Kotan Superstar. Poruszający, mocny i pierwszy tak wielowymiarowy portret Marka Kotańskiego – człowieka, który poświęcił wszystko dla tych, których nikt inny nie dostrzegał.
Przełom lat 60 i 70 XX wieku. Oficjalnie problem narkotykowy w PRL-u nie istnieje. W rzeczywistości coraz więcej młodych ludzi sięga po morfinę, czy pierwszą polską amfetaminę, odurza się, biorąc leki i wąchając kleje. Początkujący psycholog, Marek Kotański, problem zauważa i zaczyna działać. Odważnie, z uporem i bez kompromisów. Traktowany przez swoje pacjentki i pacjentów jak ojciec, a potem bóg, dzięki empatii, pasji i niezrównanej intuicji pozwala im powrócić do normalnego życia. Wielu krytykuje jego metody i mówi o nim „kontrowersyjny”, dla innych to „genialny terapeuta”. Z potencjałem do bycia gwiazdą, będzie porywać tłumy w ogólnopolskich akcjach. Pełen sprzeczności, domagający się od innych nieustającej uwagi, uwielbienia i akceptacji. Otrzymujący mnóstwo dowodów miłości i pogrążony w samotności.
Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja to pierwsza biografia pióra Anny Kamińskiej poświęcona mężczyźnie. Barwna, wstrząsająca i dociekliwa. Przedstawiająca nie tylko powstawanie legendy Marka Kotańskiego oczami jego pierwszych pacjentów, współpracowników czy rodziny, ale też historię Monaru, polskiej służby zdrowia i (nie)radzenia sobie przez państwo z osobami dotkniętymi problemem narkotykowym, alkoholizmem czy bezdomnością.
Książka ukazująca jak wiele jeszcze mamy do przepracowania, by stać się społeczeństwem wolnym od dyskryminacji, hipokryzji czy nietolerancji. I znieczulicy.
Boże drogi, przeczytanie tej książki to była jedna z moich najlepszych decyzji. Jestem w takich emocjach po niej, że ciężko mi coś powiedzieć. Bardzo otwiera oczy na to jakim wielkim człowiekiem pełnym pasji, pomocy, dobra był pan Kotański. Cała książka mnie wzruszyła, ale ostatnie rozdziały to były dla mnie wyciskacze łez. Coś niebywałego taki człowiek.
Gdyby Kotański - jak to miał w zwyczaju - zapytał autorkę, Annę Kamińską: "Kochasz mnie?" odpowiedziałaby prawdopodobnie "jeszcze jak!" Książka jest pomnikiem dla "legendarnego twórcy Monaru". Pozorów spojrzenia z różnych perspektyw i rzetelnej oceny opisywanej postaci jest niewiele - trudno za takie uznać zacytowanie kilku krytycznych głosów, za każdym razem starannie obłożonych zachwytami bądź usprawiedliwieniami. A szkoda, bo z obfitości zebranego materiału przy krytycznym podejściu i postawieniu kilku pytań można by wycisnąć o wiele więcej. Mojej lekturze towarzyszyło wrażenie absolutnej fascynacji autorki Markiem Kotańskim - zachwytu tak bezgranicznego, że nawet opisując skandaliczne fakty, relatywizuje je i chroni doskonałość przedstawianego wizerunku. Najbardziej porażający jest brak researchu w sprawie organizacji, na której wzorował się Kotański tworząc Monar: "(..)pytany o Synanon jako inspirację, unikał tego tematu. Myślę, że niepotrzebnie, bo przyznanie się, że na czymś się wzorował, budując Monar, w żadnym stopniu nie ujmuje mu zasług" - autorka cytuje Jerzego Siczka, na zakończenie części o początkach Monaru. Części, w której sporo pisze o pierwowzorze - ale w zaskakujący sposób wybiórczo i właściwie wyłącznie pozytywnie. Czyżby jej rozmówcy nigdy nie dowiedzieli się niczego co najmniej niepokojącego o Synanonie? Czy sama nie mogła sprawdzić, co to za organizacja? Znalezienie informacji czym był Synanon jest proste jak obsługa przeglądarki - to wyjątkowo paskudna sekta, uważana za wybitnie niebezpieczną i przemocową, z dziesiątkami udokumentowanych aktów