Nie było w ostatnich latach głośniejszej historii.
Mariusz, nazwany przez media "polskim Fritzlem", przez dwa lata więził żonę w piwnicy. Gdy sprawa wyszła na jaw, okazało się, że prokuratura maltretowanej kobiecie – oraz jej córce – trzykrotnie nie uwierzyła.
Katarzyna Włodkowska, autorka głośnego reportażu prasowego Dom zły, kilka lat pracowała nad książką, w której stara się odpowiedzieć na kluczowe pytanie – czy rodzina i sąsiedzi wiedzieli? Na oczach wszystkich to świetnie udokumentowany reportaż, oparty na dowodach, relacjach, rozmowach z prokuratorami, policjantami, psychologami i osobami z najbliższego otoczenia sprawcy. To opowieść o tym, jak się rodzi zło, próba dotarcia do źródeł znieczulicy instytucji zobowiązanych do reagowania i portret lokalnej społeczności. Włodkowska pokazuje też, jak trauma wpływa na życie i podejmuje się rekonstrukcji przełomowych momentów śledztwa wszczętego po publikacji jej reportażu. Śledztwa, w którym najważniejsza okazała się psychologia zapachu i pamięci.
Koszmar, który spotkał Ewę, główną bohaterkę książki, mógł wydarzyć się wszędzie. Autorka Na oczach wszystkich opisuje, jak wiele okoliczności musiało się zbiec, żeby wydarzył się właśnie w tym konkretnym miejscu, na Kaszubach.
Ten reportaż zapowiadał się świetnie, ale po 100 stronach autorka chyba zapomniała o czym właściwie pisze lub tak mocno zafiksowała się na kompleksowym podejściu do tematu, że zawarła w reportażu true crime conajmniej 100 stron historii Kaszubów, ich izolacji, problemów społecznych i drzewa genealogicznego sprawcy pięć pokoleń w tył.
Opis sprawy, która kilka lat temu wstrząsnęła całą Polską. Sam nie uważam się za osobę szczególnie wrażliwą, ale niektóre opisy przemocy były porażające, przez co w trakcie lektury musiałem robić przerwy. Autorka próbuje sięgać do przyczyn powstania zła, jednak te fragmenty wyraźnie odróżniały się od reszty i moim zdaniem nie pasowały (formalnie) do prowadzonej narracji. Poza tym warto przeczytać chociażby po to, żeby uwrażliwić się na krzywdę, która dzieje się wokół nas i nauczyć się odpowiednio na nią reagować.
Przed ślubem pił trochę. Ale nie dużo; zresztą kto wtedy nie pił? Takie czasy.
Nadrabiał za to czymś innym. Dzisiaj - można śmiało powiedzieć - urokiem osobistym. Był miły, uprzejmy, szarmancki, czarujący. Zalecał się wzorowo; przynosił kwiaty, komplementował, dbał, opiekował, więc czuła się przy nim bezpiecznie. I pewnie.
Pierwsze otrzeźwienie przyszło szybko, zaraz po skromnej ceremonii zaślubin. Zaczęło się od bicia i ubliżania, później przyszedł czas na poniżanie, a potem na prawdziwe piekło, o jakim nawet nie śniła.
Zamykał ją w piwnicy. Na całe dnie i noce. Gdy spróbowała ucieczki, uwiązał. Jedzenie przynosił raz dziennie, chleb z wodą, w blaszanej misce. Kazał jeść tak, jak psy jedzą. Odwiedzał ją głównie w jednym celu. Czasem sam, czasem do spółki z innymi. Jeśli do spółki, to pobierał opłatę – dwadzieścia złotych.
****
Nikt nic nie wiedział, nikt nie słyszał, nikt nie widział.
Drzwi zamknięte na głucho. Ani rodzina, ani sąsiedzi rozmawiać nie chcą. Mówią, że tak prościej, znaczy – że nie wtrącać się. Tu na Kaszubach nie wolno, zwyczaj nakazuje powściągliwość.
Hermetyczna społeczność, spowinowacona i skoligacona, milczy solidarnie. Nawet, kiedy komuś dzieje się krzywda, bo ‘co w rodzinie, to w rodzinie’. Nie gada się, żeby i ludzie dookoła głupot nie gadali.
****
28 grudnia 2010 roku Ewa ucieka od przemocowego męża. Z domu zabiera jedynie dzieci i kilka drobiazgów, sama wybiega tak jak stała – w cienkich pantoflach i lichym ubraniu. Schronienie znajduje u matki. Jeszcze tego samego dnia jedzie do szpitala na obdukcję. Potem komenda; musi złożyć zawiadomienie o przestępstwie, jednak jest tak roztrzęsiona, że ledwie składa zdania.
Rozpoczyna się dochodzenie, podczas którego na jaw wychodzą kolejne przerażające fakty, w tym – molestowanie dzieci. Po kilku tygodniach, sprawę uznaje się za umorzoną. Powód? Brak wiarygodnych zeznań i poważnie obciążających dowodów.
****
Katarzyna Włodkowska przypadek ,,polskiego Fritzla’’ określa mianem jednej z ‘najbardziej czarnych i złożonych historii ostatnich lat’. Ma rację. Na przestrzeni bieżących wydarzeń, chyba żadna inna sprawa nie wywołała tak mocnego poruszenia, jak ta; nie tylko ze względu na bezmiar okrucieństwa, którego doświadczyła rodzina Mariusza Sz., ale także przez porażającą znieczulicę instytucji społecznych.
,,Na oczach wszystkich’’ to zapis dziennikarskiego śledztwa trwającego prawie cztery lata. Śledztwa trudnego, skomplikowanego, niekiedy wręcz niemożliwego i obciążającego, a mimo to prowadzonego z niesamowitą determinacją. Wnikliwe, rzetelne, pozbawione zbędnej warstwy moralizatorskiej, za to otwierające przestrzeń do szerokiej dyskusji publicznej, głębokiej analizy przykładów napaści, działań prokuratury oraz wydolności organów ścigania - stanowi dowód istnienia wyjątkowej odwagi i niezłomności cechującej pracę prawdziwego reportera.
Włodkowskiej towarzyszy spory zapas nieustępliwości, niezbędny do uzyskania właściwych informacji. Z uporem zapalonego badacza, podąża tropem zbrodni, nie bojąc się wcale jej ‘brzydkiego’ rozkładu na czynniki pierwsze, przeciwnie.
