Przed wiekami Szerń stoczyła morderczą walkę z wrogą Potęgą - Alerem. Nad Grombelardem obie Potęgi ponosiły klęski, okaleczały się, gubiły Pasma i Wstęgi. Wreszcie jedna z nich odniosła zwycięstwo. I nakryła całą krainę całunem wiecznych chmur. Bo Grombelard jest pobojowiskiem. Grombelard to mokry kamień. Odwieczne, nieprzebyte Góry Ciężkie. Kilka miast-warowni i kilka wiosek zamieszkałych przez zdziczałych rozbójników, gotowych mordować za garść srebra, albo po prostu dla rozgrzewki. Wieczny deszcz i nieśmiertelny wiatr. To jest Grombelard. Ale wiatr może być też Oddechem Gór, rozbójnik może być ich Królem a skała, gdy przyłożyć do niej rękę, może pulsować w rytmie bicia serca. Na szlaku spotkać można łuczniczkę o szarych, niepasujących do twarzy oczach. Życie stracić z ręki nieszczęśliwej kocicy, uwięzionej w ciele człowieka. Oszaleć i powoli nadziać się na własny miecz, tylko dlatego, że Sęp rozkazał. Tak, to wszystko legendy. Ale bez legend Grombelard to tylko deszcz i wiatr.
Płoną góry, płoną lasy w przedwieczornej mgle, Stromym zboczem dnia słońce toczy się. Płoną góry, płoną lasy, lecz nie dla mnie już, Brak mi listów Twych, ciepła Twoich słów.
Wiecie co, ta zwrotka, zwłaszcza śpiewana przez Błażeja Króla, wywołuje we mnie więcej emocji i bardziej kojarzy z górami niż pierwsza część Grombelardzkiej Legendy. Ale po kolei.
Wyżyny i doliny - wstęp
Legendy mają to do siebie, że z każdym wybrzmieniem i echem coraz bardziej oddalają się od prawdy. A jeśli zajrzeć pod barwną podszewkę to może się okazać, że bazę gobelinu stanowi grubo splecione rozczarowanie. Gobelin to dobre słowo, bo chociaż zbiór nie jest aż tak złożony, to ocena nie jest prosta. Sporo tu aspektów które mi się nie podobały, ale Grombelard ma swoje zalety, które utrzymują ten gmach na pewnym poziomie. Dlatego uznałem, że najlepiej będzie podzielić ten tekst na paragrafy, spróbować rozłożyć Serce Gór na części pierwsze. Podchodziłem do Księgi Całości z ostrożnym optymizmem, powodowany namowami i oceną Kresa jako jednego z najwybitniejszych twórców polskiej fantasy. Niestety, optymizm uleciał, a ocenę Kresa biorę - na razie! - w nawias.
Formuła opowiadań
Wydawało mi się, że cykl dobrze jest rozpocząć od opowiadań - takich jak właśnie Serce Gór, bo w krótkim tekście łatwiej poznać styl autora, rozeznać się w świecie i bohaterach. Tak zrobił Sapkowski, tak zrobił Wegner. I to działało. Księga Całości jest wyjątkiem - to Północna granica sprawiła, że postanowiłem przeczytać cykl w całości, była utworem pełniejszym, bardziej zwartym i samodzielnym niż Serce Gór. Gdybym zaczął od Grombelardzkiej Legendy - mogłoby być różnie. Osobiście polecam chronologię zgodną z numeracją Fabryki Słów – w innym przypadku, jeśli ktoś ma dość podobny gust, może (ale nie musi) się odbić.
