Według Polskiej Akademii Nauk niemal połowie z dwustu pięćdziesięciu pięciu średnich miast w Polsce grozi społeczno-ekonomiczna zapaść. Wyludnienie, upadający przemysł, bezrobocie, problemy mieszkaniowe, utrudniony dostęp do ochrony zdrowia, smog, układy polityczne, coraz starsi mieszkańcy.
Marek Szymaniak, autor książki Urobieni. Reportaże o pracy próbuje ustalić, co jest przyczyną tak fatalnej sytuacji, a o szczerą odpowiedź prosi tych, którym kryzys zagraża najbardziej. Podczas podróży po Polsce spotyka się z mieszkańcami i miejskimi aktywistami, rozmawia z samorządowcami, a oficjalne statystyki zestawia z rzeczywistością. Nie boi się stawiać trudnych pytań, nie ocenia, ale nie zadowala się też ogólnikowymi diagnozami oderwanymi od lokalnych problemów.
Szukając odpowiedzi uważnie wsłuchuje się w głosy tych, którzy wyjechali, jak również tych, którzy pomimo ciężkiej sytuacji postanowili zostać. Z reporterską wnikliwością opisuje zastaną rzeczywistość, tworząc realistyczny portret Polski mniejszych miast i ich mieszkańców.
Marek Szymaniak (ur. 1988) – dziennikarz i reporter. Publikował m.in. w Magazynie TVN24, „Dużym Formacie” i „Newsweek Polska”. Jest dwukrotnym finalistą konkursu stypendialnego Fundacji „Herodot” im. Ryszarda Kapuścińskiego oraz finalistą Nagrody „Newsweeka” im. Teresy Torańskiej.
Jako dziecko jednego z takich „miast zapaści” potwierdzam, że to wszystko napisane tutaj to prawda, co jednak nie robi z tej książki automatycznie dobrego reportażu. Większości z tych zjawisk doświadczyłem na własnej skórze, więc nie znalazłem tu tak naprawdę niczego nowego, a analizy są raczej płytkie i niepogłębione. Napisano w ostatnich latach kilka innych książek, które bardziej rozwijają tematy, które w „Zapaści” są jedynie zasygnalizowane. Raczej dla osób, które wcześniej nie czytały niczego w podobnym temacie lub pochodzących z większych miast, dla których opisywane problemy są obce.
Co tu dużo mówić - kolejny świetny, ale dojmująco smutny, reportaż Marka Szymaniaka. Zjawisko zapaści nie jest mi obce, bo sama pochodzę z małego miasta i podobnie jak autor oraz wielu jego rozmówców wyjechałam na studia i już zostałam. Prawdą jest co pisze Szymaniak - młodzi ludzie wyjeżdżają, bo w małych miastach nie ma dla nich perspektyw. To się zgadza. W moim rodzinnym mieście dominują głównie apteki, sklepy spożywcze, fryzjerzy i kosmetyczki, a inną pracę można dostać jedynie po znajomości. Podobnie jest, jeśli chodzi o rozrywkę. Po prostu nie ma gdzie wyjść, żeby spotkać się z kimś na kawę, nie mówiąc już, że do kina trzeba wyprawić się do innego miasta. Taka nasza małomiasteczkowa rzeczywistość. Chyba jeszcze żaden reportaż nie był mi tak bliski...
Pewne książki od momentu swojego wydania stają się modne. Każdy je czyta, a od zdjęć ich okładek w social mediach jest prawdziwe zatrzęsienie. Tak rzecz ma się z reportażem Marka Szymaniaka "Zapaść", od której zaroiło się na instagramie. Oczywiście dominują głosy zachwytu. Poczynając od rozpływów nad sprawnością pióra autora po aplauz wyrażony nad realistycznym i drobiazgowym oddaniem szarej rzeczywistości polskiej prowincji.
Oczywiście ja tego zachwytu nie podzielam. Czemu? Powodów jest parę.
Po pierwsze ten reportaż, jak na tematykę, jaką porusza jest zbyt krótki i zbyt pobieżny. Przez co autor problemy polskie prowincji ogranicza do zaledwie kilku, niezbyt dokładnie opisanych zagadnień. Przy czym sposób, w jaki to opisuje, sprawia, że te wady urastają do rangi monstrualnego potwora, z którym nic nie da się zrobić. Przy czym nie próbuje nawet ukazać tego, co się na tej prowincji w przeciągu ostatnich lat zmieniło na lepsze, lub co lepsze już było. Rozumiem, że autor chciał się po prostu skupić na tej ciemnej stronie polskich miasteczek. Jednakże osobiście za takimi jednostronnymi opisami nie przepadam.
