Miron Białoszewski – polski poeta, prozaik, dramatopisarz i aktor teatralny.
Debiutował w krakowskim "Życiu Literackim" w 1955 w ramach Prapremiery pięciu poetów obok wierszy m.in. Herberta, a pierwszy tom jego wierszy, Obroty rzeczy, ukazał się rok później. Następnie wydał tomy poetyckie: Rachunek zachciankowy (1959), Mylne wzruszenia (1961) oraz Było i było (1965). W 1970 zasłynął jako prozaik - po wydaniu tomu Pamiętnik z powstania warszawskiego, w którym 23 lata po koszmarach wojennych spisał swe przeżycia powstańcze. Niebawem ukazały się dalsze tomy prozy: Donosy rzeczywistości (1973), Szumy zlepy, ciągi (1976) oraz Zawał (1977).
“Zawał” to sfabularyzowany dziennik z pobytu Białoszewskiego w szpitalu Dzieciątka Jezus a następnie turnusu dla zawałowców w Inowrocławiu. I tu jest wszystko - dialogi ze współleżącymi, pielęgniarkami, salowymi,lekarzami, niezwykła wizyta Profesora zamieniająca się w dwudniowy festiwal porządków i sprzątań, nowomowa i szpitalne zwyczaje, których nie poznał nikt, kto tam nie leżał. Miron w szpitalu był za dziecka i już wtedy, wspominał, że odczuł “położenie szpitala na sielskiej ziemi, na krańcach miasta” jako czegoś osobnego, świat samoistny, wyrwę w przestrzeni. Kolejną wyrwą będzie inowrocławski turnus, na który wybiera się rehabilitant Białoszewski. Tutaj dostajemy niezwykłą kronikę historyczną - szczegółowy zapis obserwacji miasta o wielkości średniej, połączony z codziennym podsłuchiwaniem współtowarzyszy turnusowej niedoli. Próby kupienia pidżamy czy biletu do teatru, legendarne “prowadzenie sprzedaży”, odsyłanie “od Kajfasza do Annasza”, wyczekiwanie na wszechmogących robotników, którzy łaskawie wstawiają szybę, turnusowe podrywy i umizgi, tance kuracjuszy i kuracjuszek. Wytworność w zgrzebnych ciuchach. Niezwykły zapis rzeczywistości, którą coraz trudniej odtworzyć tak w dekoracjach, jak i języku. Pewnie dla niektórych z was jest to rzeczywistość dobrze znana, dla wielu jednak już wspomnienie świata egzotycznego, choć w jakimś stopniu znajomego. Dzięki ograniczonej do kilku miesięcy strukturze i czytelniejszej akcji niż w “Chamowie” jest “Zawał” brawurową dzienniko-powieścią, którą naprawdę warto przeczytać w dwa popołudnia. Choćby po to, by trafić w świat, w którym:
“Przy rynku jest sklep pamiątkarski “Kujawy” i sklep spożywczy “Popiel”, dalej na tej samej ulicy - sklep spożywczy “Piast”. W którymś z mijanych miast była “Goplana”. Bardzo po europejsku dopełnia ten zestaw mój fryzjer “Izolda’.”
Jeśli ktoś pisze, że jest to nudne, to sięgnął po tę książkę ze złym nastawieniem albo oczekiwaniami z dupy. Bardzo przyjemna lektura, czasami humorek dopisuje, poznań mentioned. Minus jest taki, że jest sto stron o sanatorium w Inowrocławiu, ale imo za mało wątków romantycznych wśród seniorów. Wszyscy wiemy, że w sanatoriach się różne rzeczy dzieją, nie wierzę ci miron, że nic nie wiesz na ten temat. GIVE US TEA
Przeważnie są tu pogaduchy na oddziale w szpitalu, gdzie Białoszewski trafia po zawale. Obserwacje np. gawronów i kota w śmietniku, obserwacje pielęgniarek i ich charakterów, z kim na sali można wytrzymać, a z kim nie (bo np. słucha głośno radia). Miron nie lubił Beatlesów, wkurzała go taka muza w radiu. Całość zwieńczone cudnym zapisem walki z kolejką do kardiologa: ustalanie kolejności, "ja teraz pójdę, a jak wrócę, będę stać za panią", "w innym terminie nie będzie mniej pacjentów, tu zawsze tak jest" itd. Kiedy wreszcie Miron siedzi w gabinecie, a jest już późno, drzwi otwierają się, do środka wpełza szczota na kiju - sprzątaczka. "Może pani poczeka? Mam teraz pacjenta", "No dobra, poczekam". Dzień świra - jeno w latach 70.
Mam słabość do literatury sanatoryjno-szpitalnej, do opisu zderzenia aktywnego, inteligentnego człowieka z własną śmiertelnością, słabością i obowiązkowym dla rekonwalescentów nicnierobieniem. ("Czarodziejska góra" Manna, "Opowieść dla Przyjaciela" Poświatowskiej, niedawno "Zdrój" Klickiej). U Białoszewskiego jest ciekawy język, atmosfera, humor. Polubiłam też autora jako człowieka, za jego zaciekawione i pozytywne spojrzenie na świat i ludzi, oraz za wszystkich otaczających go przyjaciół, na których sobie zasłużył.