Na zbiór składa się pięć opowiadań, których osią są przygody łuczniczki Kareniry. Każde rozgrywa się w trochę innym czasie, na przestrzeni lat, kiedy przechodzi ona dość długą drogę od dziesiętniczki do górskiej awanturniczki i jednej z legend gór. O samej postaci później, dość rzec, że każdy z tekstów może co prawda stanowić osobną całość, ale nieprzypadkowo ułożono je w takiej, a nie innej chronologii. Następuje pewien rozwój postaci, spotyka ona innych bohaterów, a każda z przygód opiera się o dość prosty schemat wyprawy przez góry – . „Królowa Grombelardu”, ostatni tekst, do pewnego momentu przypominał mi nawet wiedźmińskie opowiadania. Wydawał się ciekawszy, lepiej poprowadzony pod kątem tempa. Końcówka zarżnęła oczekiwania budowane w trakcie czytania, sprowadziła poziom do pozostałych czterech opowiadań, ale tu już kto co lubi - nie odpowiada mi rozwój sytuacji przez 3/4 objętości tekstu i rozwiązanie na ledwie kilku stronach. Powoli pompowany balonik oklapł po kilku krótkich pierdnięciach - finał stanowił splot kilku krótkich scen o zerowej stawce. Pod tym kątem Królowa Grombelardu przypominała mi Lwy Al-Rassanu, choć z racji krótszej formy rozczarowanie było proporcjonalnie mniejsze.
Żadne z opowiadań nie ma wpływu na stan świata. Po trzecim tomie mam wrażenie, że to intencjonalne założenie autora - mimo opowiadania historii istotnych z punktu widzenia poszczególnych postaci stan wejściowy i wyjściowy świata nie różnią się praktycznie wcale (pomijam rebelię z części drugiej, która też przeminęła z wiatrem bez echa). Możliwe, że zmienia się to w kolejnych tomach, tylko najpierw trzeba tam dotrzeć; na etapie trzeciej książki nie mam poczucia, by cokolwiek się zmieniło, uległo poprawie czy pogorszeniu. Wszystkie wahania czy odstępstwa od świętej linii czasu są wkrótce negowane i prostowane - czy to po buncie, czy po wymordowaniu wioski. Brakuje konsekwencji. Bohaterowie przeżywają przygody i niewiele z tego wynika poza sporadycznymi nawiązaniami w kolejnych rozdziałach. Nie mam przez to poczucia postępu, budowy większej całości. Relatywnie otwarte zakończenia nie spłacały zaciągniętych wobec czytelnika długów. Nie czułem satysfakcji z zakończenia przygody - raczej rozżalenie brakiem konkretnego rozwiązania. Bez kropki nad “i” Kres przeskakiwał do kolejnych przygód, nie rozładowując napięcia i zostawiając niewyrównane rachunki. Nic nie dzieje się z . Na dobrą sprawę jedyne reperkusje błędnych decyzji Kareniry to . Nawet z pierwszego opowiadania nie odbiła się echem innym niż głupie spojrzenia postronnych i raz czy dwa razy wyrażony żal po dziesiętniku. “Weź se coś wymyśl”, zdaje się mówić Kres słysząc moje pretensje.
Zdarzały się dłużyzny, kiedy niby coś się działo, ale wzrok szukał już kolejnych, ciekawszych fragmentów. Oddaję jednak autorowi pewną konsekwencję – jak on do cholery skacze – po wydarzeniach, miejscach, ludziach. Jeśli na czymś się zatrzymuje, to najczęściej jest to spotkanie bohaterów i rozmowy lub wtręt światotwórczy. Multimedialny crossover – grając w Strażników Galaktyki bardzo nie podobał mi się sposób prowadzenia akcji, gdzie dialogi i sceny zbiorowe przeplatane były walkami na małych arenach. Kres pisał Serce Gór ponad dwadzieścia lat wcześniej, a jednak przyjął równie sztuczną ramę – i do pewnego momentu tylko Królowa Grombelardu się z tego schematu wyłamywała, by w końcówce ulec wcześniejszemu profilowaniu.
W żołnierskich słowach? Nie odpowiadało mi tempo, schemat opowiadań i stosunek (i objętościowy, i jakościowy) wypełniaczy do akcji.
