Debiutancka powieść laureatki konkursu Jesienny Wieczór!
Modna kawiarnia w centrum miasta zawsze tętni życiem, ale wśród tłumu klientów przystojny barista dostrzega właśnie ją. Dziewczynę, która skrywa sekret.
Paula to perfekcjonistka – całym sercem angażuje się w swoją pracę i liczy na to, że jej starania zostaną docenione, a kariera w korporacji rozkręci się na dobre. Zamiast awansu dostaje jednak zadanie specjalne. Ma zorganizować jesienny event, który będzie sprawdzianem jej kompetencji. Nieco rozżalona, lecz zmotywowana przyjmuje wyzwanie, zagłuszając obawy, jakie budzi w niej wspomnienie z przeszłości.
Greg od dłuższego czasu pracuje w Seaside Cafe, choć tak naprawdę ma już dosyć miejsca, które udaje, że dla wielkich korporacji liczą się nie tylko pieniądze, ale i wyższe idee. Marzenie o otwarciu własnej kawiarni w mieście, które nigdy nie śpi, wydaje mu się jednak nieosiągalne. Mimo obaw mężczyzna wie, że to najwyższy czas, aby ruszyć do przodu. Zwłaszcza wtedy, gdy sprzyjają temu okoliczności...
Zaproś mnie na pumpkin latte to powieść, która kołysze jak szum wielkiego miasta i smakuje niczym najbardziej aromatyczna kawa. Anna Chaber debiutuje historią o bohaterach takich jak my – ambitnych, dynamicznych i nieustannie szukających własnych ścieżek.
Pochodzi z Opola, ale od kilkunastu lat mieszka za granicą – aktualnie w Brukseli. Szczęśliwa żona, a od niedawna mama. Z wykształcenia inżynierka chemiczka, na co dzień pracuje jako managerka projektów w dziale badań i rozwoju. W pracy i prywatnie pasjonuje się kwestiami zrównoważonego rozwoju i środowiska. Uwielbia czytać, a jej ulubionym autorem jest Terry Pratchett.
Podciągam pod 3, choć oceniam na 2,5. Plus za bohaterów millenialsów, czego właśnie szukałam i za jesienny klimat, ale fabularnie i stylistycznie to „typowa polska obyczajówka”. Znalazłam w niej dokładnie to, co mnie od tej literatury odstręcza: sztuczne dialogi, dziwne sceny, hallmarkowość i elementy opery mydlanej.
Takie 3.25 może 3.5 Czytało się mega przyjemnie, faktycznie idealna na jesienne wieczory. Bardzo podobał mi się wątek przekonywania do badań piersi! Nieco mniej poprowadzenie głównej bohaterki. Szczególnie motyw, gdy obraziła się na przyjaciółkę, bo nie takiej pomocy oczekiwała. Szanuję, że oczekiwania są różne, ale mnie nie przekonało to nastawienie. Zawsze zadaje sobie pytanie: czy mogłabym się przyjaźnić z główną bohaterkę? W tym wypadku: na bank nie. Za to research zrobiony jeśli chodzi o pracę w kawiarni: W PUNKT. Miałam swój epizod w kawiarni i potwierdzam, że wszystko było na maksa autentyczne ;D Podziwiam!
Tak zwana literatura kobieca to kompletnie nie moja bajka, więc wyszłam daleko poza strefę swojego czytelniczego komfortu. Co mi to dało?
Dało mi to lekką, niezobowiązującą rozrywkę. Książka jest debiutem literackim autorki i moim zdaniem momentami to widać, słychać i czuć. Czasem bywa naiwnie, czasem za słodko, główna bohaterka irytuje na potęgę, a na deser wchodzą moralizatorskie tony w zakresie profilaktyki raka piersi. Ale... ALEEEEE! Dotykamy też takich tematów jak mobbing w pracy czy konieczność komunikacji w relacjach, żeby przepracować problemy. Doceniam i dziękuję autorce, że położyła na nie nacisk.
Ocena? Dla mnie 3/5. Jedna gwiazdka zdecydowanie za jesień w tle i za pomysł na imię dla kociaka (Pumpkin Katte - uwielbiam takie sympatyczne motywy). Dwie pozostałe za samą treść, ale fani powieści romantycznych spokojnie mogą dorzuć jeszcze jedną gwiazdkę.
