Okruchy większej całości są podróżą w krainie pamięci naznaczonej psychiczną chorobą ojca i matczynym sklejaniem rodziny. Wchodzimy w labirynt malowany emocjami dziecka, ale naszym przewodnikiem jest dojrzały mężczyzna. Frymorgen emigruje w przeszłość z fotograficzną precyzją. Odwiedza wiejski krajobraz PRL-u eksponując w kadrze jego obrazy, zapachy i dźwięki. Nie poleruje wspomnień. Zachowuje proste, lakoniczne pióro. To jego debiut literacki. Zawodowo od lat zajmuje się dziennikarstwem. Jest brytyjskim korespondentem radia RMF FM. Jak podkreśla autor, do pisania skłoniła go pandemia, a zainspirowała psychoanaliza jungowska, której poddał się w dorosłym wieku. Z krótkich miniatur wyłania się celebracja życia. Z wdzięcznością miesza się szorstka ocena przeszłości. Frymorgen zaznacza w tekście, że pamięć nie jest bliźniaczą siostrą prawdy. „Okruchy” są bardzo subiektywnym śladem pozostawionym na własnym kawałku ziemi. A może uniwersalnym świadectwem człowieka?
Bogdan Frymorgen przywołując wspomnienia o dzieciństwie na wsi, w świecie którego już nie ma, pisze o tym co w życiu ważne. Pisze o sobie i swojej rodzinie, według własnej pamięci. Pisze szczerze, czasem może niepoprawnie politycznie (np. ojciec z chorobą dwubiegunową jest nazywany wariatem, szaleńcem, przemoc o ile nas nie zabija może nas wzmocnić), którz jednak odbierze nam prawo do używania konretnych słów opisujących nasze życie, jeśli to są właśnie te słowa? Z okruchów wspomnień układa się historia życia, dobrego życia, mimo bólu i braku.
Opisy wczesnego dzieciństwa, rodziców i dziadków, choroby ojca - Yes. Im więcej własnego życiorysu autora i jego refleksji, tym bardziej przebijała się dla mnie pewna trudna do przełknięcia nuta, jakiś rodzaj krindżu.