Istnieją na świecie dwie równoważne Potęgi: Szerń i Aler. Potęgi zdolne obdarzyć inteligencją dowolny gatunek, zmienić bieg czasu, a nawet tchnąć życie w przedmioty. I istnieją Bezmiary. Bezmiary, przed którymi te Potęgi drżą.
Spotkanie pirackiego kapitana Rapisa z kobietą schwytaną w osadzie garyjskich rybaków to tylko początek wielkiej historii. Historii, w której jeden akt przemocy zadecydował o życiu i śmierci tysięcy ludzi. Historii, w której nienawiść nierozerwalnie splata się z miłością, prawda z kłamstwem, a zdrada z lojalnością przekraczającą nawet granice śmierci.
Oto świat, w którym ludzie na wskroś uczciwi gniją w kopalniach, a kanalie robią błyskotliwe kariery. Świat, który nie zna pojęcia litości, bo też i nigdy jej nie doświadczył.
Północna granica była dla mnie rozczarowaniem, dlatego Króla Bezmiarów potraktowałem jako papierek lakmusowy dla Księgi Całości. Postanowiłem, że jeżeli mi się nie spodoba to nie będę próbował czytać kolejnych tomów. Po skończonej lekturze mogę stwierdzić jedno: trzeba tak było od razu!
Dziwi mnie, że Król Bezmiarów pisany był przed Północną granicą. Wydaje się bowiem kompletnie inną i dużo lepszą książką. Praktycznie wszystko to, co przeszkadzało mi w Północnej granicy, nie pojawia się w II tomie Księgi Całości. Król Bezmiarów to rozmach i poziom skomplikowania równy Grze o Tron. Jedynie początek książki jest chaotyczny i średnio dla mnie zrozumiały. Im dalej, tym cała historia stawała się bardziej rozbudowana, wciągająca i emocjonująca. Raladan stał się dla mnie postacią, której kibicowałem do końca. Tego zabrakło mi w Północnej granicy. Los żadnej z postaci mnie do końca nie obchodził. Miarą tego, jak zaangażowałem się w całą historię jest odczucie ulgi i zadowolenia po finale powieści.
Króla Bezmiarów czytałem dosyć długo. Ze względu na jego skomplikowaną fabułę. Autor ma tendencję do pisania w sposób następujący. Nowy rozdział nie kontynuuje bezpośrednio wątku z poprzedniego. Czytelnik zostaje wrzucony w wir nowej akcji, a dopiero w rozmowie dwóch postaci dowiadujemy się więcej o bieżącej sytuacji. Nie jest to dla mnie do końca komfortowe. Zmusza za to do uważnego czytania i składania w głowie faktów oraz zdarzeń. Nie czułem w żadnym momencie znużenia fabułą. Naprawdę miałem ochotę za każdym razem wracać do tej historii i zobaczyć jak autor pozakańcza poszczególne wątki.
Podsumowując polecam gorąco Króla Bezmiarów. To on powinien rozpoczynać Księgę Całości. Myślę, że stanowiłby większą zachętę do lektury niż Północna granica. A być może to tylko moje odczucie i wielu czytelników woli tę pierwszą książkę? Mi zdecydowanie podoba się pisanie autora w wydaniu epickim, skomplikowanym i pełnym politycznych intryg.
Dobrze się stało, że to Północna granica stała się pierwszym tomem Szereru. Król Bezmiarów mógłby wyprowadzić nieuważnych czytelników na fałszywy bezmiar błędnych wrażeń - i pociągnąć na dno szuflady, gdzie cykl znalazłby swój Kres.
Niestety mam wrażenie, że pobawiłem się tu słowem bardziej niż śp. autor w Królu Bezmiarów. To, co zwróciło moją uwagę przy Północnej granicy i uznałem to za ciekawy anturaż wspomagający tempo opowiadanej historii, tu stało się epileptyczną epopeją, której rezultat uznaję za nieco rozczarowujący. Brzmi mgliście i bez większego sensu? To zupełnie jak przedmiotowy tytuł!
Rzekomo mamy tu do czynienia z powieścią marynistyczną - ale poza sporadycznymi potyczkami okrętów, o których szybko zapomniałem, drewniane skorupy pływające po przestworzach mórz są tu tylko ledwie nakreśloną scenografią. Trochę jest też zaginionych skarbów, ale . Napotkany przypadkiem stary pirat to chyba najbardziej piracki motyw tej powieści, której w życiu nie nazwałbym piracką. Jeśli ktoś nie lubi zbytnio mórz - bez obaw, tu są tylko płaską scenografią. To w pierwszej kolejności nadmorska Moda na Sukces - walka kilku bliskich sobie osób, z których każda skrywa pewną tajemnicę. Niestety nie wszystkie one znajdują wyjaśnienie. Nie wiem co dzieje się z . Szybko ucięta jest też kwestia (pun intended) czy kapitana Varda . Zakończenie tych wątków, o ile następuje, jest ledwie zauważalne i brakuje tzw. payoffu. Również kwestia zostaje ucięta jak w nieszczęsnych Lwach Al-Rassanu. Boli mnie porównanie do tamtego tytułu, ale wydaje mi się trafne - mimo obniżenia oczekiwań i tak jestem trochę zawiedziony (dzięki Gancu za ostrzeżenie). Być może dało się to docenić trzydzieści lat temu, ale darujcie mi, że urodziłem się zbyt późno - Abercrombie opisał tematykę militarno-polityczną o niebo lepiej - mam tu na myśli zwłaszcza Epokę obłędu (Szczypta nienawiści, Kłopotliwy pokój, Mądrość tłumu) więc siłą rzeczy, mimowolnie, porównywałem Kresa do Joe.