Postacie i dialogi
Kres nie porywa. Już przy Północnej granicy zwróciłem uwagę na niepełnokrwistość bohaterów - tam za przyzwoite uznałem trzy czy cztery sylwetki, w Sercu Gór widzę podobną tendencję. Oczywiście Karenira, jako główna bohaterka, otrzymała od autora najwięcej czasu - ale czy jest najlepszą postacią? Wątpię. Więcej ikry miał Baylay (Czarne miecze), Dorlan (Prawo sępów, Czarne miecze), nawet Oveten (Przełęcz mgieł). Dość wiarygodni byli inni bohaterowie epizodyczni, jak Argen, Gold - ale oni, jako żołnierze, nie otrzymali rozbudowanych profili psychologicznych. Na szczególną uwagę zasługuje natomiast kot Rbit i dziesiętnik służący pod Goldem. Tam faktycznie czułem pewien wypracowany charakter, zwłaszcza u kota, który jednak przewijał się przez większą część zbioru - dziesiętnik był jedynie impulsem, który mógłby otrzymać więcej stron na wyłączność, bo w stosunkowo małej objętości zawarto więcej mięsa niż w przypadku innych bohaterów.
Karenira wydaje się nieudanym eksperymentem - miała być niejednoznaczna, stała się niejednorodna. Trochę damy, trochę dziewuchy, nieco rozbójniczki, ze dwa pudy przewodniczki. Poszczególne składowe charakteru nie współgrały ze sobą, raczej konkurując niż wzajemnie się uzupełniając. Synergii za grosz. Nie potrafię zrozumieć pozytywnych ocen, nie mogę uznać Kareniry za wybitną postać kobiecą - ona po prostu jest (i się panoszy). Źródła swojej frustracji szukam w tym, że Kres wylał sporo wody, by opisać jaka łuczniczka jest, a relatywnie mało poświęcił czasu by faktycznie pokazała swoją wartość w akcji (głównie w ostatnim opowiadaniu). Więcej zobaczyłem słabości - a to nie przystoi królowej, o której opowiada się legendy. Może taki był zamysł, odbrązowić to, co inni okrywają złotem? Możliwe, mnie to nie przekonało. Dla kontrastu Sapkowski w Rozdrożu kruków silną babę wykreował na dwóch stronach. Nie potrzebował do tego całego opowiadania czy nawet dwóch, a gdzieżby pięciu.
Wspomnieni wcześniej Baylay, Dorlan, Oveten, Argen czy Gold to akurat postaci które bardziej zapadły mi w pamięci - może i można docenić inne kreacje, ale poza Kagą innych już nawet nie pamiętam. Dostali mniej czasu od Kareniry czy Rbita, ale też dawali radę - ze swoimi słabościami i zaletami utrzymywali poprzeczkę względnie wysoko. Nie doskoczył jej Glorm, Król Gór, który swoje pretensje do tytułu rościł z godnością bohaterów Dymitriad. Brakowało mu jaj, trochę pokrzyczał, nie udowodnił swojej wielkości - i tyle. Kolejna “legenda”, której nie będę pamiętać, bo nijak nie wbija się w pamięć.
Za same dialogi mógłbym odjąć jedną gwiazdkę od oceny. Drętwe, buńczuczne, nienaturalne - to tylko kilka sformułowań, które przychodzą mi do głowy. Wspomniany wcześniej Sapkowski, będący aktualnie na tapecie, wypada w porównaniu dużo lepiej. Kres nie miał ucha do rozmów. Podam przykład: Można powiedzieć, że jedna jaskółka wiosny nie czyni, a jedna kapusta w rzece nie czyni z niej kapuśniaku - niestety dialogi kute na cztery nogi to stała przypadłość kresowszczyzny. Sporadycznie zdarzają się perełki, mięsiste wymiany zdań lub one-linery - ale stanowią rzadkość i nie równoważą słabszych momentów.
