Przedostatni sołtys wsi Katowice, który ani myślał zostać miastowym. Trzy licealistki skazane przez sąd za protest przeciw zmianie nazwy miasta na Stalinogród. Górnicy z Grupy Janowskiej tworzący po szychcie mistyczne obrazy. Córka znanego pisarza Wilhelma Szewczyka cierpliwie tłumacząca ojca z jego ONR-owskiej przeszłości.
"Miasto to opowieść, która się składa z tysięcy drobnych historii" – pisze Malinowska, po czym za pośrednictwem barwnych losów swoich bohaterów opowiada historię Katowic od czasów, gdy były jeszcze błotnistą wsią. Podejmuje temat masowej emigracji ze Śląska do RFN, bada świadectwa krwawo stłumionych protestów w kopalni Wujek, przygląda się złożonej – i dla wielu kontrowersyjnej – idei Ruchu Autonomii Śląska.
Malinowska w swoim reportażu o Katowicach biegle korzysta z dwóch perspektyw – krytycznej wychowanki przykopalnianej dzielnicy Giszowiec i czułej obserwatorki miasta zbudowanego na przemyśle, które musiało z niego zrezygnować, by określić swoją tożsamość na nowo.
Po raz kolejny, spodziewałem się kompilacji reportaży, które odtworzą przede mną składającą się na spójną całość mozaikę kulturowo-historyczną regionu, i tymże okazała się ta książka - zbiorem bardzo dobrych reportaży, opisujących różne wyjątki z historii odległej (w mniejszej ilości) i najnowszej Katowic i okolic. Po raz kolejny, spodziewałem się kompilacji reportaży, które odtworzą przede mną składającą się na spójną całość mozaikę kulturowo-historyczną regionu, i tymże okazała się ta książka - zbiorem bardzo dobrych reportaży, opisujących różne wyjątki z historii odległej (w mniejszej ilości) i najnowszej Katowic i okolic.
Tematy podejmowane przez Annę Malinowską, to w większości sprawy interesujące, choć nie wszystkie w równym zakresie (ich ocena w tym względzie, to jednak kwestia osobistych preferencji czytelnika). Najbardziej poruszającymi mnie historiami okazały się "Gdybyśmy nie mieli nic…" - opowieść o dramatycznych losach rodziny znanego piekarza Roberta Pielota z Piotrowic, wywłaszczonego i wywiezionego po 1945 roku i osadzonego w łagrze w Donbasie, "Smarkule" - opowiadająca o protestującej przeciwko zmianie nazwy Katowic na Stalinogród licealistce Natalii Piekarskiej i jej koleżankach, osadzonej w więzieniu i traktowanej z wyjątkową brutalnością przez oprawców z Urzędu Bezpieczeństwa, oraz śledztwo dziennikarskie, którego celem jest ustalenie autorstwa zdjęć, wykonanych w 1981 roku na terenie kopalni "Wujek" ("Zdjęcia spod kurtki").
Obok wyżej wymienionych znajdziecie tu kilka naprawdę rzetelnych reportaży, skupiających się zarówno na rozpalających opinię publiczną wydarzeniach i znanych postaciach, jak też o bohaterach i wątkach z historii Katowic i okolic, szerzej nieznanych, ale silnie spojonych z historią i kulturą regionu. Polecam! Tematy podejmowane przez Annę Malinowską, to w większości sprawy interesujące, choć nie wszystkie w równym zakresie (ich ocena w tym względzie, to jednak kwestia osobistych preferencji czytelnika). Najbardziej poruszającymi mnie historiami okazały się "Gdybyśmy nie mieli nic…" - opowieść o dramatycznych losach rodziny znanego piekarza Roberta Pielota z Piotrowic, wywłaszczonego i wywiezionego po 1945 roku i osadzonego w łagrze w Donbasie, "Smarkule" - opowiadająca o protestującej przeciwko zmianie nazwy Katowic na Stalinogród licealistce Natalii Piekarskiej i jej koleżankach, osadzonej w więzieniu i traktowanej z wyjątkową brutalnością przez oprawców z Urzędu Bezpieczeństwa, oraz śledztwo dziennikarskie, którego celem jest ustalenie autorstwa zdjęć, wykonanych w 1981 roku na terenie kopalni "Wujkek" ("Zdjęcia spod kurtki").
Obok wyżej wymienionych znajdziecie tu kilka naprawdę rzetelnych reportaży, skupiających się zarówno na rozpalających opinię publiczną wydarzeniach i znanych postaciach, jak też o bohaterach i wątkach z historii Katowic i okolic, szerzej nieznanych, ale silnie spojonych z historią i kulturą regionu. Polecam!