przemocy zakończonymi wyrokami, skazanym wyrokiem sądowym założycielem (polecam historię z podłożeniem grzechotnika prawnikowi reprezentującemu ofiary sekty) i finalnie rozwiązana w USA w 1991 r. Sekta, której metody "terapii" nie były nawet kontrowersyjne - tylko jednoznacznie złe i szkodliwe, zaś lider, Chuck Dederich - przejawiał wszelkie cechy psychopatycznego guru. Na temat Synanonu napisano wiele, powstały książki (np. Synanon kid czy From the miracle to madness). Kluczowa "metoda" sekty, The Game, czyli zbiorowe akty przemocy psychicznej na uczestnikach z pewnością wywoływały skrajnie silne emocje - ale brak jest jakichkolwiek przesłanek, że mogły mieć działanie lecznicze. Monar nie osiągnął nigdy poziomu swojego pierwowzoru - nie został formalnie "kościołem", nie przeprowadzał przymusowych wazektomii i aborcji, rozdzielania par i obowiązku wchodzenia w inne związków, nie zlecał też brutalnych pobić byłych pacjentów. Był zaledwie wschodnioeuropejską słabą podróbką - na szczęście, ale parę "znakomitych zasad" skopiował, jak np. golenie głów pacjentom, nakazywanie noszenia tabliczek "jestem k*rwą" "jestem złodziejem" czy wreszcie wariant The Game jako sposobu prowadzenia społeczności terapeutycznej. Inspiracjom metodami Synanonu Kamińska poświęca sporo miejsca, opisując naprawdę skandaliczne metody, bardzo subtelnie zaznaczając, że aktualnie raczej tak się już nie pracuje - ale podkreślając wielokrotnie ich skuteczność i wyjątkowość. Szokują relacje w rodzaju: "w czasie wizyt Kotańskiego w ośrodkach dochodzi też jednak do sytuacji, których terapeuci Monaru trochę się dziś nawet wstydzą (...) Kiedyś w jednym z ośrodków członkowie społeczności mieli oddać mocz na pacjenta, by udowodnić mu, że jest zerem. (..) W Zaczerlanach społeczność w czasie przyjęciówki każe się pacjentowi rozebrać do naga, przy wszystkich mieszkańcach domu (...) zdarza się też, że pacjent wykluczony za karę ze społeczności, zostaje eksmitowany na strych i śpi tam przy minus dziesięciu stopniach" Z opowieści Kamińskiej wynika, że Kotański w pracy z pacjentami nie przestrzegał podstawowych zasad bezpieczeństwa i był szalonym ryzykantem, nastawionym - i to jest kluczowe - na eskalację emocji. Opisy "wyjazdów terapeutycznych" mrożą krew w żyłach każdemu, kto kiedykolwiek miał do czynienia z odpowiedzialnością za grupę. Wspomnienia byłego pacjenta o wycieczkach w Tatry: "chodziliśmy tam, gdzie jest niebezpiecznie, gdzie są łańcuchy, nawet jeśli ktoś nie miał dobrych butów czy zaprawy, bo Kotan uważał, że każdy może sobie poradzić, niezależnie od sprzętu czy warunków. Nie wszyscy to wytrzymywali, były awantury, krzyki i łzy". Kolejny przykład to fragment o spontanicznej "psychodramie" w jaskini Mylnej, kiedy Kotański postanowił udać, że zepsuły się latarki i zobaczyć jak pacjenci poradzą sobie z paniką i czy mają motywację do leczenia (?). Przypominam, że mówimy o pacjentach leczących się z uzależnienia od narkotyków - choć w sumie dowolnej osobie mogłoby to zrobić bardzo źle... Takich opisów jest znacznie więcej; przytoczę jeszcze jeden: psychodrama "pogrzeb narkomanii", polegająca na wrzucaniu do przygotowanego grobu środków psychoaktywnych należące do jednego z pacjentów. Autorka z wyraźną aprobatą opisuje długofalowy efekt - jej rozmówca, uczestnik tego spektaklu, w późniejszym życiu nie bierze żadnych lekarstw. Kamińska wydaje się nie widzieć w tych wszystkich "metodach" nic nieodpowiedniego - świetnie obrazuje to zacytowanie byłego pacjenta, obecnie terapeuty uzależnień - "ostre metody konfrontacyjne wypracowane