Jako osobnego bohatera zbiorowego muszę wspomnieć również góry - odwołuje się do nich tytuł, odwołują się zachwyty czytelników, odwołuje się fabuła wszystkich opowiadań osadzonych w Grombelardzie. Mówiąc wprost - jestem rozczarowany. Góry są martwe, z ledwie paroma ścieżkami i miasteczkami. Zdecydowanie dumniej wyglądają na mapie niż wynika to z treści opowiadań. Zamieszkują je głównie ludzie i sępy - ale tak naprawdę sprowadza się to do kilku miast i osad, paru stanic i wyrębów oraz sieci dróg i ścieżek. Tyle wiem, bo żadne z tych miejsc nie ma choćby zarysowanego charakteru. To scenografia na którą nie wystarczyło budżetu. Nie doprecyzowano kogo rabują bandyci, wydaje się jakby walczyli między sobą - ale wspomina się to rzadko. Sępy z rzadka przelecą nad granią czy przełęczą, ogłupiając “królową” Karenirę jak Kaszpirowski swoich widzów. Legioniści ganiają bandytów, ci jednak im zawsze uciekają. Generalnie dużo szumu, a efektów tyle co nic - a gdzieżby jakaś fauna czy flora. Te opisano tak skąpo, jakby skały były gołe i z rzadka poprzecinane ludzkimi siedzibami. Gdzie w tym tajemnica? Nie wiem. Co tu ciekawego? Nie wiem. Faktycznie bez legend takich jak Karenira czy Rbit Grombelard okazuje się być smaganą deszczem i wiatrem skalną pustynią, do której nie ma po co wędrować. Braki wśród ludzkich czy kocich bohaterów mogłem wybaczyć, ale jeśli książkę tytułuje się “Serce gór”, to oczekiwania od razu rosną. Potraktowanie gór tak bardzo po macoszemu mocno mnie zawiodło.
Styl i tempo
To kolejny tom Księgi Całości w której nie odpowiada mi styl Kresa - surowy, skaczący pomiędzy wydarzeniami, szkicujący sceny, a nie malujący je w pełnej rozciągłości. Brakuje tu szczegółów, kolorów, czegoś na czym moja wyobraźnia mogłaby zawiesić trzecie oko - sceneria świeci pustką. Grombelard, Dartan, Armekt czy Zły Kraj wydają się być odrębnymi biomami, sztucznie zlepionymi, a homogenicznymi wewnątrz. Boli mnie to, bo zazwyczaj dostaję od autorów tyle wskazówek, by wyobrazić sobie bogaty obraz sceny. Kres mi tego nie dostarczył. Zazwyczaj nie mam też wrażenia, że postaci są aktorami - z drętwymi dialogami wciśniętymi w ich usta, to akurat u Kresa występuje w nadmiarze. Bohaterowie mówią zbyt dużo, najwyraźniej bojąc się braku domyślności u czytelnika; podkreślają emocje zbyt mocno, tak jakby subtelniejsze drżenie struny trzeba było zastąpić kanonadą; wreszcie są tubami ogłoszeniowymi Kresa, który potrafi całą stronę opowiadać, jak to trzysta lat wcześniej była prowadzona wojna. Czy ma to wpływ na fabułę? Nie. Czy rozwija bohaterów? Nie. Ale Kres musiał walnąć infodump na jedną czy dwie strony i tak zrobił, racząc czytelników suchym faktem opowiedzianym przy ognisku, ledwie stylizując to na spontaniczne opowieści bohaterów. Podobną zagrywkę zastosował wielokrotnie, zwłaszcza w najbardziej jaskrawej formie - "przypomnij mi proszę co powiedziałeś, bom jadł i cię nie słuchał" - serio, w podobnym brzmieniu, po czym zreferowana zostaje rozmowa przeprowadzona na offie chwilę wcześniej.