Odkąd pokochałam Ślązaka i poznałam jego rodzinne strony to region Górnego Śląska bardzo mnie ciekawi i po świetnym "Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku" Zbigniewa Rokity wiedziałam, że będę sięgać po kolejne reportaże.
"Od Katowic idzie słońce" zaczęłam czytać dosłownie w pociągu wyjeżdżając z Katowic i od razu wciągnęło mnie to, że czytam o ulicach, które właśnie tego dnia poznałam. Nastawiłam się bardziej na historię tego miasta, a otrzymałam coś zupełnie innego - opowieść o ludziach, mieszkańcach Katowic i najbliższych okolic, którzy są Ślązakami lub po zamieszkaniu się nimi poczuli i zostali. Razem z nimi towarzyszymy Katowicom w najbardziej trudnych i decydujących historycznie momentach.
Najbardziej została ze mną opowieść "Smarkule" o Natalii Piekarskiej, która jako nastolatka protestowała przeciwko zmianie nazwy miasta na Stalinogród i przez to została osadzona w więzieniu i strasznie traktowana. Po latach próbowała odnaleźć swoje koleżanki, które podzieliły ten los, ale bały się szukać ze sobą kontaktu. Autorka dotarła do rodziny Natalii, która o babci opowiada, że ta pyskata nastolatka z raportów przesłuchań to ich babcia i nikt nie złamał jej wojowniczego ducha.
Bardzo ciekawe było śledztwo dziennikarskie autorki, które miało ustalić kto jest autorem zdjęć wykonanych w 1981 roku na terenie kopalni "Wujek". W trakcie czytania nie wiemy do końca komu wierzyć, bo wersji jest kilka, a osoba od lat za to nagradzana i znana... gubi się w zeznaniach, a jej umiejętności nie pasują do wykonanych kadrów.
Oraz oczywiście opowieść o śląskich malarzach ("Gupieloki i mistyka") i tworzeniu domu kultury przez Klimczoka, który oddał temu miejscu tyle serca i pracy, a zostało mu brutalnie odebrane.
Wiele jest tu ważnych i wartych poznania historii, a autorka mimo, że pisze o swoim mieście to jest obserwatorem, a nie oceniającym.
Książka całkiem strawna. Chociaż średnio podobał mi się styl, w jakim zostały napisane rozdziały, w których mowa o wydarzeniach mniej odległych w czasie. Szczególnie początek ostatniego rozdziału jest dziwny... Mam wrażenie, że pani Anna postanowiła napisać laurkę dla państwa Brosów, do czego oczywiście ma pełne prawo, ale nie przypadło mi to do gustu.
Śmieszny jest przedostatni rozdział, który traktuje o środowisku autonomistów/regionalistów. Jeśli ktoś uważa, że lewica się ciągle dzieli na mniejsze formacje, to polecam przeczytanie tego rozdziału i kłótni, jakie towarzyszyły śląskim regionalistiom.
Aha, i jeszcze śmieszą mnie zachwyty nad katowickim rynkiem. Super, że został zamknięty dla ruchu samochodowego, ale szkoda, że nie ma tam zieleni i ławki w lato rozgrzewają się do 60 stopni Celsjusza (sprawdzone kamerą termowizyjną) xD No i szkoda, że postawili na środku ten paskudny kloc z Aioli.
Ogólnie książkę można przeczytać, ale nie stawiałbym jej gdzieś wysoko na liście priorytetów.
L9Nie lubię Śląska. Nigdy nie czułam się z tym miejscem jakoś szczególnie związana. Będąc dzieckiem zostałam wyrwana z korzeniami z moich rodzinnych stron i osadzona na Śląsku ale serce na zawsze zostało już na Podkarpaciu.... Właściwie to nie wiem dlaczego skusiłam się na przeczytanie tego tytułu. Może w którymś momencie zaczęłam być ciekawa miejsca w którym mieszkam już tyle lat a o którym tak naprawdę bardzo mało wiem....? Autorka poprowadziła mnie dobrze mi znanymi miejscami i uliczkami Katowic, w których często bywam i nie miałam pojęcia jak istotne są to miejsca z historycznego punktu widzenia. Niedaleko ulicy Plebiscytowej, od która zaczęła się tak naprawdę historia mojego miasta, mieści się moja była uczelnia.... Budynek Wojewódzkich Przychodni Specjalistycznych w którym jeszcze tydzień temu miałam wizytę, to siedziba gestapo (o czym też nie wiedziałam) przez którą tylko w latach 1941–1943 przewinęło się około 12 tyś. aresztowanych osób, część z nich albo rozstrzeliwano albo - po zamontowaniu gilotyny - ścinano w sąsiadującym więzieniu na ul. Mikołowskiej, którą też często przechodzę...