W gruncie rzeczy powtórzę zarzuty, które wytoczyłem względem Północnej granicy - bezosobowość drugiego i trzeciego garnituru postaci, pustka świata, przesadna rozlazłość ekspozycji. Dwa pierwsze argumenty tracą na sile przez obszerność powieści - drugi tom jest dwukrotnie dłuższy niż pierwszy, więc i więcej udało się zmieścić. Więcej jest też światotwórstwa - nie wiem czy to taki światowy poziom, bo przydługie rozmowy bohaterów o naturze świata niby to wynikają z ich potrzeb, ale z drugiej strony można było tego całkowicie uniknąć. Rozprawy o rubinach, pasmach i przedmiotach służą za wyjaśnienie motywacji postaci, którym brakuje podmiotowości. Pojawia się ona, i owszem, ale po okresach samodzielności na scenę wkracza zamysł autora i sterowanie spoza kadru. Większa objętość prowadzi również do zwiększenia liczby dialogów - a te, niech mnie kule biją, przyprawiają o zgrzytanie zębów. W najlepszych momentach są przeciętne - w najgorszych bolą i wołają o pomstę do nieba. Pierwsze skrzypce gra natomiast rozłażąca się intryga, o której już wspomniałem, że skupia się na rodzinie - parę razy kojarzył mi się Pedro Pascal i jego sieroty, raz Geralt i Ciri. Niebezpodstawnie, jak sądzę. Czemu rozłażąca? Bo Kres rozpoczął wiele wątków, przeplatał je, nie wszystkie skończył - jak wskazałem wyżej. Król nadal działa jako samostojka, ale i tak czuć, że jest częścią czegoś większego - czegoś, co nie wypełnia złożonych obietnic (Raladan, sic!). Niezamierzenie (?) wkradł się chaos, który nie daje ukojenia. To nie tak, że jest źle czy dobrze - jest trochę nijak. Koniec Północnej granicy przyniósł mi satysfakcję, koniec Króla nie dał mi nic.
Wiążę ogromne nadzieje z faktem, że Król Bezmiarów jest najstarszą powieścią w dorobku autora i liczę, że przez kolejne lata poprawił warsztat. Pozwoliło mi to natomiast zorientować się skąd już przy Północnej granicy pojawiło się u mnie wrażenie starodawności i murszałości - to powiatowa teatralność akcji wzmocniona ubogą scenografią. Świat nie żyje sam z siebie - został powołany czysto funkcyjnie i umiera schodząc z pola widzenia. Wiem już, że to subiektywne odczucie, intermedialne, bo podobnie odczuwam książki, filmy czy gry - Kres jak na razie też nie pozwolił mi zanurzyć się w świecie, oglądam je na wybrzuszonym ekranie starego kineskopu, chłonąc jak Czterech pancernych, ale nie wierząc, że to się wydarzyło naprawdę. To tylko jakaś Grombelardzka legenda.
W niewyjaśniony dla mnie sposób "Król Bezmiarów" okazał się jednocześnie zbyt długi i zbyt krótki, bym mogła cieszyć się opowieścią. To, co zdecydowanie podobało mi się bardziej w porównaniu do "Północnej Granicy", to większa ilość informacji o świecie. Wszystkie wątki eksplorujące Szerń, Szerer i pasma były dla mnie ciekawe, podobnie jak większość momentów, gdy zapoznawałam się z kulturą garyjską i armektańską. Mimo że świat wciąż wydaje się być płaski i żyć tylko w momencie, gdy patrzymy na niego przez oczy bohatera, zaciekawił mnie zamysł, na którym powstała Szerń i jej pasma.
To, co o wiele bardziej mnie zawiodło, były postaci. Pocieszam się tym, że jest to pierwsza (chronologicznie pwostająca) powieść w świecie Księgi Całości i faktycznie widać poprawę w "Północnej Granicy". Nie chcę jednak pominąć tego, że postaci w "Królu" są jednowymiarowe, często zbudowane wokół jednej cechy charakteru i wyglądu/funkcji społecznej. Najgorzej moim zdaniem wypadły postaci kobiece, które zdawały się składać z dwóch cech, wybranych z puli trzech: szaleństwo, wyuzdanie, egoizm. Postaci w trakcie powieści również niewiele się rozwijają, będąc raczej wymówką do pokazania czytelnikom jakichś wydarzeń lub udzielenia informacji, niż samodzielnymi bytami żyjącymi w otaczającym ich świecie. Podobnie, jak w "Północnej Granicy" tknęło mnie przywiązanie do powracania w opisach do jednej cechy wyglądu kobiet. Tym razem sprawa dotyczyła bliźniaczek, głównie Lereny, a dokładniej rzecz ujmując, wielkości ich piersi. Choć z trudem przywołuję z pamięci ich imiona, z pewnością nie zapomnę, jak hojnie były wyposażone przez naturę. Zaufaj mi, ta informacja ma kluczowe znaczenie fabularne... Tyle tylko, że nie.