Przed czytelnikiem roztacza cały wachlarz złożoności występujących w przypadkach przemocy rodzinnej. Wychodzi jej to szczególnie udanie, ponieważ charakterystyka - tak szczegółowo rozpisana - jest wspaniałym studium ogółu, które poparte naukowymi badaniami, pracami, statystykami, pozwala odbiorcy na przyswojenie nieoczywistości oraz zrozumienie omawianego tematu. Autorka kreśli zróżnicowane tło historyczno – kulturowe, pochyla się nad dziejami regionu, sięga do przeszłości, rozpatruje aspekty rzutujące na aktualną dynamikę zbiorowości kaszubskiej; stara się wniknąć w jej mentalność i podejmuje próbę analizy konkretnych wzorców, zachowań, schematów, by te naświetlić w odpowiednim kontekście. Wiejską społeczność stawia zaś w kontrze wobec instytucji sprawujących władzę egzekwowania prawa.
Działanie wszelkich grup pomocowych Włodkowska również drobiazgowo opisuje, nie siląc się na jakiekolwiek akty współczucia czy zrozumienia. Z jej opisów wyłania się obraz państwa bezprawia; państwa, w którym osobie dotkliwie skrzywdzonej odmawia się uzyskania sprawiedliwości; państwa, w którym poddaje się wątpliwościom zeznania kobiety zdiagnozowanej jako straumatyzowaną i okaleczoną psychicznie; w którym sprawcę się uniewinnia i pozwala mu pędzić beztroski żywot. Sporo Katarzyna Włodkowska pisze o tuszowaniu niedopatrzeń, o nieprawidłowościach, zaniedbaniach i niedociągnięciach; o zimnej, urzędniczej ignorancji, braku szybkich reakcji, zasobów, podstawowej wiedzy.
Można śmiało powiedzieć, że jest to historia nie tyle samego zła, skrzętnie ukrytego w domowym zaciszu, co po prostu pospolitego bezczłowieczeństwa. Opowieść porażająca tym bardziej, o ile mocniej myślimy o sobie jako o populacji postępowej, z wysoko rozwiniętą moralnością i empatią. Przykład dobitnie pokazujący, jak wiele do bycia człowiekiem nam brakuje, skoro na tragedie - rozgrywające się na naszym własnym podwórku - jesteśmy ślepi. Bo trudno myśleć, żeby naprawdę… Nie wiedział nikt.
Przeorała mnie ta książka kompletnie. Zbrzydło mi życie, zbrzydli mi ludzie, zbrzydł mi świat. Włodkowska naprawdę nie bierze jeńców i zabiera swoich czytelników w podróż przez wszystkie kręgi piekielne: przemoc domową, napaści seksualne, molestowanie, obojętność świadków, nieudolność systemu, brak odpowiednich procedur, by pomagać ofiarom... mogłabym wymieniać bez końca.
Faktem jest, że Kaszub (historii regionu, tła społecznego, a nawet ekologicznego) jest u Włodkowskiej naprawdę dużo i to może wytrącać z wątku i zdawać się nadmiarowe, a nawet niepotrzebne. Rozumiem to, jednak mnie te fragmenty czytało się naprawdę dobrze. Sądzę, że ten background dobrze tę historię dopełniał, ale uczciwie przyznaję, że Kaszuby mnie interesują i przypuszczalnie dlatego cieszyło mnie tak szeroko nakreślone tło wydarzeń.
Nie spałam niemal całą noc, nie byłam w stanie przestać czytać. To jest najwyższa jakość reportażu - pisanie o bohaterce z niezwykłą ostrożnością i troską dla jej doświadczeń, rozmawianie ze wszystkimi osobami, które choćby śladowo mogłyby wpłynąć na treść historii. Odwoływanie się do badań, zwrócenie uwagę na to, jak pozostawione same sobie są osoby, których praca wiąże się z przyjmowaniem na siebie ciężaru ludzkich krzywd i traum. Bałam się powrotu do tej historii, ale wiedziałam, że ostateczna wersja będzie doskonała. Nie pomyliłam się.
Okropnie nierówny reportaż. Za bardzo pocięty i rozwleczony, miałem wrażenie jakby autorka momentami zakopała się w źródłach i nie wiedziała, kiedy i jak przejść dalej. Najlepiej działają najbardziej reporterskie fragmenty, czyli rozmowy z rodziną i sąsiadami. Sprawa oczywiście jest wstrząsającą i zasługuje na coś lepszego.
Kobieta z dwójką dzieci przetrzymywana w piwnicy, głodzona, bita i gwałcona przez męża i jego braci. Nikt jej nie wierzył. Dziecko zabite przez chorą psychicznie opiekunkę w rodzinie zastępczej. Nikt nie odizolował pozostałych dzieci, aż doszło do drugiego zabójstwa.
Czy ofiara przemocy musi być martwa, aby ktoś w tę przemoc uwierzył, a przeznaczone do pomocy i ścigania instytucje zajęły się sprawą? Czy dziennikarze powinni spełniać rolę śledczych, psychologów, prokuratorów, opiekunów społecznych, aby zbrodnie ujrzały światło dzienne, a sprawcy ponieśli karę?
Reportaż w stylu wczesnej Kopińskiej, a nawet powiedziałabym, że lepszy. Autorka ogarnęła nie tylko temat samej przemocy, ale też tło rodzinne obojga małżonków, sytuację społeczną, historyczną Kaszub. Poruszyła również sprawę tzw. klątwy kaszubskiej (podobny temat poruszony został w reportażu "Jutro przypłynie królowa"). Przyjrzała się jak działa maszyna policyjno-sądownicza. A czytelnik dostał kompleksowe i wnikliwe opracowanie tematu. Nazwisko autorki warto zapamiętać.
(Współpraca reklamowa z Wydawnictwem Wielka Litera)
„Wciąż wraca do mnie sen, w którym budzę się związana w piwnicy, jest przeraźliwie ciemno i już wiem, że on zaraz do mnie zejdzie”
Czytacie reportaże? Czy raczej jest to gatunek, po który nie sięgacie? Ja od czasu do czasu lubię przeczytać dobry reportaż. Jednak zdecydowanie po takiej książce potrzebuje odetchnąć, potrzebuję czegoś lżejszego. Czegoś, co pomoże mi przetrawić wszystkie szczegóły, które przeczytałam.
„Na oczach wszystkich” to przejmujący reportaż, który opowiada o gehennie maltretowanej kobiety. Jej mąż, przez media nazywany „polskim Fritzlem”, przez dwa lata więził swoją żonę w piwnicy. W końcu kobieta odważyła się o tym opowiedzieć. Niestety prokuratura trzykrotnie jej nie uwierzyła. Książka to świetny reportaż, który jest poparty wieloma dowodami, relacjami, rozmowami z prokuratorami i policjantami czy psychologami.