Po drugie ten reportaż jest po prostu nudny. Czytanie kilkunastu stron opisujących niezbyt wesołe perypetie pewnego zakładu przemysłowego do najciekawszych nie należy. Przy czym autor nie skąpi od szczegółów. Jest to tym bardziej niepotrzebne, że było to w tym reportażu całkowicie zbędne. Jak przebiegała ciężka droga od gospodarki centralnie sterowanej, do rynkowej każdy Polak wie. Tak, więc zadręczanie go drobiazgowym opisem tejże wędrówki jednego z zakładów w roku 2021 nie ma sensu, no, chyba że w reportażu dokładnie temu poświęconemu.
Po trzecie i według mnie najważniejsze, "Zapaść" wcale doskonale nie oddaje rzeczywistości polskich miasteczek. Marek Szymaniak skupił się w tym reportażu na zaledwie paru kwestiach, które tak naprawdę nie są tylko problemami prowincji, ale całej Polski. Poczynając od upadku przemysłu, przez smog, drogie mieszkania, kolesiostwo, betonozę, po nieudacznitwo elit rządzących, masową emigrację i zapaść służby zdrowia. Z czego według mnie, chociażby kwestia mieszkań na prowincji jest dużo mniej dotkliwa niż chociażby w Warszawie. Natomiast upadek wielu zakładów pracy w wyniku transformacji nie jest bieżącym problemem polskiej prowincji. To już jest definitywna przeszłość, która dla większości ludzi nie istnieje w codziennych rozmowach. Co za tym idzie poświęcanie tak dużej ilości miejsca temu zagadnieniu, uważam za niesłuszny i pokazujący w pewnym stopniu wsteczne spojrzenie na prowincję autora.
Po czwarte Marek Szymaniak świadomie czy też nieświadomie wpada w pewien bardzo nielubiany przeze mnie nurt w polskiej kulturze, czy dyskursie społecznym, zdominowanym przez warszawski punkt widzenia. Wedle, którego cywilizacja na ziemiach polskich zaczyna się i kończy na Warszawie(No i może paru innych miastach). Tymczasem reszta kraju to smród, brud, ubóstwo, patologia i ten straszny katolicki ciemnogród. Chyba w żadnym innym miejscu na ziemi nie powstaje tyle reportaży i powieści pokazujących prowincje swojego kraju od jak najgorszej(Często zmyślonej) strony. Do "Zapaści" ma się to tak, że autor wykreował świat, wedle którego najgorszymi kłopotami są już wcześnie przeze mnie wymienione smog, brak mieszkań(Przymus mieszkania z rodzicami), brak miliona sklepów i kawiarni w mieście, smog i nietolerancja(No bardzo warszawski punkt widzenia). I to w klimacie takiego przerażenie, że ta prowincja zdaje się być bardziej nie do życia niż Afryka Subsaharyjska . Tymczasem te problemy oczywiście istnieją, ale poza nimi istnieją znacznie bardziej ważkie wyzwania. I pomimo tego w polskich miasteczkach da się żyć i to często żyć znacznie lepiej niż na 1o metrach w Warszawie czy w innych dużych miastach.
Podsumowując, Szymaniak według mnie wcale nie ukazuje prawdziwego oblicza polskich miasteczek. Za to za pomocą ogólnopolskich problemów kreuje klimat, wedle którego na polskiej prowincji żyć się nie da. Jednak ten reportaż nie jest, tragicznie zły, bo mimo wszystko przybliża nam problemy ogólnopolskie z małomiasteczkowej perspektywy. I chyba, jako jedyny w dzisiejszej Polsce porusza problem wyludniania się małych i średnich miasteczek.
Ocena: 4 Wrażenia: Moje rodzinne miasto opisane w książce, normalnie puchłabym z dumy, gdyby nie to, że jest to książka o tych miejscowościach, w których po osiemnastej na rynku toczą się te wielkie kule z pustynnych dróg, ludzie nie mają pracy i pieniędzy, przedsiębiorstwa upadają, młodzi wyjeżdżają za pracą za granicę lub do stolycy. Szkoda, że na okładce nie znalazł się napis z muru na koszarach "jak żyć w moim mieście, gdzie wypłata 1200", bo bardzo pasuje. Dla kogo: Książka z Czarnego, no hej, bierzcie w ciemno.
