„Nie ma znaczenia, jak się nazywam. Chcę tylko, by ktoś mnie wysłuchał. Tak się niefortunnie złożyło, że trafiło na was. Bęc!”
Wiele w tej powieści jest nieoczywiste, choć na pozór wydaje się całkiem pospolite. Bohater – współczesny trzydziestoparolatek, zwykły pracownik banku z dość osobliwym hobby (ekonometria śmierci!) prowadzi z pozoru zwyczajne życie. Jak wielu z nas uwikłany jest w trudne relacje rodzinne, romantyczne i erotyczne.
Historia, którą opowiada – niby zwyczajna, a tak naprawdę ekscentryczna – co i rusz wymyka się stereotypom.
Zapisana w trzydziestu pięciu aktach śmiała opowieść o miłości i śmierci, które przydarzają się każdemu. Wiecie, jak to jest. Na kogo wypadnie, na tego bęc!
Lowkey zazdroszczę Ewie, żonie narratora, która rozwiodła się z nim na 115 stronie - też mam ochotę go porzucić, ale łudzę się, że może coś z tego będzie :") // Update: W istocie niefortunnie się zdarzyło, że na mnie padło. DNF.
Rozkręca się powoli, ale potem zasysa z butami. Im dalej, tym bardziej cieszymy się, że "padło na nas", żeby wysłuchać historii bohatera. Pozornie chaotyczna i na pierwszy rzut oka banalna układa się w wyjątkowo interesującą opowieść. Co cenne i rzadkie w polskiej literaturze, trudne, dla niektórych może nawet kontrowersyjne problemy nie są tu tematami do odhaczenia, ale po prostu elementami życia bohaterów, polskiej współczesności i integralnymi składnikami tej opowieści.
"Myślę, że przynajmniej połowa wszystkich ludzi, może nawet trzy czwarte, naprawdę nie lubi życia. Trochę udają, uśmiechają się do obcych i wstają co rano, by przetrwać, by wszystko toczyło się dalej, ale życie dla większości ludzi to przykre doświadczenie. Konieczność. Mogłoby się zakończyć w dowolnym momencie." . Współczesny mężczyzna 30+, żonaty, zdradzający swoją żonę pracownik wielkiego banku, zostawiony przez rodziców, wychowany przez babcię. Brzmi pospolicie? Tylko pozornie. W tej książce nic pospolite nie jest. Ani hobby mężczyzny - jest on zafascynowany śmiercią, ludobójstwem, "ekonometrią śmierci", ani jego kochanka, ani żona, ani jego praca, jego rodzina, i w końcu on sam, pospolici i przeciętni nie są. W zakamarkach rzekomej normalności i przeciętności kryją się bowiem historie bolesne, ciekawe, nieprzeciętne, poruszające. Nic nie jest w tej książce tak proste, jak na pierwszy rzut oka by się wydawało, nie dajcie się nabrać... Wszystko w niej (jak delikatnie sugeruje tytuł) prowadzi do bólu i śmierci, poprzetykanych chwilami złudnej normalności, szczęścia i miłości. Świetny styl autora, krótkie, rwane zdania, i równie krótkie akapity, które składają się jakby na zapis dogorywania spisany w 35 aktach, brak rozbudowanych, dogłębnych opisów, ślizganie się i skakanie po tematach, dodatkowo potęgują doznanie wyniszczenia, zmęczenia, pustki. Nie liczcie jednak na płaczliwe historie i przydługie, wzruszające wynurzenia, w tej książce ich nie znajdziecie. Do tego postaci, zarysowane lekko, acz niezwykle ciekawie, rozbudzają chęć poznania ich i zanurzenia się w ich historie, co łatwe zdecydowanie nie jest. To, co mogę powiedzieć o "Kacheksji" to to, że autor, bez lania wody, bez upiększania i słodzenia, bez przydługich i płaczliwych historyjek, pokazuje prawdziwe życie, a połączenie historii bohatera z historiami zagłady i śmierci zapada dość głęboko w umysł. Bardzo ciekawa pozycja, może momentami trudna, ale warta poświęcenia jej czasu, zdecydowanie!