przez Marka Kotańskiego były wówczas jedynymi, które mogły pomóc ludziom uzależnionych od opiatów. Dziś w czasie reżimu praw pacjenta, przychyla się jednak do metod proponowanych przez Jolantę Łazugę-Koczorowską, polegających na (..) motywacji". Przy okazji z książki wynika, że te metody były wypracowywane jeszcze przed powstaniem Monaru. Nie pyta żadnego współczesnego terapeuty uzależnień czy psychiatry specjalizującego się w tematyce uzależnień, który nie wywodziłby się ze szkoły Monaru, o ocenę tych metod, nie daje do nich żadnej kontry. Same kombatanckie opowieści. Przyczyny narkomanii opisuje cytując kolejnych rozmówców - mamy więc coś o nadopiekuńczych matkach, coś o nieobecnych ojcach, różne kawałki o słabym czy złym charakterze. Znowu: żadnego współczesnego głosu. Za to sięga po najbardziej drastyczne stereotypy - np. przedstawiając opis typowej osoby sięgającej po pomoc Monaru "nie jest w stanie żyć bez narkotyku. Nie może przejść samodzielne kilku metrów. Kał leje mu się po nogach, nie może nic zjeść, nawet napić się wody". Podaje informację o skuteczności terapii Monaru - podobno to aż 30% wyleczonych pacjentów. Tyle, że dotyczy to, jak rozumiem, "pierwszego turnusu" w Głoskowie - czyli grupy osób, które bardzo świadomie weszły w eksperyment, chyba zresztą byli dość jednorodną grupą młodych inteligentów - taki wniosek nasuwa się na podstawie informacji o tym, że na początku stanu wojennego wszyscy rzucili się ukrywać literaturę, którą mieli w szafkach - Orwella, Miłosza, Barańczaka. Autorkę zdają się też fascynować "numery" Kotańskiego i jego otoczenia - opisuje rozmaite "kawały", które przedstawia jako nad wyraz zabawne. Za przykład może posłużyć historia pacjenta pozorującego samobójstwo przez powieszenie, który w ten sposób śmiertelnie wystraszył pielęgniarkę w ośrodku. Nic, tylko boki zrywać. Z podobnym nabożeństwem wylicza osoby, z którymi Kotański się kontaktował - chodził do klasy, mieszkał w jednej dzielnicy, czy miał innego rodzaju relacje - cała plejada żoliborskiej śmietanki artystyczno-politycznej wymieniana tak jakby tylko po to, żeby dodać więcej blasku i ważności. Niezwykle ciekawy jest wątek asystentek Kotańskiego - wszystkie trzy opisane w biografii łączy wygląd: ładne, zgrabne blondynki i wiek: kilkanaście lat młodsze od szefa. Ani razu nie pada słowo "romans" chociaż trudno jest inaczej odczytać opowieści o wysyłaniu samochodów pełnych kwiatów, spędzaniu niemal całego czasu razem, zacieraniu granicy między pracą a czasem prywatnym, zwierzeniach o "nierozumiejącej rodzinie". Relacje te trwają po kilka lat. Ich opis jest szalenie niepokojący - zastanawiają zarówno same historie, jak i stosunek autorki do nich. Tym bardziej, że żona i córka Kotańskiego chyba niespecjalnie miały ochotę zaistnieć w książce - prawie ich tam nie ma. Te fragmenty, które się znalazły, są "zdawkowo poprawne". Choć trudno nie unieść brwi przy informacji, że Kotański pod koniec życia przeniósł się na działkę, a jego żona uważała, że to zupełnie normalne, że małżeństwo nie mieszka razem przez całe życie. W moim odbiorze z biografii wyłania się osoba, która nigdy nie uporała się ze swoim własnym życiem - wielokrotnie powraca wątek braku akceptacji ze strony obojga rodziców, choć to ojciec jest częściej przywoływany jako niedościgniony ideał, który osiągnął sukces naukowy i gardził życiem syna. Kotański ciągle szukał u innych akceptacji - najjaskrawszy przykład to pytanie "Kochasz mnie?" zadawane znienacka różnym osobom - czy to współpracownikom, czy pacjentom. Nie przestrzegał zasad na