"W polu" to bardzo sugestywna i obrazowa opowieść o wojnie polsko-bolszewickiej. Ten kontrast pomiędzy pięknymi i delikatnymi opisami przyrody a obrazami krwawej miazgi, jaka zostaje z niektórych bohaterów, jest niesamowity. Co prawda była to monotonna lektura, męcząca, bardzo psychologizująca, ale zbliżyła mnie do głównych bohaterów, a ich śmierć (bardziej sposób w jaki umarli) mnie bardzo dotknęła. Na odchodne powiem po prostu, że chyba zaczęłam myśleć jak wszyscy w powieści, bo również znienawidziłam sierżanta Derenia...
Maria Dąbrowska określiła tę powieść w wielu aspektach lepszą niż "Na zachodzie bez zmian".
Akcja powieści toczy się w 1919 roku, w czasie wojny polsko-bolszewickiej. Autor przedstawia dzieje jednej kompanii, wybitej niemal co do nogi, ukazując wstrząsający obraz pola walki, gdzie plany i rozkazy rozpadają się w obliczu ludzkiego strachu, paniki, ale też nieoczekiwanej odwagi. W tym chaosie i okrucieństwie autor pokazuje różne postawy – od modlitwy i bluźnierstwa po głębokie refleksje filozoficzne o sensie życia, śmierci i samej wojny.
Choć nie przepadam za literaturą wojenną, ta książka zrobiła na mnie spore wrażenie. Piękny, opisowy styl i psychologiczna głębia bohaterów.
Jestem oficjalnie w szoku, bo oto nagle i niespodziewanie okazało się, że Rembek jednak coś tam o pisaniu wiedział. Jakość PIW-owskiego wydania nadal pod psem, ten sam redaktor prowadzący, cudów nie ma, ale tu przynajmniej mamy solidną batalistykę, mocny obraz wojny 1920 roku takiej, jaką ją widziała Biedna Pier*olona Piechota, dowodzona przez przypadkowych oficerów i zupackich podoficerów. Postaci nadal takie, jakie mógłby sobie wykoncypować licealista, ale wydarzenia, obrazy, dialogi, tło - tu wszystko gra. Płonie. Umiera.