Przez całą drugą część książki, stawiając linię gdzieś w momencie odnalezienia skarbu Rapisa, zastanawiałam się po co właściwie otrzymuję pewne informacje. . Odnoszę wrażenie, że gdyby ta historia została lepiej zredagowana, lub podzielona na dwie książki, całość wydarzeń nie zlewałaby się tak bardzo i pojawiałoby się o wiele mniej pytań o celowość niektórych zdarzeń.
Mam silnie mieszane uczucia. Obszerne opisy podróży, świata lub ruchów wojsk, przeplatane intrygą rodzinną Rapisa z Raladanem w roli głównej, okazjonalnie przerywane wyjatkowo brutalnymi i graficznymi opisami walk lub morderstw wydawałyby się przepisem na coś emocjonującego. Niestety wypadło to po prostu nijako, zbyt dużo na raz, a jednocześnie zbyt mało treściwie. Po kolejne tomy Księgi Całości z pewnością sięgnę, ale najpierw potrzebuję przerwy, by dojść do tego, co właściwie myślę o tym uniwersum.
Kolejne przedstawienie fascynująco zbudowanego świata, oderwane od pierwszego tomu, osadzone w totalnie innej części świata. I jak pierwsza część była teaserem dla świata, tak Król Bezmiarów przedstawia świat dużo dogłębniej, wgryza się w marynarskie życie i tworzy kilka interesujących postaci.
Niestety, rozwój historii i postaci zapina wrotki z silniczkiem w ostatniej części książki, która zaczyna się od skoku w czasie, ogromnego dumpu informacji, a następnie robi przygotowanie pod kolejne infodumpy i skoki w czasie, a z bohaterami przebywamy za rzadko, śledząc ich rozwój jakby byli rybkami w akwarium autora a zbyt rzadko będąc z nimi w ważnych momentach. Jest to niezgrabne i mam wrażenie że autorowi brakło miejsca w książce na historię z takim rozmachem z jakim jest zaplanowana.
Na osobne wspomnienie zasługuje wątek "modonasukcesowy", mam wrażenie że ma być osią wielu wydarzeń, ale według mnie nie dowozi do końca, kręci się w kółko niepotrzebnie i chyba bez większego znaczenia.
Nadal, mocne 3,5/5. Fajny świat, kilka znakomitych postaci pierwszo- i drugoplanowych (Raladan TOP). Zbyt przyspieszona ostatnia część książki obniża mocno.
„Król Bezmiarów” to druga część „Księgi Całości”, lecz ja czytałem ją dopiero po obydwu częściach „Grombelardzkiej legendy”, czyli po tomie trzecim i czwartym. I cieszę się z tego, ale o powodach wspomnę potem. Po okładce i opisie spodziewałem się, że będzie to przygodowa historia o przygodach awanturniczego kapitana statku pirackiego. Początkowo właśnie na to się zapowiadała, lecz z czasem fabuła zaczęła mnie zaskakiwać, przez co pierwsza część powieści była dla mnie nieco dziwna, przez kolejne zmiany. Z czasem jednak wciągnąłem się w książkę, a fabuła coraz bardziej mi się podobała. Nie spodziewałem się jednak tylu intryg i działań na lądzie. Zabrakło mi trochę wielkich bitew morskich, których było w toku akcji niewiele.
Ciężko wyróżnić głównego bohatera tej powieści, więc łatwiej stwierdzić, że jest ich cała grupa. Większość postaci jest ciekawa, choć niekoniecznie można je lubić. Co ważne i typowe dla Feliksa W. Kresa, bohaterowie nie są czarno-biali. Każdy ma w sobie dobro i zło, nie ma ludzi krystalicznie czystych, jak i typowych czarnych charakterów. Każda z postaci ma swoje zalety i wady, nawet jeśli bliżej jej do pozytywnego charakteru, to ma na swoim koncie niecne uczynki. Co do fabuły, ciężko mi o niej pisać. Jest bardzo dynamiczna, ale i skomplikowana. Tak naprawdę co rozdział może zmienić się wątek lub punkt widzenia, przez co czasem można się pogubić. W dalszych częściach tekstu wszystko się jednak wyjaśnia i całość nabiera sensu.
Na koniec chcę wyjaśnić, dlaczego cieszę się, że czytałem tom drugi po części trzeciej i czwartej. Otóż, w toku fabuły pojawiają się nawiązania do postaci z „Grombelardzkiej legendy”, które bardzo przypadły mi do gustu, dzięki temu, że znałem bohaterów, których dotyczyły. Podobały mi się także nawiązania do realnego świata, których kilka wyłapałem, na przykład do polskich powstań narodowych czy Leonarda da Vinci.