Już po pierwszych stronach wiedziałam, że „Na oczach wszystkich” będzie niezwykle ciężką książką. Nie dlatego, że jest źle napisana. Tylko dlatego, że historia, która opisana na jej łamach, jest niezwykle poruszająca i tragiczna. W głowie mi się nie mieściło, jak bardzo można wypierać niektóre fakty i odsuwać od siebie prawdę.
Bardzo trudno jest mi napisać tę recenzję, ponieważ była to dla mnie bardzo emocjonalna lektura. Książkę musiałam dawkować, ten bagaż emocjonalny był niezwykle trudny do niesienia. Po kilkudziesięciu stronach miałam po prostu dość tych uczuć, które się we mnie kotłowały. Bo było to nie tylko współczucie, które wybijało się na pierwszy plan. Ale była to także złość i bezsilność, które pojawiały się w momencie, gdy nikt nie wierzył ofierze.
Nie do pomyślenia jest, że w latach 2000 ktoś może ot, tak powiedzieć, „przecież nic się nie dzieje". Że to normalne, że mąż bije żonę. Że przecież on mówił dzień dobry, on zawsze się kłaniał, więc to, co mówi ofiara, nie może być prawdą. Przerażające jak kobieta, która potrzebuje pomocy i w końcu odważyła się o nią prosić, została sama. Nikt jej nie uwierzył. Prokuratura trzy razy umorzyła sprawę, ponieważ stwierdzili, że nic się nie dzieje. Nikt nie przesłuchał świadków, nikt nie sprawdził badań, które miała przeprowadzone Ewa (imię zmienione).
Wielkie brawa należą się autorce za to, że opowiedziała nie tylko historię Ewy, ale także poruszyła tematy, które pomogły szerzej zrozumieć zjawisko przemocy oraz tego, w jaki sposób funkcjonuje mózg ofiary. W tej książce mam wiele rozmów z psychologami, wiele odniesień do książek, które szerzej zajmują się tymi tematami.
Widać, że autorka bardzo przełożyła się do napisania tej książki i że w ten sposób oddała swego rodzaju hołd ofiarom przemocy w rodzinie. Często możemy usłyszeć głosy, że opowiadanie tak tragicznych historii jest opowiadaniem o życiu oprawców. W tym przypadku autorka w taki sposób ujęła temat, że widać było tutaj to skupienie na ofierze, że to ona była najważniejsza i że to jej chciała pomóc autorka.
Katarzyna Włodkowska pokusiła się nawet o historyczne umieszczenie Kaszub i pokazanie, w jaki sposób przynależność Ewy i jej oprawcy wpłynęła na to, jak potoczyła się cała ta historia i dlaczego Ewa nie otrzymała tej pomocy wcześniej.
Autorka trafnie stawia pytania, dlaczego nikt się nie zainteresował, dlaczego nikt nie odważył się powiedzieć prawdy. Dlaczego przemoc w rodzinie jest tematem tabu? I dlaczego ta historia działa się na oczach wszystkich?
„Na oczach wszystkich. Historia przypadku polskiego Fritzla” to reportaż naszpikowany informacjami i imionami po brzegi. Początek zwiastował dobrą książkę, ale to co zaczęło się dziać później to istna męczarnia dla czytającego. Chaos, zmienianie tematu, opisywanie historii nijak ze sprawą niepowiązanych. Mnóstwo materiału i wykonanej reporterskiej roboty wrzuconej bez większego zastanowienia do książki, trochę na oślep. Już pomijam fakt, że nie każda rozmowa przeprowadzona przez reportera musi być streszczona w reportażu. Reporter po to rozmawia z wieloma osobami, żeby stać się niejako ekspertem w danej dziedzinie, a później przekazać odbiorcom w bardziej zjadliwej formie to czego dowiedział się sam.
Ciężko się czyta takie książki. Nie zgadzam się z zarzutami, że wątki o Kaszubach były zbędne. Wręcz przeciwnie, one idealnie pokazały nam obraz tamtego społeczeństwa, obraz wsi, rodzin wielopokoleniowych, patologicznych, kazirodczych. Odnośnie całej tej sprawy bardzo dobrze mieć zaplecze tej wiedzy, bo ono dużo wyjaśnia i pokazuje w czym leży problem.
Tytuł sugeruje dosyć typowy format reportażu kryminalnego, z elementem sensacji, ale tu się dzieje dużo więcej. Każdy odczyta ten reportaż inaczej i to jest główna zaleta tej książki. Bo trochę jest to o Kaszubach, o polskim sądownictwie, historii, społeczeństwie, znieczulicy, traumie, a także (po prostu) o odrażającym przestępstwie. Tak, momentami skaczemy, można się pogubić, ale jak to wciąga, jak intryguje!
Przygniatająca historia z próbą szukania odpowiedzi na pytanie "jak to się mogło w ogóle wydarzyć?" Mocno skłania do otwierania oczu na co dzień i reagowania na wszelkie objawy krzywdzenia innych. Ogrom pracy włożonej przez autorkę widać na każdej stronie książki. Nigdy nie interesowałam się Kaszubami, ta książka rozbudziła ciekawość.
Wszyscy wiedzieli - nikt nie powiedział, a to było tak.. Bezradność wymiaru (nie)sprawiedliwości, opieki społecznej, opieki medycznej - w zasadzie chyba jakiejkolwiek opieki. Bardzo rzetelnie przygotowany reportaż, który jednak ciężko się czyta.
Było mi niedobrze jak to czytałam. Hasła: "nigdy więcej przemocy! Nigdy więcej tego typu historii!" I co? I takie historie dziej się wciąż i wciąż, i wciąż... Na oczach wszystkich właśnie.
Po prostu wstrząsająca. Przeraża, a momentami paraliżuje. Pokazuje bardzo niewygodne, trudne i nie do zaakceptowania sytuacje. Spojrzenie na problem również pod szerszym kątem, dodając wątki bardziej merytoryczne oraz analizując społeczność Kaszubów (i nie tylko) niesamowicie ciekawe i poruszające. Myśle, że reportaż na pewno warty uwagi!
Katarzyna Włodkowska napisała reportaż wybitny. Jak już to zdanie wybrzmiało, mogę dodać - z pewnymi mankamentami, które niczego jednak nie ujmują “Na oczach wszystkich”, która to książka jest wstrząsającym, doskonale udokumentowanym i przemyślanym reportażem o niewidzialności przemocy domowej.