żadnym poziomie - ani nie przyjeżdżał na dyżury zgodnie z grafikiem, ani nie zapinał pasów w samochodzie, ani nie uważał, żeby dotyczyły go zasady prawno-skarbowe. Kotański - jak nie wprost sugeruje biografia - nigdy nie przeszedł własnej terapii, nigdy nie korzystał z superwizji, nie chciał nawet od pewnego momentu pracować z wykwalifikowanymi psychologami jako powód podając, że "te studia kończą ludzie skupieni są sobie i na mówieniu, a nie działaniu, nieumiejące słuchać". Nie tolerował w zarządzie Monaru żadnych silnych osobowości. Pędził przed siebie szukając silnych emocji, rozpoczynając kolejne działania, na żadnym się nie zatrzymując i nie prowadząc go konsekwentnie dłużej niż przez chwilę. Rozpoczął Monar, zachłysnął się metodami rozkręcającymi emocje poza jakąkolwiek skalę - nic dziwnego, że się wypalił w ciągu 2-3 lat i niespokojnie pobiegł dalej. Otwierać całą sieć Monarów, jeździć po ośrodkach, wpadając, robiąc zamieszanie, dezorganizując codzienną pracę, oczekując pełnej koncentracji uwagi na sobie i oznak uwielbienia. Następnie rzucił się na nowy problem - HIV, potem na bezdomność, w międzyczasie próbując działań profilaktycznych, z wielkościowym rojeniem o stworzeniu z Monaru harcerstwa bis (Ruch czystych serc). Lubił rzucać pomysł i czekać aż inni go wdrożą. Z chorobliwą potrzebą akceptacji, przejawiającą się na każdym kroku - "najlepiej czuł się z ludźmi, którzy są w niego wpatrzeni", "zawsze musi czuć akceptację ludzi, z którymi pracuje". Opisy jego wizytacji w ośrodkach nie brzmią zdrowo: "Kiedy przyjeżdżał, wszystko kręciło się wokół niego (...) musieliśmy specjalnie przed jego wizytą sprzątać, upiec jego ulubiony sernik i zrobić risotto (...) pacjenci budują na przyjazd Kotańskiego lektykę albo bramę (...) albo wychodzą do niego z wielkim transparentem "witamy Cię, Marku" - o tym serniczku Kamińska pisze zresztą wielokrotnie, podobnie jak o nagłym wpadaniu w toczące się procesy terapeutyczne i eskalowaniu emocji, chyba dla samego eskalowania. Traktował Monar jak prywatny folwark, oczekując, że może dowolnie dysponować pieniędzmi czy etatami. Nie integrował terapeutów, nie dbał o wymianą doświadczeń i budowę organizacji. Przy zatrudnieniu najważniejsza jest lojalność i akceptowanie figury lidera. We współpracy był więcej niż trudny - "gdy terapeuci nie chcą na coś się zgodzić, wali pięściami w stół (...) Gdy nie podzielają jego wizji, rzuca kurwami i zdejmuje z zawiasów drzwi" W tym wszystkim pozostaje jednak pytanie - jakie są jego faktyczne zasługi? Na ile ten niespokojny duch faktycznie nagłaśniał problemy - i co dobrego to przyniosło? Czy skandale wokół domów chorych na HIV pomogły w budowaniu świadomości społecznej, czy tylko podsyciły nienawiść i były fizycznym zagrożeniem dla konkretnych osób? Jak ewoluowały metody leczenia narkomanii czy pomocy w wychodzeniu z kryzysu bezdomności i co urosło z tego fermentu zasianego przed laty przez Kotańskiego? Paradoksalnie - biografia w stylu pomnikowej laurki, z dopisanymi dla niepoznaki paroma brzydkimi słowami nie dała mi na to odpowiedzi.
"(...) myślałem, że Kotański to był spec od narkomanów i nasz człowiek z dworku (...) a na jego pogrzebie zdałem sobie sprawę, że on był rzecznikiem wszystkich ludzi słabych, chorych i spychanych na margines" mówi jeden z pacjentów Marka Kotańskiego Annie Kamińskiej. I o tym - o doli ludzi słabych chorych i spychanych na margines w PRL-u, latach 90. i na początku XXI w. w Polsce - jest "Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja. Opowieść o legendarnym twórcy Monaru".
