora, próbując nieprzesadnie zaangażować się w ich emocje, zyskać dystans, potrzebny do “obiektywnego” spojrzenia na życie i umieranie (umieranie też życie, ale jednak chce się oddzielić), w efekcie czego czytelnikowi również nie jest łatwo emocjonalnie się do tego świata przebić, zwłaszcza, że Karpowicz jest niezwykle dyskretny wobec swoich bohaterów. Nawet sfera seksualna bohaterów jest tu opisana jakbyśmy byli w latach 60., a autorem książki był Iwaszkiewicz (poza obowiązkowymi nawiązaniami do Witkowskiego). A i z Iwaszkiewicza chyba więcej by można było odczytać w sugestiach.
Nawet końcowy twist, który stawia pytanie o to kto i dlaczego pisze tę książkę, czyim jest dziełem i jakie jest jej zadanie (niezbyt odkrywcze “poskładać Miśka”) niewiele robi z całą powieścią.
Kilka dni temu napisałem, że o książce Ignacego Karpowicza będzie “głośno, głośniutko”, przez co potraktowano mnie jak jakiegoś apologetę, frontrunnera dobrej nowiny o nowej książce autora “Ości” i wylądowałem w “Twoim Stylu”. Choć nie da się ukryć, że o każdej książce Karpowicza jest głośno, w ostatnich latach nie tylko z powodów literackich, to tym razem jestem bardzo ciekaw jak zostanie przyjęta ta książka, w której ja widzę kiczowate zdania (“Bywaliśmy nieszczęśliwi, bywaliśmy szczęśliwi. Innej drogi chyba nie ma”), brak pomysłu na opowieść i efekciarstwo, a w efekcie zwyczajnie nudną powieść, przez którą się brnie sprawdzając ile jeszcze do końca tej przygody, do której nikogo nie namawiam. Przyznaję, że się wymęczyłem jak już dawno nie. Gdyby to nie był Karpowicz, nie dotrwałbym do ostatniej strony.
PS. Bardzo ładna okładka projektu Wojtka Kwietnia-Janikowskiego.
Znów rok zaczynam z Karpowiczem, ale tym razem jestem baaardzo rozczarowana. Mam wrażenie, że autor sam nie mogł się zdecydować, o czym właściwie ma być jego książka. Myślałam, że wątkiem śmierci na nowotwór mnie striggeruje, a zamiast tego wynudziłam się, pogubiłam i nie miałam żadnej przyjemności z lektury. Zrobiłabym DNF gdyby to nie był Karpowicz. Szkoda.
Cieszę się, że to nie ja znalazłam tę książkę, tylko ona mnie. Dobrze, że czekała na mnie cierpliwie i mogę z całym szacunkiem nazwać ją jedną z lepszych książek przeczytanych w tym roku.
w tym natłoku niezbyt pozytywnych opinii czuję się zobowiązana, by to napisać: szalenie mnie urzekła ta książka. forma, styl - c u d o. chwytało za serce, łzy w oczach się pojawiły, więc swoje zadanie spełnia. życie jest kruche, a ludzie zawistni; niby wiadomo, ale czasem dobrze sobie przypomnieć. polecam!
Zawiodłam się na Panu Karpowiczu. Historia Anny ciekawsza niż historia Michałka, natomiast nadal wszystko mało spójne i nie wiem jakie przemyślenia miałabym mieć po ostatniej stronie książki. Dużo niewiadomych, język dość ciężki. Dokończyłam bez większego zaangażowania.
Trochę nie rozumiem niepochlebnych opinii o tej książce; pewnie, różni się od „Sońki” diametralnie, ale nic nie zobowiązuje pisarza do trzymania się jednej koncepcji. Ja jestem zachwycona historią ludzi opisanych w tej książce, połączonych śmiercią, czasem szczęśliwych, a czasem niesionych po prostu nurtem losu. Wciągnęła mnie od pierwszej strony i trzymała aż do ostatniej.
