Janina Bąk's Blog

July 16, 2021

Klub Seniora i chłosta od kierunków świata

Nie mając większego wyboru, postanowiłam wbić do pobliskiego Klubu Seniora niczym labrador w liście.

Podjęłam tę decyzję jako człowiek, którego dokumentacja medyczna zaczęła się mieścić jedynie w segregatorze, który to segregator wielkości słusznej stał się w pewnym momencie kolejnym wytworem człowieka widocznym z kosmosu. I jeszcze przez chwilę wydawało mi się, że w tym Klubie Seniora, to mnie będzie się należała korona prymusa zrobiona z papieru do bingo, ale to było zanim mój mąż mi wyznał, że ma obecnie w życiu dwie pasje: pielęgnacja drzewka bonsai i kupowanie kurczaka.

No więc dobrze, skoro już i tak nie miałam co robić, albowiem mój mąż akurat oglądał witrynę w mięsnym z namaszczeniem godnym obcowania z Rembrandtem, to spakowałam swoje wyniki badań na taczkę, a następnie udałam się do lekarza. Ale byłam z siebie zadowolona, ale się czułam niczym bawół afrykański przemierzający z godnością afrykańską dżunglę, a w tej metaforze konieczność organizacji dokumentów jest dżunglą, a dostojny bawół symbolem niezłomnością mojego charakteru. No, a jak już dotarłam gdzie trzeba, to wyjęłam te wyniki, a ten miły lekarz spojrzał na wydruk, spojrzał na mnie, jeszcze raz na wydruk, jeszcze raz na mnie, w końcu całkiem trafnie postawił diagnozę:

– Ale przecież pani ma wszystkie kończyny.

Dobra tam, kto nigdy nie przyniósł lekarzowi wyników badań swojego kota zamiast swoich, niech pierwszy rzuci kocimiętką.

I sumie spoko, że zdziwienie w tym lekarzu to wzbudziła niepasująca do opisu liczba kończyn, a wcale nie to, że tam było napisane jak byk: „Imię pacjenta – KARTOFEL”. W każdym razie ja mówię, że proszę pana, faktycznie kończyny to akurat wszystkie mam (a wiecie czego w tamtym momencie nie miałam? GODNOŚCI), a on mówi, że no właśnie, bo tu jest napisane, że pacjentowi brakuje kończyny lewej przedniej, a ja przecież trzymam w niej długopis, a ja mówię, że to akurat jest prawa ręka, acz nie powiedziałam tego z jakąś wybitną pewnością, jako człowiek, który zna się na różnych stronach i kierunkach na tyle, że jak mi GPS mówi, że mam kierować się na południowy wschód, to ja natychmiast na środku tego chodnika muszę wyciągać kompas, busolę i jeszcze taki gigantyczny cyrkiel do kreślenia mapy.

No więc on mówi, że to lewa ręka, ja mówię, że prawa. Mierzymy się wzrokiem. Ale nie tak, jak gepard się mierzy z antylopą, a raczej jak dwa koty liżące szybę i próbujące zrozumieć rzeczywistość, w której się znalazły. Dobra, myśli. Patrzy. Analizuje. W końcu podjął decyzję: „faktycznie to jest prawa!” – ucieszył się niezmiernie. A potem ucieszył się jeszcze bardziej, gdy dotarło do niego coś jeszcze:

– Widzi pani, mogło być gorzej – wyjaśnił –

…mogłem być chirurgiem.

View this post on Instagram

A post shared by Janina Daily (@janina.daily)


Artykuł Klub Seniora i chłosta od kierunków świata pochodzi z serwisu Janina Daily.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on July 16, 2021 03:54

June 24, 2021

Kara śmierci rozłożona na raty. Polska, 2021 rok.

Żyję w kraju, w którym posłowie klaszczą podczas gdy Agnieszka Dziemianowicz-Bąk wspomina z mównicy sejmowej o samobójstwach dzieci. Dlatego, że to są te dzieci, które wydają im się niewarte nawet garści szacunku. Bo kochają inaczej, rozumieją siebie inaczej, chcą inaczej żyć. Ten gest jest szalenie symboliczny, bo mówi: „ochrona życia poczętego, tego właściwego”. A to życie, które nie mieści się w ciasnych horyzontach myślowych niektórych ludzi, zasługuje na śmierć.

Żyję w kraju, który wciąż nie rozumie, że rzeczywistość to nie sklep monopolowy, z którego możemy sobie wybrać tylko to, co na co mamy ochotę. „Właściwych” ludzi, „właściwą” narrację. W kraju, w którym nawet idąc na głupi manicure, wbrew swojej woli znajduję się w centrum patriotycznej (patriotycznej?) dyskusji i muszę tłumaczyć, że tak, owszem, była tragedia Katynia, ale było również Jedwabne czy Pogrom Kielecki. (Ta część moich wpisów zawsze wzbudza dużo irytacji. Czy tak trudno nam przyjąć, że nie, nie zawsze staliśmy po dobrej i sprawiedliwej stronie wydarzeń? Że żadne z państw nie ma przeszłości pomalowanej jedynie na biało lub jedynie na czarno? Że historia to skomplikowane równanie z wieloma niewiadomymi, a nie proste 2+2?).

Miałam szczęście urodzić się po bezpieczniejszej stronie świata. Mam męża, a razem mamy pełnię praw. Mam możliwości, by pomóc sobie i osobom mi bliskim, gdy potrzebna jest szybsza, prywatna pomoc medyczna i psychoterapeutyczna. Otaczają mnie ludzie mądrzy, wrażliwi i przepięknie dobrzy. To wszystko powinno się składać na spokój, ale jest zupełnie odwrotnie – jest we mnie złość i zaciśnięte pięści, ale zaciśnięte raczej z bezradności, bo nie wiem, co mogę zrobić, jak uratować tych wszystkich, na których wydano wyrok śmierci.