Przeczytamy tam o ludziach z problemem alkoholowym i narkotykowym, chorych na HIV i AIDS, a także bezdomnych. Bo to właśnie pomocy im - ludziom, którzy nie obchodzili ani władz państwowych ani kościelnych - Marek Kotański poświęcił swoje życie. I niejedno to życie uratował. Choć niektórzy - i tych w książce nie brakuje, bo w niej nie ma lukru, a jest prawda - twierdzą zgoła inaczej.
Jeżeli powiemy o "Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja...", że jest to biografia twórcy Monaru, to będzie to tylko częściowa prawda. W książce co prawda nie brakuje typowo życiorysowego podejścia do opowiedzenia historii i rąbka prywatności bohatera (autorce udało się porozmawiać z żoną i córką Kotańskiego, które stronią od wywiadów), ale Anna Kamińska sama w posłowiu przyznaje: "Byłam ciekawa jego (Kotańskiego - przyp. B.B) pracy w ośrodkach i to mnie interesowało bardziej niż zjawisko bezdomności, którym zajmował się w ostatnim okresie życia". Dzięki temu ta książka stała się swoistym studium o narkomanii i jej ewolucji w Polsce. Nie brakuje w niej też typowo praktycznej wiedzy, jak tej skąd wzięło się np. powiedzenie: "cisza, jak makiem zasiał".
"Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja..." to też - jak sama autorka mówi w wywiadach - opowieść o akceptacji: samego siebie, inności, wad drugiego człowieka, dzieci przez rodziców, a rodziców przez dzieci. To również historia tworzenia w Polsce stowarzyszeń i fundacji, akcji charytatywnych robionych z dotychczas niespotykanym rozmachem.
"Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja. Opowieść o legendarnym twórcy Monaru" to przede wszystkim opowieść o człowieku . O człowieku, który miał swoją pasję i wiele rzeczy robił dobrze, ale nie brakowało mu wad. O człowieku, który potrafił żartować, ale i się załamać. O człowieku, który miał swoich pochlebców, ale i wrogów. O kimś jedynym i niepowtarzalnym.
Do tego książka jest doskonale napisana - świetnym stylem, jak powieść przygodowa a nie nudna literatura faktu - i udokumentowana. Autorka nie uciekła od trudnych oraz niewygodnych tematów, nie wybieliła Kotańskiego. Mimo że "Kotański. Bóg Ojciec. Konfrontacja..." jest "cegłą" - ma 759 stron - żaden jej fragment nie jest zbędny. Uważam, że to lektura obowiązkowa.
Ludzkie oblicze Marek Kotański jeszcze za życia dla wielu stał się żywym pomnikiem, a przynajmniej tak mogło się wydawać. Był prekursorem w dziedzinie leczenia narkomanii w Polsce, ale przede wszystkim człowiekiem, który zjawiał się w pełnej gotowości tam, gdzie był potrzebny. Ile boskiego miłosierdzia potrzeba, żeby bez cienia namysłu otoczyć opieką osobę brudną, oblepioną wymiocinami, zawszawioną, z jątrzącymi się ranami? Jaki człowiek skrywał się za tą fasadą?
Kotański kojarzony jest przede wszystkim z otoczenia kompleksową opieką osoby uzależnione od narkotyków i alkoholu. Swoją działalność rozpoczął w momencie, w którym narkomania w Polsce oficjalnie nie istniała, a uzależnieni trafiali na zwykle oddziały psychiatryczne, nie otrzymując odpowiedniej pomocy. Kotański stał się prekursorem w dziedzinie leczenia narkomanii nie tylko kraju, ale również w Europie. Opracowane przez niego metody – choć dziś wydają się kontrowersyjne i nie do przyjęcia – przynosiły efekty, dając początek organizacjom pomocowym, które funkcjonują do dziś.