Druga strona medalu z napisem "Przemiana ustrojowa w Polsce a.d. 1989", opowiadająca historię reform gospodarczych z lat 80-90 XX w. z perspektywy mieszkańców małych miast, oraz ich długofalowych skutków. Po lekturze łatwiej zrozumieć przyczyny obecnej sytuacji społeczno-politycznej. Jak to się kiedyś-kiedyś mówiło: historia magistra vitae est.
Marek Szymaniak w Zapaści… oddaje głos mieszkańcom polskich miast. Opowiadają o problemach swoich społeczności, wspominają czasy świetności, a także snują refleksje na temat obecnej i przyszłej sytuacji własnej i miejscowości. Książka ukazała się nakładem Wydawnictwa Czarne.
Małe miasta w Polsce starzeją się. Młodzi ludzie opuszczają je, by zdobyć wykształcenie lub znaleźć zatrudnienie. Szczególnie ten pierwszy proces można uznać za pozytywny i naturalny. Rzadkością jednak jest powrót w rodzinne strony po zakończeniu edukacji. Powód jest prosty – nie ma do czego wrócić. Brakuje pracy, szczególnie tej stabilnej. Układy i znajomości są tu bardziej potrzebne niż w większych ośrodkach. Więź z małą ojczyzną pozostaje żywa, jednakże nie jest w stanie zapewnić możliwości rozwoju zawodowego, a nierzadko podstawowych potrzeb życiowych, takich jak dostęp do opieki zdrowotnej.
W książce opisane są także przykłady miast, których lata świetności opierały się na lokalnych zakładach przemysłowych. Ich upadłość zmieniła w krajobrazie tych miejsc wszystko. Tych, którzy podejmowali decyzje o likwidacji, zazwyczaj nie interesował los pracowników, choć dla nich stanowił on nie tylko miejsce pracy. Często to on wyznaczał rytm dnia i był dumą mieszkańców. Zostaje tu obalony przykry mit o niezaradności i lenistwie, które – zdaniem chociażby polityków – są przyczyną niskiej jakości życia w miastach zapaści. Jeśli mieszkańcy radzą sobie bez głównego miejscowego źródła zatrudnienia, bez dostępu do wielu usług, takich jak choćby dojazd do pracy czy dostęp do lekarza specjalisty, to najlepiej świadczy o tym, że to nie oni są winni sytuacji, w jakiej się znaleźli.
Autor niemal w pełni oddaje głos swoim rozmówcom, co sprawia, że rzeczywistość jest pokazana w sposób bezpośredni i szczery. Wykorzystuje raporty oraz inne źródła, przez co historia jednego człowieka bądź grupy ludzi staje się punktem odniesienia w określonym problemie – bezrobocia, wyludnienia, wykluczenia komunikacyjnego i tym podobnych.
Książka Marka Szymaniaka ma wszystkie cechy, jakie powinien posiadać dobry reportaż. Informacje z pierwszej ręki, głos ludzi bezpośrednio stykających się z omawianym tematem, odpowiednie zaplecze merytoryczne, które nie przysłania głównego nurtu, czyli wypowiedzi rozmówców. Autor jest praktycznie niezauważalny, choć widać, jaką pracę wykonał i że miał świadomość tego, co chce przekazać czytelnikowi.
Zapaść… przeczytałam w trakcie podróży pociągiem. Wydaje mi się, że dzięki temu jeszcze bardziej odczułam klimat tego reportażu oraz miałam przestrzeń, by snuć refleksje. Polska i Polacy to w większości mniejsze miasta i miejscowości. Jeśli perspektywy życiowe, jakie zostały opisane w tej książce, nie zmienią się, to będą one dalej się wyludniały, a ludzie młodzi nie dostrzegą szansy na godne życie poza wielkimi ośrodkami miejskimi. Gdybym mogła polecić politykowi książkę, wiedząc, że ją przeczyta, wybrałabym właśnie Zapaść. Reportaże z mniejszych miast.
