Wznowienie kultowego, pierwszego powojennego zbioru opowiadań weird fiction w Polsce. Wydanie zawiera dodatkowy tekst Ogród, nocne niebo.
Oto nadchodzi wielki finał, wieńczący dzieło danse macabre, gdzie pośród szarpania i kotłowania rozpadają się ludzkie formy, zlewając się we wrzącą, broczącą krwią, poskręcaną kupę mięsa i żył. Łapiemy cuchnące czerwonym odorem powietrze, mokrzy od lepkiego, wstrętnego potu. Z góry wszystko dobrze widać, obserwujemy zastygłą publiczność, której zapadająca nad sceną cisza i gasnące powoli światła nie mogą wyrwać z odrętwienia. Dopiero opadnięcie czarnej jak noc kurtyny wybudza ich z letargu.
Wojciech Gunia. Jego nazwisko to już swoisty wyznacznik horrorowej jakości, to zapowiedź opowieści niepokojących i fantastycznych, w których weird fiction sięga głęboko do sedna naszej duszy i trafia tam, gdzie straszy najbardziej. W „Powrocie” zabiera czytelnika do bezimiennych miast, w szarość i mgłę, gdzie trwa niekończąca się zgnilizna jesiennych dni… To zbiór opowiadań niesamowitych i nadzwyczajnych, które zapisują się w sercu czytelnika i zostają w głowie na zawsze. Czternaście opowieści niczym w kolorach sepii, spranych, groteskowo wypaczonych…
Już dawno nie czułam się tak głęboko poruszona grozą, tak obezwładniona słowem, tak zahipnotyzowana rozpaczą bohaterów. Wojciech Gunia snuje opowieści pełne szarości i lepkiej mgły, o zawilgoconych, przybrudzonych światach, w których czuć trupią aurę rozkładu, a jednocześnie sztuczny poblask, jak w wyreżyserowanych scenkach. Jego bohaterowie to zwykli ludzie, którzy znaleźli się w kosmicznej pułapce. Pełni niepewności, niezrozumienia dla prawideł ich rzeczywistości czasami walczą, by przebić się poza tę niesamowitą podszewkę, a inni poddają się, przeobrażając w nieruchome lalki, poczwarne manekiny. Pojawia się między słowami tak znajoma aura biurokratycznego obłędu jak u Franza Kafki, coś z obsesji Brunona Schulza, koszmar żyjącego miasta z twórczości Thomasa Ligottiego. Gunia nawiązuje do największych, a jednak jego twory są jak najbardziej jego własne, swoiste, niepojęte, trudne do zwerbalizowania, bo tak wypełnione emocjami. I tak, czuć tutaj strach, czuć zagubienie, czuć bezradność w obliczu niepojętej grozy.
W historiach z „Powrotu” wszystko jest zbyt obszerne lub zbyt ciasne, za suche lub za wilgotne, za bliskie lub zbyt dalekie. Przerysowane, przejaskrawione, pełne dziwności, która jawi się jako nieodłączna część codzienności bohaterów. Ludzie-manekiny, czołgi z dykty, pulsujące arterie miast, iluzje, lustra, przebitki… Dyktatury, monarchie, wypaczone polityczne struktury, dające jedynie pozory wolności. Życie jest tu jedynie złudzeniem, teatralną scenką, jakby zainscenizowanym żartem. Można w to uwierzyć, można się w tym zanurzyć za głęboko, zachłysnąć nihilistyczną falą, która zalewa nas z każdym kolejnym opowiadaniem. Tu bezsilność wyziera z każdego słowa i ta bezsilność jest bardzo współczesna, bardzo bliska.
Gunia jest diabelnie przenikliwy, a jego proza to perełka pośród polskiej grozy, którą niełatwo zaszufladkować. Weird fiction miesza się z fantastyką, horror z filozoficzną nutą, nie każdy się w tym odnajdzie, ale kto pozwoli się porwać pod podszewkę wszechświata, ten już nigdy nie będzie taki sam, wyjdzie z tej lektury niejako naznaczony.
A to natomiast wyznacza siłę największej prozy i największej możliwej grozy również.