- To najdłuższe dwadzieścia kilometrów w ich życiu - pisze Włodkowska o ucieczce Ewy i córek z “domu złego”. O tym, co się działo w domu Mariusza Sapały, dzisiaj wie, jak to się kolokwialnie mówi, “cała Polska”. Opisanie historii kilku lat przemocy, zamykania żony w piwnicy, gwałtów, bicia i poniżania przyniosło Włodkowskiej nagrodę Grand Press i wywołało lawinę wydarzeń, choć nie wiem czy “lawina” to trochę nie mój nadmierny optymizm i przesadna emfaza. Coś się jednak zadziało.
Winnych jest wielu - zarówno sprawcy przemocy, jak i ci którzy o niej wiedzieli i nigdy się jej nie przeciwstawili, winne są osoby pracujące w opiece społecznej, które nigdy nie przyjrzały się temu, co dzieje się w domu Sapałów, winna jest ówczesna pucka prokuratura, która początkowo nie dała wiary zeznaniom Ewy i jej córek, winna jest wreszcie lokalna społeczność. W tym poszukiwaniu winnych Włodkowska idzie jednak dalej i w “Na oczach wszystkich” precyzyjnie pokazuje jak historia wpłynęła na to, że w XXI wieku wciąż są możliwe takie wydarzenia i taka lojalność zamkniętej grupy społecznej, jaką są mieszkańcy wsi, w której mieszkali Sapałowie.
Nie będę streszczał wam wydarzeń opisanych w tej książce, bo mam nadzieję, że wszyscy po nią sięgniecie, ale podrzucę wam jedno hasło - Potulice.
- Niemce zaczele Kaszebów eindeutschowac i wcegac do wojska, ale Kaszebi bele nóparte e tak chutko zniemczyć so nie dole. Niemce tech chterne nie chcele podpisać iendeutschungu rozmaice szantażowale, abo jich wewiozle do lagru do Potuliców, abo jich krewnych - napisał w 1970 roku Alosz Nódzel. Dokument można przeczytać w wejherowskim Muzem Piśmiennictwa i Muzyki Kaszubsko Pomorskiej. Historia Potulic nie jest powszechnie znana z kilku powodów - dotyczy ludności uważanej nie w pełni za polską, a jednocześnie będącej niechętną opowiadaniu swojej historii. Jednocześnie trauma przechowywana przez pokolenia w zamkniętej społeczności jest czymś zupełnie innym niż trauma, o której się rozmawia, robi o niej filmy, stawia pomniki. Nie chodzi o hierarchizowanie traum, ale rozpoznanie ich odmienności. Czy historia Ewy i jej dzieci mogła zdarzyć się jedynie w społeczności, która sama siebie pilnuje przed zewnętrznym wrogiem i przechowuje tajemnice? Pewnie nie, takie twierdzenie byłoby egzotyzacją Kaszubów, ale nie da się odejść od pytania na ile nieprzepracowanie traumy sprawia, że przemoc jest jedynym sposobem rozładowywania wewnątrzgrupowych napięć.
Bardzo podobała mi się perspektywa przyjęta przez Włodkowską - wbrew pozorom nie eksponuje ona Ewy i jej córek. Selektywnie przedstawia materiały. Wstrząsające fragmenty dziennika jednej z dziewczynek, która po latach od wydarzeń w “domu złym” opisuje gwałty na matce, czy opowieści głównej ofiary to zaledwie ułamek tej historii. Wystarczy. Włodkowska robi to w celu uchronienia swojej bohaterki przed wtórną traumatyzacją - wiadomo, że Ewa przeczyta reportaż i będzie musiała go autoryzować - a także, by skupić uwagę osób czytających na poszukiwaniach odpowiedzi - skąd mogło wziąć się takie zło? Podjęcie takich decyzji, niezwykle etyczna i empatyczna postawa dziennikarki, zasługują na uznanie.
Podobnie jak zasługuje na uznanie nienachalna obecność autorki w tym tekście. Włodkowska tu jest, oczywiście, ale niewiele opowiada o sobie. Bardzo podobał mi się moment, gdy w jednym z rozdziałów reporterka umawia się na rozmowę z kobietą, która zabiła swoje dziecko. Tuż przed wywiadem jej rozmówczyni zmienia jednak zdanie. “Jej decyzję przyjmuję z ulgą” - pisze Włodkowska. I to jest bardzo mądre zdanie, bo jednak czytelnik zadaje sobie pytanie o to, jak reporterka to wszystko znosi. A z drugiej strony nie ona ma być tu bohaterką.
Włodkowska zadaje jednak - pod koniec książki - pytania nie tylko o etykę zawodową, ale też przygotowanie dziennikarzy do rozmawiania z osobami, które doświadczyły traumatycznych wydarzeń i cierpią na zespół stresu pourazowego. Krótki rozdział “Dziennikarstwo traumy” przypomniał mi o pierwszej połowie tego roku, gdy naszymi rozmówcami i rozmówczyniami z dnia na dzień stali się ludzie, którzy właśnie doświadczyli wojny. Pamiętam, że po kilku rozmowach przez kilka godzin nie umiałem zrobić niczego sensownego. Tym ważniejsza stają się pytania stawiane przez reporterkę w sytuacji opisywania takiej zbrodni, jak czyny Mariusza i jego rodziny.
Autorka świetnie porusza się w meandrach prawno-sądowych, uważnie czyta akta spraw, ale to nie są umiejętności szczególnie zaskakujące, w końcu od lat jest reporterką. To, co jest zaskakujące, to umiejętność zadawania pytań o wady systemowe. Gdy pisze o diagnozowaniu traumy, rozmawia ze specjalistami i specjalistkami od tego. Pisząc o pamięci i zapachu, sięga po lektury naukowe i rozmowę z naukowczynią publikującą na ten temat. Na każdym z tych etapów ujawnia Włodkowska, że przeszkodą w walce z przemocą domową, czy słuchaniem ofiar nie jest tylko “znieczulica”, a brak wiedzy u tych, którzy są najbliżej rodzin, w których dzieje się zło. “Na oczach wszystkich” staje się dzięki temu opowieścią o skomplikowaniu systemu, a nie tylko prostym nakreśleniem podziału na dobrych i złych. Bo “dom zły” to cały łańcuch wydarzeń i ludzi, którzy budują nie tylko jego fundamenty, ale i murują jego okna.