Podsumowanie
Zrzuciłem bombę, poprawiłem napalmem i jeszcze rozsiałem sól. Serce gór nie siadło - nie rozumiem dużej liczby pozytywnych ocen, nie potrafię zgodzić się co do zalet podnoszonych przez innych. Nie ma tragedii, zbiór spina się w całość i można go przeczytać z względną przyjemnością - ale nijak nie koresponduje z zapowiedziami. Jeśli to jest najlepsze, co ma do zaoferowania polska fantasy… nie wierzę w to. Bohaterowie mają swoje momenty - . Nadal jestem ciekaw co zrobią bohaterowie Kresa w kolejnym tomie, kto pojawi się dalej, jak w rzeczywistości wygląda walka Szerni z Alerem. Ale w świetle tego wszystkiego Serce Gór uznaję za przymusowy przystanek - żeby niczego nie ominąć, być na bieżąco i pójść dalej. Jak to jest, że wytykam problemy i niedociągnięcia, a ostatecznie daję trzy gwiazdki? Nie wiem, nie pytajcie - może to syntetyczna nadzieja i swoje trzy grosze dorzuciła projekcja wewnątrz głowy.
Serce Gór jest trochę lepsze od żeglującego po morzu chaosu Króla Bezmiarów. Nie widzę natomiast wielkiej różnicy. Co broni obydwu tych tytułów to czas w których powstawały. Król bazował na opowiadaniu z 1987 roku, by stać się powieścią w 1992. Grombelardzka natomiast, wydana jako całość w milenijnym 2000 roku, bazuje na Prawie sępów z 1991 i Sercu gór z 1994 roku. Północna granica to już 1995 rok. Istnieje więc szansa, że wraz ze wzrostem literackiego doświadczenia Kresa kolejne tomy są lepsze, pisane już pod koniec lat dziewięćdziesiątych i w latach dwutysięcznych. Mam taką nadzieję, bo przeciętni bohaterowie i brak fabularnej głębi Serca gór zniechęcały. Z drugiej jednak strony coś ciągnęło mnie do zakończenia. Teksty zawarte w zbiorze mogły być lepsze, pełniejsze - czuć zmarnowany potencjał, czuć niedopieczonym średniakiem na kilometr. Jeśli coś tu się kryje, to chyba daleko w wysokich górach, magia pozostaje najwyraźniej poza zasięgiem wzroku takiego nizinnika jak ja.
Już nie byłam zdziwiona, że kolejny tom opowiada historię zupełnie innych bohaterów. Tym razem "Grombelardzka legenda. Serce Gór" to nie powieść, a zbiór pięciu opowiadań, z których jedne podobały mi się bardziej, a inne mniej. Łączy je bohaterka - Łuczniczka, Królowa Gór - Karenira. Wszystkie opowiadania ułożone są chronologicznie. W momencie, gdy autor przedstawia Karenirę, jest to kobieta słaba, której grozi wydalenie z wojska. W trakcie każdego z opowiadań widać jej rozwój, jednak momentami to jak przedstawia ją autor nie za bardzo przypadło mi do gustu (już wiem skąd Grzędowicz najprawdopodobniej czerpał inspirację do kreacji swoich bohaterek) - wulgarną, su**watą. I były fragmenty, że te cechy odchodziły na drugi plan i ukazywała się silna, waleczna, a nawet czasami wrażliwa kobieta, która bardziej przypadła mi do gustu.
Momentami znowu trzeba się samemu domyślać, co się wydarzyło, gdyż ponownie przeskoki w czasie i zakończenie opowiadania nie mówią tego wprost, jednak nie było to jakieś ciężkie, bo instynktownie wiadomo w jakim kierunku podąża historia. Podobał mi się opis Grombelardu - czuć było klimat tego kraju, a zwłaszcza gór, w których dzieje się większa część akcji. Autor zręcznie opisywał różnice między Dartanem, Armektem i Grombelardem. Tym razem Kres postanowił trochę bardziej przybliżyć czytelnikowi kolejny z obdarzonych rozumem gatunek - sępy. Książkę pomimo sporej objętości czyta się szybko, a historia nawet wciąga (chociaż fanką opowiadań nie jestem).