Bo tak, to jest pewien rodzaj kary śmierci rozłożonej na raty, na którą skazujemy niektóre dzieci i niektórych dorosłych – poprzez niedofinansowanie psychiatrii, przemocową narrację, radość na wieść o odbieraniu sobie życia. Nie zgadzam się na to, ale nie wiem, nie mam pojęcia, w jaki sposób mogę nie zgadzać się skuteczniej.

Siadaj, Polsko, pała. Zdecydowanie nie odrobiłaś zadania domowego z historii, z tej lekcji o skutkach nienawiści.

#idźciewPiSdu

 

(zdjęcie tytułowe pochodzi z wrocławskiego protestu osób i sojuszników LGBTQ+. Wykonał je Arkadiusz Wołek)

Artykuł Kara śmierci rozłożona na raty. Polska, 2021 rok. pochodzi z serwisu Janina Daily.

1 like ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 24, 2021 06:05

June 13, 2021

Statystyk Damian umiłowany w modżajto i wizualizacja danych

Najgorzej to jest wtedy, kiedy statystyk Damian przychodzi do roboty i wciąż ma zdecydowanie zbyt niski poziom krwi w alkoholu po tym, jak poniosła go alkoholowa chłosta z okazji Barbórki, co by nawet nie było takie dziwne, gdyby nie to, że ta Barbórka to była trzy miesiące wcześniej. No i on przychodzi, a tam go kolega spotyka i mówi mu, że na takiej bani to na bank mu się nie uda narysować żadnego wykresu, a on mówi, że jemu się nie uda??!? On nie da rady?!!?!?!? POTRZYMAJ MI EXCELA!!!!

I właśnie w ten sposób, moje drogie dzieci, powstało to małe statystyczne dzieło sztuki, które kosztowało mnie trzy zawały serca i trzydzieści telefonów na policję, choć oni wciąż twierdzą, że nie, pani Janino, nie możemy zamknąć kogoś w więzieniu za to, że za pomocą wykresu dokonał aktu wandalizmu na zdrowym rozsądku. Popatrzcie na grafikę poniżej – to są te same dane, ale dwa różne wykresy – u góry widzimy ten autorstwa TVP, a na dole ten, który narysowałam ja z drobną pomocą PRZYZWOITOŚCI.

Bo pamiętajcie, że wykresy słupkowe są naszymi najlepszymi przyjaciółmi, ale gdy ich skala nie zaczyna się od 0, to bardzo pięknie zakłamują rzeczywistość i to często w brutalny sposób. Jak w przykładzie poniżej:

O osi X naszego rodzimego wykresu z TVP to już nawet nie wspominam, bo tam co prawda coś poszło nie tak z datami, rok 2014, 2015, 2016, JEB! 2020, ale dobra tam, kogo nigdy nie poniosło sylwestrowe elo melo w taki sposób, że obudził się dopiero trzy lata później, niech pierwszy rzuci „wściekłym psem”.

Edward Tufte, wspaniały ekspert wizualizacji danych do opisu takich sytuacji stworzył pojęcie współczynnika kłamstwa (ang. Lie Factor). Jest to stosunek efektu widocznego na wykresie do efektu wykazywanego przez dane, na podstawie których ten graf narysowaliśmy. Po ludzku: jak widzicie na wykresie u góry (to ten narysowany przez statystyka Damiana) różnice pomiędzy poszczególnymi latami są jakieś oszałamiające. Na dolnym wykresie (to mój!) wyglądają trochę mniej spektakularnie. Cudna manipulacja. W programie „Jak oni rysują (wykresy)” nawet Beata Tyszkiewicz przyznałaby autorom jeden punkt.

Uważajcie więc na zdradliwe osie i znikające słupki, bo niestety w świecie statystyk manipulacje notorycznie czają się na nas niczym wąż w pomidorach. A to człowiek nie ma czasu ciągle składać wyjaśnień na policji jako świadek morderstwa na zdrowym rozsądku.  Wszak koty leżące na szklanych stolikach same się nie obejrzą.

Źródło: boredpanda.com

A jeśli chcecie poczytać więcej o wizualizacji danych i dowiedzieć się dlaczego wykres kołowy to fiat multipla statystyki i w jaki sposób nie trafić do statystycznego piekła, to mam dla Was gratkę, zniżkę na moją książkę o statystyce, co ja ją napisałam, a ty KUP JĄ!!!

Książkę „Statystycznie rzecz biorąc. Czyli ile trzeba zjeść czekolady, żeby dostać Nobla” kupicie taniej o 43% (a więc za trochę ponad dwie dyszki) o tu: https://cutt.ly/wnYlBH5

Artykuł Statystyk Damian umiłowany w modżajto i wizualizacja danych pochodzi z serwisu Janina Daily.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on June 13, 2021 05:53

May 14, 2021

Porozmawiajmy o nieproszonym gościu, który wzbudza chaos

Ostatnio jest mnie bardzo dużo, ale jeszcze tylko przez chwilę, po prostu chcę tak bardzo wykorzystać ten moment, kiedy trwa dyskusja o tym, że emocje też czasem bolą i wszystkie uczucia z tym związane są w porządku, są naturalne, są normalne. Jest jednak jeden element świata chorób psychicznych, który mam wrażenie, że jeszcze nie wybrzmiał – to, że problemy psychiczne są demokratyczne – nie znają płci, wieku, statusu społecznego. Nie odwiedzają tylko osób samotnych czy patologicznych rodzin – są gościem, który po prostu się pojawia i nikogo nie pyta, czy może wejść do środka. I to jest bardzo ważne zdanie, chciałabym, by wybrzmiało: problemy psychiczne nie są zaraźliwe, nie można zachorować przez podanie ręki. Ale ich obecność wprowadza chaos i cierpienie nie tylko w życiu osób chorujących, lecz także w całej rodzinie, wśród wszystkich, którzy są obok.