Napisałem jednak o mankamentach i czas na odrobinę krytycznych uwag. Włodkowska nie do końca radzi sobie (i też niezbyt chce) z literackością opowieści. Dygresje nie stają się częścią opowieści, a zostają rozbite na osobne rozdziały, bo tak jest autorce najzwyczajniej łatwiej je opowiadać. Jednak gdy opisuje historię Anki i Wieśka, którzy zabili dwójkę swoich dzieci, a obie sprawy - poza ogromem przemocy i mechanizmami - łączą te same osoby w puckiej prokuraturze, aż prosiło się o opowiedzenie historii dwutorowo, ambitniejsze podziałanie na samej konstrukcji opowieści.
Podobnie jest z kończącymi książkę rozdziałami - Włodkowska unika pisania eseistycznego, przeplatającego w jednym tekście różne rejestry. Każda historia jest dla niej osobnym tekstem. To oczywiście efekt wielu lat pisania do prasy, w której myśli się innymi jednostkami organizującymi tekst. Nie w pełni to kupuję - w literaturze reporterskiej, nawet najlepiej udokumentowanej i najmądrzej napisanej, potrzebuję pracy nad strukturą, a nie odzwierciedlania prasowej konstrukcji.
Inna sprawa, że nie trudno z “Na oczach wszystkich” wyczytać trudności autorki z doprowadzeniem tej książki do końca, do czego sama się przyznaje w tekście. Pewnie to stoi za jednak skrótowym i “appendixowym” zakończeniem. Jestem wobec tego krytycznie nastawiony, co nie znaczy, że nie doceniam tego, co zostało w “Na oczach…” dokonane - prawdę mówiąc, to aż dziwię się, że Włodkowska “dowiozła” tę książkę, bo ogrom materiału i jego emocjonalne zaangażowanie są tak olbrzymie, że mogłyby przerosnąć cały zespół reporterski, a co dopiero jedną osobę.
Mylący - i niezbyt potrzebny poza marketingowym uniesieniem - jest podtytuł tej opowieści. Po pierwsze zupełnie nie potrzebujemy określeń w rodzaju “polski Friztl”, bo wtedy jednak podkreślamy modelowość przemocy ujawnionej w 2008 roku, po drugie w jakiś jednak sposób sprawiamy, że ta przemoc staje się czymś obcym. “Polski Friztl” jest bowiem kimś innym niż “zwykły Mariusz”. Historia przemocy domowej to historia zwykłych Mariuszów, czy Wojtków. I choć w opowieści Włodkowskiej mowa o czymś, co wydaje nam się niezwykłe, to cała wymowa tej książki jest zupełnie inna - autorka pokazuje jak bardzo wyjątkowa przemoc nie jest niezwykła, a jak bardzo związana jest z tym, gdzie i kiedy się żyje, co nas kształtuje i jakie decyzje podejmujemy. “Na oczach wszystkich” jest przecież oskarżeniem wszystkich, nie tylko bezpośrednich sprawców. To nie jest “przypadek”. Rozumiem marketingową potrzebę podkręcenia tej historii, ale “Historia Mariusza Sapały” byłaby jednak mniej tabloidowym tytułem.
Mimo tych krytycznych uwag uważam, że “Na oczach wszystkich” to reportaż wybitny, bo umożliwiający - poza poznaniem wstrząsającej historii, co akurat w reportażach się przecież zdarza - własne interpretacje i pociągający czytelników do działania, stawiający nas wszystkich w roli ewentualnych świadków. I robiący to mimochodem.
To, co wydaje mi się jednym z najważniejszych tematów tej książki, to figura kobiety, strażniczki patriarchatu. Najbardziej przerażającą dla mnie postacią nie jest bowiem wcale Mariusz Sapała, a jego matka - kobieta, która o wszystkim wiedziała i w imię jedności wspólnoty wybrała milczenie lub nieudolną próbę obrony swoich synów. W kontrze do niej bohaterkami “Na oczach wszystkich” stają się też wszystkie kobiety, które walczą z przemocą domową. Nie trudno zauważyć, że większość osób w sądach i prokuraturze, które dały wiarę zeznaniom Ewy i jej córek, to kobiety.
Wniosek jest z tego pozornie banalny - nikt o nas nie zawalczy, bez nas samych. Dotyczy to wszystkich grup doświadczających systemowej przemocy, jest może trochę smutne, bo oczekiwalibyśmy, że ktoś nam pomoże, ale brutalność świata jest jaka jest i dopóki sami będziemy stać na straży odwiecznego porządku, nasz los będzie reprodukcją historii.
Włodkowska włożyła w “Na oczach wszystkich” tytaniczną pracę i jej efektem jest jeden z najlepszych i najważniejszych reportaży ostatnich lat.
Ja kiedyś byłam ogromną fanką reportaży i czytałam ich naprawdę dużo, ale z czasem jakoś mi się przejadły i od ok 1-2 lat nie czytam ich prawie wcale. Cały czas próbuję wrócić do tego gatunku, ale jakoś mi z nim nie po drodze. Co sięgnę po nowy reportaż, to w 80% przypadków jestem rozczarowana... Niestety tak też było w przypadku "Na oczach wszystkich".
Po reportaż sięgnęłam, ponieważ jego tematyka wydała mi się niezwykle ciekawa. Uwielbiam czytać o różnych kryminalnych historiach, więc miałam nadzieję, że "Na oczach wszystkich" mnie nie zawiedzie. Również nigdy wcześniej nie słyszałam o tej sprawie, więc liczyłam, że dowiem się czegoś więcej, bo znalezione przeze mnie artykuły w internecie nie zdradzały zbyt wielu szczegółów.
Po 50 stronach książki wydawało mi się, że będzie to coś dobrego. Byłam wciągnięta oraz przerażona historią, o której właśnie zaczęłam czytać. Jednak potem coś się zmieniło... Autorka zaczęła pisać o wydarzeniach, które nie były bezpośrednio powiązane z wcześniejszymi. Pojawiły się rozdziały, na które tak naprawdę tylko rzucałam wzrokiem, ponieważ nie wprowadzały nic nowego. Możecie tylko domyślić się jak bardzo mnie to wynudziło. Niestety ten reportaż nie będzie należał do moich ulubionych
Kaszuby. Czteroosobowa rodzina mieszka w domu, tuż obok rodziców męża. W tym domu przez lata toczy się niewyobrażalny dramat, którego… nikt nie widział? Czy to możliwe?