Muszę przyznać, że to jak na razie najlepsza część cyklu. Zobaczymy co będzie dalej.
Feliks W. Kres przedstawia nam różne części wykreowanego świata. Poznaliśmy już północ Aleru, Bezmiary i morza na południu, a teraz przenosimy się w Ciężkie Góry do Grombelardu. Na krętych, stromych szlakach poznajemy kolejne postacie oraz trzecią z rozumnych ras zamieszkującą świat, czyli sępy mogące jednym spojrzeniem zawładnąć człowiekiem. W całej książce w różnych opowiadaniach poznajemy wielu bohaterów, ale wszystko spina jedna postać – Łowczyni Karenira, przez niektórych zwaną Królową Gór. Autor trochę skacze po różnych płaszczyznach czasowych, więc na początku dowiadujemy się jak Łowczyni stała się tym kim jest, jak straciła i zyskała oczy i dlaczego poluje na sępy z zajadłością godną kotów. Później Karenira jest już dla mnie postacią kluczową kolejnych przygód w nieprzyjaznych i mglistych górach. Jej postać zdecydowanie wiedzie prym wśród wielu innych pobocznych postaci, które nie zostały sportretowane tak dobrze jak ona. Jeden minusik, czuję, że sprawa sępów została potraktowana nieco po macoszemu. Było z nimi kilka spotkań, ale chciałabym się dowiedzieć więcej o tych istotach, a tymczasem wciąż pozostają owiane tajemnicą.
Ciężkie Góry są mgliste, deszczowe i tylko najtwardsi wędrują nimi w pojedynkę opierając się wiatrowi i Oddechowi Gór. Jest to książka klimatyczna do bólu, świat jest brutalny i krwawy. Liczne przeskoki czasowe do przyszłości wytrącały mnie lekko z równowagi, także wszystko czyta się jak zbiór opowiadań. Końcówka za to tworzy fajną nową furtkę dla Kareniry, która w każdej z historii ma swoją rolę i troszkę się zmienia, tak samo różni bohaterowie pojawiają się i znikają, aby nagle znaleźć ich w zupełnie nieprzewidywalnych momentach historii. To mi się bardzo podobało.
To dopiero trzecia książka z tego świata jaką przeczytałam. Nie pobije świetnego Króla Bezmiarów, ale zajmuje drugie miejsce. Niedługo zabieram się za kolejne tomy i mam nadzieję, że autor utrzyma poziom.
Byliście kiedyś w górach podczas mżawki? Gdy nic nie wysycha i nawet gdy robi się cieplej to i tak jest zimno a wszyscy są marudni?
Feliks W. Kres chyba był, i piekielnie dobrze to oddal. W końcu zagrało tempo fabuły wraz ze skalą opowieści w tym niesamowitym świecie z ciekawymi postaciami.
O ile Północna granica tylko leciutko „połechtała” moją ciekawość dotyczącą cyklu Księga Całości. Tak już Król Bezmiarów pozwolił (prawie ;)) w pełnej krasie rozkoszować mi się skomplikowanym, acz bardzo ciekawym światem, który „urodził się” w głowie Feliksa W. Kresa. Światem, który postanowiłam odkrywać dalej wraz z trzecią odsłoną cyklu pod tytułem Grombelardzka legenda. Serce gór.