Chciałabym więc zaprosić Was do przeczytania artykułu, który napisałam właśnie o tym – że bliscy osób chorujących też muszą o siebie dbać, że ich uczucia są nie mniej istotne. Artykuł przeczytacie tu: https://cutt.ly/jbKZLfW

Dostałam również wiele pytań od Was, a także wiele niezwykle ważnych historii.

I pomyślałam sobie, że może to jest dobry moment, by stworzyć społeczność osób chorujących lub osób z przejściowymi trudnościami psychicznymi, osób im bliskich, ale także wszystkich zainteresowanych tym tematem – prywatnie lub zawodowo.

Dlatego właśnie stworzyłam grupę na FB, w której delikatnie i z szacunkiem będziemy rozmawiać o wszystkim, co ważne. Osobiście będę dbać o to, by było to dla wszystkich miejsce bezpieczne, wspierające, ale również edukujące. Zapraszam Was, by dołączyć i stać się elementem tego projektu. To dopiero początek tego, co planuję. Ale myślę, że bardzo ważny. Grupę znajdziecie tu: https://www.facebook.com/groups/940750796495887

//sesja dla tygodnika Wysokie Obcasy. Fot. Mateusz Skwarczek/AG make-up: Joanna Bielec

 

I jeszcze jedna rzecz – będzie okazja ku temu, bym odpowiedziała na Wasze pytania. Już w ten poniedziałek porozmawiam na żywo z Anną Dziewit-Meller, autorką wywiadu ze mną, który rozpoczął niewielką, acz bardzo potrzebną rewolucję. Jeśli więc macie tematy, wątki, które chciałybyście/chcielibyście, żebyśmy poruszyły albo pytania, które Was dręczą to śmiało napiszcie o nich tutaj w komentarzach lub w komentarzu podczas transmisji.

Transmisję na FB znajdziecie na profilu Janina Daily. O tu: https://www.facebook.com/janinadaily
Transmisja poza FB odbędzie się na stronie oryginalnego wywiadu: https://cutt.ly/AbKXnBo

Wiem, że niektórym z Was brakuje statystyki – nie ma strachu, jeszcze w ten weekend dostarczę Wam nowe wideo w tym temacie, tym razem porozmawiamy o wpływie noszenia poliestrowych spodni przez szczury na ich życie seksualne. Serio! Więc widzicie – warto czekać. A jeśli jeszcze nie oglądaliście poprzednich filmów i wciąż nie wiecie, czy warto zabrać mątwę na maturę z matematyki albo czy gołębie ograłyby nas w ruletkę, to zapraszam na mój kanał na YouTubie. O tu: https://www.youtube.com/channel/UChNZ-FEEHgTxEu9NaG3M5rQ

 

Artykuł Porozmawiajmy o nieproszonym gościu, który wzbudza chaos pochodzi z serwisu Janina Daily.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 14, 2021 06:32

May 13, 2021

Uprzywilejowania ptactwa hodowlanego w życiu narodu polskiego

Ostatnio sporo myślę o uprzywilejowanej pozycji ptactwa hodowlanego w życiu narodu polskiego. Na przykład wczoraj: pojechałam zostać żywą kolorowanką, bo miałam ku temu ważny powód, to jest – chciałam zostać żywą kolorowanką.

Pojechałam, ale ta podróż – niczym wszystko w moim życiu – poszła mi dość nienachalnie, albowiem jechałam do czasu aż przestałam jechać, albowiem tramwaj stanął. Fakt ten wszyscy pasażerowie przyjęli z radością, bo musicie wiedzieć, że była to pewna miła odmiana, biorąc pod uwagę, że wrocławskie tramwaje posiadają tylko dwa stany skupienia i jest stan jeżdżący, i stan wykolejony. Z czego zdecydowanie częściej zdarza się co drugie, co ja zaś totalnie rozumiem, bo wyobrażam to sobie tak, że tramwaj jedzie, jedzie, w końcu postanawia się, że strasznie się zmęczył tym jechaniem swoim i cyk, drzemeczka. Tym razem jednak stanął, a sprawa była o tyle zaskakująca, że motorniczy chwilę później po prostu wstał i wyszedł, elo. W sumie nie wiedziałam dlaczego, ale pomyślałam, że może też zapragnął drzemki, a kimże ja jestem, żeby go oceniać, ja kiedyś byłam umówiona na 18 na telefon z moim prawnikiem i się na niej nie pojawiłam, bo zaspałam.

No to czekamy, a jak już się znudziliśmy tym czekaniem, to znalazł się pewien ochotnik-bohater, który postanowił sprawdzić, o co biega, a raczej dlaczego właściwie tramwaj nie biega po tramwajowemu, to jest nie zmienia swojego położenia. Wyszedł, wrócił i orzekł, że w tym wszystkim chodzi o to, że przez torowisko próbuje się przedostać rodzina kaczek i teraz motorniczy grzecznie przeprowadza je na drugą stronę, a kibicuje mu cały przystanek tramwajowy, a także połowa klientów pobliskiego Żabsona. No i teraz słuchajcie, jak ci mili ludzie z tramwaju to usłyszeli, to pagolopowali do okien niczym najbardziej zadowolone w życiu antylopki na stepie, z wyjątkiem tych, którzy wylegli na zewnątrz, żeby całą heroiczną przeprawę rodziny kaczek uwiecznić na filmie

a ja pomyślałam sobie, że mój boże, przecież jak ta pani kaczka wróci dziś do domu i opowie o tym wszystkim koleżankom, to nikt jej nie uwierzy.