„Dziś myślę, że trzeba było dopytać” mówi Elżbieta w trakcie rozmowy z Katarzyną Włodkowską. Te słowa mocno zapadły mi w pamięć - jak często myślimy, że coś nas nie dotyczy i „nie powinniśmy wtykać nosa w nie swoje sprawy”? Podobne słowa wielokrotnie pojawiają się w reportażu. A skala przemocy jest tu niewyobrażalna. Mariusz znęcał się psychicznie i fizycznie, a także gwałcił i głodził swoją żonę, którą przetrzymywał w piwnicy. Znęcał się również nad córkami.
Katarzyna Włodkowska w trakcie wczorajszej rozmowy w Big Book Cafe powiedziała, że „Na oczach wszystkich” to na dobrą sprawę nie historia o Mariuszu, nazywanym „polskim Fritzlem”, a reportaż o przemocy. I ja się z tym zgadzam. To historia o przemocy, traumie, znieczulicy. W reportażu są przytoczone także inne sprawy, opisane są również działania prokuratury, sposób rozpatrywania dowodów i przesłuchiwania małoletnich świadków. Lektura mrozi krew w żyłach i szokuje. Wspomniana jest sprawa, w której w 2020 roku wrocławski sąd apelacyjny zadecydował o złagodzeniu kary dla gwałciciela, bo dziewczynka, którą zgwałcił wujek „nie krzyczała”. Kara? Rok w zawieszeniu. Ciężko przyjąć takie informacje na chłodno.
Sama mam wrażenie, że czasem żyjemy w naszej bańce, gdzie wydaje nam się, że do takich zbrodni dochodzi jedynie za granicą, a za naszą ścianą panuje spokój. „Szacuje się, że w 40 procentach rodzin wiejskich regularnie dochodzi do różnych aktów przemocy i może ona przybierać różne formy”. Słysząc to otwieram szerzej oczy. Owszem, ze zdziwienia, ale także z przerażenia, bo uświadamiam sobie skalę problemu. 40 procent…
Kolejnym ważnym tematem podjętym przez autorkę jest przemoc wobec zwierząt. W Polsce mamy obecnie niewyobrażalnie niskie kary za nawet najbardziej bestialskie akty przemocy wobec naszych braci mniejszych. Mariusz także znęcał się na zwierzętami - w 2015 roku na miejsce przyjechali inspektorzy z Ogólnopolskiego Towarzystwa Ochrony Zwierząt Animals. Nie jest to przypadkowe, ponieważ istnieje związek między stosowaniem przemocy wobec zwierząt i tej wobec ludzi. Może to być wczesna identyfikacja przemocy w rodzinie. Warto, abyśmy zdali sobie z tego sprawę.
Dodam, że Katarzyna Włodkowska przytacza w tym miejscu (i nie tylko w tym) szereg badań, wywiadów, artykułów. W samej książce znajdziecie rozmowy i badania naukowców, profesorów, psychologów, a także obszerną bibliografię na końcu - wspominam o tym, bo moim zdaniem jest to element, którego często w reportażach brakuje. Autorka zrobiła bardzo dogłębny research, a samo pisanie książki, jak wspomina, zajęło jej łącznie cztery lata.
Często słyszymy, że „przemoc rodzi przemoc”, ale odpowiedź wydaje się nie być aż tak prosta. Winny jest Mariusz. Winni są także mężczyźni, którzy gwałcili Ewę w piwnicy. Ale winnych jest więcej - prokuratura kobiecie i jej córkom nie uwierzyła aż trzykrotnie. Jak to możliwe? Zachęcam do przeczytania reportażu, zapoznania się z analizą materiału dowodowego i całej sprawy, która bardzo dobitnie uświadamia nam, że system nie działa tak, jak powinien.
Na koniec dodam, że chociaż ja sama wspominam o winnych, Katarzyna Włodkowska w swoim reportażu nie ocenia, nie krytykuje, nie wskazuje nikogo palcem. Przeczytajcie i oceńcie. W mojej opinii jest to bardzo dobry reportaż, wart uwagi, wart przeczytania. Jeśli jakiś reportaż miałby zostać lekturą obowiązkową - powinien być nią właśnie ten, „Na oczach wszystkich”.
"Na oczach wszystkich" to wstrząsający reportaż obok którego nie można przejść obojętnie. Nie jest to jednak książka, po którą mogą sięgnąć wszyscy. Okrucieństwo, które jest w niej opisane wstrząsa człowiekiem, aż trudno uwierzyć, że człowiek może w taki sposób traktować drugiego całowieka. Ewa, to kobieta, która dosłownie przeżyła piekło na ziemi! Wyszła za mąż za mężczyznę, który jej życie zmienił w piekło, a ją pozbawił wiary w siebie, własną wartość i w ludzi. Kobieta, która zniosła tak wiele, a jej jedyną winą było to, że zawierzyła mężczyżnie. Oddała mu swoje serce, wierzyła, że razem stworzą szczęśliwą, kochającą się rodzinę, jakich wiele na świecie. Jednak z dniem ślubu jej życie zamieniło się w piekło. Ewa wyszła za mąż za Mariusz i razem zamieszkali w wiosce na Kaszubach. To właśnie tam rozegrał się prawdziwy dramat kobiety. Mężczyzna swoją żonę przez dwa lata więził w piwnicy, gdzie "jadła jak pies", "załatwiała się, gdzie popadnie", a na dodatek była wielokrotnie gwałcona przez męża i jego kolegó, którzy płacili Mariuszowi za seks z jego żoną. Była kompletnie pozbawiona kontaktu ze swoimi bliskimi, gdyż musieli się oni z kążdą wizytą zapowiadać, inaczej słyszeli, że Ewy nie ma w domu. Kobieta urodziła dwie córki, które patrzyły na okrucieństo ojca i same były przez niego wykorzystywane seksualnie. To okrucieństwa, których nie da się zrozumieć, ciężko w ogóle sobie wyobrazić, że coś tak okrutnego mogło naprawdę się dziać. Pani Katarzyna Włodkowska swój reportaż, mimo bardzo ciężkiej tematyki ujęła go w bardzo prosty sposób, brniemy przez niego z wielkim zainteresowaniem, ale również zszokowaniem. Aby przeczytać całość trzeba wykazać się ogromną odpornośćią psychiczną. Najgorsze w całej historii jest to, że wydarzyła się naprawdę oraz to, że kobieta wraz z córkami poszukiwała pomocy w wymiarze sprawidliwości, ale niestety jej nie otrzyłamła. Mimo trzykrotnego zgłaszania sprawy, Mariuszowi nie udowodniono winy i dopiero znalezienie pamiętnika dziewięcioletniej dziewczynki, która opisała całe okrucieństwo, w sposób, w który je zapamiętała, uświadomiło wszystkim wokoło, co tak naprawdę się dzieje. Pani Katarzyna podkreśla również Norweskie prawo, które zwraca znaczną uwagę na stosowanie przemocy wobec dzieci, czego zdecydowanie brakuje w naszym kraju. Jest to okrutne, ale jakże prawdziwe. Wielokrotnie zdarzają się przypadki wykorzystywania dzieci, czy znęcania się nad nimi, czego nikt wokoło nie dostrzega. Reportaż inny niż wszystkie. Okrutny, przepełniony bólem, smutkiem i łazami. Ale dzięki tej historii wiemy, że warto zawalczyć o siebie i swoich bliskich, bo jednak sprawiedliwość istnieje i prędzej, czy później wszystkich dosięgnie. Zdecydowanie polecam wszystkim, którzy tylko przebrną przez tyle okrucieństwa.