Mocno średnia. Też jestem „dzieckiem zapaści” i problemy omawiane w książce są mi znane. Tym niemniej mam wrażenie, że historie są powielane- książka mogłaby być o połowę krótsza. Niektóre problemy opisane są w bardzo jednostronny sposób (powtarzam - niektóre, nie wszystkie). Redukcja zatrudnienia w zakładach pracy jest opisywana jako przejaw krwiożerczego kapitalizmu, a czasy końcówki PRLu wspominane z nostalgią przez pracowników. Nikt nie wspomina o cukrze wynoszonym kilogramami w cukrowni (historia z mojego miasta) i nadzatrudnieniu gdzie potrafiono zatrudnienie na jednym stanowisku zredukować o 75% a zakład funkcjonuje do dziś ze świetnymi wynikami. O prywacie w publicznych zakładach też ani słowa. Transformacja to wszystko ucięła nie dziwi więc, że ludziom się to nie podoba jednak od autora oczekiwałbym bardziej obiektywnych komentarzy…
Wszystko w tej książce to prawda, ale co z tego. Każdy z problemów został jedynie naświetlony, zarysowany, brak jakiegokolwiek pogłębienia. Ciągły wstęp, brak treści.
Może dla kogoś kto nigdy nie miał styczności z problemami mniejszych miejscowości będzie to jakiś przełom, ale w mojej ocenie takie podejście do tematu to ciągłe kręcenie się w kółko i deptanie po utartych już reporterskich szlakach.
Bond zawsze zamawiał swoje martini wstrząśnięte, nie zmieszane. Ja natomiast po lekturze reportażu jestem zmieszana, ale nie wstrząśnięta.
Jako dziecko jednego z takich miast zapaści powiem jedno: niby wszystko się zgadza, ale, kurde, nie do końca.
Rozumiem ból osób, które prawie całe swoje życie zawodowe przepracowały w lokalnych zakładach pracy. Po redukcji zatrudnienia czy likwidacji takich podmiotów byli pracownicy tracili nie tylko źródło utrzymania, ale często i sens istnienia - w końcu całe ich życie było skoncentrowane wokół byłego miejsca pracy. W książce nie poświęcono jednak miejsca na to, żeby przedstawić zachowanie i podejście do sytuacji znacznego grona podwładnych. Bywało, że pracownicy na potęgę kradli z firm chociażby węgiel służący do opału czy kosztowne materiały używane w procesie produkcji. Próbom rozszerzenia zakresu świadczonych w firmie usług czy wytwarzanych produktów towarzyszył potężny opór. Pracownicy, którym zarząd oferował sfinansowanie dodatkowych szkoleń, potrafili odmówić bez żadnego istotnego powodu. Na pytanie o to, w jakim kierunku chcieliby się rozwijać i jakie mają wykształcenie, potrafili odpowiadać - tu dokładny cytat - "Ch*j z wykształceniem, fachowość się liczy". Szkoda, że autorowi nie udało się dotrzeć do byłego prezesa jednej z takich firm, żeby móc poznać odmienny punkt widzenia.
Nie do końca przemawiają do mnie też fragmenty o rasizmie, ubóstwie energetycznym czy ograniczonym dostępie do usług medycznych. Uważam, że jest to bolączka całego kraju. Kolesiostwo, nepotyzm czy brak wystarczającej liczby lokali mieszkalnych również nie występują wyłącznie w małych miastach. Od kilkunastu lat mieszkam w mieście wojewódzkim, które kocham całym sercem. Czy widzę problemy znane mi z miasta, z którego pochodzę? Widzę, ponieważ w większej zbiorowości zawsze tworzą się mniejsze grupy, co sprzyja chociażby popieraniu swoich znajomych i przyznawaniu im specjalnych przywilejów. Dostęp do lekarzy może być utrudniony nawet w mieście akademickim, w którym znajduje się wyższa uczelnia o profilu medycznym. W centrum miasta ludzie palą w piecach kaflowych (tak, nadal takie występują) starymi kartonami, foliowymi torebkami, a także wszystkimi innymi rzeczami, które mniej lub bardziej nadają się na opał. Dlaczego? Ano dlatego, że mieszkanie w centrum jednego z większych polskich miast nie anuluje ci automatycznie problemów finansowych.
"Zapaść. Reportaże z mniejszych miast" to pozycja niezwykle istotna z uwagi na poruszą problematykę. Warsztat i talent autora sprawiają, że przez książkę płynie się z ogromną przyjemnością. Podskórnie liczyłam jednak na prawdziwy wielogłos w temacie podupadających miasteczek. Tymczasem chór głosów wyśpiewuje głównie gorzkie żale, a nieliczni idealiści, którzy próbowali coś zmienić, nie mają chyba świadomości, że podobne problemy trawią całą Polskę. Prawdą jest jednak, że w mniejszych zbiorowościach problematyczne kwestie wzięte na tapet przez autora mogą przybierać na sile i boleć znacznie bardziej.