Choć w tej całej sytuacji było tylko kilka osób niewzruszonych porywającą historią kaczej rodziny, w tym jeden człowiek ewidentnie oburzony tą niesprawiedliwością losu, „ej – rzekł do swojej partnerki – a czemu mnie właściwie nikt nie klaszcze i nie gratuluje, gdy przechodzę przez ulicę?”. Pytanie było słuszne. No bo cóż to za kuriozum, że rodzina kaczek otrzymuje owacje na stojąco po ukończeniu czynności przejścia przez przejście, a tysiące ludzi codziennie robi to samo, niemniej ich osiągnięcia w zakresie przejścia przez ulicę pozostają w cieniu ludzkiej ignorancji i niedocenienia.

„Nie no, serio – ciagnie głośno temat Oburzony – czemu mnie nikt nigdy nie klaszcze?”

Co było pytaniem niezwykle trafnym, jednak nie aż tak trafnym, jak odpowiedź jego partnerki:

„A umiałbyś ojebać dżdżownicę? No właśnie. A kaczka tak”.

 

Artykuł Uprzywilejowania ptactwa hodowlanego w życiu narodu polskiego pochodzi z serwisu Janina Daily.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 13, 2021 08:57

May 10, 2021

Czy wiesz, co oznacza średnik na nadgarstku?

Pokłosie wygląda tak: ludzie mówią. Mówią mi w cukierni, w pociągu, w pracy, w wiadomościach prywatnych. Mówią: „jestem chora”, „mam problem”, „biorę leki”, „bliska mi osoba była w szpitalu psychiatrycznym”, „mój syn chciał popełnić samobójstwo”, „potrzebuję terapii”, „czekam na diagnozę”. Mówią. Głośno, wcale nie szeptem. Bez wstydu i bez strachu. I to jest dokładnie ta zmiana, której potrzebujemy, ale o której nie śmiałam nawet myśleć.

Czy wiecie, co oznacza średnik wytatuowany na nadgarstku? To symbol osób chorujących psychicznie, tych którzy byli bliscy odebrania sobie życia, lecz tego nie zrobili; bo przecież w zdaniu pełni taką samą funkcję, używa się go tam, gdzie autor mógł zakończyć zdanie, ale zdecydował inaczej. Ja też nie stawiam kropki – ani w swojej własnej historii, ani w tej większej, która dzieje się teraz.

Jeśli ten wywiad przekonał choć jedną osobę do leczenia, terapii, miłości do siebie samego (nawet gdy chorego), to był wart wszystkich reperkusji i wszystkiego, co złe mi się po nim przytrafiło.

Więc nie stawiam kropki, to wszystko dopiero zaczyna się dziać. Jutro rano zapraszam Was na wywiad ze mną w Onet Rano. O 9 możemy się zobaczyć na żywo, ale nagranie będzie potem dostępne na YouTubie. Link do transmisji (już można ustawić sobie przypomnienie) znajdziecie tu: https://cutt.ly/DbAd46P

Za tydzień zaś, 17 maja, zapraszam Was na moją rozmowę na żywo z Anną Dziewit-Meller, która przeprowadziła ze mną wywiad w „Wysokich Obcasach”. Porozmawiamy o wszystkim, co zostało tam napisane, co się stało po publikacji, ale to będzie również przestrzeń na Wasze pytania, jeśli je macie. Oczywiście nie te dotyczące medycyny, leków, psychoterapii, bo na tym się nie znam. Jestem ekspertką tylko w opowiadaniu swojej własnej historii.

I jeszcze jedno – sztuka „4:48 Psychosis” Sary Kane, o której wspominałam w wywiadzie, jest obecnie wystawiana przez Teatr Polski w Poznaniu. To wspaniały zbieg okoliczności, bo to nie jest dramat, który często jest wystawiany w Polsce. To brutalna, intensywna sztuka, która nie bierze jeńców – miejcie to proszę na uwadze, bo jeśli jesteście obecnie delikatni niczym brzuszek jeża, to ma potencjał, by Was skrzywdzić, a tego bym nie chciała. Jeśli jednak macie siłę i ochotę, to polecam, może spotkamy się na widowni. Bilety sprawdzicie tu: https://cutt.ly/dbAfqFQ

Ja zaś teraz biorę ostatni na dziś głęboki wdech, wydech i uśmiech, i kończę ten jakże miły dzień – być może dlatego, że okazało się, że ludzie są dobrzy, a zmiana możliwa. Być może też dlatego, że gdy wracałam dziś z roboty, to zaczepił mnie miły pan bezdomny i powiedział, że wyglądam jak Beata Kozidrak!!!!!!

Artykuł Czy wiesz, co oznacza średnik na nadgarstku? pochodzi z serwisu Janina Daily.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 10, 2021 11:52

May 7, 2021

Pokłosie

„Borderlineowcy, jak ja Was nie trawię”

„Choroba niczego nie usprawiedliwia. Mogę kogoś nie znosić z racji jego borderline albo schizofrenii. Mogę kogoś nie znosić, jeśli tylko mam taką ochotę”

„Chcesz powiedzieć, że mając taką kasę i pozycję ona nadal choruje? To w takim razie jaki to jest wzór i czego?”

“Może mam problemy, może nie mam. Różnica jest taka, że o tym nie pierdolę innym”

Te komentarze to jeden świat. Ale jest też drugi.

Gdyby każdy dobry, ciepły, wspierający komentarz, jaki otrzymałam po ostatnim wywiadzie był kawałkiem szkiełka, to razem powstałaby z nich niezwykła mozaika pełna kolorów i światła.

A te komentarze brudne i o ostrych krawędziach też były dla mnie ważne, bo widzicie, w moim świecie – tym bliższym, tym dalszym, tym internetowym – już od tak dawna ich nie ałam, że byłam przekonana, że zostały już trwale wymazane ze społecznej wyobraźni. A jednak istnieją, mają się dobrze i jeśli czegokolwiek mnie nauczyły, to nie tego, że jestem pierdolnięta, mniej warta, godna nienawiści – ale tylko tego, że dobrze, że ten wywiad powstał. I że to było potrzebne.

