Powieść skrojona po mistrzowsku. Wartka, choć kameralna akcja, błyskotliwe dialogi, barwne niejednoznaczne postacie. A wszystko rozgrywa się na tle malowniczego portowego miasteczka, Darłowa, zanurzonego w powojennej atmosferze niepewności i strachu w obliczu nowej władzy, likwidującej krok po kroku prywatną własność.
W centrum zaś dwoje bohaterów zainteresowanych tym samym zaginionym dziełem sztuki: tryptykiem Eryka Pomorskiego. Ona – historyk sztuki z Warszawy, on – człowiek znikąd, zwany Nowakiem, myślący o ucieczce z komunistycznego kraju i potajemnym wywiezieniu tryptyku. Niespodziewana miłość komplikuje wszystkie zamiary. Tyrmand stworzył romans, który w dialogach znakomicie oddaje atmosferę egzystencjalizmu. Stworzył też bohaterów, których los budzi rosnące w miarę czytania pragnienie – by im się powiodło, by potrafili przełamać wszelkie bariery, a kapryśny los nie pokrzyżował planów… Udowodnił również, że język polski znakomicie opisuje erotykę. To, że tak emocjonalnie czyta się dziś tę powieść, najlepiej świadczy o kunszcie jej autora.
Ja bym z tego zrobił ciekawy kryminał. Tyrmand zrobił coś ciekawego może dla osób zainteresowanych początkami powojennego komunizmu w Polsce. Ocena wyżej za Darłowo, które w wielu elementach jest dalej takie samo.
Jakieś takie z dupy to było. We wstępie Tyrmand się chwali jakie toto skandalizujące, a przy tym niedorzeczne nie jest. Że hoho cenzura nie przepuściła WOW!!!!1! A jak dla mnie to wszystko wiało nudą. Postaci nieprzekonujące, wybór tragiczny Nowaka z lekka niedomagający. Czym jest konsensualny stosunek, swoją drogą? Leopold nie słyszał.
oj bardzo źle się zestarzało, obrzydliwy mizoginizm ale przez świetny styl autora i te fantastycznie pokierowane dialogi nie mogę dać mniej niż te 3 gwiazdki
Dotarłam do połowy i nie wiem, co się zadziało. Pisano w recenzjach o fascynujących dialogach, a te były dla mnie z lekka nienaturalne, mało płynne. Akcja nie zafascynowała mnie w żaden sposób, toteż stwierdziłam, że czasy, gdy doczytywałam wszystko do końca już dla mnie dawno minęły.
Kocham Tyrmanda. To, jak pisze, jakim jest wirtuozem słowa i jak się nim bawi, ciągle przy tym pozostawiając czytelnika z niezwykle wartką akcją i zaskakującymi jej zwrotami.
Bohaterowie nakreśleni są niezwykle żywo, każdy z nich "macha" do czytelnika ze stron książki. Nie jest to najlepsza książka Tyrmanda, ale jest to z pewnością pozycja idealna na wakacje. Akcja dzieje się w Darłowie, zaczyna się w pociągu - któż z nas nie marzył o pociągowym romansie?! I tu niby płaszcz, ale niby pani mi się podoba, ja zaprowadzę panią do hotelu, a potem wychodzi na jaw, jak kobieta może opleść myśli mężczyzny. Każdy z bohaterów musi dokonać jakiegoś wyboru, w tle mamy jeszcze misję rodem z kryminału.
Ewa momentami niezwykle mnie denerwowała, podobnie jak Nowak. Dla mnie jednak to jest sygnał, że mamy do czynienia z żywymi postaciami, do których czasami się uśmiechamy, a czasami mamy ochotę zdzielić je przez łeb.
Niby szybko się czytało w miarę ale nie jest jakaś bardzo porywająca, niezbyt lubię głównych bohaterów i akcja nie jest jakaś super. Po prostu książka do czytania, średniawka.
Momentami błyskotliwy język dialogów i końcowe przemyślenia Nowaka na temat samotności nie ratują tej książki od nazwani jej tym, czym jest, czyli zwykłym czytadłem.
Mizognizm i klasizm na co drugiej stronie sprawiały, że miałam ochotę książką rzucić. Ja wiem, że to były inne czasy, ale czy aż tak? Nowak powinien iśc na przymusowe szkolenie ze świadomej zgody i kultury gwałtu, a to jak traktował Ewę i w porównaniu Anitę było wręcz obleśne.
Do tego niezwykle słaby i niewiarygodny romans Ewy i Nowaka.
Książkę ratuje może jednak nieprzewidywalne zakończenie romansu i sprawa Letera i oficera UB.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Tyrmand nie zawodzi. Relacja między Nowakiem a Ewą skrojona po mistrzowsku. Nadmorski klimat w Polsce okresu PRL-u napawa romantyzmem i melancholią a jednocześnie niepokojem (być może nawet niesmakiem!). Bohaterowie choć często przerysowani są bardzo autentyczni. Powieść krótka lecz wciągająca, w sam raz na długie jesienne wieczory
Arcydzieło! Mistrzowska kreacja intrygujących postaci. Emocjonująca akcja w tle romansu albo odwrotnie. Elokwentny flirt i zmagania bohaterów z ponurą perspektywą komunizmu w Polsce.