Wojciech Gunia to niekwestionowany guru polskiego horroru. Jego nazwisko znane jest każdemu fanowi grozy. Słysząc Gunia można spodziewać się opowieści na najwyższym poziomie, napisanej pięknym językiem, stylem i piekielnie niepokojącej, w której weird fiction w jego wykonaniu sięga do samej głębi ludzkiej duszy z zakorzenionymi w niej lękami. W Powrocie udajemy się do bezimiennych miast, dotykamy podstaw egzystencji, zanurzamy się w jesienno-zimowy mrok i szarość. Czternaście opowiadań zapadających w pamięć, pełnych dziwaczności, groteski i absurdu.
Już dawno nie byłem tak zahipnotyzowany grozą, która nie tyle straszyła- to w pewnych momentach też - ale przede wszystkim pokazywała, że gatunek ten może mieć tak precyzyjny język, tak sugestywny, że bez problemu działa na wyobraźnię, zbudzając tym samym duży niepokój. W której niczym w zwierciadle można zobaczyć polską rzeczywistość. Obezwładnia słowem. Wojciech Gunia snuje historie ludzi zanurzonych w mroku, ich los praktycznie został już przesądzony, a oni czekają tylko na to co nieuchronnie wkrótce nadejdzie. Czuć rozkładające się trupy, ciemność z której nie sposób się uwolnić. To zwykli ludzie z zwykłymi problemami, którzy niczym u Franza Kafki natykają się na absurdalne ale zarazem piekielnie niebezpieczne sytuacje. Mnie najbardziej zapadł w pamięć mężczyzna otrzymujący w nocy urzędowe wezwanie. A gdy rano zjawia się, jest za późno i nie sposób już nic załatwić. Mało tego zarzuca mu się niedbalstwo. Ludzie ci są pełni niezrozumienia dla prawideł rzeczywistości, w której przyszło im żyć. Są niczym lalki, którymi kieruje i porusza jakaś wyższa siła. Jedni walczą, inni temu się poddają. Gunia w tym tomie nawiązuje do największych klasyków: biurokratycznego Kafki, obsesyjnego Bruna Schulza czy koszmaru żyjącego miasta Thomasa Ligottiego. Pokazuje jak bardzo pojemnym gatunkiem jest horror.
Powrót pełen jest karykaturalnej rzeczywistości, zbyt przerysowana, jaskrawej i na wskroś dziwacznej ale to właśnie przykuwa uwagę już od pierwszych stron, a każde kolejne opowiadanie pokazuje jak dojrzałym pisarzem jest Wojciech Gunia. Dyktatury, monarchii, wypaczone struktury miast pełnych szarości i lepkiego brudu. Życie tu jest iluzją, wybór i decyzja są ułudą wolności. Ludzie są zniewoleni przez istoty trudne do zidentyfikowania jako realnie żyjące - duchy, nadprzyrodzone siły, bądź politycznych włodarzy. To oni de facto decydują o ich losie. Bezsilność i beznadziejność wypływa z każdego słowa, z każdego opowiadania, a co najgorsze jest ona tak dobrze znana z realnego życia.
Gunia udowadnia, że jest wynikliwym i krytycznym obserwatorem rzeczywistości. Jego proza to literacka perła, której nie da się zaszufladkować. Horror miesza się z filozoficzną refleksją, fantastyka z weird fiction. Jego historie wprowadzają w refleksje, które zostają jeszcze po zamknięciu książki i długo jeszcze towarzyszą. To wysublimowana groza idealna na rozpoczęcie przygody z tym gatunkiem, jak również dla koneserów.
Czternaście opowiadań, gdzie filozoficzne monologi mieszają się z grozą a absurd z szarością codzienności. Horror u Guni to gatunek obszerny i barwny - na ile barwne są przejaskrawione kolory, gdy widzimy je przez brudne szkło. Światy kreowane przez niego wzbudzają niepokój. Czasami odpycha, innym razem przyciąga obietnicą przygody, a czytelnik daje się temu miotać, niczym bezwładna lalka. Jest w tym strach, marazm czy chęć buntu. Każde opowiadanie jest inne, choć wszystkie jednocześnie są do siebie podobne. Balansują na granicy rzeczywistości i przywodzą na myśl coś znajomego, ale w zupełnie innym wydaniu.