Za wszystkie te kolorowe szkiełka – dziękuję. Nie mam możliwości, by na każde odpowiedzieć, ale wszystkie bardzo doceniam. Otrzymałam ich wczoraj tak wiele, że wystarczą mi na długo. Wczoraj też wykorzystałam dane mi siedem minut w „Dzień Dobry TVN”, by ponownie opowiedzieć o tym, że to OK źle się czuć, że nie ma nic złego w byciu chorym, ale jest tak bardzo, bardzo ważnym, by poprosić o pomoc i żeby myśleć z czułością o drugim człowieku;

bądźmy dla siebie wzajemnie delikatni – wielu z nas ma blizny, dosłowne lub metaforyczne. Nigdy nie wiemy, co się kryje pod czyimiś długimi rękawami lub uśmiechem.

Nagranie tej rozmowy znajdziecie tu: https://cutt.ly/KbTpfNM

Sam wywiad w wersji on-line przeczytacie tu:

W dzisiejszych, sobotnich „Wysokich Obcasach” (dodatek do „Gazety Wyborczej”) znajdziecie ten sam wywiad w wersji papierowej, więc jeśli czytaliście go w takiej formie, to nie ma potrzeby, by znów wydawać te kilka złociszy, kupcie sobie za to eklerka, a najlepiej to dwa – a tym drugim podzielcie się z kimś, kto jest dla Was ważny.

Bo jeśli czegokolwiek nauczyły mnie ostatnie dwa dni, to tego, że ta siatka bezpieczeństwa, ta folia bąbelkowa, którą wykłada mi się rzeczywistość, nie składa się tylko z osób mi najbliższych – wspieraliście tak pięknie mnie i wspieraliście się wzajemnie, a każda Wasza historia i każdy komentarz… one były ważne, były potrzebne i miały znaczenie dla osób chorujących, dla ich bliskich, ale tak naprawdę dla nas wszystkich, bo przecież wszyscy czasem potrzebujemy wsparcia.

Możecie je również znaleźć pod numerami telefonów zaufania – bezpłatnych, dyskretnych.
116 111 – telefon zaufania dla dzieci i młodzieży
116 123 – dla dorosłych

Proszę, w trudnych dla siebie chwilach nie bójcie się prosić o to wsparcie, o pomoc – przyjaciela, psychoterapeuty, lekarza psychiatry. Nie dajcie sobie wmówić, że jest to powód do wstydu, czy że jesteście przez to kimś gorszym. Dbajcie o siebie i dbajcie o siebie nawzajem, bądźmy dla siebie mięccy, delikatni, czuli.

Wiem, że przez ostatnie trzy dni było tu bardzo dużo mnie, tego wywiadu i tego tematu – dziękuję za cierpliwość. Myślę, że każdy Wasz udział w tej dyskusji – czy to w postaci komentarza, czy po prostu ciepłej myśli – jest częścią rewolucji. Tej, która znormalizuje temat chorób psychicznych. Tej, której wszyscy potrzebujemy.

Ale rewolucja wymaga też siły, dlatego teraz idę odpocząć. Wy też odpocznijcie – w ostatnich dniach naprawdę wspólnie zmieniliśmy trochę świat.

I na koniec zostawiam Was z najpiękniejszym komentarzem, który wczoraj przeczytałam na swój temat:

.”Dwa bieguny! Jesteś jak nasza cudowna planeta” ❤

// sesja dla tygodnika Wysokie Obcasy. Fot. doskonały Mateusz Skwarczek, make-up: niezastąpiona Joanna Bielec Makeup Artist

Artykuł Pokłosie pochodzi z serwisu Janina Daily.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 07, 2021 23:16

May 5, 2021

58 blizn [wywiad w Wysokich obcasach]

Trzy najczęstsze frazy wyszukiwane o mnie w google:
„Janina Bąk romans”
„Janina Bąk schudła”
„Janina Bąk na co jest chora”

I wiem, że to ostatnie dotyczy mojej utraty wagi, niemniej ja postanowiłam potraktować je trochę inaczej. To jest: tak, publicznie przyznać na co jestem chora. Choć będzie to coś, czego niewielu (nikt?) się nie spodziewa. Zapraszam Was do przeczytania wywiadu, w którym mówię o tym, jak żyje się z chorobą afektywną dwubiegunową, czyli chorobą psychiczną, której jedyną obietnicą jest to, że jest trwała, nieuleczalna i nigdy nie minie.

Wywiad przeczytacie tu:

Jeśli wolicie papier, to wywiad w wersji drukowanej znajdziecie też w sobotnich „Wysokich obcasach”, dodatku do „Gazety wyborczej”.

Mojej historii wysłuchała Anna Dziewit-Meller i bardzo jej za to dziękuję.

// sesja dla tygodnika Wysokie Obcasy. Fot. Mateusz Skwarczek/AG, make-up: Joanna Bielec

Artykuł 58 blizn [wywiad w Wysokich obcasach] pochodzi z serwisu Janina Daily.

2 likes ·   •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 05, 2021 23:22

Człowiek wykrochmalony jak obrus i wieczna młodość

Ostatnio reklama na fejsie spytała mnie, czy chciałabym pozbyć się brzucha, pośladków, ud pomarszczonych niczym skórka podstarzałej cytryny i gdy ja to przeczytałam, to aż się rozejrzałam dookoła siebie, by upewnić się, czy to pytanie na pewno jest skierowane do mnie, no ale nikogo nie było w pobliżu, więc chyba jednak tak.

