Ta opowieść to podróż w czasie i przestrzeni do świata naszych przodków – tych, których pamiętamy, i tych sprzed setek tysięcy lat. Bo choć szkolne podręczniki o tym milczą, historia ziem, na których dziś żyjemy, nie zaczęła się od Mieszka. W południowej Polsce odnaleziono liczące nawet do pół miliona lat ślady protoplastów współczesnego człowieka, a w jednej z jaskiń Jury Krakowsko-Częstochowskiej pozostałości po grupie przedstawicieli kultury magdaleńskiej, być może zabitych i zjedzonych w kanibalistycznej uczcie około piętnastu tysięcy lat temu. Ten malowniczy wapienny pejzaż to dom naszych ojców, dziadów i pradziadów, którzy mówią do nas w snach, wracają w podświadomych lękach.
Książka Andrzeja Muszyńskiego wymyka się klasyfikacjom: to przepiękna proza autobiograficzna i prehistoryczny reportaż śledczy zarazem. To historia pełna barwnych postaci, a nasi przodkowie należący do różnych gatunków hominidów są odmalowani równie żywo, jak dziadek czy sąsiedzi autora.
Oceniłabym wyżej gdyby historia podążyła szlakiem wyznaczonym na samym początku. Ale to późniejsze błądzenie po stanowiskach archeologicznych i dżunglach afrykańskich narobiły mi niezłego gulaszu.
Jura Krakowsko - Częstochowska w opowieści Andrzeja Muszyńskiego jest krainą magiczną, w której narrator - autor opisuje swoje zmagania z ziemią, by ją wykarczować, uprawić, by żyć w rytm uprawy roli, przyrody. To jednak jest tylko punkt wyjścia do opowieści sięgającej początków człowieka, wspomina ślady archeologiczne, ewolucję rodzaju ludzkiego. W sugestywny sposób opisuje pierwotnych ludzi, płynnie łącząc to z opisami przyrody, współczesnymi obrazami tych miejsc, własnymi spostrzeżeniami, przemyśleniami.
Kiedyś czytałem “Toast na progu”, w którym autor snuje melancholijną opowieść o zanikaniu kultury chłopskiej na kurpiowskiej wsi. I z początku myślałem, że Muszyński zaczyna tam, gdzie kończy Mencwel. Pragnie pomiędzy jurajskimi ostańcami, odtworzyć rytm życia chłopskiego. Później, kiedy pojawiły się refleksje na temat kultury, przyrody, przyszłości tej bliższej i tej dalszej, przyszło mi do głowy porównanie z Andrzejem Stasiukiem. Wreszcie dostrzegam tu również analogię z “Domem dziennym, domem nocnym” Olgi Tokarczuk. Jednak książce Muszyńskiego refleksja dotycząca przeszłości, poszukiwanie jej śladów we współczesności nie sięga kilkuset lat wstecz (jak u Tokarczuk), ale kilku tysięcy.
Tak czy inaczej “Dom ojców” to piękna, barwna, poetycka proza z elementami reportażu, autobiografii, która urzeka swoim językiem, fabułą, refleksjami. W to wszystko wplecione są opisy snów. Ta oniryczność rozbudowuje historię, otwiera nowe zmysły, którymi odczuwamy przeszłość, teraźniejszość, faunę i florę dawnej i obecnej Jury.
Dawno żadna książka tak mnie nie poruszyła. Dawno tak nie smakowałam zdań, miejsc, chwil, w które mnie wpuszczono, nie moich, a tak wyraźnych jakby moich. Chociaż to przecież taka książka o niczym trochę jest. A jednak od pierwszych stron łapie i nie pozwala przestać czytać, chociaż nie dzieje się nic wielkiego. Ta książka błyszczy magią, ukrytą pod powierzchnią codziennej rzeczywistości, którą wystarczy poskrobać, żeby ją uwolnić - tak, że się czyta, i chce się iść żyć.
Czytałam z biblioteki, ale zanim dotarłam do końca, zamówiłam trzy egzemplarze, jeden do domu, dwa do rozdania. Już wiem, że będę do niej wracać.
Bardzo ciężko ocenić ta książkę. Melancholia wyjazdow na wies za dziecka i opis wycieczek rowerowych chwytal za serce. Idealna ocena bylaby 3.5. Świetna pierwsza połowa ksiazki, pozniej jakby rozstrzaskala sie na skałach jury :)
This entire review has been hidden because of spoilers.