Witajcie w Gromberlardzie. "Przed wiekami Szerń stoczyła morderczą walkę z wrogą Potęgą – Alerem. Nad Grombelardem obie Potęgi ponosiły klęski, okaleczały się, gubiły Pasma i Wstęgi. Wreszcie jedna z nich odniosła zwycięstwo. I nakryła całą krainę całunem wiecznych chmur. Bo Grombelard jest pobojowiskiem. Grombelard to mokry kamień. Odwieczne, nieprzebyte Góry Ciężkie. Kilka miast-warowni i kilka wiosek zamieszkałych przez zdziczałych rozbójników, gotowych mordować za garść srebra, albo po prostu dla rozgrzewki. Wieczny deszcz i nieśmiertelny wiatr. To jest Grombelard. Ale wiatr może być też Oddechem Gór, rozbójnik może być ich Królem a skała, gdy przyłożyć do niej rękę, może pulsować w rytmie bicia serca. Na szlaku spotkać można łuczniczkę o szarych, niepasujących do twarzy oczach. Życie stracić z ręki nieszczęśliwej kocicy, uwięzionej w ciele człowieka. Oszaleć i powoli nadziać się na własny miecz, tylko dlatego, że Sęp rozkazał.
Tak, to wszystko legendy. Ale bez legend Grombelard to tylko deszcz i wiatr."
Legend tom I. „Wsunęłam” pierwszą odsłonę Grombelardzkiej legendy zatytułowanej Serce gór w ekspresowym tempie.
Zachłysnęłam się nowymi bohaterami, którzy są tak realni, namacalni, pełni sprzeczności, słabości i jednocześnie normalności, że ciężko było nie irytować się ich posunięciami lub wręcz przeciwnie, cieszyć się, gdy odnosili sukces.
Oczywiście najwięcej emocji wzbudzała Łowczyni — bohaterka spinająca wszystkie opowiadania, która bezsprzecznie stała się najjaśniejszą postacią w tym nowym panteonie gwiazd.
Gwiazd, które muszą mierzyć się nie tylko z własnymi słabościami, ale także surowymi, niebezpiecznymi i dzikimi górskimi terenami, w których roi się od rozumnych kotów i sępów telepatów. No i właśnie te „urocze” sępy, dzięki kilku detalom i poruszonym faktom, zostaną odarte częściowo z otaczającej je tajemnicy.
Podsumowując. Grombelardzka legenda. Serce gór Feliksa W. Kresa to kawał dobrej fantastyki, którą warto przeczytać.
Kapitalna lektura na najwyższym poziomie. Im dalej, tym bardziej jestem oczarowany Księgą Całości. Serce gór odbieram jako zbiór chronologicznie ułożonych opowiadań, których spoiwem jest postać pewnej łuczniczki o niepasujących do jej twarzy oczu. I tak jak zwykle w zbiorze opowiadań, część jest lepsza, a część odrobinę słabsza, tak tu podobały mi się wszystkie. Jestem pod ogromnym wrażeniem, ile autor potrafi przemycić treści w pozornie krótkich, często wręcz rwanych dialogach.
Ponadto dostajemy zachwyt nad pięknem gór w czystej postaci. Każda osoba preferująca w odwiecznym konflikcie góry nad morzem, powinna być zachwycona Sercem gór.
Nie będę się rozpisywał, bo wszystkie pozytywne opinie zostały już zapewne napisane o tej części Księgi Całości. Przyłączam się jedynie do chóru piewców talentu autora i chylę czoła przed literackim warsztatem. Dla mnie to przykład pięknie napisanej fantastyki. Czytając tego typu książki, nie dziwi fakt, że dużo autorów piszących obecnie w innych gatunkach i odnoszących znaczne sukcesy, zaczynało kiedyś w fantastyce. Księga Całości, a Serce gór w dużej mierze ociera się niejednokrotnie o literaturę piękną. Warto się na chwilę zatrzymać w trakcie lektury i pozwolić sobie na przemyślenia o życiu i pięknie świata. I tego, jak mali jesteśmy wobec natury.