Z biografii autorstwa Anny Kamińskiej dowiemy się wiele o narkomanii w Polsce, o przemianach społecznych, metodach leczenia uzależnień, uświadamiających happeningach oraz o wszystkich organizacjach stworzonych z inicjatywy Kotańskiego. A sam Kotański? Przeczytamy o jego dzieciństwie i młodości, bardzo skromnie o związkach, o małżeństwie i córce właściwie niewiele więcej. Dowiemy się, że był łasuchem, miał słabość do dobrych ubrań i samochodów, ale Kotański żył przede wszystkim swoją pracą. Pomaganie ludziom (nieważne czy w pełni bezinteresowne czy nie) wypełniało jego życie bez reszty.
Z książki Anny Kamińskiej wyłania się obraz człowieka trudnego, nieskłonnego do ustępstw. Z jednej strony bez reszty oddanego pomaganiu innym, z drugiej szukającego bezwarunkowego uwielbienia swoich podopiecznych i współpracowników. "Kotański. Bóg Ojciec Konfrontacja" to historia inspirującego człowieka, otwierająca oczy na ludzką krzywdę, społeczne wykluczenie, uprzedzenia i choćby dlatego warto po nią sięgnąć.
Opowieść o Marku Kotańskim oczami jego podopiecznych, wychowanków i współpracowników.
Człowiek, który bardzo dużo zrobił dla osób z problemami narkotykowymi, później także dla tych borykających się HIV, z bezdomnością, generalnie tych z różnych przyczyn wykluczonych społecznie - homoseksualistów, samotnie wychowujących dzieci, czy osób z niepełnosprawnością.
Był specyficzną postacią; na pewno barwną, energiczną, żywiołową i bezkompromisową. Lubił emocje i prowokacje. Nie wszystkim jego sposób prowadzenia terapii odpowiadał. Z drugiej strony na pewno ukształtował sposób prowadzenia leczenia osób uzależnionych od narkotyków w Polsce. Zajął się tym problemem w czasach, kiedy oficjalnie nikt nie mówił nawet, że ten problem w naszym kraju istnieje. Praca była niewątpliwie całym jego życiem. Jego żona ani córka nie wypowiadają się w książce zbyt wiele, choć nie są to negatywne opinie.
Lubił stawiać na swoim, miał trudności z prowadzeniem stonowanego dialogu, czy wymianą opinii. Z pewnością przerosły go zmiany ustrojowe w Polsce, które ukróciły jego sposób prowadzenia ośrodków terapeutycznych. Dla niego niesienie pomocy miało zawsze wypływać z potrzeby serca, a cała otoczka administracyjna, biurowa i księgowa kompletnie do tego nie pasowały, więc nie zawracał sobie tym głowy. Po jego śmierci nowa prezes Monaru musiała wyprostować chaos organizacyjny w prowadzonych przez niego ośrodkach.
Zmarł wskutek obrażeń poniesionych w wypadku samochodowym w sierpniu 2002 roku.
W maju tego roku czytałam biografię himalaistki Wandy Rutkiewicz tej samej autorki. Kamińska ma jakąś taką lekkość pisania o ważnych postaciach. Bardzo plastycznie oddaje realia czasów PRL, które miały niemałe znaczenie dla całego życia, zwłaszcza zawodowego tych postaci. Bardzo odpowiada mi jej sposób pisania.
Nie tylko biografia jednego człowieka, ale i historia tworzenia polskiego systemu pomocy. Do tego świetnie napisana, a przy ponad 600 stronach to jest istotne.
Kotański, ujmując delikatnie, był człowiekiem pełnym sprzeczności. Charyzmatyczny społecznik, który cały czas musiał działać i jednocześnie zagubiony facet, potrzebujący nieustającego docenienia oraz adoracji.
Po lekturze myślę, że Kotański sam potrzebował psychoterapii, patrząc na to, ile w jego działaniach było toksycznej potrzeby kontroli, megalomanii, ile pretensji i wewnętrznego chaosu, który przekładał się później na jego pracę i relacje międzyludzkie (szczególnie w okresie Markotu).
Ale czuję też, że jest to opowieść o tym, że człowiek, pomimo własnych słabości, może być światłem dla tych, których świat odrzucił. Kotański po prostu ratował ludziom życia.