Pomysł na jesienną, klimatyczną obyczajówkę? Super! Wykorzystany - fatalnie. Fabuła nie trzymała się kupy, był straszny chaos, brakowało takiego głównego wątku, który byłby opleciony dodatkowymi szczegółami. Wątków było kilka, zupełnie ze sobą nie powiązanych i bardzo pomieszanych. Książka przypominała bardziej opowiadanie 14- łatki z wattpada, niż poważniejszy debiut literacki.
Z technicznych rzeczy: za długie rozdziały… Jak na taką powieść, to nie dość ze fabuła momentami męczyła (sceny łóżkowe, a nawet takie „miłosne” - opisane infantylnie i wulgarnie) to jeszcze rozdział ciągnął się w nieskończość. Epilog był banalny i oklepany, można było się tego spodziewać.
Za co druga gwiazdka? Postać Matyldy, przyjaciółki Pauli, ratowała ten tonący statek. Potrafiła rozbawić i podtrzymać na duchu nie tylko główna bohaterkę, ale tez mnie jako czytelnika.
Jestem nieco zawiedziona, bo tytuł skusił i myślałam ze będzie to jesienna klimatyczna powieść z miłosnym wątkiem. Szkoda…
Po prostu ciepła, przyjemna i urocza. Muszę powiedzieć, że całkiem dobrze się bawiłam, ale niewiele poza tym. Często było mi ciężko skupić się na fabule, wszystko mnie rozpraszało, bo książka od czasu do czasu bywała dość nudna. Nie pokochałam bohaterów, ale też nie byłam do nich negatywnie nastawiona. ALE ogółem, książka nie jest zła i jestem ją w stanie polecić wszystkim, którzy kochają klimaty jesienne i picie kawy :) Dodatkowo ciekawy plot twist!! Bardzo duży plus za poruszenie tematu raka piersi i namawianie kobiet do badań! Cieszę się, że autorka się tego podjęła.
Chociaż przewidywałam zakończenie, to nie mogę zarzucić tej książce, że była prostą historią. Złożone wątki, elementy zaskoczenia i fakt, że cała miłość w niej zawarta otuliła mnie niczym ciepły koc, powodują, że ogromnie polecam ją na te chłodne jesienno-zimowe wieczory 🖤
"Zaproś mnie na pumpkin latte" to historia Pauli i Grega. Ona pracuje w korpo, gdzie dynamiczne tempo i zmienna sytuacja sprawia, że traci cały entuzjazm z tej pracy. Dostaje zlecenie od szefa na zorganizowanie jesiennej imprezy. Haczyk jest jeden - dziewczyna nie lubi tej pory roku. Natomiast Greg pracuje w kawiarni i osiąga najlepsze wyniki sprzedażowe. To go cały czas motywuje do tego, by otworzyć swój biznes. Jednak zawsze znajdzie się coś co powoduje, że mężczyzna traci swój entuzjazm i tkwi u swojego pracodawcy.
Od razu piszę, że ocena będzie niska, bo półtorej gwiazdki - było poprawnie, ale ja za tydzień będę już zapominać większość sytuacji tutaj opisanych. Historia została napisana prostym, niewymagającym językiem, a więc czyta się tę historię błyskawicznie. Głównych bohaterów nie polubiłam. Nie znalazłam w nich nic co by sprawiło, że obudzi się we mnie ta iskierka sympatii. Dialogi, które bohaterowie między sobą prowadzą, wydawały mi się w pewnych momentach bardzo wymuszone oraz nienaturalne. Akcja jest przewidywalna, a ich problemy to albo są problemy wydumane albo możliwe do rozwiązania w przeciągu kilku chwil. Oczywiście niezmiennie największe problemy wynikają z braku solidnej kilkuminutowej rozmowy. Już o wysypie starych, oklepanych stereotypów nie wspomnę.
Z tej książki miał wybrzmiewać jesienny vibe. W zasadzie oprócz okładki i początku historii nic więcej z tego klimatu nie ma. I nie ma na to wpływ fakt, że czytam tę historię przy trzydziestostopniowym upale. Jak ktoś świetnie opisze klimat to i o Antarktydzie można czytać na wysokich temperaturach i poczuć tę atmosferę.