Książka dość przyzwoita, faktycznie poruszająca szeroki zakres problemów "miast zapaści". To już mój drugi tytuł Szymaniaka i faktycznie wykonany research jest na znośnym poziomie, jest tu także dosyć duża doza samokrytyki i realistycznej świadomości wyrywkowosci czy raczej anekdotalnej natury niektórych części prezentacji tematu. Bardziej podobała mi się pierwsza połowa książki, w dosyć przystępny acz rzeczowy sposób mówiąca o deindustrializacji i transformacji. Ogólnie na większy plusik.
W tym reportażu poruszone są istotne kwestie, ale nie znalazłam tu dla siebie niczego nowego. Pochodzę z takiego miasta zapaści i problemy opisane przez autora znam z autopsji. Tematy nie są pogłębione, raczej rzucone, żeby się z nimi zapoznać, jeśli ktoś nie ma pojęcia, jakie problemy trawią wiele miejsc w Polsce.
Może nie uzyskałam z tej książki dużej ilości nowych informacji o urbanistyce, ale czytało mi się dobrze. Bardzo dobrze napisana, idealnie oddaje problemy mniejszych miast. Od braku zatrudnienia, przez nepotyzm, aż po „rewitalizację” rynków (czyt. niszczenie ich piękna.)
Reportaże z miast głównie 20 i 30-tysięcznych. Kraśnik, Nowa Ruda, Giżycko, Przemyśl i wiele innych. Posegregowane w tematyczne rozdziały - mówiące o upadki dużych zakładów produkcyjnych w okresie transformacji, o wyludnieniu, bezrobociu, służbie zdrowia, sytuacji mieszkalnej i paru innych rzeczach. Niestety większość z tych tematów to niewesoły obraz życia. Podobno nieduże miasta są tymi, w których najlepiej powinno się żyć - ich wielkość jest najbardziej optymalna do przemieszczania się, poznawania ludzi i mieszkania. Niestety nie w Polsce, albo jeszcze nie, albo już nie.
Pochłonęłam książkę w 24 godziny. Myślę, że to wiele o niej świadczy. Jest to po prostu dobrze napisany reportaż o realiach ludzi zamieszkujących mniejsze miejscowości. Nie bez powodu książka nosi tytuł „Zapaść”. Od problemów z pracą, po służbę zdrowia czy zwyczajną socjalizację między ludźmi. Z tymi i nie tylko problemami mierzą się mieszkańcy małych wsi i miasteczek. Mogłoby się wydawać, że mieszkanie w małej wsi to same korzyści. W szczególności dla osób starszych, potrzebujących spokoju. Otóż, niekoniecznie. Osoby w podeszłym wieku potrzebują stałej opieki medycznej, co w mniejszych miejscowościach jest utrudnione poprzez chociażby randomowe zamykanie oddziału w szpitalu, czy zbyt małej ilości lekarzy na jedną osobę. Brakuje lekarzy. Brakuje nie tylko lekarzy. Brakuje perspektyw na przyszłość dla młodych. Dlaczego wyjeżdżają tuż po zakończeniu szkół średnich? Bo nie mają co liczyć na dobrą przyszłość w swoich rodzinnych miejscowościach. Może niektórym się poszczęści, ale to w dalszym ciągu mały odsetek tych osób. Dlaczego państwo nic z tym nie robi? Dlaczego państwo tak bardzo ignoruje mniejsze miejscowości? Zamiast wyciąć wszystkie drzewa i zamienić rynek w jeden, wielki, betonowy plac w celach „renowacji zgodnej ze zdjęciami z XIX wieku”, warto by się zastanowić nad tym, jak te pieniądze zainwestować w bardziej przydatny sposób? Coraz więcej osób wyjeżdża z mniejszych miejscowości i zostają w nich tylko osoby starsze, nie mające innego wyjścia z tej sytuacji. To jest po prostu przykre. To nie jest wkurwiające, to jest przykre. Przykre jest to, jak niektórzy muszą walczyć o przetrwanie. W szczególności w pamięć zapadła mi jedna z wypowiedzi, która głosiła, iż zamiast doprowadzać do sytuacji, w której młodzi wyjeżdżają, zróbmy coś, aby zostali, aby żyło się nam tu lepiej. No czy nie jest to prawdziwe? Książka bardzo mocna, emocjonalna, skłaniająca do refleksji. Jako osoba mieszkająca w małej wsi, utożsamiam się z nią.