Co ciekawe, Anna Kamińska nie starała się ukryć swojej sympatii do Kotańskiego, momentami stając w jego obronie. Powinno mi to przeszkadzać, ale jej narracja wpisała się w kult Kotana, do którego ja podszedłem krytycznie. I tak się podczas czytania przepychałem z Kamińską, myśląc sobie, że w sumie Kotański byłby zadowolony.
Doskonale opisany życiorys, zresztą jak zawsze w przypadku Anny Kamińskiej. Mimo, że to biografia, sprowokowała mnie do wielu emocji, jednak to wynika z samej historii Marka Kotańskiego. Geniusz, wariat, egoista, ale nikt o czystym jak łza charakterze anioła nie mógłby dokonać tego co on. Bardzo doceniam autorkę, że opisywanego bohatera pokazuje z każdej strony (a jestem po jej 3 książkach w tym 2 biograficznych) i podejmuje się raczej próby rozbioru postaci niesztampowych. Pokazuje jak Kotański przenosił góry, był na szczycie i jak mieszano go z błotem, i odstawiano na półkę ze starociami jako postać, która była kojarzona z poprzednim systemem. Po przeczytaniu jestem pełna zarówno poczucia niesamowitej dumny i podziwu dla tej osoby, jak i smutku, bo ktoś taki jednak odszedł zbyt wcześnie i w dzisiejszych trudnych czasach byłby naprawdę dobrym przewodnikiem dla Polaków żyjących w wykluczeniu, samotności oraz nędzy psychicznej i fizycznej. Ale tacy ludzie rodzą się chyba raz na kilka pokoleń albo są jedynie wyjątkowymi promykami w naszej historii.
Jako nastolatke fascynowały mnie narkotyki i narkomani, w kontekście „poszerzania granic percepcji”;) Połykałam książki o tej tematyce. Często w polskich lekturach przewijało się nazwisko Kotanskiego. Bardzo fajnie napisana biografia, ukazująca człowieka i bardzo złożona osobowość. Ciekawe tło społeczne i polityczne, głównie PRL lata 70’ i 80’. Dzieci kwiaty, całe bagażniki z RFN zapakowane marihuana, realia polskich szpitali psychiatrycznych, i rozwijający się problem narkomanii. i Niekonwencjonalne, i często drastyczne metody, charyzmatyczna osobowość, zaangażowanie, upór i wielkie serce Kotanskiego zrewolucjonizowało w końcu leczenie i resocjalizacje narkomanów, i nie tylko narkomanów. W książce opisana jest pomoc bezdomnym, walka o zarażonych wirusem HIV, i jest to głównie walka z przesądami i strachem. Myślę, ze przerośnięte ego Kotanskiego, próżność i przekonanie o byciu wszechwiedzącym „guru” nie maja aż takiego znaczenia w obliczu wszystkiego co robił dla innych. Podziw i szacun, Polecam :)
Marek Kotański był człowiekiem, który w czasach pozbawionych mediów społecznościowych był w stanie zapalić swoimi pomysłami ludzi w całym kraju (jak choćby dosłownie Łańcuch Czystych Serc). Jego praca nie zawsze była dostrzegana za jego życia. Po jego śmierci widać jednak ile tak naprawdę zrobił. Książka bez ogródek przedstawia życiorys Marka i jego rodziny, a także większości owocó jego pracy. Czytelnik znajdzie tu sporo smaczków i ciekawostek - tak zabawnych jak i niezręcznych - przede wszystkim jednak przypomni sobie o tym wielkim człowieku.
Świetne ujęcie całej sylwetki Marka Kotańskiego, z jego wadami i zaletami. Książka co prawda mogłaby być nieco krótsza, znalazło się w niej wiele powtórzeń, czyli 10 osób przedstawiało zbliżoną opinię na temat twórcy Monaru.
Autorka pięknie ukazuje jednak obraz mężczyzny niezwykle samotnego, choć przebywającego w wielkim tłumie.
Z książki wyłania się też kształt prekursora, społecznika, na którego świat w tamtych czasach nie był gotowy. Człowieka idei, kreatywnego, ale niezwykle ludzkiego w swoich błędach i porażkach.
Osobowość Marka Kotańskiego była tak niezwykle bogata, że każdy z nas odnajdzie w niej cząstkę siebie.