W sensie wiecie, to chodziło o to, by pozbyć się pomarszczenia tych części ciała, a nie że pozbyć się ich tak w ogóle, bo to by jednak komplikowało mi trochę życie gdybym na przykład zamiast brzucha miała taką gigantyczną dziurę w Janinie. No w każdym razie – jak mnie spytano, to nawet zaczęłam się nad tym zastanawiać i pomyślałam sobie, że w sumie spoko, mogę spróbować stać się gładka niczym wykrochmalone prześcieradło, umówiłam się więc na wizytę i poszłam.

No i słuchajcie, to polegało na tym, że człowieka wsadzają w takie szalenie przylegające ubranko, a potem jeżdżą po nim takim ogromnym masażerem, choć słowo „masażer” jest tutaj znacznym nadużyciem, bo to jest raczej taki odkurzacz połączony z tosterem, w sensie że jednocześnie zasysa człowieka i go podgrzewa, a przede wszystkim to pozwala mu zacząć sympatyzować z ideą prawnego zakazu torturowania ludzi, bo opanieboże, jak ta pani zaczęła mnie tak krochmalić, to nagle całe pomarszczone życie stanęło mi przed oczami i natychmiast zaczęłam się zastanawiać, co mi właściwie przeszkadzało w tym pofałdowaniu Janiny na wzór suszonej śliwki i doszłam do wniosku, że właściwie to nic, oto zapałałam nagłą sympatią do suszonych śliwek i moreli zresztą też.

Do domu wracałam powoli, acz z godnością, jak przystało na człowieka, który wyszedł zwycięsko ze spotkania ze śmiercią. A jak już dotarłam do domu i opowiedziałam mężowi mojemu o wszystkim, co przeżyłam tylko po to, by pozbyć się swojej pomarszczonej tożsamości, to on mi na to powiedział, że to jest przecież totalnie absurdalne, że poddałam się takiej kosmetologicznej udręce, bo istnieje tylko jeden estetyczny zabieg, któremu powinnam się poddać, a ja spytałam jaki, a on powiedział, że taki, że powinnam zdecydowanie spożywać więcej konserwantów, a ja go na to spytałam, że co i czy przypadkiem nie uderzył się o kant poduszki głową, a on powiedział, że nie…

– Powinnaś spożywać więcej konserwantów, Janinko, by zakonserwować to swoje piękno.

Wojtek : małżeństwo, 1:0.

Artykuł Człowiek wykrochmalony jak obrus i wieczna młodość pochodzi z serwisu Janina Daily.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 05, 2021 07:57

May 4, 2021

O książkach, które dźgają w miękkie [Polecajki książkowe]

Marcin Kącki, autor świetnych reportaży, spytał mnie ostatnio dlaczego właściwie tak lubię ten gatunek literacki. Właściwie nie musiałam się nad tym długo zastanawiać – lubię, wręcz potrzebuję tych cudzych opowieści, by załatać liczne dziury, które mam w rozumieniu świata, brutalniej rzecz ujmując: w wiedzy. Czasem wynika to z tego, że nie uważałam w szkole, czasem po prostu nie miałam dotychczas okazji, by się tego nauczyć. Bywa też tak, że niegdyś dotknęłam jakiegoś tematu, ale było jeszcze za wcześnie, musiałam chwilę poczekać i do niego dorosnąć. Chcę wiedzieć więcej, a raczej chcę jak najmniej nie wiedzieć, by nie krzywdzić nikogo swoim zbyt uproszczonym pojmowaniem świata. Dzisiaj zapraszam Was na wpis, w którym polecam książki, które nie zawsze są łatwe, ale bardzo są potrzebne.

 David Vann „Halibut na księżycu”, tłum. Dobromiła Jankowska

Są takie doświadczenia, których nie wyjaśni mi nawet najlepiej spisana cudza opowieść, których musisz być częścią, żeby być w stanie pojąć. Na przykład: miłość do własnego dziecka. Mogę sobie wyobrażać, jak to czuć, ale nie mam wątpliwości, że to wyobrażenie jest tylko wielokrotnie odbijaną na tanim ksero kartką prawdziwych doświadczeń. Kolejny przykład: choroba psychiczna.

To jest trochę tak, że osoba chorująca nagle zaczyna mówić innym językiem niż jej zdrowe otoczenie, trudno znaleźć punkt wspólny i trudno zrozumieć, gdy ktoś opisuje nam życie na planetach, do których nie mamy dostępu. Ale trzeba, ciągle musimy próbować. „Halibut na księżycu” Davida Vanna (tłum. Dobromiła Jankowska) to książka, którą poleciła mi Anna Dziewit-Meller (o jej książce też w tym wpisie jeszcze przeczytacie) i wspaniale, że poleciła, bo ta historia, oparta na faktach, tak trafnie wyjaśnia o jakim cierpieniu mowa, gdy w rodzinę uderza choroba psychiczna – cierpieniu osoby chorującej i cierpieniu osób jej bliskich. Taki to trochę elementarz wszystkich trudnych emocji, które się z tym wiążą, irracjonalnych zachowań i szukania rozwiązań. Przeczytajcie. To jest taka książka, która dźga nas w miękkie, ale w zamian pozwala bardzo wiele zrozumieć.

Rebecca Makai „Wierzyliśmy jak nikt”, tłum. Sebastian Musielak

Porozmawiajmy o tym, jak homofobia, uprzedzenia i stygmatyzacja odbierają życie. Tylko w latach 1983-1984 w samym USA niemal 4000 osób zmarło wskutek AIDS, jeszcze wtedy nazywanym GRID (gay-related immune deficiency). Unikano testów, wizyt lekarskich, mówienia o chorobie z obawy, że ktoś się dowie o tym, kogo się kocha, i spora część rodzin wywoziła chorych do wiejskich szpitali, które co prawda nie mogły im zapewnić odpowiedniego leczenia, ale zapewniały anonimowość i brak wstydu wśród inni.