Jestem z Podkarpacia, to są w większości historie z moich stron, to są po części „moje” historie. I jest tu wiele na plus i wiele mi brak. Ja wiem jakimi prawo rządzi się pisanie książki, wiem że nie wszystko da się tam zmieścić ale mam wrażenie powierzchowności i takiego ślizgania się po samym wierzchołku tematu. Warto się zabrać za ten tytuł, choć ja mam mały niedosyt
Dobry reportaż. Trafnie ujmuje najważniejsze problemy mniejszych miast. Jak dla mnie to pierwsze i ostatnie rozdziały były szczególnie interesujące, ale każdy z nich miał duże znaczenie i poruszał ważny problem. 3.7 ⭐
Bardzo gorzka i przygnębiająca, ale zarazem potrzebna książka. Marek Szymaniak przygląda kilkudziesięciu małym polskim miastom. Oddaje głos ich mieszkańcom, przybliżając czytelnikowi losy poszczególnych bohaterów. Stara się także patrzeć szerzej. Likwidacja szpitali lub ich poszczególnych oddziałów, betonowanie miast pod hasłem "rewitalizacji", brak mieszkań komunalnych czy brak inwestycji mieszkaniowych w ogóle to nie tylko problemy dotyczące miast opisywanych przez autora. To także problemy, z jakimi boryka się wiele innych ośrodków miejskich. Myślę, że ta lektura najdotkliwsza będzie dla tych, którzy sami pochodzą z małych miast, bo w tych reportażach znajdą znajome historie.
"Kto planuje wyjechać z Bartoszyc?". Las rąk. "A Kto planuje zostać?". Nikt się nie odważył.
Na wstępie - osoba, która pochodzi z mniejszego miasta (niestety autor nie raczył zrobić wstępu i nie wiemy jakie miasta uważa za mniejsze, więc mamy Prudnik, który ma 20 tys. mieszkańców i 3 razy większy Przemyśl z 60 tys.) absolutnie nie dowie się niczego nowego. Brakuje przekroju problemów. Połowa książki jest o upadku wielkich fabryk i odpowiedzi społeczeństwa na ich upadek - reakcji łańcuchowej: masowe zwolnienia -> rosnące bezrobocie -> wyludnianie. Delikatnie zahaczono o problemy z opieką zdrowotną. Co z innymi problemami małych miast? Dlaczego nie poruszono takich tematów, jak problemy komunikacyjne, niski poziom edukacji w szkołach, problemy ze znalezieniem pracy z uwagi na lokalne "kliki", czy całkowite uzależnienie finansowe małych miast od turystyki (na litość boską, książka była pisana w czasie pandemii, więc od razu narzuca się ten temat). Zabrakło również usytuowania wspomnianych miast w przestrzeni. Inne problemy będzie miało małe miasto nad morzem, inne w centrum Polski, a inne w województwie podkarpackim, zaraz przy granicy - autor tego nie zaznacza. Niektóre bolączki nie są natomiast znamienne dla małych miast, a dla Polski w ogóle, na przykład problemy ze smogiem, dyskryminacja mniejszości (tu ukraińskiej), czy kontrola lokalnych gazet (tu Sanok, który ma tyle problemów, a opisano ten najmniejszy xd). Bardzo słaby reportaż. 2,5.
Temat sam w sobie ciekawy, ale wszystko zostało napisane jakoś chaotycznie i trochę bez ładu i składu. Mamy opisaną betonozę, problem z mieszkaniami, bezrobocie, uciekanie z małych miasteczek i brak służby zdrowia - wszystko to niby trzyma się kupy, ale koniec końców każdy temat (chcąc nie chcąc) dotyczy nie tylko małych, ale również i dużych miast. A, no i nie było niczego odkrywczego, raczej zwykłe zebranie i podsumowanie ogólnie znanych faktów (na przykład, że ludzie wyjeżdżają do dużych miast czy za granicę, bo w małym mieście nie ma pracy).