Mam nadzieję, że autor w tym cyklu wróci, bądź przynajmniej wspomni o wątkach czy postaciach z „Króla Bezmiarów”, gdyż uważam, że można jeszcze coś dodać o ich przyszłości. Jestem ciekaw kolejnych tomów, gdyż „Księga Całości” stopniowo pnie się w górę w rankingu moich ulubionych serii fantasy.
Więcej recenzji znajdziecie na Instagramie @chomiczkowe.recenzje
Po ciekawej, będącej dobrze napisaną military fantasy Północnej granicy, o której pisałam już jakiś czas temu tutaj, zdecydowałam się kontynuować swoją przygodę z Księgą Całości. Sięgając po tom drugi, czyli Króla Bezmiarów, miałam naprawdę spore oczekiwania... I, cholera, nie zawiodłam się.
Bezmiary to morza, które opływają Szerń i Aler. Nikt jeszcze nie dotarł do ich kresów, a po ich wodach grasowało mnóstwo pirackich legend. Takich, jak kapitan Rapis, budzący grozę we wszystkich samym brzmieniem swojego imienia. Gdy jednak napotyka wśród porwanych niewolników kobietę, która przypomina jak dwie krople wody jego ukochaną, jego świat się wali. Raladan, pilot, który pływa wraz z Demonem Walki po Bezmiarach, trafia w sam środek wydarzeń tak poplątanych i zagmatwanych, że wprost nie sposób rozróżnić, co w tym wszystkim jest prawdą, a co kłamstwem.
Gdy zaczęłam czytać Króla Bezmiarów, w pierwszej chwili zwątpiłam, czy to aby na pewno dalszy ciąg historii poznanej w Północnej granicy. Z pogranicza Armektu i Aleru trafiamy na opływające kontynent morza, na pokład statku kapitana Rapisa. Nie da się ukryć, że tak gwałtowna zmiana miejsca akcji potrafi skołować czytelnika i wprowadzić go w osłupienie, ale w trakcie rozwoju fabuły szybko się o tym zapomina.
Książka lepsza niż pierwszy tom. Słyszałem, że miał być marinistyczny i bałem się że cała książka taka będzie. Na szczęście sam wątek morski to z 20 procent książki. Niestety problem z prozą pana Kresa polega na tym, że bardzo chaotycznie prowadzi swoją narrację. Wrzuca bohaterów znikąd, bez żadnego podbudowania, nie tłumaczy skąd ani po co, równolegle prowadzone perspektywy także nie wypadają zbyt dobrze, bo wprowadzają dodatkowy chaos. Szczególnie przy końcu staje się to problemem, autor rzuca kolejne wydarzenia które nie są bezpośrednio powiązane ze sobą ciągiem przyczynowo-skutkowym - w jednym momencie widzimy jakieś wydarzenie, a w drugim jego skutki, ale skutki te wywołane były jeszcze przez inne wydarzenia, które nie są przedstawione i mamy się ich niejako domyślić. Sam świat jest ciekawy, ale w tym tomie dostajemy zaledwie garstkę informacji i to jeszcze w formie dialogu z jakimś gościem uznawanym za wiedzącego więcej niż inni. Na plus mogę zaliczyć to, że dużo się dzieje, postaci nie są tak naburmuszone jak w pierwszej części.
Po pierwszej książce w cyklu wydającej się być zaledwie namiastką, wstępem do historii rozgrywającej się na kontynencie Szereru, jesteśmy rzuceni ku Bezmiarom... Niczym "Żywostatki" Hobb'owe, akcja zostaje przerzucona niemalże na drugą stronę "znanego świata", ku Garze, Agarom i niezbadanie bezkresnym wodom Bezmiarów. Wszelkie nici fabularne z "Północnej Granicy" są po prosto "zapomniane", bohaterowie są zupełnie inni... Tu na wyspach, falach i okrętach życie jest zgoła inne niż na dalekiej północy graniczącej z ziemiami kontrolowanymi przez Alerów. Kupcy handlują, piraci rabują, strażnicy pilnują porządku... a niezwykli piraci zdobywają sławę i bogactwo na wodach otaczających kontynent. Największą sławą cieszy się tam kapitan Rapis, zwany Demonem, armektańczyk, który pokochał Garyjkę, stracił wszystko i rzucił się w odmęty korsarskiego życia wilka morskiego. Bohater ów maluje "początek" niniejszej książki i tworzy spoiwo losów kolejnych wprowadzanych przez Kresa postaci, w szczególności napotkanej młodej kobiety o rysach twarzy nieco przypominających dawną miłość pirata oraz pilota trzymającego ster okrętu Rapisa. O ile w pierwszej książce cyklu postaci wydawały się proste a fabuła wyglądała na zakutą w ramy typowego przygodowego udanego wyrywku z życia żołdaka przygranicznego, tu postaci są głębsze - mają ciekawsze charaktery, tajemnice, powody by działać w ten czy inny sposób. Choć nadal otrzymujemy zgoła ograniczoną paletę postaci (głównych protagonistów fabuły wyliczyć można na palcach jednej dłoni), to teraz