Jestem niezła w liczeniu, ale tego jednego policzyć nie umiem – ile z tych żyć można było uratować, gdyby ta choroba nie była tak bardzo stygmatyzowana, gdyby nie trzeba było wstydzić się testów i leczenia, bo nic nie przyśpieszyło badań nad wirusem tak bardzo, jak ten moment, gdy AIDS zaczął powoli wychodzić z podziemia. I o tym właśnie, o tych latach 80, których powinniśmy się wstydzić jest doskonała książka „Wierzyliśmy jak nikt” Rebecci Makkai (tłum. Sebastian Musielak).

Trochę szatkuje emocje, ale myślę, że tyle możemy zrobić, powinniśmy zrobić dla wszystkich ofiar, których można było uniknąć.

Agnieszka Jelonek, „Koniec świata, umyj okna”

Zaczęło się od tego, że nie mogłam oddychać. Mój boże, ciągle brakowało mi powietrza i czułam, jakby każdego ranka ktoś plótł coraz ciaśniejszą sieć dookoła moich płuc; nie pozwalała wziąć pełnego wdechu i broniła dostępu tlenu do krwi. Z czasem nabierałam coraz większego przekonania, że jest w tym coś nieuleczalnego, ale nie chciałam nikogo niepokoić swoją nagłą śmiercią, więc poszłam po prostu do lekarza by dowiedzieć się, ile czasu jeszcze mi zostało, tak zawsze robią w filmach i jeszcze na końcu cudownie zdrowieją, po prostu chciałam spróbować. A potem zmierzono mi wszystkie parametry i poziomy odpowiednich związków we krwi, i siedziałam sobie spokojnie w sterylnej przestrzeni, ale nikt nie przyszedł mi powiedzieć, jak długo jeszcze będę żyć, spytano mnie raczej, co takiego stało się cztery tygodnie temu, wtedy gdy nagle przestałam oddychać?

Strasznie uparty był ten lekarz w szukaniu jakichś dramatów, które dotknęły mnie ten określony czas temu; – Pani Janino – powiedział wtedy – ma pani klasyczne zaburzenia nerwicowe, coś się musiało wtedy stać, może narzeczony panią rzucił lub ktoś śmiercią groził?

To niezwykłe, że czasem boimy się tak mocno, że to aż fizycznie boli. To bardzo trudno sobie wyobrazić, bardzo trudno zrozumieć, a już najtrudniej komukolwiek wyjaśnić. A jednak udało się to Agnieszce Jelonek w książce „Koniec świata, umyj okna”, która to książka jest na dodatek doskonale napisana, piękny opis niepięknego tematu.

Szacuje się, że aż 30% osób zachoruje na zaburzenia lękowe przynajmniej raz w życiu. Mam dużo nadziei, że dla większości z Was wszystko, co zostało opisane w tej książce pozostanie w sferze fikcji. Ale i tak powinien ją przeczytać absolutnie każdy; literacko to będzie rozkosz, emocjonalnie – nic przyjemnego. Ale spróbujmy się z tym zmierzyć – dla osób, dla których temat zaburzeń lękowych i ataków paniki nie jest czymś, co skończy się po zamknięciu książki.

Han Kang „Wegetarianki”, tłum. Justyna Najbar-Miller, Choi Jeong In

Pierwszych podejrzeń nabrałam przy piętnastej stronie. Po sześćdziesięciu byłam już pewna – oto definitywnie mam IQ masła. Było to rozczarowujące o tyle, że mama całe życie mi powtarzała, że jestem najmądrzejszym króliczkiem na całym świecie. Tymczasem życie zrujnowała mi książka „Wegetarianka” (autorka: Han Kang, tłumaczenie: Justyna Najbar-Miller, Choi Jeong In) – sława międzynarodowa, poważne nagrody, uznanie krytyków, jak również Janina, która po lekturze postanowiła natychmiast napisać do wydawnictwa z propozycją, by zmienić tytuł książki na: „CO?!”.

Tak też napisałam na Instagramie: że oto jest taka książka, podobno wybitna, a ja po lekturze to mam ochotę honorowo zrzec się wszystkich swoich tytułów naukowych i zapisać się na jakieś zajęcia bardziej odpowiadające moim umiejętnościom intelektualnym, na przykład na takie prowadzone w łódzkim ZOO, gdzie razem z szympansem Tadeuszem nauczę się wrzucać jabłka do wiadra i robić gryzak z patyka i kawałka sznurka.

No i słuchajcie, reversed marketing to bardzo potężne narzędzie, bo wtedy tłumnie zaczęliście mi pisać, że oto musicie mieć tę książkę, oto zaczęliśmy obserwować narodowy test na inteligencję, a wśród tych wiadomości była też ta od Magdy  – która to Magda napisała, że kupi ode mnie mój egzemplarz „Wegetarianki” za 500zł (500zł!!!), jeśli przeznaczę tę kwotę na cele charytatywne.

Nie może tak być – że jakaś cudna Magda przeznacza tyle pieniędzy na fundację „Życie jest fajne”, która pomaga dorosłym autystom i w czasie pandemii jest w ogromnych kłopotach, a Janina nie. Więc ja dorzuciłam kolejne 500zł, wiecie, idąc tym tropem, że życie jest fajne, a „Wegetarianka” nie, choć w przypadku Magdy to raczej życie jest fajne, a „Wegetarianka” – się zobaczy.

W każdym razie jedno na pewno się zgadza, jedno jest pewne – życie jest fajne. Dzięki takim doskonałym ludziom jak Magda. Zostawiam Was z taką cudną historią – dla uśmiechu i miłego ciepła w okolicach serduszka, tymczasem ja idę nie zrozumieć jakiejś kolejnej książki, bo okazuje się, że zdecydowanie warto, totalnie się opłaca mieć IQ kalafiora.