Taka o do poczytania. Nie wynudziłem się ale jakbym nie słyszał wcześniej o autorze to lektura siedmiu dalekich rejsów raczej by mnie nie zachęciła do czytania jego innych tytułów
Leopold Tyrmand to postać nietuzinkowa – pisarz, publicysta, popularyzator jazzu, a przy tym bikiniarz, niebieski ptak, bon vivant. Żył kolorowo, smakował życie, rozkoszował się jego pięknem, czerpiąc z niego pełnymi garściami, co skutkowało niejednym złamanym sercem, bowiem w środowisku warszawskich literatów uchodził za bawidamka. Nie ma się zatem co dziwić, że oprócz genialnego „Złego” – kryminału ikony czasów PRLu, spod jego pióra wychodziły też powieści bardziej obyczajowe, którym jednak bynajmniej nie można odebrać przymiotu mistrzowskiego ich skrojenia. Takie z pewnością jest dla mnie „Siedem dalekich rejsów”. Morska bryza unosząca się nad portem w Darłowie smaga Czytelnika po twarzy, ma się wrażenie, że piasek skrzypi pod nogami, a w powietrzu unosi się zapach smażonej flądry. W tą scenerię wpisana zostaje akcja powieści, która pomimo tego, że wydawać by się mogło, że toczy się niespiesznie niczym mgła unosząca się nad darłowskim wybrzeżem, to przenika Czytelnika, spowija i otula aurą tajemniczości, niepotwierdzenia, odrobiną erotyzmu, a jednocześnie niepokoju. Takie uczucia towarzyszyć mają Czytelnikowi w zgłębianiu historii Ewy i Rolanda. Ona jest historykiem sztuki, on – rzekomo dziennikarzem, jednak prawdy o nim nie zna chyba nikt oprócz niego. On pochodzi skądś, a właściwie znikąd , ona z Warszawy, on jest królem życia, ona poważnym naukowcem, a jednak los postanawia połączyć ich drogi. Wspólnym mianownikiem ma być poszukiwanie zaginionego tryptyku Eryka Pomorskiego – zaginionego dzieła sztuki, które stanowi obiekt pożądania obojga. Szybko jednak okazuje się, że owo pożądanie nie będzie odnosiło się wyłącznie do wspólnej pasji do sztuki sakralnej, a przerodzi się w krótki, choć namiętny romans. Czy siła namiętności, chwilowe pożądanie wystarczą, aby stworzyć szansę na wspólne życie, czy też przeminą równie szybko jak słońce zachodzące za horyzont bałtyckiego morza? Trudno powiedzieć, ale mimo tej niewiadomej rzucanie wzajemnych sieci, wabienie się, wręcz uwodzenie idealnie oddaje sposób postrzegania relacji pary kochanków, wzajemnie odurzonych faktem swego istnienia i siłą wzajemnych uczuć. Co więcej, Tyrmand pokazuje skomplikowany charakter ludzkiej natury, odmienność podejść do relacji w ramach płci, zupełnie inny sposób spostrzegania świata, który jest diametralnie różny, a mimo tego skutkuje wzajemnym przyciąganiem, prowadzącym do powolnie rodzącego się uczucia. Damsko-męskie relacje w „Siedmiu dalekich rejsach” to jednak nie jedyny wątek podjęty przez Tyrmanda. Staje się on punktem wyjścia do podjęcia przez Tyrmanda głębszych rozważań o funkcjonowaniu w nowych realiach powojennej rzeczywistości. Początki rosnącego w siłę komunistycznego układu, wprowadzającego pozorną równość, a jednocześnie pozbawiającego właścicieli wszelkiej własności. Obraz kraju podporządkowanego partii i jej władzom, w opozycji do ułudy wolności zdobytej po wygranej wojnie. Jednocześnie strach i obawa o to, co przyniesie nowy ład, kto na nim zyska, a kto straci. Z perspektywy roku 1949 trudno jeszcze przesądzić ówczesnym czy wygrali los na loterii i czy zaprzepaścili swe szanse na szczęśliwą przyszłość. Ta niepewność rodzi jednak dodatkowy niepokój, odczuwalny wprost przez bohaterów „Siedmiu dalekich rejsów”, którym przyjdzie wkrótce podejmować i na tej niwie kluczowe życiowe decyzje. Mnie formą i treścią Tyrmand do siebie i jego twórczości w pełni przekonuje, ja przyjmuje go z dobrodziejstwem inwentarza mając świadomość, że czytając tę powieść trzeba przenieść się w czasie i poczuć klimat tamtych dni. Wtedy nieco naiwna, momentami irytująca Ewa oraz zalotny, wręcz buńczuczny Roland i ich słowne utarczki, prowadzące wprost do portowej alkowy, zawładną duszą i ciałem i pozwolą na smakowanie prozy, która zasługuje na najwyższe uznanie.