Mariusz, nazwany przez media „polskim Fritzlem”, przez dwa lata więził żonę w piwnicy. Gdy sprawa wyszła na jaw, okazało się, że prokuratura maltretowanej kobiecie – oraz jej córce – trzykrotnie nie uwierzyła.
Katarzyna Włodkowska w swoim najnowszym reportażu przybliża nam jedną z najgłośniejszych i najbardziej przerażających spraw w Polsce dotyczącą maltretowania kobiet. Ewa przez dwa lata była poniżana, maltretowana, gwałcona i więziona przez własnego męża. W końcu zdobyła się na odwagę, by o tym opowiedzieć, jednak po trzech próbach zgłoszenia wydarzeń, jakie miały miejsce w jej domu, prokuratura za każdym razem jej nie wierzyła. Rozpoczynając lekturę wiedziałam, że przebrnięcie przez kolejne strony tej książki nie będzie należało do łatwych. Historia Pani i Ewy, i jej córek przeraża, szokuje i sprawia, że czytelnik czuje złość i frustrację, nie tylko na społeczeństwo, które otaczało pokrzywdzoną, ale przede wszystkim na instytucje, które pomimo zgłoszeń, nie zrobiły nic. Dodatkowych emocji dostarczają nam pamiętniki pisane przez Alicję i Wiktorię, ich historia sprawia, że człowiek czuje się bezsilny na takie sytuacje i zadaje sobie pytanie, jakim trzeba być potworem, by w tak okrutny sposób zniszczyć dzieciństwo swoich córek. „Na oczach wszystkich” to bardzo drastyczny reportaż, zdecydowanie dla osób o mocnych nerwach. Czytając zadawałam sobie pytanie, jak to możliwe, że nikt tego nie widział, nikt nie zareagował. Autorka wykonała kawał dobrej roboty, przez 4 lata zbierała materiały do swojej książki, wnikliwie, przyglądając się tutejszej społeczności, przeprowadzając rozmowy, szukając odpowiedzi na nurtujące ją pytania. W dużej mierze skupiła się na społeczności, w której żyła rodzina pani Ewy, zagłębiła się również w przeszłości rodziców obojga małżonków, próbując znaleźć źródło problemów. To kolejny świetnie napisany reportaż oparty na dowodach, rozmowach z prokuratorami, policjantami, psychologami a także osobami z najbliższego otoczenia sprawcy. Z pewnością pozostanie na długo w mojej pamięci, bo zło jakiego doświadczyła Ewa wżyna się w nasz umysł tak mocno, że nie sposób o tym nie myśleć. „Na oczach wszystkich” to przerażająca i bardzo bolesna historia, jednak warto po nią sięgnąć, chociażby dla przestrogi, ale także, po to by, choć przez chwilę poczuć to, co czują ofiary przemocy domowej. Bo ból i upokorzenie, jakiego doświadczyła Ewa i jej córki, jest tak realny i namacalny, że czytając jej historię mamy wrażenie, jakbyśmy byli na jej miejscu. Dlatego też nie bądźmy obojętni, jeżeli choć w niewielkim stopniu podejrzewany, że komuś dzieje się krzywda- reagujmy. Być może komuś uratujemy życie.
Wybitny reportaż, jeden z lepszych, jakie czytałam. Przede wszystkim autorka z niezwykłym wyczuciem opowiada o niewyobrażalnej traumie kobiety i dwójki dzieci, a to wielka sztuka, żeby starać się minimalizować sensacyjność na rzecz wrażliwości, mimo medialnej nośności tej historii. Nie jest to klasyczne true crime, choć taki aspekt też jest tutaj obecny. To raczej głęboka, wnikliwa praca badawcza, a zarazem pokłosie dziennikarskiego śledztwa, które zakończyło się wyrokami bez precedensu dla sprawców. Jestem pełna podziwu dla skuteczności, etyki pracy, dociekliwości i talentu Katarzyny Włodkowskiej. Książka jest do tego napisana potoczyście, dobrze zredagowana. Mam wrażenie, że zadbano o wszystko. Zamiast pędzić z tematem na fali zainteresowania sprawą, autorka wolała zrobić to dobrze. Książka nie tylko rekonstruuje bieg zdarzeń, ale również bada każdy odcinek historii możliwie najgłębiej. Jak działa system (opieki społecznej, sądowniczy, dochodzeniowy, interwencyjny) i dlaczego? Gdzie tkwią korzenie szczególnej tabuizacji przemocy domowej i seksualnej w kaszubskich społecznościach i małych zamkniętych społecznościach w ogóle? Jak przejawia się PTSD u osoby dorosłej i u dziecka? Dużo, niezwykle ciekawie podanych (co rzadkie) wątków historii społeczno-kulturowej, mnóstwo świadectw - autorka przepytała chyba wszystkie osoby, które mogły cokolwiek wiedzieć, oczywiście nie wszystkie się tą wiedzą podzieliły, zarazem wiele tutaj głosów eksperckich. Szczególnie zaciekawiły mnie pogłębione wątki związane z pamięcią traumy, istotne o tyle, że miały decydujący wpływ na wyrok. Mariusz Sapała, sprawca tych obrzydliwych zbrodni na swojej rodzinie, jakkolwiek był również ofiarą przemocy i zaniedbania ze strony matki i rodziny (co również autorka zgłębia i oddaje tym doświadczeniom sprawiedliwość), po reportażu Włodkowskiej nie stanie się ikoną, jak różni sławni psychopatyczni zbrodniarze za sprawą true crime. Dzięki obranej perspektywie intencja jest zupełnie inna i bardzo dobrze, to wciąż unikatowe. Jedną z niewielu osób, które tą potrafią, jest Asne Seierstad. Włodkowska jest najwyraźniej kolejną osobą tej miary. Czekam na kolejne jej książki.