To nie jest książka dla mnie, ale wiele jest osób, które myślą zupełnie odwrotnie. Więc jeśli lubicie eksperymenty literackie, to spróbujcie się z nią zmierzyć. I koniecznie dajcie mi znać, gdy uda Wam się ją zrozumieć. Znajdziecie mnie obok żyraf w niedalekim ZOO.

Wojciech Engelking „Serce pełne skorpionów”

A teraz czas na chwilę literackiego wytchnienia.

Albowiem jest tak: dzień 9384029302902309, wydawnictwa wciąż odmawiają wprowadzenia oznaczenia „Przyjazna brokułom” na okładkach książek, które pozwolą mi odróżnić powieści, które zrozumiem, od tych które będą mi się jawić jak konieczność grania w podwodne bierki przy jednoczesnym rozwiązywaniu sudoku. Jadąc na koniu. Tyłem. To zaś sprawia, że każda kolejna książka po którą sięgam może przybliżyć mnie do czułego myślenia o sobie samej, jako osobie, dla której jedyną sensowną formą obcowania za sztuką będzie robienie wyklejanek z plasteliny z moimi przyjaciółmi z pobliskiego przedszkola. I to wcale nie z tymi z grupy starszaków.

Jeśli więc zastanawiacie się, dlaczego teraz mam w całej chałupie rozwieszone serpentyny, z lampy spada brokat, słychać czuły szept tańczących z powietrzem balonów z helem, układających się w napis: „CONGRATULATIONS!”, to już wyjaśniam: albowiem ostatnio natrafiłam na powieść, którą nie tylko zrozumiałam, ale która również sprawiła mi ogromną przyjemność, choć nie oszukuję się – znacząco obniżyła moje szanse w najbliższej rozgrywce podwodnych bierek, albowiem kosztowała mnie kilka zarwanych nocy.

„Serce pełne skorpionów” Wojciecha Engelkinga, polecam serdecznie, przyjazna Janinom i brokułom najpewniej też, gdyby nie to, że one nie czytają książek, bo w wolnym czasie wolą kąpać się w gorących źródłach, ewentualnie jeździć na nartach. Znaczy nie wiem, nie pytałam, ale tak to sobie wyobrażam.

Pisał Wojciech Engelking, a redagował mój najdoskonalszy na świecie redaktor – Maciej Makselon – co samo w sobie jest gwarancją jakości, a przy okazji sprawia, że był to wspaniały czas dla nas wszystkich, bo jak redagował, to miał czas dręczyć moją osobę przez jedyne 45030504395309 razy dziennie, a ta oszczędność mojego czasu przydała się w sam raz potem, kiedy to przyszło mi dmuchać te balony, bo jednak wydmuchanie hasła „Congratulations!!!” zajęło mi znacznie więcej czasu niż hasła: „Brocolli IQ”.

Polecam serdecznie, będziecie Państwo zadowoleni.

Anna Dziewit-Meller „Od jednego Lucypera”

Pracowałam ostatnio, ale byłam cały czas jakaś taka, jakoś tak poszatkowana jak połówka jabłka krojona na bardzo cienkie plasterki. Każdy czasem miewa taki dni. I przypomniałam sobie wtedy, kto zawsze przygotowywał tak dla mnie jabłko, obierał ze skórki, wycinał gniazdko, kroił na plasterki – nawet gdy miałam już dwadzieścia kilka lat, serce połamane jak sklejka głupimi miłościami, emocje splątane złymi wyborami. Moja babcia, moja śląska babcia. Ta sama, po której odziedziczyłam – według wielu członków rodziny – niebieskie oczy, skłonność do depresji i trudny charakter.

Kochałam ją nad życie. Myślałam o niej czule przy każdej stronie tej książki, którą trzymam na zdjęciu – wcale nie dlatego, że jestem dziewczyną z sercem z węgla wyciosanym dzieciństwem na Śląsku, to znaczy – nie tylko dlatego. Ale przede wszystkim to jest po prostu brawurowa książka, oszałamiająca, obezwładniająca. A umówmy się, że właśnie za to wszyscy kochamy literaturę.

Anna Dziewit-Meller „Od jednego Lucypera”. Zróbcie sobie tę przyjemność, nieważne, czy chodziliście do szkoły z widokiem na hałdy czy też wciąż myślicie, że wszyscy na Śląsku chodzą w tych śmiesznych górniczych czapkach i grają w orkiestrach. To jest po prostu książka po przeczytaniu której czuję się wdzięczna, że w ogóle powstała.

***

I wiecie, najwspanialsze jest to, że to jeszcze nie wszystko – jeszcze długą mam listę książek, którymi chciałabym się z Wami podzielić, ale chwilowo tutaj stawiam kropkę, by nie przepełnić za bardzo Waszych księgarnianych koszyków. Czytajcie, mierzcie się z tym, co trudne, acz pięknie napisane, a gdy już skończycie koniecznie dajcie mi znać, czy dana książka coś w Was zmieniła, czy raczej zirytowała na tyle, że odłożyliście ją w połowie. Bo pamiętajcie – jeśli z daną autorką lub autorem mówicie innymi literacko językami, to nie ma się co zmuszać do lektury. Życie jest za krótkie, by czytać książki, które nam się nie podobają.

Artykuł O książkach, które dźgają w miękkie [Polecajki książkowe] pochodzi z serwisu Janina Daily.

 •  0 comments  •  flag
Share on Twitter
Published on May 04, 2021 04:53

Janina Bąk's Blog

Janina Bąk
Janina Bąk isn't a Goodreads Author (yet), but they do have a blog, so here are some recent posts imported from their feed.
Follow Janina Bąk's blog with rss.