Słyszałam już opinie, że Wojciech Gunia jest królem polskiego weird fiction i choć nie do końca z tak ważnym tytułem się zgadzam, to jednocześnie jestem pod ogromnym wrażeniem. Czytając kolejne historie czułam, jakby Autor siłą wyrwał mnie z rzeczywistości i wrzucił w światy, które stworzył. Często uderzał w filozoficzne tony i choć mogło to zmęczyć, to wiem, że moje oczy jedynie lśniły. Gunia posługuje się ciężkim stylem, którego czytanie przywodzi na myśl tonięcie w smole, ale przy założeniu, że tonięcie to dostarcza ogromu przyjemności. Może przynieść nasz koniec, ale koniec wprost z naszych marzeń. Ostatnie historie podobały mi się znacznie mniej niż te z początku i przyznam, że nad kilkoma opowiadaniami zasnęłam, ale nie powiedziałabym, że odpowiedzialna była za to nuda. W stylu Autora jest po prostu coś mocno odprężającego. Kreuje światy z wyjątkową dokładnością, więc po zatopieniu w lekturze, miałam wrażenie, że śnię.
Wojciech Gunia to człowiek, którego warto znać. Wytrąca czytelnika z równowagi, wyciąga go ze strefy komfortu i wrzuca w powoli budowane napięcie. Napięcie to oblepia i wchodzi tak głęboko pod skórę, że trudno jest się go pozbyć. Opowiadania zapadają w pamięć i dostarczają ogromu pozytywnych wrażeń. Ja jestem zachwycona i pragnę następnym razem sięgnąć po jakąś powieść Autora, by nie musieć przeskakiwać z miejsca na miejsca, gdy w każdym jest mi tak dobrze.
Pierwsze opowiadanie, "Wezwanie", nie było łatwe przez specyficzny, gęsty, archaizujący styl, pełny kwiecistych fraz i porównań, metafor i piętrowo układanych określeń. Do tego dochodzą charakterystyczne podwojenia fraz ("Zastanawiałem się, czego brakuje mi w atmosferze tego poranka, jaki czynnik naznaczał ten mglisty dzień aurą niepokojącej osobliwości" "usiłowałem wniknąć głębiej w ciszę, w rozplenione po domu milczenie, które wypełniało pomieszczenia jak mgła, jak czarny, duszący dym z naprędce dogaszanego ogniska" itd.), rozwlekłe nieraz i podniosłe monologi oraz ogólnie dość epicki, wysoki, poważny ton. tworzyło to interesujący klimat, przypominający prozę końca XIX i początków XX wieku (proza Guni jest z tego co czytałem często porównywana do Kafki czy Schulza, mi od razu przychodzi na myśl czytany niegdyś "Wampir" Reymonta). Bardzo dobrze współgrał on zarówno ze światem opowiadania (niedookreślonym, ale noszącym wyraźne znamiona pokrewieństwa z przedwojennymi europejskimi miastami), przepełnionym niepokojącą, obcą logiką rodem z podszytego horrorem Kafki, jak i z tajemniczymi i coraz bardziej przerażającymi wydarzeniami składającymi się na jego fabułę. Końcowy efekt był naprawdę intrygujący.
Niestety już drugie opowiadanie, "Dom", stanowiło bolesne zaskoczenie, bo dotychczasowa niełatwa ale frapująca stylizacja została podkręcona daleko ponad moje osobiste granice tolerancji - pozwolę sobie przytoczyć jedno zdanie, przy którym zwątpiłem: "Niektórzy wręcz utrzymują, że sami przekroczyli próchniejące deski progów, ale wszelkie pytania mające na celu przydać ich relacjom substancjalności obnażają ich mowę jako bełkot sprzeczności i ordynarnych zmyśleń".
Dalsze teksty - "Susza", "Wojna", "Bardzo długo była tylko ciemność" - nie były może aż tak kwieciście napisane, ale nadal utrzymane były w podobnym stylu i poetyce. Niestety, stylistyka dobrze komponująca się w "Wezwaniu" z atmosferą świata i opowieści, staje się w moim odczuciu niestrawna, kiedy przeniesiona zostaje do postapokaliptycznej miniatury, współczesnej (a przynajmniej powojennej) przypowieści o absurdalności wojny czy do historii wykorzystywanych i krzywdzonych emigrantów wyrwanych siłą ze swoich domów. Kwieciste, poetycko-filozoficzne monologi, które doskonale pasują do dramatycznie usposobionego przedwojennego panicza-lekkoducha, kontemplującego zmiany w atmosferze otaczającego go oparami przerażającej tajemnicy miasta, brzmią dziwacznie w ustach bohaterów bardziej nam współczesnych, w sytuacjach, których wystąpienie możemy sobie wyobrazić w naszym codziennym świecie. Co więcej, wiele z pojawiających się w tekstach barokowych fraz, które bronią się, gdy postrzegać je jako brawurową stylizację na dawniejszą prozę, bez takiego pryzmatu staje się niestety nie do strawienia. W rezultacie charakterystyczny styl autora, który w małej dawce i w odpowiednim kontekście potrafił zauroczyć, w dalszych opowiadaniach staje się dla mnie poważną wadą - na tyle, że odbiera mi przyjemność z dalszej lektury.