są one ciekawsze i lepiej zbudowane, i oczywiście wiarygodniejsze od płaskich żołnierzy z północy. Kres odkrywa przed czytelnikiem parę zagadek swego uniwersum, poznajemy parę istotnych faktów opisujących Szerń i jej związek ze znanym światem, jednakże czyni to powoli, pozwalając przygodowemu klimatowi odrobinę przywodzącemu na myśl "Piratów z Karaibów" wziąć górę nad fantastycznymi i nieopisywalnymi oraz niewyjaśnionymi aspektami, których większość czytelników fantasy oczekuje od swych lektur. Choć lwia część książki obfituje w zdarzenia o różnej wadze dla fabuły, to prawdziwa wyczekiwana akcja ma miejsce dopiero w ostatnich około 20% treści... Niestety jest tu także mocno "skompresowana" - gdy rewolta wyspiarzy jest planowana i współkreślona przez akcje bohaterów przez ponad pół książki, same powstanie wydaje się być potraktowane po macoszemu - parę stron i tyle co z powstania czytelnik otrzymuje. W zamian Kres rzuca czytelnikowi może nie ochłap ale magiczny smaczek wyjaśniający to i owo... Mimo wszystko wydaje się, jakby autor planował dłuższą powieść, starannie choć z przeskokami czasowymi rysując świat i jego mieszkańców z garyjskiej prowincji, po czym spojrzawszy na zegarek i kalendarz uświadomił sobie, że do oddania czystopisu do wydawcy zostało parę dni. Przez to ta część fabuły, którą wielu chciałoby poznać jeszcze bardziej niż tą przedstawioną w książce, jest po prostu zbytnio skrócona. Wątki fabularne jednakże są ładnie złożone i zamknięte, pozostawiając jednak parę nici, do których autor może sięgać w dalszych tomach cyklu. Jest to także pierwsza książka cyklu, w której niejako nazwa cyklu jest podana wprost - wpleciona w rozważania tajemniczego grajka i żyjącego na odludziu w otoczeniu iście fantastycznych istot filozofa-badacza Szerni. Wielki plus konstrukcji bohaterów, drobne twisty fabularne, parę niezapowiedzianych "tego się nie spodziewałem" momentów czyni z książki tej, pomimo tej skondensowanej akcji u końca tomu, bardzo dobrą lekturę bez wątpienia należycie umieszczoną w kanonie polskiej literatury fantasy. Lekturę, którą z pewnością mógłbym polecić ogromnej liczbie czytelników - bez dwóch zdań, tym bardziej że nie trzeba znać pierwszego słabszego tomu by cieszyć się historią "Króla Bezmiarów", choć może lepszym tytułem byłby tu książę?...
Pierwsza odsłona Księgi Całości polskiego pisarza fantasy Feliksa W. Kresa pozwoliła mi „liznąć” trochę surowego świata Szereru i Aleru oraz nastroiła mnie pozytywnie do dalszej współpracy, która tym razem przybrała imię Król bezmiarów. :)
Bezmiary… "Istnieją na świecie dwie równoważne Potęgi: Szerń i Aler. Potęgi zdolne obdarzyć inteligencją dowolny gatunek, zmienić bieg czasu, a nawet tchnąć życie w przedmioty. I istnieją Bezmiary. Bezmiary, przed którymi te Potęgi drżą. Spotkanie pirackiego kapitana Rapisa z kobietą schwytaną w osadzie garyjskich rybaków to tylko początek wielkiej historii. Historii, w której jeden akt przemocy zadecydował o życiu i śmierci tysięcy ludzi. Historii, w której nienawiść nierozerwalnie splata się z miłością, prawda z kłamstwem, a zdrada z lojalnością przekraczającą nawet granice śmierci.
Oto świat, w którym ludzie na wskroś uczciwi gniją w kopalniach, a kanalie robią błyskotliwe kariery. Świat, który nie zna pojęcia litości, bo też i nigdy jej nie doświadczył.
Przychodzi czas zapłaty. Garra spłynie krwią."
Dalekie południe, piraci i Rubin-Geerkoto. No powiem Wam, po prostu miodzio. :D
Od pierwszej strony wydaje się, że to będzie taka sobie nieskomplikowana, wręcz przyjemna marynistyczna historyjka z piratami i skarbem w tle. Jednak to tylko pozory. Gdyż z każdą „przerzuconą” stroną wychodzą na jaw nowe fakty, na pokład wypełzają mroczne tajemnice, a atmosfera robi się ciężka od niedopowiedzeń.
Sami bohaterowie zaś to Crème de la Crème tej powieści. Nie są jednoznaczne dobrzy ani źli. Zaliczają różne wpadki, a ich niecne uczynki mogłyby zapisać się w annałach najbardziej podstępnych i zdradliwych zachowań. Mimo tej całej, mrocznej otoczki Ci sami bohaterowie, mają w sobie również ogromne pokłady dobra, które uwidaczniają się w najmniej oczekiwanym momencie. Dzięki czemu pokazują, że są po prostu ludźmi, z całym bagażem marzeń, pragnień i innych miłostek.