Katarzyna Włodkowska jest dla mnie bohaterką. Napisała książkę o temacie tak trudnym, że czasami aż miałam wrażenie, że wymyślonym, bo tak okropne rzeczy się po prostu nie dzieją. A jeśli dzieją, to na pewno nie na oczach wszystkich. Tutaj nie tylko się dzieją, ale jest też na nie przyzwolenie może dlatego pani Katarzyna zdecydowała się to napisać książkę, w której główny głos mają bohaterowie. Bo tak naprawdę chyba nie ma lepszej i bardziej odpowiedzialnej formy niż zostawić opowiedzieć, to, co wydarzyło się Ewie jej słowami. Słowami jej córek, które przez wiele lat zapisują swoje wspomnienia w zeszytach. Których zeznań prokuratura i sąd nie biorą na poważnie.
To jest historia o całym systemie, który nie dba o ofiary, który puszcza puste słowa na wiatr. "Pani się nie boi" - on też tak mówił, a później wielokrotnie będą powtarzali policjanci, pracownicy socjalni, sąsiedzi. Nie bój się, gdy jesteś z nami? Wśród swoich? To też historia o zmowie milczenia. Chronieniu swoich, problemach systemowych i braku wsparcia.
Ukłony pani Katarzyno, bo ta historia musi się nadal śnić po nocach i poświęciła pani wiele spisując ją w formę książki. Ocaliła pani realnie życie i oddała siłę i głos ofiarom przemocy.
Trudna i bolesna lektura, która nie niesie nadziei, bo czy w przypadku takiego okrucieństwa można mówić o zadośćuczynieniu?
Zdecydowanie OBOWIĄZKOWA lektura! Jest to oddanie głosu kobiecie, która przez lata była maltretowana, wykorzystywana i więziona przez swojego męża. Jej wołanie o pomoc i szansa na to, aby jej los poznało jak najwięcej osób. To przerażające, że w obecnych czasach, w niektórych miejscach cały czas jest ciche przyzwolenie na przemoc. W końcu każdy czasami lubi się napić i uderzenie swojej żony, to przecież nie jest nic złego, prawda?
Autorka pokazuje nam prawdę! Prawda, która przez lata była lekceważona. Widzimy, jak mocno zawodzi tutaj aparat sprawiedliwości oraz zwykła ludzka empatia i troska o drugą osobę. To nie jest lekka i ciepła książka, ale taka, która pokazuje nam rzeczywistość. Przeniesiemy się tutaj na Kaszuby, miejsce, gdzie przez 4 lata Ewa przeżywała swoje domowe piekło. Kobieta, wraz ze swoimi córkami w końcu zdobyła się na niesamowitą odwagę i udało jej się uciec od swojego oprawcy! Ta sprawa działa się niedawno i to obok nas!
Dla mnie jest to jeden z lepszych reportaży, jakich ostatnio czytałam. Pani Katarzyna Włodkowska podeszła do tematu bardzo rzeczowo, chociaż na pewno i jej nie było łatwo wchodzić w tę sprawę. Do tego wiele tutaj wstawek historycznych oraz pobocznych historii, które jeszcze lepiej pokazują nam całość i kulturę rejonu Kaszub oraz Pomorza. Zdecydowanie, mocno i z całego serca polecam!
Sprawa "polskiego Fritzla" wstrząsnęło Polską. Maltretowana i przetrzymywana przez 2 lata w piwnicy żona, milczący świadkowie i brak reakcji władz - tak wyglądało piekło na ziemi.
Katarzyna Włodkowska wykonała tytaniczną, świetną pracę dziennikarską, aby pomóc ofierze bestialskiego mężczyzny i nagłośnić prawdę. Nie zliczę, ile razy łapałam się za głowę czytając o tym, jak bardzo całą sprawa zostało zlekceważona przez otoczenie - dosłownie, jak w tytule, na oczach wszystkich rozgrywał się dramat, któremu można było w wielu momentach zapobiec. Emocje w relacjach Ewy (zmienione imię byłej już żony) i jej córek z tego, co działo się w zaciszu ich domu przyprawiały mnie o gęsią skórkę i łzy bezsilności - długo nie zapomnę wstrząsających obrazów, które towarzyszyły kolejnym przytaczanym wspomnieniom.
Co ważne, książka poza bezpośrednimi relacjami z przebiegu zdarzeń zarysowuje również szerszy horyzont historyczny, społeczny i psychologiczny. Pomaga to głębiej wgryźć się w okoliczności oraz mechanizmy, które doprowadziły do całej historii.
Nie będę ukrywać - to trudna lektura. A przy tym całym ciężarze, jaki wywołuje, jest jednocześnie niezwykle potrzebna, bo to nie jest odosobniony przypadek przemocy. Warto przeczytać, warto otworzyć oczy.
Powiedzieć, że ta książka jest wstrząsająca, to jak nie powiedzieć nic. Bo historia w niej opisana po prostu nie mieści się w głowie, wykracza poza wszelkie ramy wyobraźni.
Podczas czytania wiele razy robiło mi się zimno z przerażenia. A potem na odmianę pojawiała się złość, gorąca i paląca. Na to, że ktoś w taki sposób traktował drugiego człowieka. Na powszechną znieczulicę i odwracanie oczu, bo „lepiej nie mówić”. Na to, że rodzina i ludzie wokół wiedzieli, a nikt nic z tym nie zrobił. Na wypowiedzi rozmówców, że „w małżeństwie tak już jest, że chłop bije babę”. Na rażące zaniedbania systemowe.
Rzadko sięgam po reportaże, zwłaszcza o tak trudnej tematyce, ze względu na olbrzymi bagaż emocjonalny, który niesie ze sobą taka lektura. A jednak nie żałuję poświęconego czasu. Reportaż jest świetny, napisany sprawnym językiem, dodatkowo autorka w przemyślany sposób opisuje aspekty psychologiczne, historyczne, kulturowe, polityczne, i naprawdę widać w tym porządny research i dogłębne zbadanie tematu.
Jest to książka straszna. A jeszcze straszniejsze jest to, że ta historia wydarzyła się naprawdę. I co najgorsze, dzieje się nadal - w innych rodzinach, innych domach, innych miejscowościach. Na oczach wszystkich, ale nikt nie widzi.