Ta niespiesznie sącząca się historia z biernym wydawać się może narratorem, zdaje się być napisana idealnie w moje akurat tempo. Gładki język oraz zdania napisane z pomysłem i mimo zawiłości i częstych wstawek maką spójność i flow. Autor wprowadza nas w świat miłości, grając z nami w kotka i myszkę, finalnie niebuwale zaskakując.
Czułam się jak bym czytała puzzle, od których nie mogłam się oderwać, o pełnym i wielowymiarowym finalnym obrazie.
Strasznie pokręcona książka! Specyficznie napisana, dużo ciekawych wątków się przeplata w nieoczekiwanych miejscach, czyta się bardzo płynnie, a treść jest na tyle oryginalna, że warto sięgnąć po coś tak innego od typowych wakacyjnych lektur.
Wciągnęła mnie ta książka bardzo, ale jeszcze nie do końca wiem co o niej myślę. Dobra, ale nad refleksjami muszę pomyśleć. Książka zostawiła mnie z chaosem myśli.
To druga książka autora, którą miałem okazję przeczytać (pierwsi byli Ludzie Dobrej Woli), i ta mi się podoba zdecydowanie bardziej. Po pierwsze widać inspirację Houellebecquiem (ale jest dużo mniej seksu) i może w mniejszym stopniu Vonnegutem, a są to dobre wzory do naśladowania. Fabuła ma dla mnie charakter rozkręcającej się spirali, w której wydarzenia mają coraz większą amplitudę i w coraz to bardziej oddalonych od siebie kierunkach. Na początku jesteśmy w małym świecie bohatera, który potem poznajemy w coraz to bardziej szerokim spektrum. Mam w zasadzie dwa zarzuty. Po pierwsze nazwa "ekonometria śmierci" jest trochę nietrafiona. Bohater trochę tam statystykami pożongluje, ale z faktyczną ekonometrią nie ma to za wiele wspólnego. Po drugie, jak dla mnie zakończenie trochę rozczarowuje, oczekiwałem jakiegoś większego pierdolnięcia, zwłaszcza jak widzimy, że bohaterowi wszystko się destabilizuje w życiu. Wydaje mi się, że jakaś "eksplozja" byłaby lepszą klamrą.
„Czy mogłem być szczęśliwy w samotności? Nie wydaje mi się. Czy mogłem być w ogóle szczęśliwy? To jedno z tych pytań, których moim zdaniem lepiej unikać.” „Kacheksja” to jedna z tych książek, którą czyta się dla samego czytania. Nie szuka się w niej fabuły, nie zwraca się uwagi na formę, po prostu się czyta i podziwia. Głównym bohaterem jest mężczyzna, który przez prawie czterysta stron opowiada swoją historię, przy okazji dzieląc się wszystkimi przemyśleniami życiowymi. Nie wszystko zrozumiałam i nie ze wszystkim się zgadzam, ale to nie powstrzymało mnie przed zaznaczeniem miliona fragmentów, bo z tej książki bije po prostu szczerość. Uwierzyłam we wszystko, o czym mówił mi narrator, w żal, smutek, samotność i niezrozumienie. Uwielbiam czytać takie książki, które przytłaczają nadmiarem słów i uczuć. I tyle, nie chcę jej analizować i rozkładać na części, po prostu pozwolę jej być. „Brak perspektywy na jakąkolwiek niedaleką przyszłość z pewnością niczego nie ułatwia.” Bęc.