No i jeszcze kilka słów o akcji, bo przy pierwszym tomie ponarzekałam trochę na brak kompresji i nadmierne przegadanie.
W przypadku Króla bezmiarów, który liczy sobie trochę ponad 700 stron, autorowi udało się zachować zdrowy balans i dynamizm akcji dzięki ograniczeniu opisów. Nie myślcie jednak, że ten zabieg ograniczył poznawanie świata. Wręcz przeciwnie. Odkrywamy jego nowe zakątki oraz poznajemy owiane tajemnicami przedmioty, nie dzięki przedłużonym opisom, a dobrze skrojonym dialogom.
Dlatego jeżeli macie ochotę na kawał dobrej fantastyki, to koniecznie zwróćcie swe oblicze w kierunku Króla bezmiarów Feliksa W. Kresa. Będzie to zapewne jedna z lepszych fantastycznych książek jakie spotkacie na swojej drodze.
Bardzo, bardzo dobre. Nie wiem, co ma w sobie Kres, ale jego styl nieodmiennie mnie pochłaniają. Jest lekko mrocznie, momentami bardzo brutalnie, ale nie miałem nigdy odczucia (jak to bywało u Sapkowskiego), że 'zło' świata jest wciśnięte na siłę. Do tego dochodzi oryginalny świat, w którym jeszcze sporo do odkrycia zostało, oraz ciekawi bohaterowie. Jedyne co mogę zapisać in minus to to, że autor chyba w pewnym momencie przesadził z woltami związanymi z trzema głównymi bohaterkami. A poza tym Raladan to boss.
Nowy obszar świata Szerni i Szereru. Więcej postaci, magiczne przedmioty, wciągnęło mimo, że nie wiem jeszcze, jaki jest cel bohaterów i do czego to wszystko doprowadzi. Ale czyta się lepiej niż część 1, ciekawe koncepty i ciekawe postaci. Plus trochę intro do świata.
Klasyka fantastyki, z tym że na okręcie pirackim. Magii niewiele, za to dużo noży, tasaków. Z poprzednimi tomami łączy ją tylko geografia oraz Szerń i Aler. Takie Morza Wszeteczne Mortki skrzyżowane z Opowieściami z Meekhanu Wagnera. Bardzo przyjemne
"Król bezmiarów" to dla mnie powieść trudna do oceny: ogromnie doceniam pomysł na świat, a losy bohaterów były niezwykle zaskakujące w tej pirackiej fantastyce; z drugiej jednak strony zupełnie mnie ta historia nie porwała. A przy takiej objętości robi się to problematyczne, bo całość raczej mnie nużyła, a czasem wręcz irytowała - odnosiłam wrażenie, że całe budowane napięcie było ucinane, by rozpocząć kolejną część, kręcącą się na pierwszym planie wokół innego bohatera. W ten sposób większość postaci była mi zupełnie obojętna - a odkrywanie kolejnych tajemnicy świata Szereru to za mało, kiedy zupełnie nie obchodzą nas losy postaci. Wciągnięcia się nie ułatwia także wkradający się w niektórych momentach chaos, kiedy nie wiadomo, co się dzieje, a historia jest zbędnie gmatwana. A mimo to, że "Król bezmiarów" na półkę moich ulubieńców nie trafi, to Autorowi ponownie udało się zainteresować mnie na tyle światem, skrywającym jeszcze tak wiele do odkrycia, że z przyjemnością sięgnę po kolejny tom i nową przygodę.
Zacznę od plusów, czyli rozbudowywania świata Szereru i pirackich klimatów. To właśnie w tych fragmentach "Król bezmiarów" miał całą moją uwagę: gdy zagłębialiśmy się w kolejne rejony, poznawaliśmy prawa rządzące tym światem i niezwykłą magię - a także kiedy wyruszaliśmy na poszukiwanie skarbów!
Niestety zostaje to przygniecione ciężarem poplątanych wątków, suchych dialogów, zwyczajnie zbyt dużą ilości postaci - a także wspomnianego braku zaangażowania w ich losy. Początek zaczyna się bardzo brutalnie i może być pierwszym testem wytrzymałości przy czytaniu tej powieści. Pojawia się w nim kiedyś dość popularny w fantastyce wątek "formowania" twardych bohaterek poprzez niewyobrażalną przemoc wobec nich. I kiedy nasza bohaterka ma szansę, by stać się kluczową postacią, napędzającą akcję - następuje koniec części pierwszej; odbiera to w pewien sposób satysfakcję, którą można czerpać z jej przemiany - z kibicowania jej, by pokazała wszystkim swą siłę. W następnych częściach poznajemy kolejne bohaterki, które mają naprawdę zaskakujące zdolności i potencjał, by wstrząsnąć historią. Jednak tylko pozornie są "gwiazdami" tej powieści - ostatecznie są w dużej mierze sprowadzone do roli pewnego rodzaju obiektów, magicznych artefaktów, a głównym bohaterem "Króla bezmiarów" zdaje się być ktoś inny, ciągle będący jakby na drugim planie. Kobiece postacie, które miały być wielowymiarowe i złożone ostatecznie takie nie są - brakuje im głębszych motywacji i różnorodnych cech. I choć są nietypowe, mają w sobie wiele z antybohaterek, to ostatecznie wypadają dość papierowo. Jeśli chodzi o bohaterów to całość ratuje Raladan i Vard, ale tak jak wspominałam, pozostają niejako na drugim planie, a to za mało. Rozumiem, że wodzenie nas za nos o kim rzeczywiście jest ta historia miało być ciekawym zabiegiem, ale ostatecznie wywołało wspomniane zobojętnienie, co do losów bohaterów.