Na obecną chwilę, najlepsza z cyklu. Po raz kolejny poznajemy zupełnie nowe postacie, choć przewijają się również te już nam znane. Akcja dzieje się paręnaście lat po wydarzeniach z północnej granicy. Poznajemy młodą, niedoświadczoną życiowo, znakomitą łuczniczkę Karenire, której grozi wyrzucenie z wojska. Dostaje ona jednak ostatnią szansę i nie chcąc jej zmarnować, wyrusza na misję w góry. Dzieje się tam coś, co na zawsze zmienia jej życie i wraz z biegiem historii, poznajemy jej rozwój.
Tym razem autor się postarał i nie tylko dodał bohaterom więcej charakteru, ale również dopilnował tego, by wszystko się domknęło w logiczną całość. Pierwsza część Grombelardzkiej legendy jest najlepszą częścią z tych, które dotychczas czytałem. Jednak tyczy się to tylko pierwszej części, gdyż druga... Więcej o drugiej części będzie można znaleźć pod nią 😉
Kres po raz kolejny udowadnia, że coś takiego jak spadek formy dla niego nie istnieje. Stworzył wciągającą od pierwszych stron klasyczną opowieść fantasy, która jednak w żadnej mierze nie jest sztampowa ani nie nudzi nawet przez chwilę. Doskonale wymieszał w niej przygodę i magię, krwawe potyczki i polityczne intrygi, zdradę i miłość, okrucieństwo i poświęcenie, wywołując w czytelniku tak wielką gamę emocji, że przez powieść mknie się w sposób niezauważalny i z żalem trzeba ją odłożyć, gdy dojdziemy już do ostatniej strony (a warto wspomnieć, że to cegiełka licząca blisko 600 stron).
Felix W Kres stworzył ciekawy świat, a bohaterka Grombelardzkiej legendy jest moja ulubioną. Głównym problemem książek tworzonych przez niego są dla mnie historie, często pozbawione konsekwencji oraz miejscami dłużące się..../nudne. Sam świat jest jednak przedstawiony w naprawę ciekawy sposób a zróżnicowanie lokacji sprawia, że autor zaskakuje nas swoją pomysłowością praktycznie ciągle. Zarówno sępy jak i koty to koncept zasługujący na 5 w skali szkolnej. Zakończenie tomu 3.1 było ciekawe oraz intrygujące co sprawia, że wystawiam ocenę 3.25/5⭐.
Refreshed years after I had read parts of it as short stories doesn't impress that much any more. Too cruel (I've got nothing against cruelty in art but it has to make sense somehow, not like here, where when you don't know what to do with main character you kill it, described with details). No sense of humour, just military style wits. Changing concept of characters, I mean totally: is the Hunter hurt quiet lonely aristocratic revenger or is she chatty, chavy superheroine hungry for every second man in the book? I'm going to read part 2, but I need a break.
Kolejna część Księgi Całości. Tym razem przenosimy się go Grombelardu - górskiej krainy, gdzie rządzą gotowi na wszystko rozbójnicy. Młoda łuczniczka Karenira wyrusza ze swoją pierwszą misją przez niebezpieczne górskie tereny. Zostaje zaatakowana, w wyniku czego traci swoje oczy. Dzięki poświęceniu jednego z kompanów na nowo odzyskuje wzrok. Zaczyna się wielka podróż pod znakiem zemsty...
Czym bardziej zgłębiam się w twórczość Kresa, tym bardziej zaczynam kochać ten świat 😍🤓📚🍵📖
Z trzech pierwszych książek Księgi Całości, Grombelardzka Legenda najbardziej przypadła mi do gustu. Karenira zdecydowanie wędruje do mojego Panteonu najlepszych kobiecych bohaterek.
This is not a new genre, this is just a fantasy book. But it's very good, it's serious and unpredictable - sometimes in frustrating way, but not a silly one.
Grombelard is alive. These mountains are harsh and real, and even the cats should be careful on the roads. This is a wonderful world, even if grim one. That's perfect dark fantasy.
I really can't spoil anything, so I'll be short: this book has talking cats and no elves. Read it. Now.