Ciekawa, dobra, ale bez szału. Zdecydowanie wciągająca, lecz momentami się irytowałam (ale nie jestem w stanie określić dlaczego). Ot, przeciętny jakością debiut
Nie będę ukrywać, że nigdy nie sięgam po książki tego rodzaju - bo i okładka, i tytuł sugerują, że debiutancka powieść Anny Chaber to lekki, jesienny romans. Co więc skusiło mnie do tej lektury? Po pierwsze Anna Chaber to moja koleżanka z klubu Polek na Obczyźnie, po drugie tą książką wygrała konkurs Wydawnictwa Czwarta Strona, a po trzecie właśnie ta książka została wybrana na lekturę listopadową przez klub książki powyższego klubu.
Książkę przeczytałam w jeden dzień, bo że Ania ma lekkie pióro jako redaktorka portalu naszego klubu, wiem nie od dziś. Językowo to faktycznie dobrze napisana rzecz. Narracja jest płynna, dialogi nie są przegadane, postaci dobrze naszkicowane. Jednym słowem kartki przewracają się same, ja książkę przeczytałam w jeden dzień. Ale tak, jest to romans i od początku wiadomo kto z kim, choć oczywiście nie jak szybko.
Wracając jednak do bohaterów - niespełna trzydziestoletnia Paula pracuje w korporacji, ma seksistowskiego szefa, zadziorną przyjaciółkę Matyldę i właśnie rozpadł się jej związek. Greg natomiast jest pasjonatem kawy, pracuje w znanej sieci kawiarni i ma szansę na zostanie najlepszym baristą kraju.
2021: Debiut Ani Chaber okazał się tak dobrą obyczajówką, że po kolejną powieść, która wyjdzie spod jej pióra sięgnę bez zastanowienia. W "Zaproś mnie na Pumpkin Latte" znajdziecie dobrze wykreowanych bohaterów, naturalne dialogi, pasujące do siebie główne i poboczne wątki, które na końcu splatają się z jedną spójną całość. Nie zabraknie uroczych scen, perypetii miłosnych, a także ważnych i trudnych tematów. Jest wszystko to, co powinna zawierać dobra obyczajówka. Nie wzbudza napięcia ale przyjemnie otula. Chyba o to chodzi w książkach, które czytamy jesiennymi wieczorami, prawda?
Bardzo dobrze się bawiłem podczas czytania tej książki i szczerze mówiąc pozytywnie się zaskoczyłem. Jest to przyjemna pozycja, idealna na jesienno-zimowe wieczory. Teraz mam ochotę na te wszystkie dobroci wymienione w książce (no może z wyjątkiem kaw, bo za nimi nie przepadam), więc jak tylko znajdę czas to skorzystam z e-booka i je przygotuję.
Plus za jesienny klimat. Niestety poza tym, totalnie nie moje książka, duży chaos. Nagromadzenie traumatycznych wątków, z których żaden mam wrażenie nie został dobrze poprowadzony. Przy zderzeniu z lekko infantylną narracja wyszło słabo.
4+/5 Pani Chaber dołącza już oficjalnie do kręgu moich ulubionych autorek. Jej książki są tak comfort i cosy, a klimat pór roku jest tak perfekcyjnie oddany! Bohaterowie używają mózgu, myślą i są po prostu ludzcy. Ogromny plus w obyczajówkach. No i to, że ponownie mają oni swoje życie poza sobą a ich relacja jest miłym dodatkiem do dnia codziennego. Tylko że jak w przypadku „Zimowego bluesa” jest tu taki sam schemat, ale po sprawdzeniu okazuje się, że „Pumpkin latte” było pierwsze, więc zyskuje wyższą ocenę. Czytało mi się ją też nieco przyjemniej niż „Blues”, chociaż obie są wspaniałe. A, i genialnie oddana rzeczywistość jesienna.
Z jednej strony nic specjalnego a z drugiej strony ta książka była tak przyjemna, ciepła i przytulna że aż przyjemnie się jej słuchało. Będę szukać więcej takich książek w tym okresie bo wręcz otulają jak ciepły kocyk 💜💜💜
Waham się między trzema a czterema gwiazdkami. Przemęczyłam początek książki. Scena ze strony 39 prawie sprawiła, że był dnf.Moim pytaniem jest: po co i dlaczego. Ta scena była całkowicie niepotrzebna. Końcówka książki była dużo przyjemniejsza i w sumie czytało się ją przyjemnie. Widać, że debiut, ale myślę, że autorka ma potencjał na pisanie przyjemnych obyczajówek