I to jest największym zarzutem wobec tej powieści: materiału było tutaj na trzy tomy; a w każdym z nich mogłaby w pełni wybrzmieć historia wpierw jednookiej piratki, później niezwykłych bliźniaczek, a ostatecznie Raladana. Zamiast tego otrzymujemy poszczególne części, które nie dają uczucia satysfakcji, a ostatecznie zwyczajnie nużą. "Król bezmiarów" to powieść, która ciągle się zmienia, testuje nasze oczekiwania - a nie każdemu przypadnie to do gustu. Na początku wydaje się być powieścią awanturniczą o szalonym piracie i jego córkach, by ostatecznie stać się zupełnie inną historią.
Piszę to z ciężkim sercem, bo powieść zawiera w sobie wiele oryginalnych rozwiązań fabularnych, a świat Szereru jest niezwykle przemyślany i pomysłowy. Jednak ciągłe zmiany nastroju powieści i bohaterów, nierównomierne rozłożenie scen dynamicznych i wolniejszych, wrzucane co jakiś czas szokujące sceny przemocy - a przy śmierć niektórych bohaterów, która w ogóle nie wywołuje emocji - składa się na mało przyjemne odczucia podczas czytania. Wiele elementów tej powieści można docenić, ale podczas samego czytania powieść się dłuży niczym długa morska przeprawa.
Zawodu część dalsza - czyli drugi tom księgi całości. W tym oto tomie akcja przenosi się na wodę, gdzie demon walki - legendarny pirat o imieniu Rapis pewnego razu spotyka swoją (o czym nie wie) córkę - Ridarete. W kajucie dochodzi między nimi do kłótni, w wyniku której zostaje ona uderzona, a następnie zgwałcona. Chwilę po tym zdarzeniu Rapis zostaje zabity, jednak Ridareta zachodzi w krótko trwającą ciążę, po czym rodzi dwie córki - Lerene i Riolate. Jest więc jednocześnie zarówno ich matką jak i siostrą. Dziewczynki w anomalny sposób strasznie szybko dorastają, stając się w zaledwie kilka lat rówieśniczkami Ridarety. Każda z trzech sióstr chce pozbyć się innych, nieustannie walcząc o wpływy, aż w pewnym momencie jedna z nich zostaje pojmana i zabita przez drugą... ale właśnie, zabita? Jak się okazuje wszystkie trzy siostry są nieśmiertelne, ponieważ są one odłamkami magicznego rubinu. W międzyczasie są również pokazane losy innych przewijających się postaci, jednakże w większości nie mają one wyjaśnień, więc są otwartą furtką na kolejne części.
Moje przemyślenia - Książka jest napisana w niesamowicie chaotyczny sposób, przez co wielokrotnie trzeba się cofać do danych momentów aby zrozumieć zachowania lub czyny bohaterów. Przez 2/3 książki błądzimy niczym zagubione dzieci, zastanawiając się co, jak, gdzie i dlaczego? A dopiero pod koniec dostajemy wytłumaczenie i to właśnie ta końcówka staje się ciekawym zachęceniem do sięgnięcia po kolejne tomy. Bohaterowie są nijacy, jest ich całe mnóstwo i większość jest na tyle mdła, że trudno ich zapamiętać, a co dopiero polubić którąś z postaci - zresztą nie warto, gdyż zapewne i tak za chwilę zginie.
Jest to wyjątkowo słaba pozycja i gdyby nie pozytywne komentarze o całości serii, już bym ją porzucił. 30 lat temu fantastyka może była na innym poziomie i ten tytuł był czymś nowym i porywającym, jednak w tym czasie zdążyło się pojawić wiele o niebo lepszych dzieł innych autorów. Moja ocena to 2,5 ⭐ z czego to 0,5 jest podbite tylko dzięki zakończeniu.
Po kolejne tytuły sięgnę, gdyż chcę mieć swoją własną opinię o wszystkich tomach księgi całości, jednakże patrząc na dwa pierwsze, nie będę mieć do nich zbyt dużych oczekiwań.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Ta książka jest dziwniejsza, a jednocześnie lepsza niż Północna granica (choć akurat została mi źle zareklamowana). Natomiast ta książka jest o tym samym świecie, ale zamiast północnej granicy Imperium mamy południowe rubieże, a raczej — morza — Bezmiary.