Do tego jest bardzo jednostronny, wszystkie historie są na zasadzie "ale beznadziejnie żyje się w małych miastach". Brakowało mi spojrzenia z drugiej strony - hej, przecież nie wszędzie jest źle, jest pełno małych miasteczek, gdzie życie kwitnie i ludziom się dobrze żyje. A, no i stwierdzenie, że wszystko kręci się wokół Warszawy i kilku większych miast - nie, nie kręci się.
No i wynudziłam się porządnie. Brakowało mi zwykłych ludzkich historii, a zamiast tego dostałam opis upadku fabryki w Bielawie na 20 stron. Ale... po co?
Książka jest dość nierówna. początek o transformacji całkiem dobry, ale już rozdziały o betonozie, smogu czy - jak bym to nazwał - małym rasizmie, pokazują problemy raczej ogólnopolskie niż małomiasteczkowe, na dodatek dużo lepiej i głębiej opisane niedawno gdzie indziej (autor nawet cytuje te książki). Zamiast tego można byłoby poruszyć lub pogłębić inne tematy, nie mówiąc już o próbie ukazania jakichkolwiek przykładów pozytywnych, przypadków udanej walki chociaż z elementami tytułowej zapaści.
Niestety dość spory zawód, bo bardzo czekałem, aż będę miał chwilę, by przeczytać ten reportaż. A to w gruncie rzeczy zbiór historii jakoś tam powiązanych geograficznie, ale bez syntezy, bez przewodniego motywu a nawet z dość mocno ograniczonym tłem. Że zakłady pracy upadały po 1989 r? Że do lekarza specjalisty trudniej się dostać w Bartoszycach niż w Warszawie? No dzięki, nie spodziewałem się. A może by tak o tym dlaczego tak się stało? Czy ktoś ponosi winę za taki stan rzeczy, a jeśli tak to kto? Czy i jak ewentualnie można te problemy rozwiązać? Tego brak.
To był chyba najsmutniejszy, najbardziej dołujący reportaż jaki kiedykolwiek przeczytałem. Książka o utracie miejsc pracy, co wiąże się z pogorszeniem jakości życia; migracją za pieniądzem, zamykaniem fabryk, oddziałów szpitalnych. To niebywale smutny obrazek małych miast, w których także władza rządzi jak się jej podoba.
Dobry reportaż, ale niestety pokazujący smutną rzeczywistość polskich miast. Na wiele kwestii książka otworzyła mi oczy. Szkoda, że nie ma pozytywnych aspektów, przykładów miast.
Pierwszą myślą, jaka mi się nasunęła po skończeniu lektury „Zapaści”, było spostrzeżenie, że chyba muszę zrobić sobie dłuższą przerwę od polskich reportażystów opisujących naszą polską rzeczywistość, w której żyjemy i którą obserwujemy. I choć może to sprawić, że teraz Wy pomyślicie, że w takim wypadku ten reportaż musiał mnie zawieść, to spieszę z wyjaśnieniem, że tak nie jest, a do moich planów na przyszłość w czytaniu tego gatunku powrócimy za chwilę.
Zacznijmy od tego, o czym jest „Zapaść”. Jest to zapis spostrzeżeń autora oraz jego rozmów z mieszkańcami kilku, kilkunastu polskich miast i miasteczek, które okres swojej świetności mają już za sobą, a aktualnie znajdują się w tytułowej zapaści właśnie, wynikającej z kilku różnych czynników. Tym, co je łączy, jest natomiast stopniowe wyludnianie się oraz starzenie się zamieszkujących je mieszkańców, co bezpośrednio wynika z faktu, że młodsi przeprowadzają się do większych miast lub wyjeżdżają za granicę, nie widząc dla siebie przyszłości w swoich rodzinnych stronach. Autor, Marek Szymaniak, sam jest człowiekiem młodego pokolenia, który w pewnym momencie zdecydował się na taką emigrację, zatem kiedy pisze o powodach opuszczania miast „zapaści” oraz toczących je bolączkach, to zna ten temat z autopsji.