Z trzech przeczytanych, to póki co moja ulubiona książka pana Nowaka. Bardzo dobrze się to czyta, dużo się dzieje, chciało by się przeczytać ciąg dalszy historii ;)
Trudno było przebrnąć przez tę książkę, ale jakoś dałem radę. Przede wszystkim jest straszliwie monotonna, a narrator w kółko się powtarza. Wiemy już, że jego hobby są ludobójstwa. Wiemy, że ciążą mu pewne konkretne wydarzenia z dzieciństwa, które miały miejsce podczas wakacji. Wiemy, że nie miał rodziców. Wiemy, że żona go zdradzała. Autor jednak zdaje się nie pamiętać, że już dysponujemy tą wiedzą i powtarza do znudzenia na różne sposoby te same informacje. W efekcie prawie 400 stronicowa „Kacheksja” przypomina dosyć krótką książkę pełną rakowatych narośli będącymi wypoczwarzonymi kopiami właściwej treści. Trochę jakby zawierała w sobie różne wersje tych samych spostrzeżeń i refleksji. Coś takiego. Efekt potęguje to, że narrator wszystko dopowiada, doprecyzowuje wypowiedzi, które wcale tego nie potrzebują… Czyta się karkołomnie. Do tego bohater jest niezbyt sympatyczny, a światu przedstawionemu brakuje konkretnego opisu. Jest jakiś bezimienny człowiek pracujący w jakimś banku i żyjący w jakiejś stolicy, czyli Warszawie, ale Warszawie wypranej z jej charakteru. To po prostu duże współczesne miasto, a w nim oddział dużej korporacji. Być może taki był autorski zmysł - że narrator widzi świat jako pusty, pozbawiony czegokolwiek, co by go wyróżniało, nazywało. Bo nie dostał miłości jako dziecko, bo zostawili go rodzice, a teraz pracuje dla bezdusznego banku… To się jednak w żaden sposób nie broni. Bo siedzimy w głowie jakiegoś korpo bubka, który mimo, że sam ze sobą polemizuje, to jednak wydaje się przekonany o własnej wyjątkowości i inteligencji (moje hobby jest takie oryginalne) i opowiada nam swój świat jako pusty i w zasadzie dosyć abstrakcyjny. Nie sposób się z kimkolwiek utożsamić, komukolwiek tak naprawdę współczuć i cokolwiek, może poza pewną transgresją dziecięcych seksualnych doświadczeń, przeżyć. To co sprawiło, że jednak dotarłem do końca, to chyba pewna erudycja autora i to, że wątki w pewnym momencie się splatają, co dostarcza jakiejś tam satysfakcji czytelniczej. Co sprawia, że jak zawsze w przypadku złych książek, jestem w stanie wyobrazić sobie, jak inaczej mogłaby ta powieść wyglądać. Może dałoby się inaczej opowiedzieć ten pomysł, tak że byłby dobry. Do tego na koniec dodam, że miałem wrażenie, że wszystko w tej powieści jest takie… wymyślone. Jakby ten kto opowiada, niczego sam tak naprawdę nie doświadczył. Albo opowiadał nam jakąś bardzo przetworzoną, okrojoną wersję swoich doświadczeń. Rozczarowanie.
Ani to stylu, ani fabuły. Redakcja też się trochę nie postarała, widać że wydawnictwu nie chciało się inwestować zasobów ludzkich w debiutanta (pod redakcją i korektą podpisana jest ta sama osoba) (EDIT: ups, to nawet nie jest debiutant XD). Nagromadzenie krótkich zdań. Gdy pojawiają się długie zdania, autor chyba sam się w nich gubi - są niezrozumiałe bądź niegramatyczne.
Po około 100 stronach nawet się wciągnęłam i udało mi się szybko skończyć, ale nie wniosła nic do mojego życia. Jakby była z biblioteki, oddałabym ją bez kończenia. Że mam swój egzemplarz, to dokończyłam i wrzucę ją zaraz na vinted, bo nie będę do niej wracać.
Jeśli ktoś lubi wynotowywać cytaty z książek, to może mu się spodoba. Dużo tu zdań, które ładnie brzmią po wyrwaniu z kontekstu. Dla mnie to truizmy i mnie nie ruszają, ale wiem, że są ludzie, którzy może to docenią