Zaczynamy na statku naszego typowego legendarnego pirata, typu czarnobrody. I cały czas siedzimy na morzu i okolicach, choć perspektywa skacze. Zmiana lokalizacji rozwija świat, ale perspektyw — pogłębia. W dodatku prawa tego świata przestają być dziwnym gimmiciem niby obok, ale realnie daleko, a czymś niepokojącym, namacalnym idącym wręcz w weird fiction.
No i dowiadujemy się tutaj, czym jest księga całości. Trochę sama jej idea, a raczej przedstawienie nie pasowało. Jestem w stanie zrozumieć rozwinięcie dziedzin lub przedmiotów niecharakterystycznych dla danej stylistyki, ale pojęcia. Użyto pojęć, które wybiły mnie niestety z immersji. Choć to było chyba jedno słowo lub określenie to wystarczyło. Specjalnie też nie opisuje słowa lub dziedziny, bo to spoiler, a samo przedstawienie, czym jest Księga Całości (nie jako seria), była fajnym momentem. Nie chce go nikomu odbierać.
Czy polecałbym czytać Króla Bezmiarów niezależnie od Północnej granicy albo przed? Chyba jednak Północna granica jest bardziej basicowa i jest płynniejszym wprowadzeniem w świat. Człowiek nie musi wiedzieć wszystkiego. A to, co chce wiedzieć, z umiarem, dostanie tutaj. No i te niepokojące rzeczy nie oszczędzają.
Kresopad stacja nr 2. Widać, że książka była pisana przed Północną Granicą. Autor daje dużo informacji o świecie. Niestety jest to bardzo chaotyczne, skomplikowane. Raz sobie zaprzecza by potem to odwrócić, ale ma to uzasadnienie fabularne. Co do fabuły to mi przypadła do gustu, jeśli przyjmę fakt, że szanse na jej zaistnienie oceniam oceniam niżej niż bycie postrzelonym przez ciułałę. Tutaj takie są kombinację między bohaterami, że można się mocno pogubić. KTO JEST SYNEM KOGO WKOŃCU?! Książkę ratuje styl autora dzięki, któremu się płynie przez książkę jak bohaterowie przez Bezmiary, czyli nieskończone oceany, morza itp. Z bohaterami nie jest tak kolorowo jak w pierwszej części cyklu. Tam wszystkich polubiłem. Tutaj no już jest znacznie mniej bo tylko dwoje bohaterów z okładki..... no może jeszcze jedną, ale to musicie odkryć sami. Polecam każdemu, chyba że jesteście wrażliwi kiedy inni bohaterowie są okrutnie krzywdzeni to wtedy nie.
Król Bezmiarów mimo iż bardziej chaotyczy, zaskoczył i w pełni zaintrygował mnie światem stworzonym przez Feliksa Kresa. Surowy i brutalny świat, początkowo jedynie intrygujący w ów książce został dużo bardziej rozbudowany i zyskał swoją głębię. Historia jest dużo bardziej ambitna niż ta przestawiona w "Północnej Granicy", jednakże jest dużo bardziej chaotyczna i momentami czułem się po prostuje zagubiony. Styl autora przemawia do mnie, tak jak tworzone przez niego postacie. W książkach Kresa jednakże dalej brakuje mi pewnej spójności i ciągłości fabuły na przestrzeni jednego tomu. Z tego powodu znów ocena 3.5/5 ⭐
"(...) Szeń nie potrzebuje żadnych Formuł. Ale powiedziała: "Niech wam będzie". Prościej wytłumaczyć nie potrafię. Nic nie powiedziała, bo nie mówi; nic nie pomyślała, bo nie myśli, zadziałał tylko pewien mechanizm i doszło do Złamania Praw Całości."
Jedno fatalne w skutkach spotkanie... Jedna zła decyzja... Rzeka krwi zaczyna płynąć...
Drugi tom Księgi Całości przeznaczony jest głównie dla miłośników pirackich przygód, dworskich intryg i walki... Mnie osobiście fabuła kupiła 🍵📖📚🤓😁
Tak jak pierwsza część, była intrygująca ale kompletnie mnie nie porwała są zawartością.
Tak ta część była o wiele lepsza, ale nadal czułam się jak na sinusoidzie.
Czasem zabawna i porywająca, pełna akcji i ciekawych przemyśleń. A za chwilę czułam się wykopana z historii, narracja wręcz zwalniała do zbyt nużącej, a historia jakby się toczyła dla samego toczenia.
Jako pierwsze podejście do tego autora jest to zawiłe lecz ciekawe podejście do tematu związanego z literaturą fantastyczną. Nie jest to prosta lektura i mocno należy się wczytać aby nie wypaść z torów którymi jedziemy wraz z bohaterami i autorem, jestem ciekaw innych książek tego autora (:
Nie podeszło. Nawet nie chodzi o tą konkretną scenę z początku książki, po prostu nie przepadam za historiami o marynarzach i statkach. Opowieść nie dała mi nic co by mnie zainteresowało i zaciekawiło.