Każdy rozdział dotyczy innego tematu, każdy z nich zaś jest dla mieszkańców opisywanych miejsc sporym problemem, który mocno rzutuje na ich jakość życia. Czytamy zatem o problemie bezrobocia ciągnącym się od lat przemian ustrojowych, kiedy to państwowe zakłady poupadały, a na prywatne firmy nie były zainteresowane wejściem na małomiasteczkowy rynek, skupiając się na dużych aglomeracjach. W innym rozdziale możemy dowiedzieć się o przeogromnym problemie dostępu do opieki zdrowotnej mieszkańców, zwłaszcza starszych, miast zapaści. Zamykanie oddziałów, a czasem całych szpitali i problem z dotarciem do specjalistów nie jest już tylko niedogodnością, ale czymś, co zagraża życiu ludzi. I choć problem ten jest zauważalny, to wciąż nie ma pomysłu na to, jak można by sobie z nim poradzić. Przeczytamy tu też o (nie)świadomości ekologicznej; o miastach, które są w ścisłej czołówce najbardziej zanieczyszczonych pod względem jakości powietrza, a ich mieszkańcy wciąż ocieplają swoje domy poprzez palenie w piecach najgorszym ścierwem (tu autor w ogóle fajnie pogłębił ten temat, zwracając uwagę, że sporo osób może i nawet byłoby zainteresowanych inną formą zapewnienia sobie ciepła, ale pobijają ich koszty wymiany pieca i zakupu bardziej ekologicznego opału, gmin nie stać zaś na dopłaty). Jest też rozdział o dostępie do mieszkań, lokalnej polityce, betononowaniu centrów miast – no, wszystko Marek Szymaniak starał się nam ukazać tutaj w jak najbardziej merytoryczny sposób, choć nie ukrywa raczej swoich przekonań politycznych i jasno można wywnioskować z tekstu, której partii politycznej nie kibicuje (ale że i ja i autor nie lubimy tej samej, to – choć nie jestem fanką ukazywania swoich przekonań przez reportażystę w pisanym przez niego tekście, to tu się nie przyczepię i choćby ćwierć gwiazdki za to nie odejmę).
Merytorycznie jest to dobrze napisany reportaż. Autor zjeździł faktycznie kawał Polski, żeby spotkać się z ludźmi, porozmawiać z nimi i na własne oczy zobaczyć to, o czym później pisze. Na pewno nie było to łatwe, bo książka powstawała przede wszystkim w pandemicznym czasie, kiedy poruszanie się po Polsce było mocno ograniczone. Wydaje mi się jednak, że Marek Szymaniak wykonał dobrą robotę i sporo wyciągnął ze swoich podróży, choć jak sam mówi już w epilogu, wielka część tego, co usłyszał i co zobaczył, nie znalazła się ostatecznie w tekście. Trochę szkoda, ale może też pokazuje to nieładną uniwersalność omawianych problemów. Jeśli miałabym wskazać słabsze strony tej książki, to musiałabym niestety powiedzieć, że wszystko, czego się w niej dowiadujemy, już było. „Zapaść” jest bowiem zbiorem tematów, który inni autorzy już rozwinęli nam w innych reportażach i zrobili to bardziej kompleksowo. Oczywiście, jeśli interesuje Was wersja instant, chcecie dowiedzieć się tego, w jakich warunkach (niestety) musi funkcjonować mnóstwo ludzi w naszym kraju, to jest to książka do polecenia. Natomiast do jakiś głębszych refleksji polecałabym jednak inne lektury.
Dlaczego muszę zrobić sobie przerwę od polskiego reportażu? Bo jestem zmęczona. W tym roku wszystkie reportaże, które do tej pory przeczytałam, skupiały się na naszym polskim poletku. Czytałam o polskiej kolei, polskim mordercy, polskich programach o wychowywaniu dzieci i teraz – jakby na dobicie – „Zapaść”. Moje samopoczucie poleciało już na łeb na szyję w trakcie czytania i choć reportaż, o którym dziś Wam piszę, jest naprawdę krótki, bo ma zaledwie lekko ponad 200 stron, to czytałam go ponad miesiąc. I ja wiem, że tego typu książki nie są pisane dla naszego komfortu, wręcz przeciwnie, ale ja czuję się już przebodźcowana i nie chcę na razie czytać o tym, jak źle w naszym kraju się dzieje i czemu może być jeszcze gorzej. Poza tym czuję, że przez ten mój stan, nie byłam też już do końca w stanie wyciągnąć z tej książki to, co byś może powinnam i prawdopodobnie za kilka miesięcy spora jej część, jak nie całość, kompletnie uleci mi z głowy. Tak więc Wam być może polecam, jeśli taka forma reportażu jest dla Was i szukacie czegoś bardziej „ciekawostkowego” aniżeli bardzo dogłębnie zbadanego, natomiast ja daję tej książce ocenę gdzieś w połowie skali i robię sobie przerwę od polskiego reportażu na czas bliżej nieokreślony.