To książka, która pokazała mi to, czego nie widziałam i nie wiedziałam, pozwalając mi spojrzeć na Katowice z nieco innego punktu widzenia, historycznej przeszłości kiedy Katowice były jeszcze błotnistą wsią... Aby w pełni wczuć się w książkę oraz poczuć słowo pisane najlepiej jest się wybrać w opisywane miejsca, które są łatwe i dostępne dla każdego..
P.S. W najbliższy poniedziałek ponownie będę miała wizytę w owianej złą sławą byłej katowni gestapo ale będę już zupełnie inaczej patrzeć na te miejsce....
Cztery gwiazdki plus jedna od serca, bo autorka pisze o najbliższych mi rejonach. Podoba mi się to, że Anna Malinowska wciela się w rolę "zaangażowanej obserwatorki". Zaangażowanej, bo jest emocjonalnie związana z Katowicami czy generalnie Górnym Śląskiem, i to da się odczuć; "obserwatorki", bo nie politykuje, nie uważa się za ważniejszą od opisywanych zjawisk, jest osobą, która na pewno pozwala rozmówcy dokończyć zdanie. Bardzo dobra książka.
Nierówny zbiór reportaży, zwlaszcza początek czytało mi się ciężko (coś tu nie grało, styl? język?). Jednak jest tu też sporo ciekawych tekstów (bardzo ciekawy reportaż o artystach malarzach, czy ten o dziewczętach skazanych za protest w sprawie zmiany nazwy miasta), które wiele mi o Katowicach powiedziały. Chętnie sięgnę też po reportaże autorki o Sosnowcu. (ocena trochę na wyrost, 3.75)
"Skiba i miejscowi nie chcieli zmian. Ci przejezdni ciągle coś wymyślali, kombinowali. Przykładowo chcieli brukować ulice. - To niech panowie wdziewają kalosze!"
Katowice, o których terenach zwykło się mówić miasto gumiakowe, otrzymały prawa miejskie w 1865 roku. Od tego momentu wiele się zmieniło. I przez wszystkie te zmiany prowadzi nas autorka reportażu. Angażujące, trochę gawędziarskie historie prowadzą nas od najstarszych dziejów miasta aż po dziś, pokazując, że to miasto choć młode, kryje w sobie wiele wiele do powiedzenia. Reportażu nie czyta się topornie, często sięgałam w wolnej chwili po "Od Katowic idzie słońce", żeby dowiedzieć się czegoś nowego i zawsze mnie czymś zaskakiwała. Zapisałam wiele ciekawostek. Ale dla kogoś, kto mieszka w Katowicach od lat te ciekawostki mogą okazać się oczywistością. Dla mnie tak jednak nie było.
Ja jestem zachwycony. Może dlatego że jako Katowiczanin bardziej „czuję” tą książkę. Nie dziwie się jednak opiniom, że reportaże są nierówne. Fajnie byłoby przedstawić cała panoramę miasta przez pryzmat historii dzielnic. Tak jak w bardzo ciekawy sposób opisano Szopienice i Giszowiec/Nikiszowiec. Brakuje mi opowieści o Tysiącleciu (najbardziej innowacyjnym osiedlu PRL, które jest najlepszym miejsce do mieszkania w Kato). Ciekawa byłaby opowieść o dzielnicach południowych miasta które się teraz rozrastają i mieszkają tam nowe osoby (sam Kostucha to trochę mało). Ogólnie dobrze się bawiłem choć „Kajś” Rokity i „Ballada o śpiący lwie” Agaty Listoś - Kostrzewy bardziej mi się podobały.
Lepiej przeczytać „Kajś” Zbigniewa Rokity. Wtórne i niespecjalnie potrzebne. Może dla kogoś, dla kogo temat Śląska jest czymś nowym, byłaby to pozycja interesująca - ja nie dowiedziałem się niczego nowego i liczyłem na więcej. Na plus bibliografia.
Książka porusza tematy, które będą ciekawe dla osób spoza Śląska. Dla mnie było to w większości pogłębienie pewnych informacji czy dopowiedzenie, ułożenie sobie w głowie co i jak. Ale mimo że całość nie była dla mnie odkrywcza - to świetnie się czytało i będę polecać wszystkim znajomych spoza Śląska. Choć nie ukrywam, po skończeniu mam duży niedosyt.