Pod względem konstrukcji, fabuły i wyrażanych idei opowiadania te też są bardzo nierówne. Ponownie, "Wezwanie" jest tu jasnym punktem, bardzo dobrze pokazując i podkreślając kluczowe motywy budujące nastrój i przygotowujące czytelnika na poruszający, niespodziewany finał. Wszechogarniająca cisza, stopniowe wyludnianie i fasadowość, specyfika roli Burmistrza i postrzegania go, nawet młodość i charakter głównego bohatera - wszystko to ma jakieś znaczenie i istotny wkład w ostateczny efekt. Dla porównania, "Wojna", choć próbuje stopniowo budować nastrój i napięcie, przedstawia sytuację w sposób tak abstrakcyjny i na tyle słabo przekonuje czytelnika o rzeczywistym zagrożeniu (tworząc raczej sytuację absurdalną niż przerażającą, z wyjątkiem może scen z żołnierzami w piwnicy i ojcem głównego bohatera), że z dwóch zwrotów dokonujących się w finale jeden okazuje się banalny do przewidzenia i niespecjalnie poruszający, a drugi jawi się jako parbitralny, nie osadzony wystarczająco we wcześniejszych partiach utworu, a przez to niezdolny do poruszenia czytelnika i skłonienia go do refleksji nad głęboko brzmiącymi ideami, które przywołuje. Inne opowiadanie mozolnie buduje skrzywioną, nie w pełni zrozumiałą, tragiczną, okrutną i tajemniczą sytuację, by w finale dać nam trzystronicowy opis dokładnego, metodycznego wyjaśnienia, jak powstał system który do niej doprowadził, co miał ma celu i jaką filozofia za nim stała, wypowiadany w formie monologu przez jednego z jego architektów. Z jednej strony pozwala nam to zrozumieć, jaka logika stoi za dotąd niekoniecznie zrozumiałymi wydarzeniami, z drugiej jednak sprowadza opowieść o ludzkich tragediach i lękach do egzemplifikacji pewnej teoretycznej wizji władzy i organizacji, co przynajmniej mnie zostawiło z dość ambiwalentnymi odczuciami.
Na pewno jednak nie można odmówić Guni wlasnego, autorskiego głosu i charakteru jego tekstów, widocznego nie tylko w opisanym wyżej stylu, ale i w charakterystycznym zestawie tematów i motywów. Absurdalność i przerażająca siła władzy, bezsens i beznadzieja otaczającej rzeczywistości i ludzkie próby jej objaśniania, upadek i ruina, miasto jako obiekt fascynacji i przerażenia, cielesność i jej rozpad, no i wszechogarniające poczucie, że z opisywaną rzeczywistością jest coś głęboko nie tak, że jest w niej jakaś rysa czy wypaczenie, które nie pozwalają przejść nad nią do porządku dziennego.
To bez wątpienia fascynująca tematyka, ale sposób jej podawania tak dalece nie przypadł mi do gustu, że po "Kombinacie", siódmym z piętnastu tekstów w zbiorze, poddałem się i zrezygnowałem z dalszej lektury. Sądząc po innych ocenach i recenzjach, jestem w tych odczuciach osamotniony - i chyba tym, co najmocniej we mnie zostanie po lekturze, nie jest żadne z głębokich przesłań czy interesujących wizji rzeczywistości, tylko pytanie, czy to mój odbiór był jakoś wybrakowany a wyrobienie czytelnicze niedostateczne, czy jednak "Powrót" nie jest takim stylistycznym i literackim mistrzostwem, jakim jawi się krytykom.