Książki Ignacego Karpowicza poznałem od doskonałych Balladyn i romansów i już wtedy wiedziałem, że polubię prozę autora. I nie zawiodłem się też na szczęście przy Cicho, cichutko. Jest to historia bardzo intymna i subtelna, dotykająca umierania i tego czy kiedy odchodzimy, to znikamy na zawsze czy można z nas coś ocalić od zapomnienia. Książka składa się z dwóch części. Pierwsza, która podobała mi się bardziej to opis odchodzenia Miśka, którego trawi choroba nowotworowa, opisany przez jego kochanka-Pisarczyka. Druga część jest jakby sagą rodzinną, opowieścią o przybranej matce Michała, Annie i jest kluczem do zrozumienia początku książki. Powieść jest krótka, ale bardzo poruszająca. Jak to bywa u Karpowicza skupia się na relacjach międzyludzkich. Na uwagę zasługuje też język, pełen stylistycznych wygibasów, oryginalnych porównań czy metafor, sprawiający, że ma się wrażenie jakby autor przy tak poważnym temacie, jakim jest strata bawił się z czytelnikiem, ale i samą literaturą. I nie ma nic w tym złego. To tylko wychodzi tekstowi i opowiedzianej historii na plus. Czytałem opinię, że ta książka to nieudany eksperyment literacki, na dodatek nudny i szczerze mówiąc nie rozumiem skąd takie głosy. Mi Cicho, cichutko wydało się nad wyraz interesujące i oryginalne. Autor zachował tu swój styl i charakterystyczne dla swojego pisarstwa elementy, stwarzając jednocześnie coś zupełnie innego od swoich poprzednich dzieł. Mi się to po prostu podoba i gorąco Wam polecam tę książkę!!! Książka kupiona w księgarni @takczytam.poznan
Nowa książka Ignacego Karpowicza, mimo tytułu, wcale nie jest cicha. Mimo niewielkich rozmiarów jest bardzo rozgadana. Karpowicz tworzy mozaikową panoramę losów pewnej rodziny. Na wyrost można powiedzieć, że jest to saga rodzinna, ale poszatkowana i w skrawkach.
Historię poznajemy od końca. Michał/Miś umiera na raka. Ustawieni w tej ostatecznej perspektywie poznajemy jego historię z Pisarczykiem. W bardzo karpowiczowym stylu skaczemy po kolejnych anegdotach z życia dwójki przyjaciół. Raz zabawnych, raz tragicznych – narrator nie pozwala nam zbyt długo tkwić w jednym stanie emocjonalnym. Być może jest to książka o przeżywaniu żałoby, ale bardziej na pierwszy plan wysuwa się tu związek dwóch ludzi – tajemniczy, niepodlegający łatwej kategorii, silny i trwały, ale wymykający się tradycyjnym modelom.
Druga część książki dotyczy Anny – ciotki i opiekunki Misia. Anny wychowanej w rodzinie przesiedleńców, która chce od tej rodziny uciec do miasta. Jej się nie udaje, za to robi to jej siostra. Splotem bardzo tragicznych, ale chyba absurdalnych w tej historii, wypadków Miś trafia pod opiekę Anny.
Trudno czyta się tę książkę, składa się z wielu elementów, które w ostatecznym rozrachunku przestają do siebie pasować. Styl jest niepowtarzalny, po jednej stronie można poznać, że jest to Ignacy Karpowicz. I dla Karpowiczowego języka warto tę książkę poznać. Historia niestety rozmywa się dość mocno. O ile opowieść o przyjaźni składa się anegdot, przy których można się uśmiechnąć czy podumać tak historia Anny zmierza w kierunku zupełnie niezrozumiałym.
Nie jest to łatwa książka, wymyka się wyobrażeniom. Inaczej opowiada o żałobie, inaczej opowiada o przyjaźni, inaczej opowiada o rodzinie. Szuka też, czasami być może na siłę, tych innych opowieści. Innych związków, sytuacji, które nie są oczywiste, które wymykają się stereotypom i nie łatwo przyporządkować je jednej kategorii
Uwielbiam "Sońkę" Karpowicza, dlatego moje oczekiwania w stosunku do "Cicho, cichutko" były duże. I zdecydowanie książka oczekiwaniom nie sprostała. Mam wrażenie, że Karpowicz miał kilka pomysłów na osobne książki, kilka historii do opowiedzenia i w jakimś pośpiechu wrzucił je do jednego dzieła. Mamy tu historię umierania przyjaciela, mamy historię ciotki wychowanej na polskiej wsi, której siostra ukradła ukochanego, mamy też nieco Covidu. Wszystko się niby logicznie łączy, ale jaki cel tej hybrydy nie jest dla mnie jasne. Jest trochę jak u Myśliwskiego, a trochę jak u Witkowskiego, trochę w mieście średniej klasy, trochę pod strzechą i jednak nie trzyma się to całości. Czytać warto, ale śladu większego nie zostawia.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Kompletne rozczarowanie. Karpowicz nie stracił daru opowiadania, język się ostał, empatia dla bohaterów nie. Nie wierzy się tu w relacje. Do "Sońki" się nie umywa, pozostałe książki zupełnie z innej bajki.
Karpowicz jest dla mnie nieodgadniony.. Jego „Sońkę” pochłonęłam w 3 dni, „Cicho, cichutko” zajęło mi prawie pół roku.. Książka jest po prostu.. nietypowa i niezwykle (dla mnie) trudna do ocenienia. Czy żałuje lektury? Nie. Czy planuje sięgnąć po nią znowu? Również nie.
Historia z "wypadkiem" to przecież 1 do 1 sprawa połaniecka, przepisana w całości z innymi nazwiskami, nawet szynkę zachowano. Dlaczego tak i po co? Zupełnie oderwane od reszty fabuły.
Książka jest tak niespójna, że chociaż niektórym fragmentom dałabym mocne 5, tak innym 2 lub nawet 1. Ostatecznie bez oceny, za to z rozczarowaniem.