O tej książce widziałam same pochwały ale biorąc ją do ręki nie miałam pojęcia, że sama wpadnę w bezbrzeżny zachwyt! Chciałam się nią delektować, dawkować sobie opowiadania dzień po dniu ale książka mi na to nie pozwoliła, jak zaczęłam czytać to mnie wciągnęła swoimi niewidzialnymi mackami w ciemną otchłań... i tak przepadłam i czytałam do samego końca i... dalej czuję niedosyt! Jest niesamowicie pięknym językiem, prawie aż poetyckim napisana, bogate słownictwo robi wrażenie już od pierwszych akapitów. Wymaga skupienia ale warto zadać sobie ten trud. Nie da się w skrócie bez zdradzania fabuły opowiedzieć o czym one są i nawet nie potrafię w pełni tego oddać ale każde skłania do refleksji... Z pogranicza jawy i snu. Klimat opowiadań jest mroczny, gęsty aż ma się poczucie jego lepkości. Głęboko poruszają struny wrażliwości, trzymają w napięciu... Melancholijne... Miejsca są tajemnicze, intrygujące i momentami nierzeczywiste... Bohaterowie bezimienni i ich wędrówka życiowa nieraz naznaczona cierpieniem i dezorientacją... Przemijalność czasu... Wymarłe miasta... Kruchość nie tylko człowieka ale i tego co stworzył jest tu dobitnie ukazana... Eskalację strachu niesie często samo życie... Wojna, susza czy głód... Podejmowanie życiowych decyzji jest niczym błądzenie w ciemnym labiryncie.. Zgnilizna i degeneracja życia... Bezsilność i samotność... Mroczne zakamarki ludzkiego umysłu... Czarnowidztwo... Dla tych co pragną przesiąknąć mrokiem do szpiku kości polecam tę książkę.
6/10. Ten zbiór opowiadań czytało się bardzo ciężko. Styl Pana Guni jest niezwykle ciekawy i czasami potrafił mnie zachwycić, ale w niektórych opowiadaniach był po prostu nudzący. Znajdziemy tu wiele filozoficznych akapitów, które moim zdaniem zahaczają o strumień świadomości. Niestety nie jestem zwolennikiem tego typu pisania, gdyż mnie po prostu nuży. Nie znaczy, to, że innym ta książka się nie spodoba. Jeśli ktoś lubi bardzo kwiecisty język, to myślę, że ta pozycja mu jak najbardziej podpasuje. Co do samych opowiadań, to niektóre podobały mi się nawet bardzo. W szczególności "Bardzo długo była tylko ciemność", tytułowy "Powrót" oraz, chyba moje ulubione, "Spisek". Wyróżniłbym jeszcze opowiadania "Wezwanie", "Wojna" oraz "Ojciec", które także stoją na dobrym poziomie. Było to moje pierwsze spotkanie z gatunkiem weird. Napiszę tak: same opowiadania, jeśli chodzi o opoiweść, pomysły, wydarzenia są naprawdę na wysokim poziomie. Natomiast nie współgrały mi one z filozoficznymi rozmyśleniami, które są wielokrotnie po prostu bezsensowne i ogromnie nużące. Idealnym przykładem jest tutaj "Zachwyt", opowiadanie, które zapowiadało się niezwykle ciekawie by później przerodzić się w... bełkot. W takim razie, czy sięgnę po następne pozycje Wojciecha Guni? Niewykluczone, aczkolwiek najpierw chciałbym zapoznać się z klasyką weirdu czyli z twórczością H.P. Lovecrafta. Muszę przyznać. "Powrót" zaostrzył mi apetyt na takie powykręcane historie.
Autor porusza się po brzegach naszej codzienności w poszukiwaniu arkan strachu pierwotnego, wyzuwającego nas z nadziei, beznadziejnie nieuchronnego - nie mającego aż tyle wspólnego ze strachem "progowym", kreowanym przez m.in. HPL. Paraliż spojrzeń, fetor kolektywu, ostateczność zmierzchu indywiduum - każde opowiadanie przywodzi mi na myśl inne skojarzenia, mniej lub bardziej ślizgające się po powierzchni grozy, którą udało się wykreować w różny sposób, w tak wielu odmiennych opowiadaniach. Gunia napisał najlepszy weird fiction jaki kiedykolwiek udało mi się przeczytać, bo udało mu się połączyć wagony oryginalności, ze świetnym stylem pisania, warsztatem, a co najważniejsze - podskórną grozą, niemal niemożliwą do wychwycenia ad hoc.